• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Harpagan 30; Rytel - wg Mickeya i Wojtka

22 października 2005 (artykuł sprzed 18 lat) 
W ten chłodny październikowy poranek otoczony przez tłum podobnych do mnie pacjentów stawiam się na starcie. Obok mnie kolega Jarek, świeżo zarażony. Zastanawiam się czy go przeprosić bo wiem, że już się z tego nie wyliże. No cóż, mnie też nikt nie ostrzegał, dlaczego on ma mieć łatwiej? Trochę w tym przekory, ale wiem że można w tym szaleństwie odnaleźć prawdziwą przyjemność i przeżyć wspaniałe chwile. Wokół odnajduję znajome twarze, tych którzy tkwią w tym od dawna jak i tych z młodszym stażem. Wiem że pośród nich nie jestem obcy i zawsze znajdę zrozumienie. Ze sceny ktoś wydaje polecenia ewidentnie i perfidnie nami sterując. Poddaję się i odbieram mapę bo wiem, że opór jest bezcelowy. Rozlega się sygnał startu i nic się nie dzieje, mroczne postaci przyświecając sobie czym popadnie wpatrują się jak zahipnotyzowane w mapy. Cóż za odmiana po szaleńczym starcie pieszych. Jak widać choroba ta nie jest przypadkiem trywialnym i różne ukazuje oblicza. Nawet w odmianie rowerowej spotkać można przedziwne szczepy tego samego wirusa: solo, para, tramwaj. Ja od pewnego czasu cierpię na wersję solo, więc samotnie zagłębiam się w las.



Odnajduję perwersyjną przyjemność w poszukiwaniu ukrytych przez organizatora punktów, choć samo odnalezienie już nie satysfakcjonuje. Trzeba to zrobić szybciej, bez błądzenia, obierając optymalną trasę a gdy już się tam znajdę natychmiast coś mnie pcha do kolejnej lokalizacji. Z satysfakcją idealnie trafiam na kolejne punkty. O dziwo tak będzie prawie do końca rajdu. Przy akwedukcie spotykam Grażkę; to dziewczyna Jarka tego świeżo zarażonego kolegi o którym wspominałem, ona też dopiero w to wchodzi i to dosłownie bo załapała odmianę pieszą. Co gorsza próbuje zainfekować moją żonę, którą dotychczas skutecznie chroniłem. Na wersję rowerową jest odporna, inaczej już dawno by się ode mnie zaraziła, ale czy ustrzeże się przed odmianą pieszą? Czas pokaże czy posiada odpowiednie przeciwciała.



Gdzieś po drodze spotykam Tomka o którym sądziłem, że ma chorobę typu rowerowego, a tu się okazuje że idzie pieszo. Czyżby ktoś mu rower ukradł? Otóż nie, pojawiła się nowa mutacja znanych dotychczas wirusów; ktoś nazwał ją mieszana. Dotychczas słyszałem o nielicznych przerzutach z odmiany pieszej na rowerową lub odwrotnie a tu się okazuje że natura postanowiła ułatwić sobie ten skok poprzez mutację. O zgrozo w ten sposób poszerzyło się grono potencjalnych ofiar a i leczenie staje się trudniejsze! Ale co ja tu za farmazony prawię, przecież już wiemy że lekarstwa na to świństwo nie ma.

Zaskakuję sam siebie odnajdując drogi których nie ma na mojej mapie, a które idealnie doprowadzają mnie do celu. Czuję cholerną satysfakcję. Mimo rywalizacji pomiędzy uczestnikami podpowiadam niektórym odpowiedni wariant dotarcia do punktu kontrolnego, zwłaszcza jeśli to ktoś znajomy jak TJ, znany w Trójmieście nosiciel w dodatku wykorzystujący nowe technologie by zarazić innych. Spotykam też innego znanego pacjenta: Bartek vel Bober. Cierpi tak jak ja na odmianę solo więc mimo że kilkakrotnie po drodze się mijamy to każdy jak kot podąża własną ścieżką.



