• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Harpagan 29; Sierakowice - wg Jarka Mydlarskiego

26 kwietnia 2005 (artykuł sprzed 19 lat) 
Przygotowanie sprzętu - czyli jak tego nie robić

Jesienią zeszłego roku pękł mi zaczep w prawym pedale. Mimo, iż od grudnia jestem szczęśliwym właścicielem pedałów PD-M540 jakoś nie miałem czasu ich zmienić. Poza tym mówiłem sobie, że nie ma sensu ich niszczyć w błocie. Na trzy dni przed Harpaganem pękła mi szprycha w przednim kole, które się scentrowało. W związku z powyższymi okolicznościami stwierdziłem, że konieczna jest wizyta w warsztacie rowerowym. W przeddzień Harpagana mechanik - niezastąpiony Pan Andrzej z Rowerka wkręcił nowe pedały, wymienił 2 szprychy i nacentrował koło. Pomyślałem sobie, że nie będę zmieniać bloków, bo już nie miałem czasu na ich ustawianie, ale okazało się, że jest to konieczne z uwagi na to, że bloki nie są kompatybilne. Nie miałem czasu przetestować ustawienia bloków, więc zrobiłem to "na oko". No i jeszcze jedna rzecz - żeby nie mieć jakichkolwiek zbędnych oporów aerodynamicznych - poprosiłem mojego mechanika o odkręcenie błotników (po co komu błotniki na Harpaganie, skoro od dwóch tygodni nie padało ?!). Na wyczyszczenie roweru czasu oczywiście nie znalazłem, więc posmarowałem jedynie brudny łańcuch olejem.

Dojazd - czyli kto późno przychodzi sam sobie szkodzi

Decyduję się na dojazd ze szwagrem jego Volkswagenem busem. Niezaprzeczalny atut tego auta to brak potrzeby rozkręcania czegokolwiek w rowerze. Umawiamy się na 4:45. Ziemek przyjeżdża jednak po piątej. W dodatku moja żona stwierdziła, że nie będę miał dokąd wracać jeśli nie wyniosę starej sofy z piwnicy na ulicę (bo akurat w dzień Harpaganu była wystawka). Zatem jeszcze chwila na wyrzucenie mebelka na ulicę i zapakowanie rowerku i ruszamy. Jestem ubrany w krótkie spodenki kolarskie, na to długie kolarskie, podkoszulek z długim rękawkiem i lekki windstopper na górę. Czuję, że jest ciepło. Zastanawiam się nad ubraniem. Zastanawiamy się, czy aby się nie spóźnimy, ale dojeżdżamy na 15 minut przed startem. Wysiadam z samochodu i nagle robi mi się strasznie zimno, po prostu trzęsę się z zimna. Spotykam pozostałych (poza Ziemkiem) znajomych, z którymi mam pokonać dzisiejszą trasę Harpagana - jest Tomek B. (ścigacz "ciężka noga" ;-), jest Andrzej W. (świeżo nawrócony na drogę rowerów górskich, dotychczasowy wyznawca rowerów crossowo - trekkingowych), który zjawił się wraz ze swoim nowiutkim i wspaniałym Gary Fisherem, jest Robert S. (człowiek kondycja - nie do zdarcia), na rowerze, który świetnie wyrównuje jego szanse, mimo ponadprzeciętnej kondycji, do średniej pozostałych zawodników. Wszyscy już mają numery i czynią ostatnie przygotowania, gdy ja biegnę do biura zawodów. Tu spotykam Diabla i Daniela Ś., którzy też w ostatniej chwili odbierają numery. Dziewczyny w biurze zawodów wloką się muchy w smole - tracimy czas i nerwy. W końcu dostaję numery, kartę startową, koszulkę i takie tam. Jeszcze ostatnia wizyta w toalecie i już biegnę do samochodu. Tam wszyscy już gotowi, a do startu pozostały 2 minuty. Proszę Tomka o pomoc w zamocowaniu numeru, który mimo braku czasu spokojnie montuje mi numer. Cały czas trzęsę się - wydaje mi się, że z zimna, ale chyba jednak trochę z nerwów, zaraz start a ja nie gotowy. Nalewam Isostara do bidonów, wrzucam garść batonów Corny do tylnej kieszeni windstoppera. W tym czasie obok naszego samochodu krząta się Karol Kalsztain. Bardzo mnie to uspokaja, po chwili jednak upewniając się pytam, czy jego obecność oznacza, że start się opóźni, na co on spokojnie odparł, że nic bardziej błędnego, start odbędzie się, a raczej już się odbył, punktualnie. Zatem ruszamy. Dojeżdżamy na start pobieramy mapy no i zaczynamy zastanawiać się nad wariantem.

Falstart - czyli śpiesz się powoli

Niektórzy już ruszają, atmosfera w naszej ekipie jest nerwowa. Po bardzo pobieżnej analizie mapy podejmujemy z Andrzejem decyzję, że trzeba jechać na zachód, bo tam jest więcej punktów i że zaczynamy od PK1 i 14. Stwierdziłem, że dalsze decyzje podejmiemy w drodze. No to ruszamy. Niestety nie wszyscy. Nie ma Tomka. Cofam się po niego. Okazuje się, że poprawia magnes na kole, bo mu licznik nie działa. Zastanawiam się, czy go zabić, czy zostawić i krzyczę, żeby dał sobie z tym spokój tylko ruszał od razu. Po chwili gmerania przy magnesie Tomek rusza. Nie ujechaliśmy 50 metrów, kiedy Ziemek stwierdza, że zgubił rękawiczkę. Znowu czekamy. W końcu jesteśmy wszyscy razem. Atmosfera nerwowa, prawie wszyscy już gdzieś pojechali. Pytam Tomka (jedynej osoby oprócz Andrzeja z kompasem w naszym towarzystwie), gdzie jest południe - w końcu jedziemy na PK1. Tomek pokazuje kierunek - jedziemy, tzn. Tomek pędzi z przodu, my próbujemy go dogonić. Po chwili wjeżdżamy na pole - droga się ewidentnie kończy. Znowu nerwy. Podejmuję decyzję - wracamy do szosy, nie ma co się pchać po polach, skoro do PK1 prowadzi szosa. Jedziemy po uliczkach Sierakowic, skręcam w złą ulicę i znowu się zatrzymujemy. Wszyscy są zdenerwowani, nikt nie wie gdzie jechać. Robert, który z założenia nawigacją się nie zajmuje zaczyna się z nas nawigatorów (czyli mnie, Andrzeja i Tomka) śmiać. Ziemek zaczyna mówić, że może będzie jechał jednak z innymi kolegami. Jednym słowem ferment. Przez nerwy i ciągłe zrywy zrobiło mi się bardzo gorąco - czuję, że jestem źle ubrany. W tym momencie Tomek na moją prośbę oddaje mi swój kompas, który trzymał z braku mapnika w kieszeni. Wkładam go w swój mapnik i wreszcie widzę kierunki świata. Podejmuję decyzję, że wracamy na start i ruszamy główną szosą w stronę PK1. No i ruszyliśmy - na starcie wszyscy się z nas śmieją "O już wróciliście"? Czuję, że popełniam błędy i jestem wkurzony. Po dojechaniu do asfaltu skręcamy w lewo, zaczyna się zjazd. Jednak tuż po tym jak skręciliśmy dochodzę do wniosku, że prawidłowa droga prowadzi w przeciwną stronę - krzyczę do Tomka, który oczywiście jest już kilkadziesiąt metrów dalej (ten to ma parę w nogach). Tomek zawraca. Wszyscy są zdenerwowani, ja do tego strasznie zgrzany. Podejmuję decyzję - przebieram się. Zdejmuję długie spodnie, zostaję w krótkich, zdejmuję czapeczkę spod kasku i proszę Ziemka o kluczyki do samochodu. Czuję jak schodzi ze mnie całe ciśnienie - wyluzowuję się. Ziemek postanawia cofnąć się ze mną. Reszta rusza dalej. Przy samochodzie decyduję się jeszcze na zmianę koszulki z długim rękawkiem na koszulkę z krótkim rękawkiem, biorę jeszcze Gartorade do kieszeni, sprawdzam godzinę - 7:00, zamykamy samochód i ruszamy.