Stwierdzam, że zaraza zatacza coraz szersze kręgi gdy tradycyjnie pozdrawiany na punkcie uczestnik okazuje się kolegą z kursu wspinaczkowego. Listę napotkanych znajomych dopełniają Jarzynki; kontynuują mimo strat zdrowotnych Ani i sprzętowych Roberta. Jak widać choroba może być niebezpieczna dla zdrowia a nawet atakuje rowery! Pomimo zmęczenia, jak w amoku podążam wciąż przed siebie, już nie tak żwawo jak na początku ale wiem że muszę kontynuować to co zacząłem. Wizja zbliżającego się nieubłaganie limitu czasu dodaje sił na równi z wiatrem wiejącym w plecy, lecz jednocześnie pośpiech przytępia myślenie. Pojawia się też paranoidalny strach przed wjechaniem do lasu, bo w tutejszych lasach jak się okazuje dość łatwo można się zakopać. Jak automat zmierzam na metę, której nie ma; czyżby dopadło mnie ostatnie stadium choroby w postaci halucynacji? Na szczęście to nie haluny i po chwili docieram do kresu tej jesiennej gonitwy.



W bazie już snują się tłumy obolałych zombie; "Instytut Głupich Kroków" w całej okazałości. Pomimo cierpienia na twarzach przeważają uśmiechy. Czyżby to był jakiś zjazd masochistów? To wycieńczone chorobą organizmy, dziwnie reagują na ból. Mój odmawia przyjęcia posiłku; jeszcze nie teraz, może za chwilę gdy wszystko się wewnątrz uspokoi. Martwi mnie brak czasu na kontemplację wspólnych przeżyć z towarzyszami niedoli, ale cóż robić w domu na mnie czekają. Krótkie rozmowy ze znajomymi nie zaspakajają mojej potrzeby pogadania po długiej, samotnej jeździe. Jak z nieba spada mi Diablo (o ironio losu) proponując transport moich umęczonych członków w kierunku Gdańska. Nie muszę się tłuc pociągiem a i braki w wymianie wrażeń zaspokoję. I tak oto szczęśliwie wracam do rzeczywistości po kolejnym ataku wirusa zwanego Harpagan.

nietypową relację spisał: Michał Nowaczyk vel Mickey (721)
zdjęcia: Krzysztof 'Frans' Kochanowicz
--------------------------------------------------------------------------------------------------

Mój 7-my Harpagan. Po wiosennej edycji chciałem spróbować sił na trasie pieszej, ale po ogłoszeniu, że bazą zawodów będzie Czersk, postanowiłem kolejny raz spróbować zdobyć tytuł rowerem. W końcu dookoła Bory Tucholskie, płaskie, szybkie, łatwe w nawigacji. Następna taka okazja może się prędko nie powtórzyć. Przez całe lato sumiennie wyjeździłem wiele kilometrów, rower całkowicie sprawny, specjalnie na ta imprezę wyposażony w nowy mapnik i kompas. Pełen optymizmu i wewnętrznej mobilizacji pojawiam się na starcie.

Start 6:27.

Odbieram mapę i kładę się na ziemi. Jakoś na leżąco, w świetle czołówki, lepiej mi się studiuję mapę. Jeszcze przed startem, biorąc pod uwagę prognozy pogody, a szczególnie siłę i kierunek wiatru, decyduję się zaliczać punkty robiąc wielkie kółko przeciwnie do ruchów wskazówek zegara, aby na koniec odwiedzić te na północnym zachodzie.
Na początek wybieram punkty 7-15-5, a dalszą trasę ustalę podczas jazdy. Planowanie całej trasy na początku mija się z celem, bo dopiero znajomość warunków lokalnych pozwala na wybranie optymalnej trasy.
Jest jeszcze ciemno, gdy wyruszam w trasę. Przede mną i za mną rowerzyści, którzy jadą na 7-mkę i 12-tkę. Część skręca w prawo na północ, a część w lewo na południe, w las. Choć nie widać podłoża, opory toczenia wyraźnie wskazują na piasek. Ale w nogach jeszcze moc, więc koła się kręcą. W niewielkim stopniu kontroluję trasę, jadę głównie za czerwonym światłem lampek diodowych i na przeciw pieszym (zapewne wspólny punkt pieszo - rowerowy). Mijam większe skrzyżowanie w lesie, po następnym kilometrze skręcam w prawo w drogę nie zaznaczoną na mapie i docieram do

PK 7 - 6:55 (1)

Jestem zbyt ciepło ubrany jak na panującą temperaturę.