PK 1 - pierwsze koty za płoty

Jestem wściekły, wszyscy już pojechali, pewnie zaliczyli już jakiś punkt, a ja dopiero wyruszam, do tego zrobiło mi się znowu zimno - wcześniej się spociłem, a teraz ubrany jestem bardzo lekko i mnie przewiewa, ale nic to - jedziemy - tylko ja i Ziemek, reszta pewnie daleko stąd. Ruszamy w stronę PK1 szosą na Gdańsk, poczym skręcamy w asfalt do Tuchlinka. Skręcamy za szybko z asfaltu i nie możemy trafić. Błądzimy po polach. Jesteśmy sami, jak okiem sięgnął nie widać żadnego rowerzysty, zaczyna padać deszcz, a ja zaczynam się zastanawiać nad sensem startu w tej imprezie. Po chwili błądzenia spotykamy wreszcie grupkę kolarzy. Nie jest to jednak widok radosny - widzimy bowiem kolesia na rowerze poziomym, jadącego z parasolem w ręku wraz z grupą rozgadanych i roześmianych kompanów już na "normalnych" rowerach, jadących tempem żwawego żółwia. No pięknie - a więc ja traktujący Harpagana jako zawody ścigam się z ludźmi, którzy przyjechali tu na piknik. W tym momencie zrozumiałem gdzie popełniłem błąd w wyborze trasy i gdzie się znajdujemy, zawołałem Ziemka, który chciał jechać w przeciwną stronę i już bez problemów trafiliśmy na nasz pierwszy PK - PK1 zaliczony o 7:25. Start fatalny, ale w końcu start jest zawsze najtrudniejszy ;-).

PK 14 - w poszukiwaniu straconego czasu

Myślę sobie, dobra nasza, najtrudniejsze za mną, teraz będzie tylko lepiej. Ruszam ostrym tempem z PK1 w kierunku Tuchlina. Ziemek zostaje w tyle. Myślę sobie - on ma czwórkę dzieci, więc pewnie cztery razy mniej czasu ode mnie na treningi. Muszę się zatrzymać pod drzewkiem, więc dojeżdża do mnie, krzyczę, żeby jechał dalej. Za chwilę go doganiam i znowu wyprzedzam. Dojeżdżamy do asfaltu w Tuchlinie, początkowo skręcamy na rozwidleniu w lewo na Mściszewice. Zaraz po skręcie Ziemek się zatrzymuje - musi poprawić swój samorobny mapnik. Mam wrażenie, że znowu tracimy czas, ale w trakcie tego postoju Ziemek mnie przekonuje, że lepiej będzie pojechać do PK 14 przez Podjazy. To dobra decyzja. Zawracamy więc i jedziemy asfaltem w kierunku miejscowości Podjazy. Muszę zwalniać, bo Ziemek nie jest w stanie utrzymać koła. Po chwili Ziemek znowu się zatrzymuje. Tym razem chowa aparat do foliowej torebki bo się na dobre rozpadało. Mam wrażenie, że zajmuje mu to wieki. W końcu jedziemy dalej. Po drodze myślę o tym gdzie jechać po zaliczeniu PK 14. Podejmuję decyzję, że wrócę się do miejscowości Podjazy i leśną drogą przez Widną Górę dojadę do Gowidlina a stamtąd asfaltem, dojadę na PK 10. Ten wariant wydawał mi się najprostszy, mimo iż dość długi. Tymczasem w drodze na PK 14 mijamy zjazd na Widną Górę. Jadąc asfaltem dalej w kierunku miejscowości Amelka widzę Diabla jadącego w przeciwnym kierunku. To mnie podbudowuje na duchu - a więc taki wyjadacz wybrał ten sam wariant co ja! Też cofa się z PK 14 przez Gowidlino na PK 10! (analizując już po imprezie wyniki widzę, że moja radość była nieuzasadniona - Diablo jechał na PK 4 ;-) - co moim zdaniem jest jeszcze dziwniejszym wariantem, niż ten obrany przeze mnie). No dobrze, ale ja jeszcze muszę zaliczyć PK 14. W Amelce skręcamy z Ziemkiem w jedyną słuszną drogę na PK 14. Najpierw przez straszny piach, który w połączeniu z deszczem sprawia, że napędy trzeszczą przeraźliwie, a zmiana biegów staje się bardzo utrudniona, potem brukiem do góry. Po drodze mija nas pędzący jak wiatr Daniel Ś. (dziwię się, że on dopiero tutaj - na starcie byłem tak zaaferowany, że w ogóle nie brałem pod uwagę zaliczenia między PK1 i PK14 - jeszcze PK 6 - co było jedyną sensowną decyzją w przypadku próbowania zrobienia całej trasy). Jadąc dalej przez piachy spotykam Andrzeja, Tomka i Roberta. Oni już wracają z PK14. Pytają, którędy będę jechał do PK12 i zaczynają się między sobą zastanawiać nad wyborem trasy. Oddałem tylko kompas Tomkowi (w końcu to jego kompas, chociaż już w tej chwili wiedziałem, że w pewnym momencie zabraknie mi go na trasie), rzuciłem, że ja jadę z PK 14 na PK 10 a nie 12 i pognałem na PK 14, pozostawiając kompletnie zdziwionych moją decyzją moich niedoszłych współtowarzyszy podróży. Dojeżdżam do rozjazdu z krzyżem. Stoi tam koleś wpatrzony w mapę. Pytam którędy do punktu, czy trafię tam trawiastą drogą idącą na południowy-wschód (wyglądała bardzo obiecująco, chociaż wszystkie ślady wiodły na dalej piaszczystą drogą na wschód). Odpowiada, że nie - trzeba jechać na wschód i dopiero za chwilę na południe. Tak też czynię. Za chwilę skręcam na południe. Jakież jest moje zdziwienie, jak jadący wolniej Ziemek nagle znajduje się przede mną! Jednak kolega spod krzyża nie był zbyt dobrze poinformowany (nie należy wierzyć przypadkowo napotkanym ludziom, nawet jak mają w ręku mapę kompas i wyglądają tak, jakby doskonale znali każdy krzak w okolicy!). Szybko wdrapuję się na górę, po drodze wyprzedzając kilku rowerzystów. Czuję, że wróciłem do wyścigu, chociaż czołówka daleko przede mną. Podjeżdżam nie bez kłopotu do kasownika - ludzie tarasują drogę, tylko stoją i patrzą na mapy, nie myślą o tym, że komuś może się śpieszyć. A ja po lekturze pouczających relacji Wikiego z tras wcześniejszych Harpaganów wiem, że nie można się zatrzymywać na ani sekundę dłużej niż to konieczne.

PK 10 - początek 100 kilometrów samotności

Po skasowaniu karty na PK 14 bez wpisywania godziny (na to czas będzie później) szybko zjeżdżam na dół, korzystając ze skrótu odnalezionego przez Ziemka. Niestety - Ziemek nie ma amortyzatora i po bruku zjeżdża powoli. Muszę czekać na niego na szosie około minuty, która mi się wydaje tak długa jak godzina. Gdy Ziemek dojeżdża ja ruszam w drogę powrotną do Podjazów - na północ. W tym momencie Ziemek do mnie krzyczy, że możnaby pojechać na PK 10 przez Borek i wyjmuje mapę. Denerwuję się. Harpagan to nie miejsce na demokrację, kierować może jedna osoba. Mówię, że ja jadę przez Gowidlino i że nie zmienię zdania (chociaż czuję w głębi duszy, że mogę nie mieć racji, to jednak wolę popełniać swoje błędy, niż wykorzystywać cudze umiejętności). Ziemek próbuje mnie przekonać, że droga z Podjazów do Gowidlina może być bardzo piaszczysta. Ja jednak się uparłem, że nie zmienię zaplanowanej trasy. Dochodzimy z Ziemkiem do wspólnego wniosku, że najlepiej będzie w tym miejscu się rozstać i dalej jechać oddzielnie. Tak też czynimy. Ruszam ostrym tempem do Podjazów, modląc się, by przewidywania Ziemka się nie sprawdziły. Skręcam z szosy na Widną Górę. Droga jest rzeczywiście piaszczysta, ale da się jechać. Pędzę ile sił. W Gowidlinie skręcam na zachód szosą, potem na południe i znowu na zachód i już jestem na asfalcie w kierunku Wybudowania. Teraz tylko, żeby skręcić w dobrą drogę i PK 10 jest mój. Widzę drogę, która zaczyna się obiecująco, kierunek jest dobry, po chwili zaczyna się bruk - już jestem pewny, że jadę dobrą drogą. Myślę sobie, może troszkę nadłożyłem drogi na PK 10, ale za to trafię tam bez błądzenia. Za parę minut jestem na PK 10. Jest 8:37. Kasuję kartę, wpisuję godzinę przyjazdu na PK oraz na wcześniejszy PK 14 gdzie nie chciałem marnować czasu na wpisy. Pytam, którą jestem osobą na tym punkcie, bo nie widziałem dużo śladów kół. Odpowiedź - 4. Myślę sobie - no to nieźle zakręcony wariant sobie wybrałem! Tu wybieram dalszą trasę - kolejny PK to 12 - wybieram drogę przez Bawernicę, a stamtąd asfaltem do Chośnicy i w Chałupach skręt w leśną ścieżkę na PK 12.

PK 12 - deja vu

Mimo, iż droga do Bawernicy czasem zanika jadę jak po sznurku. Po drodze widzę Anię Ś., trójmiejską ścigantkę, z kolegą przyglądających się mapie. Wyjeżdżam na asfalt. W między czasie przestało padać. Jednak coś ciężko mi się jedzie, zaczynam przyglądać się mojemu rowerowi, co mu może dolegać. Okazało się, że pancerz przedniego hamulca kompletnie zapchał się błotem i linka hamulca po jej naciągnięciu nie wraca - jadę przez to ciągle z hamulcem ocierającym o obręcz. Nie doszłoby do tego, gdybym dzień wcześniej nie podjął decyzji o zdjęciu błotników - a przecież w prognozie była mowa o opadach. Po chwili podejmuję jedynie słuszną decyzję - rozpinam przedni hamulec - musi mi wystarczyć na dalszej trasie tylni.
Szosa z Chośnicy w kierunku Chałup zaczyna mi się wydawać znajoma. Nie dowierzam własnym oczom, czy to deja vu? Nie, ja tu naprawdę byłem - na Harpaganie w Bytowie, tylko, że wtedy nie wiedziałem gdzie jest PK i skręciłem za wcześnie, a teraz nauczony doświadczeniem pojechałem 100 metrów dalej i znalazłem prawidłowe rozwidlenie, po czym jak po sznurku trafiłem na PK 12, po drodze mijając Marcina D., z którym jechałem mojego pierwszego Harpagana, który tym razem jechał wraz z kolegą.

PK 17 - co dwie głowy to nie jedna

Nie tracąc ani chwili, od razu po skasowaniu karty na PK 12 ruszam na PK 17. Jeszcze przed jeziorem Jasień doganiam Marcina D. z kolegą. Przy okazji wskazują mi właściwą drogę (dzięki). W tym miejscu zacząłem jechać razem z chłopakiem jadącym na crossowym rowerze z cienkimi oponkami, narzekającym bardzo na piaszczyste drogi. Dopiero z tabeli wyników dowiedziałem się, że był to Tomek R. z Lublina. Na asfalcie do Soszycy ledwo utrzymałem koło Tomkowi R., który trzymał prędkość średnią w okolicach 30km/h. Marcin D. z kolegą zostali gdzieś za plecami. Wspólnie z Tomkiem R. wybieramy drogę w Soszycy na zachód i jedziemy nią razem. Tempo jest dobre, teraz Tomek ma pewne problemy, żeby za mną nadążyć spowodowane zbyt wąskim ogumieniem, ale nie zostaje wcale w tyle. W pewnym momencie pojawia się przed nami jezioro, które powinno być za PK, a nie przed. Szybko wykrywamy nasz błąd i go korygujemy - jesteśmy za bardzo na południe przy jeziorze Lipieniec, zamiast przy jeziorze Dużym. Ten błąd kosztuje nas maksymalnie 3 minuty, a za kolejne 5 minut jesteśmy na PK 17, gdzie kasujemy karty i wspólnie ruszamy w dalszą drogę w kierunku PK 7. W tym czasie pojawiało się chwilami słońce, które rozświetlało piękne krajobrazy.

PK 7 - jak po sznurku

Ruszyliśmy wspólnie z Tomkiem R. na północ w kierunku PK 7. Ja planowałem zrobić ten punkt jadąc przez Brzezinki i Jeżkowice leśną drogą. Jednak mój nowopoznany kompan stwierdził, że się zakopie na tej drodze na swoim wąskooponowym dwukołowcu i zaproponował wariant szosowy przez Ceromin. Jako że wariant ten wydał mi się równie dobry, a może i lepszy, a towarzystwo wydało mi się mobilizujące przystałem na wspólne zaliczenie PK 7 wariantem szosowym. Trafiliśmy akurat na sporą ścieżkę w kierunku wschodnim (który rozpoznaliśmy jedynie po słońcu, bo żaden z nas nie miał kompasu - po co komu na imprezie na orientację ;-), czyli w kierunku szosy, którą zamierzaliśmy dojechać do Ceromina. W połowie drogi do szosy mijamy się z Marcinem D. i jego kolegą jadących na PK. Co oni tutaj robią? Powinni pojechać tak jak my prez Soszyce i dawno byliby już na punkcie. Oni pojechali chyba przez Jasień i Łupawsko - dość oryginalny wariant okrężny ;-). Okazało się, wybór wariantu szosowego był bardzo dobrą decyzją. Trafiliśmy na PK 7 bez żadnych problemów i droga leśna wzdłuż jeziora Jasień była twarda (co w okolicach Sierakowic wydaje się rzadkością). Później z rozmów z Andrzejem dowiedziałem się, że on z Robertem S. i Tomkiem B. wybrali wariant terenowy i nie dość, że mieli problemy z nawigacją, to droga była bardzo piaszczysta. Na PK 7 szybkie podbicie karty i ruszam dalej.