Zasada nr 1. Kluczem do sukcesu są jak najkrótsze postoje na punktach

Szybko i z ulgą zdejmuję golf. Rozpoznaję Pierwszego Motorniczego i jego zdanie wyrwane z kontekstu "... ja wiem tylko jak dojechać do leśniczówki..."
Po drodze do 15-tki trzeba pokonać "Raciąską Strugę". Nie da się jechać na wprost, trzeba dojechać do mostku w Nadolnej Karczmie, albo na zachodnim brzegu jez. Raciąskiego. Pierwszy (krótszy) wariant prowadzi wyłącznie polnymi i leśnymi drogami. Drugi (dłuższy) oferuje w części przejazd drogami asfaltowymi.

Zasada nr 2. Na asfalcie nie da rady się zgubić

Decyduję się na drugi wariant, jadę wzdłuż jeziora na południe. Potem przez mostek w Młynie Raciąskim. Jest znak "most wyłączony z ruchu samochodowego i pieszego" ... na szczęście nie wspomina o rowerowym. Docieram do asfaltu, i wkrótce do punktu. Zanim to jednak nastąpi, padnę ofiarą kilku złośliwości praw Murphy'ego, na które bynajmniej nie jestem odporny. Przestaje działać mi licznik, kompas odpada od mapnika. Z domu zapomniałem plecaka, więc prowiant wiozę w reklamówce przywiązanej do bagażnika. Reklamówka pęka i zawartość rozsypuję się na asfalcie. Muszę wszystko ponownie poupychać po kieszeniach i przywiązać do bagażnika. W Stobnie kolejny raz mijam zawodnika; od poprzedniego punktu mijaliśmy się wielokrotnie. Przed samym punktem wymijają mnie już rowerzyści jadący w dalszą drogę.

PK 15 - 7:39 (2)

Wracam do asfaltu. Do punktu dojeżdża Daniel Śmieja z Grześkiem Grabcem (D&G)... jeszcze przed nimi, pocieszam się. Do 5-tki cały czas asfaltem. Powoli dochodzę do zawodnika, zapewne Roberta Malchera. W swojej relacji napisał:

"Wiatr dmucha w plecy, więc jadę 35-40 km/h. Mimo to wyprzedza mnie jakiś zawodnik. Jedzie trekingiem. Położył się na lemondce i ciśnie do przodu. Za nic nie mogę go dojść"

Z mojego punktu widzenia wygląda to nieco inaczej. On jedzie wyprostowany, bez trzymanki, studiując całą rozłożoną mapę, a ja leżąc na lemondce ledwo go wyprzedzam. Myślę sobie: albo on jest wyjątkowo mocny, albo ja wyjątkowo słaby - innej możliwości nie ma.



PK 5 - 7:58 (3)

Teraz musze podjąć decyzje: 9-tka, czy 17-tka. 2 minuty zastanowienia, ale wybór jest oczywisty. Droga do 17-tki wygląda wyjątkowo prosto i łatwo, a 9-tkę łatwo zaliczyć z 4-ki, albo 13-tki. Jadę na wschód. W Białej kończy się asfalt, zaczyna piasek. Piasek z gatunku nieprzejezdnych. Po prostu koszmar. Droga prosta jak drut i jak okiem sięgnąć cały czas piasek. Marzenia o komplecie punktów szybko bledną. Jadę runem leśnym obok drogi, prowadzę rower, wyprzedzają mnie D&G i inni. W końcu piasek trochę twardnieje, ale pojawia się "pralka". Na horyzoncie widzę tych, co mnie wyprzedzili; tylko dzięki temu trafiam na punkt bez używania nawigacji

PK 17 - 8:35 (4)

Karta robi się mokra od potu, dlatego zamiast do kieszeni na plecach w kurtce, chowam ją w mapniku. Kilka łyków napoju i w dalszą drogę. Wymijam grupę PGR - chyba się ucieszyli, wydawało się, że zastanawiają się nad wyborem dalszej drogi. Spróbuję dogonić Daniela. Cisnę po pedałach, ale doganiam tylko Roberta. W wiosce Okoniny następna piaskownica, która poprzedza "pralkę". Dojeżdżam do Mł. Rosochatki i widzę jadących w przeciwnym kierunku D&G. Albo już zaliczyli punkt, albo szukają go dalej. Ambicja nie pozwala mi się spytać. To pierwsze wydaje mi się bardziej prawdopodobne, więc jadę sam szukać drogi. Jest rzeczka, ale za nią nie ma drogi "do punktu". Jadę dalej, aż w końcu widzę linię kolejową przed sobą... za daleko; zawracam się do rzeczki rozglądając się na prawo, ale drogi dalej nie znalazłem. W takim razie decyduję się jechać wzdłuż rzeczki, w ten sposób na pewno dojadę do mostku i do punktu. Mimo przejechanych kilkuset metrów mostku i drogi nie widać. Dopiero teraz dostrzegam, że to, co na mapie wygląda jak droga, jest w rzeczywistości linią energetyczną. Zawracam do drogi i jadąc do dookoła "na wyczucie" dojeżdżam do linii energetycznej na skraju lasu, a potem wzdłuż niej do punktu