PK 16 - pojedynek na szosie

Tomek R. zostaje z kolegami na PK 7, jednak gdy ja zatrzymuję się przy krzaczku za potrzebą, Tomek wraz z dwoma swymi kolegami dojeżdża i na PK 16 jedziemy razem. Jedziemy drogą dłuższą, ale szosą - przez Rokity, gdzie skręcamy na Rokitki i do dawnego PGR Gliśnica. Tomek ciągnie z przodu. Średnia znowu około 30 km/h. Tym razem było mi już bardzo ciężko taką prędkość wytrzymać, mimo, iż jechałem na kole. Chwilami mam wrażenie, że nie dam rady, czuję kryzys, walczę z sobą, żeby nie odpuścić. Na wysokości dawnego PGR Gliśnica wybieram właściwą drogę do PK 16. Znowu podbicie karty i ruszam dalej. Tomek R. wraz z kolegami zostaje odpocząć i coś zjeść. Przez chwilę zastanawiam się nad kuszącą wizją odpoczynku, małego co nieco a potem podróży tramwajem, ale przypomnienie słów Wikiego, że na Harpie nie ma czasu na odpoczynek i jedzenie w miejscu rozwiewa szybko te wizje. Do końca dnia będę jeszcze wielokrotnie widywał Tomka, ale nie będziemy już jechać razem.

PK 20 - czyli o tym, dlaczego nie warto ufać lokalesom i dlaczego warto zabierać ze sobą na Harpagana kompas

Z PK 16 ruszam samotnie na PK 20. Odczuwam trudy ostrego tempa jakim jechałem na PK 16. Jedzie mi się ciężko, droga nie jest łatwa. Nawet na małych wzniesieniach schodzę z roweru, trochę pcham, po chwili wsiadam ponownie na siodełko. Mówię sobie - najważniejsze to ciągle jechać, nie zatrzymywać się. Dojeżdżam w końcu do asfaltu. Skręcam na zachód, w miejscowości Kozin odbijam na północ, aby w Kozach skręcić na północny zachód do Mikorowa. W Mikorowie robię sobie pierwszy postój w sklepie, aby uzupełnić braki picia i jedzenia. Kupuję 1,5 litra wody Żywiec, wlewam do bidonów, do których dorzucam po 2 tabletki jakiegoś izotoniku i magnez. Kupuję jeszcze dwa banany. Po chwili znów jestem na rowerze. Zaczynam jechać na północny zachód w kierunku PK 20, jednak tuż za jeziorem w Mikorowie dojeżdżam do rozjazdu, na którym nie wiem, którą drogę wybrać. Niestety w tym momencie słońce, które czasem wychodziło zza chmur, jest nimi zasnute. Ponieważ nie mam kompasu, a słońca nie widać nie jestem pewien, którą drogę wybrać. Słyszę traktor jadący w moim kierunku z jednej z tych dróg. Postanawiam poczekać i zapytać się o drogę na Unieszyno. Lokales (tzn. wieśniak, upss przepraszam - teraz to już raczej należy politycznie poprawnie tłumaczyć jako farmer) z traktora wskazuje mi drogę w lewo. Przechodzi mi przez myśl, że może mówi nieprawdę (mi bardziej pasowała droga w prawo), ale wobec braku kompasu podjąłem decyzję o zdaniu się na słowo lokalesa (jak się okazało - poważny błąd). W związku z posłuchaniem rady lokalesa przez jakieś 10 - 15 minut brnąłem na północ (zamiast na północny zachód) w coraz mniej przejezdną bagnistą drużkę. W pewnym momencie podejmuję jedynie słuszną decyzję o odwrocie. Wracam do rozjazdu. Tam znajduję nowych lokalesów, którzy wskazują już właściwą drogę, mimo że z ich gadki wynika, że sami nie bardzo wiedzą gdzie są. W momencie gdy ruszam właściwą drogę dochodzą do mnie Szymon C., Leszek P. i Jarosław W. Jedziemy obok siebie na PK 20. Szymon C. w pewnym momencie mnie wyprzedza, jednak jak dojeżdża do rozjazdu, zatrzymuje się. Widać, że ma duży zapas sił, ale nie ma pojęcia, w którą stronę jechać. Na Harpaganie nie wystarczy kondycja, trzeba jeszcze wiedzieć gdzie jechać myślę sobie. Na punkcie kasuję kartę i od razu ruszam w kierunku PK 9. Szymon C., Leszk P. i Jarosław W. zostają na PK 20.

PK 9 - czyli dlaczego lokalesowi na trumniaku ufać warto

Dojeżdżam do asfaltu w Unieszynie, stamtąd dojeżdżam do Unieszynka. Po drodze wyprzedzam jakiegoś lokalesa jadącego na trumniaku w rozpiętej kurtce (co by się za bardzo nie rozpędził). Tuż za szosą na Karwicę widzę spory wjazd na drogę leśną. Podejmuję decyzję, że spróbuję tą drogą dojechać na punkt, chociaż z mapy wydawało mi się, że droga leśna będzie odchodzić dalej. Decyzja okazuje się trafna. Gdy na chwilę zatrzymałem się, aby skontrolować kierunek jazdy jakież było moje zdziwienie jak zobaczyłem kto mnie wyprzeda - lokales na trumniaku! Wskakuję więc na mojego rumaka, doganiam (nie bez trudu) lokalesa i podpytuję czy droga, którą wspólnie podążamy nie prowadzi aby do miejscowości Cewice. Uzyskuję pokrzepiające zapewnienie - "jo, jo, ino gównej dogi se czymac". Ten lokales okazał się w 100 % prawdomówny. Przypomniałem sobie od razu jak na Harpaganie w Bytowie jeden lekko wstawiony lokales na trumniaku poprowadził nas bezbłednie przez kawałek trasy. Wniosek chyba z tego taki, że wierzyć można tylko lokalesom jeżdżącym na rowerach (znaczy się na trumniakach ;-). Dojeżdżam do PK 9. Tam widzę wpatrzonego w mapę rowerzystę w okularkach i w stroju Biemme. Dopiero po zakończeniu imprezy dowiem się, że jest to Michał N. (Mickey). Podbijam kartę, pytam o godzinę rzut oka na mapę i ... kto mnie wyprzedza w tym czasie? Oczywiście lokales ;-)! Trzeba zatem pędzić dalej. Zostawiam na punkcie Mickey"a, który zabrał się za oliwienie łańcucha.

PK 13 - kryzys

Decyzja podjęta - jest już za późno na zabawę w zdobywanie małych punktów - omijam PK 3 i 4 - jadę na PK 13. Po chwili dochodzę lokalesa, dziękuję za wskazanie właściwej drogi i go wyprzedzam. Jeszcze przed Cewicami dochodzi do mnie ... nie już nie lokales (jego już dziś, ani pewnie nigdy więcej nie zobaczę) a Michał N. (Mickey). Czuję w tym momencie poważny kryzys, jadę powoli, ale Mickey też się nie śpieszy. Napęd w moim rowerze zaczął skrzypieć i piszczeć - cały olej z łańcucha został wypłukany przez deszcz i błoto. Mickey oferuje użyczenie mi jego oleju do łańcucha. Ja jednak dziękuję - jestem w takim stanie, że dźwięki jakie wydaje mój rower mi nie przeszkadzają, natomiast obawiam się, że jak z niego zejdę, to już nie będzie mi się chciało na niego wracać. Generalnie przez całą drogę do PK 13 Mickey ciągle był z przodu, ja podążałem za nim ograniczając się do kontrolowania trasy, którą wybierał Mickey, jak się okazało - dobry nawigator. Podbicie kart, wybór trasy na 5 PK i ruszamy wspólnie dalej. Mimo dużego zmęczenia nie tracę czasu na odpoczynek.

PK 5 - nowe siły

Ruszyliśmy razem z Michałem N. piaszczystą drogą (a jakie były inne oprócz asfaltów na tym Harpie?) do Niepoczołowic. Po drodze mijamy tramwaj Dareckiego, którego każdy z członków dopytywał się jak daleko jest PK 13. Każdemu odpowiedziałem z posępną miną, że jeszcze wiele kilometrów stąd, chociaż PK, był tuż za zakrętem. Pomyślałem sobie - będą mieli miłe zaskoczenie ;-). Z Niepoczołowic pojechaliśmy asfaltem przez Linię, Kobylasz (tu spotkałem ponownie Anię Ś. z kolegą oraz Tomka R. z jego kompanami) i całą grupą ruszyliśmy w poszukiwaniu PK6 przez Głodnicę. Minął kryzys, który dopadł mnie w drodze na PK 13 (chyba 13-tka jest rzeczywiście pechowa ;-) i już lepiej mi się kręci, chociaż nie jestem w stanie utrzymać tempa Ani Ś. - żaden to wstyd, bo ta dziewczyna jest bardzo mocna, ale przecież na maratonie w Gdyni w zeszłym roku bez problemu ją wyprzedziłem (no tak, ale wtedy miałem czas na trenowanie w przeciwieństwie do roku 2005 :-/). Tuż przed PK 5 dochodzi nas tramwaj Dareckiego. Dojeżdżamy razem, podbijamy karty i zaczynamy się zastanawiać z Mickeyem, czy jechać na PK 18, czy sobie odpuścić i jechać na PK 11. Ja chciałem na PK 18, Mickey obawiał się, że nie zdążymy wrócić na czas.

PK 18 - w elbląskim tramwaju

Tak się zastanawiając wyruszyliśmy jako pierwsi z PK 5 z powrotem na północ w kierunku asfaltu. Jadąc już asfaltem zauważyłem, że w stronę PK 18 ruszył tramwaj Dareckiego. Jak tylko zobaczyłem, że nie będę musiał jechać sam, podjąłem decyzję o zaliczeniu PK 18 i dołączyłem do tramwaju. Mickey nie skorzystał z przejazdu tramwajem i udał się już na południe w kierunku PK 11. Spotkam go dopiero w bazie rajdu. Trasa tramwaju jest oczywista - jedziemy asfaltem do Strzepcza, stamtąd dalej szosą do Pobłocia. W Pobłociu, krótki postój w sklepie (jak zarządza Darecki - ostatni), potem skrót lasem do Rosochy, a stamtąd szosą dalej na wschód i pierwszą w prawo do Zeblewa. W centrum Zdblewa (czyli w okolicach jedynego sklepu monopolowego ;-) skręcamy w szutrową drogę, która po drodze zamienia się oczywiście w piaskownicę, i doprowadza nas do PK 18. Po drodze Darecki robi mi zdjęcie, jak z buta wdrapuję się wraz z Arkiem (jednym z pasażerów tramwaju) piaszczystą drogą w kierunku PK 18. Podbicie karty, chwila zastanowienia nad mapą, którą Darecki wykorzystuje na "puszczenia dymka" (trzeba się w końcu jakoś skoncentrować ;-) i ruszam powoli na południe, czekając aż dogoni mnie tramwaj.

PK 11 - czyli rzecz o lenistwie, błądzeniu i tyłku w błocie

Po chwili jedziemy już razem - ja i elbląski czteroosobowy tramwaj - przez Będragowo docieramy do kawałka prostej jak strzała asfaltowej drogi w miejscowości Kolonia. Tak pytam Dareckiego, gdzie oni jadą dalej. Dowiaduję się, że chcą jechać na PK 15, ale przez 11. Mi się wydaje, że dużo rozsądniej byłoby jechać odwrotną kolejnością, co dawałoby jeszcze nadzieję na zaliczenie PK 2. Jednak Darecki, chce odprowadzić jednego z pasażerów tramwaju do szosy, żeby ten trafił spokojnie do bazy, bo nie był już w stanie jechać na PK 15 (bardzo przyjacielska postawa motorniczego). Podejmuję decyzję, aby kontynuować podróż w tramwaju. Głównie z lenistwa - widzę, że będzie dużo asfaltów, więc liczę na możliwość jazdy na kole (pisząc tę relację wydaje mi się, iż to był błąd, gdybym pojechał samotnie na PK 15, to wracając na PK 11 byłoby łatwiej znaleźć ten punkt i może byłby czas na zliczenie 2 - no cóż lenistwo nigdy nie popłaca). Na marginesie podam pewien fakt, na który zwrócił mi uwagę Darecki. Mianowicie - żaden z pasażerów tramwaju nie miał nawet mapy na wierzchu (jak również nigdy jej nie wyjmował z zanadrza). Prawdopodobnie pasażerowie mogliby mieć istotnie problemy z trafieniem gdziekolwiek - również do bazy. Stąd postawę Dareckiego, który nadkładał drogi, aby odprowadzić pasażera do szosy, na której ten nie był w stanie już się zgubić, zasługuje na wielkie uznanie. Niestety droga z Koloni na PK 11 okazuje się bardzo trudna zarówno pod względem nawigacji, jak i różnicy wzniesień. Nie jesteśmy z Dareckim w stanie zlokalizować widniejącego na mapie rozwidlenia, na którym należy skręcić w lewo. Skręcamy przez to za wcześnie - droga zjeżdża ostro w dół. Dopiero na samym dole dochodzimy do wniosku, że to był błąd, dojeżdżamy bowiem do rzeczki, od której właściwa droga prowadzi dość daleko. Zatem powrót, morale spada wprost proporcjonalnie do spadku góry, po której jeszcze przed chwilą zjeżdżaliśmy w dół, a obecnie z mozołem się wspinamy. Okazuje się, że tylko ja i Darecki popełniliśmy w tym miejscu błąd, bo w drodze powrotnej do właściwego szlaku spotykamy pędzących w dół w kierunku, z którego my właśnie wracaliśmy - Szymona C., Leszka P. i Jarosława W. Oszczędzamy im trudu informując, że to zła droga. Po chwili wjeżdżamy do lasu, ale mapa nie za bardzo pokrywa się z tym co widzimy w terenie. Darecki staje się coraz bardziej zdenerwowany problemami nawigacyjnymi, ale nie zrażony próbuje znaleźć właściwą drogę - jest przy tym e ciągłym ruchu, nie traci czasu na patrzenie na mapę w miejscu (aż miło patrzeć jak on nawiguje). Myśli przy tym cały czas o swych pasażerach - jak tylko widział, że droga, którą pojechał jest zła krzyczał do nich, aby skręcali w prawidłową drogę, a sam co tchu próbował ich dogonić, żeby nie tracąc czasu wybrać drogę na następnym skrzyżowaniu. Zaczynamy kręcić się w kółko, a PK nie widać. Pasażerowie zaczynają się niepokoić, Darecki bardzo zdenerwowany. Od czasu podjęcia błędnej decyzji, po której zjechaliśmy do rzeczki, zdałem się na nawigację Dareckiego. Teraz jednak Darecki rozłożył ręce. Teraz ja poprowadziłem tramwaj w miejsce, w którym spodziewałem się PK. PK nie znaleźliśmy, ale spotkaliśmy się ponownie z Leszkiem P., Szymonem C. i Jarosławem W. Oni też przeczesali ten teren i nie znaleźli PK. Trzeba zatem jechać dalej - nie ma bowiem możliwości, żebyśmy minęli PK - przejechaliśmy wszystkie możliwe drogi. Po chwili wspólnego błądzenia, podczas której zaliczyłem spektakularną glebę lądując tyłkiem w błoto, znajdujemy PK11. Wszyscy są bardzo poddenerwowani, bo czasu zostało już bardzo mało. Także wszyscy błyskawicznie kasują karty i ruszają na południe do szosy do Garcza.