PK 4 - około 9:15 (5)

Według obsługi 7 minut po trójce (D&G, Robert). Mam nowe zmartwienie: nie mogę znaleźć karty startowej. Przeszukuję wszystkie kieszenie, dokonuję gruntownego przepaku, ale bez rezultatu. Parę niecenzuralnych myśli i postanawiam jechać dalej, dla idei. Kilka kolejnych minut spędzam na analizie dalszej trasy. Decyduję się na wariant 13 - 9 - 2 - 11. Przemawiają za tym dobre drogi i łatwość w nawigowaniu.

Zasada nr 3. Lepiej zrobić 3km więcej, niż tracić 10 minut na szukanie n-tej przecinki w środku lasu.

Tylko w ten sposób mogę uniknąć przejazdu odcinkami 13-11, 13-19, albo 4-19, które przerażają mnie potencjalna trudnością w nawigowaniu i nawierzchnią.
Ruszam i od razu pozdrawiam PGR błąkających się w okolicy. Kolejna przeprawa przez morze piasku w okolicach Zwierzyńca. Na szczęście asfalt pojawia się wcześniej, niż wynika z mapy. Licznik zaczyna znowu działać (będzie juz działać do końca z małymi i nieważnymi przerwami). Pojawiają się pierwsi rowerzyści jadący innym wariantem trasy. Bez problemów docieram do

PK 13 - około 10:00 (6)

Następnie prosta, bezproblemowa trasa do 9-tki - akweduktu w Fojutowie. Po drodze po raz kolejny mijam (D&G), a potem Roberta.

PK 9 - około 10:25 (7)

Na punkcie niektórzy zawodnicy delektują się pięknem okolicy, mnie jednak jakaś tajemnicza siła pcha do przodu. Wzdłuż kanału na zachód do asfaltu. Teraz nawet w lesie czuć siłę wiatru, który wieje prosto w numer startowy. Przekraczam główną szosę, linie kolejową, i według licznika skręcam w przecinkę. Przed punktem pojawiają się piesi, którzy "potwierdzają" wybraną drogę.



PK 2 - około 11:00 (8)

Zostawiam narzędzia, dętki, pompkę, które odmawiają dalszej jazdy po wertepach i urywają się z całą torbą podsiodłową.
Do 11-tki można dojechać jadąc na wprost przez Kłodnię, Stodółki, albo dookoła wykorzystując główną szosę. Objazd dookoła jest jednak zbyt kosztowny w kilometrach, a droga na wprost okazuje się wyjątkowo dobra (w moim odczucie najlepsza gruntówka) i ponownie bez problemu melduję się na następnym wspólnym punkcie pieszo - rowerowy.

PK 11 - około 11:30 (9)

6 - 19 - 3 - 14, czy 19 - 6 - 3 - 14? Wybieram drugi wariant, co teraz wydaje mi się błędem. Chcę szybko dotrzeć do asfaltu, próbuje jakiegoś skrótu, ale okazał się niewypałem; ktoś pojechał za mną i też się wraca. Przejazd przez Czersk, Będzimirowice, a następnie wzdłuż licznych śladów rowerowych i jadących z naprzeciwka zawodników (w tym ponownie R&B, Bartka Bobera), pokonując piaszczysty kanion u nasady przecinki dojeżdżam do...



PK 19 - około 12:10 (10)

Mój 10-ty punkt. Zostało jeszcze 11 (łącznie z bazą). Dotychczasowy czas jazdy jeszcze poniżej 6 godzin. Ale uwzględniając zmęczenie, perspektywy nie są optymistyczne. Na razie jadę do 6-tki. Mimo, że wracam drogą, którą nadjechałem, na moment się gubię i tracę parę minut. Dalej droga prowadzi pod wiatr, ale jadąc przeważnie gruntem nie czuję na sobie jego pełnej siły. Krótko przed punktem, przed lasem, droga rozdziela się na dwie, ale rower szczęśliwie wybiera za mnie lewą odnogę.