PK 15 - czyli tramwaj ucieka

Leszek P., Szymon. C. i Jarosław W. szybko znikają mi z oczu - oni są za mocni. Jadę razem z elbląskim tramwajem, który tak jak dotychczas jechał moim zdaniem dość statecznie, tak teraz włączył chyba drugi bieg i zaczął mi uciekać. Jedziemy z wiatrem, który zgodnie z prognozami wieje z północnego wschodu. Dojeżdżamy w Garczu do szosy z Gdańska do Sierakowic, tzn. ja dojeżdżam tuż za tramwajem. Tam jeden z pasażerów wysiada z tramwaju i rusza statecznie w stronę Sierakowic, reszta, czyli Darecki, Arek i jakiś młody chłopak na 28-calowych kołach bez zatrzymania ruszają w stronę Łapalic. Niestety nie zdążyłem na elbląski tramwaj, tuż zanim ja dojechałem do szosy tramwaj odjechał w stronę Łapalic i wrzuca chyba kolejny bieg, bo ja nie mogę już go dogonić. A byłoby to (dogonienie tramwaju) bardzo wskazane, bo zaczynamy jechać pod wiatr. Najgorsze jest to, że tramwaj uciekł mi na moich oczach - byłem po prostu za słaby by go złapać. Po chwili widzę, że Darecki i Arek odjeżdżają młodszemu pasażerowi i już widzę, że za chwilę do niego dojdę i będę mógł przez chwilę odpocząć na jego kole. Już, już do niego dochodzę, gdy wpadam na pomysł, żeby uzupełnić płyny - biorę bidon do ręki i ... bidon mi wypada. Klnę głośno! W takiej chwili. Muszę się zatrzymać, podnieść bidon i znowu gonić samodzielnie pod wiatr. Czuję, że nie dam rady już ich dogonić, ale wiem, że jeśli w drogę powrotną nie zdążę na tramwaj to nie będę miał jakichkolwiek szans na zdążenie na czas do mety. Zaczynam kalkulować - plan jest prosty - muszę równocześnie z tramwajem ruszyć w drogę powrotną z PK 15 do bazy. Dlatego muszę dać w tym momencie absolutnie wszystko, żeby tego dokonać. Myślę przez chwilę, że wystarczy, żebym na PK dotarł razem z chłopakiem z tramwaju, ale po chwili sobie przypominam, że on jedzie bez numeru, bez karty kontrolnej - jedzie, żeby jechać - on wcale nie musi dojechać do samego PK 15, może się zatrzymać wcześniej i poczekać na Dareckiego i Arka. Więc jednak muszę być na PK 15 razem z Dareckim i Arkiem, którzy są dobre kilkaset metrów przede mną. Mimo, że czuję kryzys wypijam resztki picia z bidonów (na postój w sklepie nie będzie już czasu, a do mety około 15-20 km) i atakuję na ostatniej górce przed Łapalicami. Wyprzedzam chłopaka, ale podczas gdy mi zostaje jeszcze 50 metrów podjazdu do szosy w kierunku zamku, Darecki z Arkiem już nią pędzą. Zaczyna się zjazd, coraz bardziej stromy. Nie mam przedniego hamulca, ale nie zważając na to jeszcze dokręcam, na liczniku ponad 50 km/h. Jednak Dareckiego i Arka nie jestem w stanie dogonić. Dojeżdżam do nich dopiero na PK. Błyskawicznie kasuję kartę, którą wyjąłem jeszcze w trakcie jazdy, pożyczam od Dareckiego długopis i wpisuję czas w kartę - 17: 19. Oddaję długopis i od razu ruszam w powrotną drogę.

Powrót do Bazy - czyli droga do wieczności

O dziwo PK 15 opuściłem przed Dareckim i Arkiem, a nawet przed Jarosławem Wardą i powoli zacząłem się wspinać w kierunku Łapalic. Czuję bardzo duże zmęczenie, ale odetchnąłem, że zdążyłem na tramwaj. Ruszając z PK 15 50 metrów przede mną widziałem Leszka P., trochę dalej Szymona C. - nawet nie próbuję próbować siadać im na koło. To są goście z innej półki i nie mam szansy utrzymać im się nawet chwilę na kole. Po drodze pod górę do Łapalic mija mnie Jarosław Warda - widzę, że też jest bardzo zmęczony i jedzie powoli, ale niestety ja jadę jeszcze wolniej i nie mogę utrzymać jego tempa. Tuż przed szosą Gdańsk-Sierakowice widzę Wikiego jadącego w dopiero na PK 15 - machamy do siebie. Zastanawiam się jakim cudem on chce zdążyć na czas do Bazy - przecież ja już będę walczył z czasem - a on? Ma przecież jeszcze o jakieś 4 kilometry dalej do mety ode mnie. Myślę sobie - pewnie ciśnie, żeby zrobić całość - znając jego wyniki spodziewam się, że może zmierza po swój 20 punkt. Wreszcie skręcam w kierunku Sierakowic, patrzę się za siebie i tu zdziwienie - nie ma tramwaju! Co oni robią - czy ci szaleńcy porwali się jeszcze na PK 8? Nie to nie możliwe - muszą wracać tą samą drogą. Zatem nie mam się co spieszyć. Zakładam, że będę jechał spokojnie utrzymując średnią w okolicach 20 km/h, a dam z siebie wszystko jak już będę jechał razem z tramwajem, jestem bowiem święcie przekonany, że Darecki ma wszystko tak obliczone, żeby na metę trafić przed czasem. Jadę tak sobie spokojnie, mijam Garcz. Obracam się za siebie a tam nikogo nie ma. Zaczyna mnie to dziwić, ale spokojnie jadę dalej. Nie minęły dwa kilometry, a nagle ktoś mnie wyprzedza z prędkością przynajmniej o 10 km/h większą od mojej. Nie zobaczyłem twarzy, ale po stroju poznaję bezbłędnie - to Wiki! W swoich jeansach i flanelowej koszuli - czyli stroju kolarskim, który - jak sam Wiki twierdzi - "zapewnia mu świetny komfort termiczny" (zawsze się zastanawiałem jak on w tym stroju wytrzymuje ;-). Wiki - w tym miejscu apeluję do Ciebie - "ubierz się w obcisłe bo to warto mieć styl"! Myślę, że w lycrze będziesz miał trochę lepszy "komfort termiczny, mniejsze opory powietrza, no i wygodny pampersik. Koniec dygresji - jestem pełen podziwu - widzę, że Wiki właśnie zaczyna finiszować, w momencie, w którym ja czuję, że opuszczają mnie resztki sił. Obracam się - tramwaj jest tuż za mną - nie dalej jak 25 metrów. Czuję, że to jest moment, w którym znowu muszę zebrać wszystkie siły i utrzymać się w tramwaju, bo inaczej nie zdążę na czas do mety. Tramwaj mnie dochodzi. Jadę przez chwilę ramię w ramię z Dareckim. Zapytuję, czy zdążymy na czas do bazy, na co pada pełna przekonania, ale i grozy odpowiedź - my na pewno. No tak - ja nie jestem pełnoprawnym pasażerem tramwaju, można nawet powiedzieć, że jadę na gapę - biletu brak. Poza tym tramwajaże mają już sporo kilometrów w tym roku za sobą - znają swoje możliwości - ja niestety nie. Zajmuję ostanie miejsce siedzące w tramwaju ;-) i daję w pedały ile tylko sił zostało. Czuję jednak, że tych sił zostało na końcówkę za mało. Nogi i płuca palą, w ustach Sahara, bidony puste. Niestety, po około kilometrze zmagań, tramwaj mi bezpowrotnie odjeżdża. Zaczynam jechać sam ... coraz wolniej ... i jeszcze wolniej. Do mety zostało jeszcze około 15 kilometrów i niecała godzina czasu. Zaczynam wątpić w to czy dojadę. Jadę już jak automat, jak zombie. Kompletnie nie kontroluję już tego jak jadę, zastanawiam się, czy się gdzieś nie zatrzymać i nie kupić czegoś do picia, czy może w ogóle odstawić rower i poczekać, aż ktoś wracający z Harpagana w kierunku Gdańska nie podwiezie mnie samochodem do domu. Mam dość, czuję się kompletnie wykończony. Gdy jestem w trakcie właśnie takich rozmyślań zauważam niespodziewanie Marcina D. wraz z kolegą, których widziałem już dzisiaj w okolicach PK 14, PK 12 i PK 17. Zaczynają jechać mi na kole. Mimo, iż wyglądają całkiem rześko jadą mi na kole. Zastanawiam się po co? Moja średnia spadła poniżej 15 km/h, mimo iż największe wzniesienia dawno już za mną i pokonałem je z większą prędkością - ja już się po prostu wypaliłem, dogorywam. A oni jadą mi na kole? O tunelu aerodynamicznym nie może być mowy. Wiatr wieje w plecy z pewnością z większą prędkością niż ja przesuwam się do przodu. Ze stoickim spokojem wyjmuję batona i zaczynam go jeść. Po chwili Marcin D. wraz z kolegą wyprzedzają mnie. Ale nie tak po prostu - zachowują się, jakby na Tour de Pologne właśnie urywali się liderowi na ostatniej prostej, żeby decydującym atakiem odebrać mu zwycięstwo. Zastanawiam się po co? Przecież ja nie jestem w stanie zwiększyć mojej prędkości ani o 1 km/h. Ja konam, moja średnia z każdym kilometrem spada. Oczywiście z psychologicznego punktu widzenia chętnie bym się na czyimś kole przejechał, ale oni zdecydowanie chcą mi tę przyjemność odebrać, co im się oczywiście (wobec mojego stanu fizycznego rozkładu) udaje. Za jakiś czas, już okolicach Mojusza, wyprzedzam Marcina D. i jego kolegę. Nie, nie - ja wcale nie przyspieszyłem - to oni się zatrzymali i coś grzebali w rowerze. Marcin D. rzucił zdenerwowany, że napęd im się w rowerze sypie. Nie jestem nawet w stanie zebrać myśli na sensowną odpowiedź i mijam ich z zawrotną prędkością około 10 km/h, chociaż droga jest płaska. W pewnym momencie zaczynam mieć problem, żeby przekroczyć prędkość 15 km/h jadąc z górki. Kręcę korbami, ale po prostu nie mogę się rozpędzić. Zatrzymuję się i sprawdzam, czy coś nie hamuje mojego roweru - kręcę przednim i tylnym kołem. Niestety - okazuje się, że nic nie hamuje mechanizmu mojego roweru - to ja jestem tak słaby, że nie jestem w stanie nawet z góry się rozpędzić. Zaczynam się jednak moim żółwim tempem zbliżać do Sierakowic, minąłem tablicę "Sierakowice 5 km", która dodała mi skrzydeł. Poczułem, że jednak dam radę dojechać o własnych siłach. Sprawdzam czas - zostało jeszcze kilkanaście minut. Cholera - może zdążę. O dziwo, czuję przypływ nowych sił, zaczynam jechać około 20 km/h. Sam nie dowierzam, że jeszcze mnie na to stać. Już na ulicach Sierakowic słyszę jakieś szepty za plecami - to znowu Marcin D. ze swoim kolegą - miny znów przypominają te z tras Tour de Pologne. Zostało parę minut do 18:30. Jadą mi jakiś czas na kole, poczym tuż przed szkołą znowu urywają się, tak jakbym był w stanie przyspieszyć - nie mogę. Któryś z nich rzuca przy tym tekst w stylu: "tak się wygrywa", czy coś podobnego, po czym zamiast na Metę skręcili do szkoły. Przyznam, że trochę mnie rozbawili. Na metę wjeżdżamy równocześnie. Okazuje się, że jesteśmy 5 minut przed czasem - mój zegarek pokazywał, że do końca były już tylko sekundy.



Zakończenie

Jestem skrajnie wycieńczony. Przed oddaniem karty, próbuję ustalić, czy wszystkie czasy przybycia na PK wpisałem, bo na niektórych nie wpisywałem czasu licząc, że uzupełnię to później. Nie jestem jestem w stanie tego sprawdzić - cyferki latają mi tylko przed oczami. Oddaję kartę i padam na trawę obok Marcina Ś. Nigdy w życiu nie byłem tak zmęczony. Czuję się jednak szczęśliwy - zdążyłem na metę przed czasem! Wygrałem ze swoimi słabościami, które dotkliwie dopadły mnie na ostatnim odcinku z PK 15 do bazy! Po chwili dojeżdża Andrzej W. i Robert S. - oni zdążyli na minutę przez limitem czasu. Mimo, iż planowaliśmy napierać razem przez całą trasę, a udało nam się wspólnie przejechać nie więcej niż kilometr, jesteśmy wszyscy zadowoleni. Idziemy razem na grochówkę z wkładką. Atmosfera w bazie jak zwykle przyjacielska i serdeczna. Ludzie częstują mnie napojami, bo ja umieram z pragnienia. Zamieniam po kilka słów z Andrzejem Ch. (jak się okazało zwycięzcą), Danielem Ś., Bartkiem B. i Michałem N. (Mickeyem). Czekam już tylko na Ziemka, który pojawia się po godzinie od zamknięcia mety. Jak sam powiedział - fotografował krajobrazy ;-) - też jest zadowolony ze swojego startu.