PK 6 - około 12:50 (11)

Teraz już wiem, że nie dam rady zdobyć kompletu punktów. Niewiele, ale jednak, czasu zabraknie, Muszę zrezygnować z jednego punktu. Nadarza się "okazja": 3-ka. Leży na uboczu, mało warta, a do następnego punktu (14-tki) prowadzi dobra droga w sporej części asfaltowa. Udaje mi się zagłuszyć wyrzuty sumienia (przed startem podchodziłem do zrobienia tytułu najbardziej poważnie ze wszystkich startów) i ruszam. Najpierw jak zwykle trochę piasku, któraś z kolei wywrotka, a potem już asfaltem do samej Wdy i kawałek gruntem do...



PK 14 - około 13:35 (12)

Spotykam ojca, który opowie mi o trudności 12-tki i parę szczegółów na temat 16-tki. Niedawno próbował sforsować Wdę, jednak bez powodzenia. Na mnie czeka 18-tka. Długa, lecz prosta droga. Najpierw powrót do Wojtal, a potem za wskazówkami na Konarzyny. Kilometry powoli zlatują. Jakaś dwójka przede mną skutecznie blokuje samochód. I dobrze, myśle sobie, w końcu lepiej jechać przed, niż za w kurzu. Bagażnik traci jedną śrubkę i zaczyna hałasować, ale swoja funkcję pełni do końca. Jadę tą samą drogą co podczas edycji w Zblewie. Nawet punkt jest w tym samym miejscu, tylko po przeciwnej stronie drogi.

PK 18 - około 14:15 (13)

Do 8-ki wg mapy można dojechać na 2 sposoby: na wprost, przez stacje kolejową Bąk i bardziej na północ, przez Kate-Kawie, Borsk. Wybieram wariant północny i jadę do Konarzyn. Niedaleko za Konarzynami jest rozjazd powyższych dróg, z których ta na Bąk jest wyraźnie lepsza, więc zmieniam decyzję. Objeżdżam stację, by w końcu skręcić na zachód. Sporo piaszczystej "pralki". Z biegiem kilometrów droga skręca nieco na północ, zamienia się w asfalt (!) i wyraźnie kieruje się do Borska, zamiast do mostku na Wdzie. Nie chcę jechać do Borska, wolę skręcić w kierunku rzeki i tam szukać mostku. W końcu wybieram jakąś przecinkę. Okazuje się, że strzelam w 10-tkę bo trafiam na mostek, a potem do

PK 8 - około 14:55 (14)

Stąd do 20-tki można jechać "na przełaj" przez Przytarnię, albo asfaltem przez Wiele. Wariant przez Wiele jest co prawda dłuższy, ale na pewno łatwiejszy nawigacyjnie, co przemawia za jego wyborem. Ten odcinek jadę wolno, zmęczenie daje wyraźnie znać, wiatr jakby jeszcze bardziej przybrał na sile, jednym słowem kryzys. Pod koniec asfaltowego odcinka, zajadając kiełbasę, ponownie wymijam R&G. Objeżdżam jez. Bruchno od zachodu, ktoś porozwieszał na drzewach pełno czerwono-białych taśm; zbyt wiele, jak na organizatorów Harpagana. Piaski ponownie dają się we znaki.



PK 20 - około 15:30 (15)

Zostały mi 3 godziny i 4 punkty do zdobycia: 1, 10, 16 i 12. Daje to 36 minut na każdy odcinek łącznie z powrotem do bazy. Końcówka, z 16-tki przez 12-tkę do bazy, zajmie mi zapewne nawet mniej niż 72 minuty. Ale ja jestem już mocno zmęczony. Skończyła mi się woda i nie mogę zaspokoić bieżącego pragnienia. Mój kryzys ciągle trwa. Nie mam ochoty jechać do 1 i 10. Niezgodnie z duchem Harpagana oddaję je walkowerem.



Spokojnie jadę na zachód do asfaltu, odwiedzam przydrożny sklepik, a potem asfaltem, z wiatrem, przez Raduń, Brusy, Kosobudy, drogą wzdłuż krawędzi lasu do...

PK 16 - około 16:33 (16)

Piękna łąka dookoła, oświetlona powoli zachodzącym słońcem, aż chce się jechać na przełaj do pobliskiego Czarniża. Dziewczyny z obsługi potwierdzają, że wielu tak przyjechało/odjechało. Na punkt dociera R&G. Ruszam, a po chwili R&G jadą w moje ślady. Bez problemów, poza kilkoma drutami oddzielającymi pola i małego skoku (dużego kroku) nad jednym z kanałów. Wyprzedza mnie Daniel, potem Grzegorz (rozdzielili się). Jadą uśmiechnięci, kolejny tytuł Harpagana jest już blisko. W Giełdoniu wyjeżdżam na asfalt i jadę za Grzegorzem ufając w jego nawigację. Na zakręcie drogi asfaltowej zjeżdżamy w polną drogę na wprost. Jedziemy, jedziemy, jedziemy... Grzegorz zatrzymuje się, by przyjrzeć się mapie, a ja ze zdziwieniem odkrywam, że słońce mam po prawej stronie, zamiast przed sobą. Jedziemy w złym kierunku.



Rozdzielamy się. Grzegorz jeszcze trochę napiera w dotychczasowym kierunku, a ja od razu skręcam w prawo. Spotykam pieszych, którzy pomagają w naprowadzeniu się na punkt. Jestem nawet przed Danielem i Grzegorzem. Jupi :)

PK 12 - około 17:15 (17)

Mi pozostała tylko droga powrotna, a R&G jadą jeszcze do 2-ki. W Mitolu próbuję jechać pomiędzy Brdą, a kanałem Brdy, jednak droga jest zablokowaną. Zawracam i jadę wzdłuż południowego brzegu Brdy. Jeszcze trochę "pralki", jednak pokonuję ją na tyle wolno, że unikam wibracji (tempo pieszego).

Meta - około 17:45

Rower oddaję przechowalni, idę na posiłek do stołówki, a potem wracam na Metę. Jestem świadkiem, jak R&G zdobywają kolejny tytuł, a także finiszem wielu innych zawodników, których liczba szybko wzrasta przed 18:30. O 18:27 przyjeżdża mój ojciec, który staje się specjalistą od końcówek: 3 ostatnie harpagany kończył nie więcej niż 3 minuty przed końcem. Bije swój rekord punktowy i kilometrowy.



Podsumowując

Organizacja rajdu bez zarzutu: obsługa punktów od kilku edycji zawsze na czas i we właściwych miejscach. Miejsce do spania, możliwość umycia się, posiłek są wystarczające.

Trasa wybitnie piaszczysta, tym razem treking wyraźnie ustępował góralowi. Do tego rekordowa długość "pralki", amortyzator również by się przydał. Rower i moje rozwiązania nie zdały egzaminu. Gubienie narzędzi i prowiantu, kłopoty z licznikiem i kompasem, bagażnik. W sumie drobne usterki, ale straciłem przez nie 10-15 minut cennego czasu. Na szczęście po raz pierwszy od wielu edycji nie złapałem gumy.

Wytrzymałościowo też OK. Na liczniku 157km + około 50 poza licznikiem. Po raz pierwszy w historii nie złapały mnie skurcze. Więcej już trudno wymagać.

Nawigacyjnie jedna skucha na punkcie 4-tym (pomylenie drogi z linią energetyczną) i  słabe pokrycie mapy z rzeczywistością w przypadku 12-tki (zakładam, że punkt jednak był tam, gdzie miał być). Poza tym bez wpadek. Po części dlatego, że:
- ciągle kontroluję przebieg i kierunek (niezastąpione słońce) nie wybieram dróg na ślepo przez las (... bo na mapie jest)
- do orientacji wykorzystuje czasem słabo zauważalne elementy: granice kultur, małe rzeczki, okoliczne bajora
- czasem nie ważne jaką droga się jedzie, bo np. jadąc wzdłuż rzeki nie sposób zabłądzić, albo wszystkie drogi i tak prowadzą do tamtego asfaltu.

To nie moja pierwsza wpadka z kartą startową, ale najbardziej boląca. Tutaj musze zdecydowanie znaleźć rozwiązanie.

Wrażenia... zawsze takie same. Zły na siebie za popełnione głupie błędy, zły na siebie, że nie przygotowałem siebie/roweru lepiej. Zły na siebie, że dałem się kryzysowi. Wdzięczny organizatorom i pozostałym zawodnikom. Ta impreza ma w sobie coś. Nastepnym razem będzie lepiej :) Do zobaczenia na wiosnę. Jeszcze nie wiem, na jakiej trasie.

swój przejazd przeanalizował: Wojtek Piwakowski, nr. 649.)
przejazd wykreślono na podstawie mapy Organizatora

Opinie (22)

  • zaraza

    A ostrzegałem, że to cholerstwo jest bardzo zaraźliwe! ;)
    Dlaczego dopiero jesień, zapraszam już na wiosnę.

    • 0 0

  • re relacja

    przeczytałem twoja relację Mickey i chyba zachorowałem "zaocznie:" Normalnie startuję amatorsko we wszelkiej maści maratonach rowerowych w polsce,ale w związku z "objawami przeziębienia" napewno wystartuję w HARPAGANIE 2006 - jesień .pozdro i do zobaczenia na szlaku!!!

    • 0 0

  • Wojtek

    przeczytałem relację, widać że jesteś jednym z "profesjonalistów" w rowerowej orientacji. Zapraszam na LUC!

    • 0 0

  • tryb jazdy miejskiej

    > Chyba chciałeś napisać "nie rozpoznał". Następnym razem zabiorę ci mapnik to mnie zauważysz. Poza tym jak cię znów przyuważę na ścieżce rowerowej przy Grunwaldzkiej to zakrzyknę "cześć Wojtek" :)

    Hehe... jasne :)

    Jak spotykam (nie)dawno widzianych znajomych, zazwyczaj słyszę na powitanie :
    - Cześć Wojtek. Widziałem(am) Ciebie, jak jechałeś na rowerze ....
    Niestetych ja ich nie widzę, ponieważ w trybie jazdy miejskiej ludzi, rowery, samochody postrzegam schematycznie jako obiekty (potencjalnie ruchome), które należy bezpiecznie ominąć. Cechy indywidualne schodzą na plan dalszy.

    Mam pytanie do towarzyszy cyklistów. Czy to powszechna cecha, czy raczej indywidualnie wyuczony odruch?

    • 0 0

  • Przytępienie umysłu

    Faktycznie na 8-ce różnica niewielka. Wybierając droge do 20-tki mogłem trochę pomyśleć i pojechać łatwiejszym nawigacyjnie i szybszym wariantem asfaltowym. Niestety po 150 km i przedzieraniu się przez piach miałem myślenie mocno przytępione, co miało swoje apogeum przy 12-tce. Nie wiem dlaczego ale uwierzyłem napotkanemu zawodnikowi że "tam dalej punktu nie ma", zamiast samemu to sprawdzić.

    Co do wariantów to 4->19 przez Krąg był parszywy, po piachu i pod wiatr, natomiast 19->13 i 13->19 były spoko (podłoże ok, nawigacyjnie bez problemów). Między 19 a 13 do skrzyżowania przy L.Ustronie pojechałem na azymut i trafiłem idealnie. Oczywiście teraz patrząc na mapę wybrałbym inny wariant zaliczania tych punktów.
    Między 14 a 8 miałem szczęście bo wybrałem wariant na południe od kanału przez Miedzno; mapa trochę tam odbiegała od rzeczywistości bo wylądowałem w Karsinie zamiast jechać na Cisewie, ale to tylko nieznaczna zmiana trajektorii :)

    Co do odcinka 15->9 to miałem jeszcze parę w nogach i umysł działał bez zarzutu więc z nawigacją też nie było problemów :)

    >Gdybym na następnej pandemii znowu Cie rozpoznał, >to przesłoń mi mapnik :)
    Chyba chciałeś napisać "nie rozpoznał". Następnym razem zabiorę ci mapnik to mnie zauważysz. Poza tym jak cię znów przyuważę na ścieżce rowerowej przy Grunwaldzkiej to zakrzyknę "cześć Wojtek" :)

    • 0 0

  • Mickey: WOW

    Co do materaca, to już Konfucjusz mógł powiedzieć: zadbajcie o swoje 4 litery i stare kości przed ciężką podróżą... Skoro on mógł tak powiedziedzieć, to dlaczego ja nie miałbym go słuchać.

    Na PK 8 byłeś tuż za mną (przy tej samej liczbie punktów), co wzbudz we mnie wielkie WOW, zważywszy na to, jaką drogą jechałeś. 4 -> 19, 19 -> 13, 13 -> 11, czyli odcinki, które ja zdyskwalifikowałem. Potem 14 -> 8 i głośny brak mostku. Wcześniej 15 -> 9, jak udało Ci się to