Dane z licznika i wyniki
dystans przejechany: 205 km
średnia prędkość: 19 km/h
czas jazdy: przeszło 10 h
(dane są podawane bez miejsc po przecinku, bo niestety mój licznik, po jednym z upadków na posadzkę nie wyświetla dwóch ostatnich cyferek ;-)

Mój wynik to 14 punktów kontrolnych i 48 punktów wagowych, co dało mi zaskakująco wysokie (11) miejsce w klasyfikacji generalnej na 158 startujących (po uwzględnieniu kilu oczywiście zasadnych protestów, prawdopodobnie spadnę na 13-14 pozycję). Jak zobaczyłem po raz pierwszy wyniki bardzo się ucieszyłem. Nie dowierzałem, że udało mi się wyprzedzić takich napieraczy jak Diablo, Grzegorz G., czy Wiki. Nie liczyłem na tak wysoką pozycję. Jak dla mnie to świetny wynik, biorąc w dodatku pod uwagę stan moich przygotowań oraz to, że z bazy wystartowałem faktycznie o 7, a nie o 6:30, no i brak kompasu. Mam nadzieję, że będę w stanie wynik ten jeszcze poprawić. To był mój trzeci Harpagan i jak na razie w każdym kolejnym uzyskuję lepszy wynik. Wiem, że wedrzeć się do pierwszej dziesiątki będzie bardzo trudno, ale to jest mój cel. Oby tylko kolana wytrzymały (z uwagi na złe ustawienie bloków w pedałach znowu je czuję :-/).

Koniec i bomba, kto czytał ... ten chyba ma świra na punkcie Harpagana (tak jak autor tej przydługiej relacji ;-).

Pozdrower - do zobaczenia na następnym Harpaganie

Tekst: Jarek Mydlarski
Foto: Darek Korsak
Mapa: materiały oragnizatorów

Opinie (16)

  • No comment

    No brawo! bardzo ciekawy artykuł :) Wogóle gratuluję zajęcia tak wysokiego miejsca i wytrwałości! Hmm ja się szykuje żeby się wybrać na Harpagana ale ciągle mi brakuje albo roweru... ;) albo popaercia kumpli. Wsumie myślę o wystartowaniu jesienią, ale nie wiem co będzie.
    Pozdrower!

    • 0 0

  • Cóż za e l a b o r a t :-)

    Musze powiedzieć, że znam kolegę pisarza… jestem pod wieeeeeelkim wrażeniem zarówno pióra, jak i faktu niesłychanej wręcz miłości do tego typu przedsięwzięć podwyższających tężyznę fizyczną i samopoczucie. Potwierdza to, ta długa wypowiedź. Jestem również zaskoczony… kiedy kolega znalazł na to czas. Wszak napisanie… stworzenie takiego elaboratu, wymaga przecież czasu… wolnego czasu. A kolega, zdaje się, nie posiada go zbyt wiele. Myślę, że tę możliwość daje mu wydłużenie doby do 28 h… Tak, zdecydowanie… w tym leży tajemnica sukcesu

    • 0 1

  • Na prawdę świetna relacja...

    Podziwiam nie tylko płynnośc tej relacji, którą przeczytałem na jeden raz (co rzadko mi się zdaża przy tak długich textach) ale również szczegółowe wspomnienia z samego rajdu. Czytając Twoją relację, czułem się jakbym jechał tuż obok. Pomimo, iż nie byłem na tej edycji Harpagana Twoja relacja pozwoliła mi śledzić każdy zaliczony punkt, krok, po kroku... Pewne informacje, z pewnością przydadzą mi się przy kolejnym starcie jesienią. Fajnie, że wśród grona kolarzy są osoby, które chcą dzielić się swoimi przeżyciami, pisząc tak wspaniałe texty!

    ps. Text, textem, ale gratuluję przede wszystkim tak wspaniałego wyniku i życzę powodzenia w kolejnych edycjach.
    Pozdrawiam

    • 0 0

  • tyle razy za Tobą

    Tyle razy razy Ciebie (i Was) widziałem, i zawsze od tyłu. Jak wyjeżdżałeś z 12-tki, obieżdżaliście jezioro Lipieniec przed 17-tką, wyruszaliście z 7-mki, niemal razem wjechaliśmy na 16-tkę (Wy oczywiście pierwsi). Gdyby nie Twoja wpadka przed 20-tką, pewnie dalej obserwowałbym Twoje plecy.

    PS. Jechałem tą samą trasą z 18-tki do 11-tki i też mocno błądziłem przed punktem. Uratował mnie Michał Nowaczyk (Mickey) pewnie jadąc od Mirachowa (mam nadzieję, że jesteśmy kwita :).

    • 0 0

  • Super czytadło

    Przeczytałem relację jak dobry kryminał ;) Zaskoczył mnie trochę wybór kolejności PK 10-12; Taki wariant nie przyszedł mi podczas jazdy do głowy (w sumie chyba bym go nie wybrał). Kolejne zaskoczenie to wariant szosowy z PK17 do 7; szczerze powiedziawszy żałuję, że sam go nie obrałem.

    Czytając natomiast o twojej drodze przez mękę do bazy, przestaję żałować, że odpuściłem PK18. Zaoszczędziłem siły i nerwy przy szukaniu PK11. Ponadto jechałem sam, baz pomocy tramwaju. Mogłem natomiast spokojnie z 15 jechać na 19 tak jak Wojtek.

    Na kole siadłem tylko raz Wojtkowi, a i tak czułem że go wykorzystuję, ale w sumie dzięki mnie nie błądził dłużej przy 11-tce. Wojtku, myślę że jesteśmy jak najbardziej kwita, a nawet mam lekki dług :) Chętnie bym przeanalizował twoje czasy, ale w wynikach są totalnie pomylone.

    Co do postawy kolegów z Tour de Pologne w końcówce, to jakaś totalna porażka. Trochę luzu panowie! Myślę, że pomoc innym jest tu równie ważna jak rywalizacja.

    • 0 0

  • czasy w wynikach już w porządku

    Przez pierwsze dni były z błędami, teraz są OK (przynajmniej moje)

    • 0 0

  • PK12 i M540

    Te 540 są super, też je mam od niedawna.
    No a szybkiego dotarcia do PK12 to zazdroszczę. Straciłem tam masę czasu, ponad 1h godzina błądzenie już w okolicach samego punktu.
    Każdy mam więc jakieś "problemiki" tak, że bym tym startem się nie przejmował. A w kwestii tramwaju, sam widzisz, że nie jest go łatwo wprawić w ruch. Zawsze coś za coś.

    • 0 0

  • Dzięki

    Dzięki za pochlebne wpisy.
    Do Slasza - Pedały są rzeczywiście super.
    Slasz - kiedyś pisałeś o tym na forum - jak dopasować dokładnie bloki do pedałów. To jest dla mnie w tej chwili bardzo ważna kwestia, bo czuję, że w obecnym ustawieniu kolana sobie rozwalam. Mógłbyś opisac jak prawidłowo ustawić bloki?
    Pozdrower

    • 0 0

  • TRAMWAJ

    tym samym dementuję wszelakie plotki o "elbląskim tramwaju" - do mnie mógł dołączyć każdy kto chciał bawić się wspaniale - przez większość trasy jechałem li tylko własnym tempem i nie wiozłem się na kole nikomu - wszystkich napotkanych na trasie pozdrawiam (było tego bractwa sporo, choćby L.J.S.) autora tej relacji podziwiam - moja relacja jeszcze się tworzy :-)

    • 0 0

  • SUPERNIE!

    normalnie takie artykuły czyta sie na 1 wydechu! gratulacje siły i hartu walki :)
    sama jezdze na rowerku, aczkowleik chyba na harpagan bym się nie zdecydowała - chociaż, kto wie ;-)))

    pozdro! :)

    • 0 0

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Dni testowe w promotocykle chwaszczyno

dni otwarte

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum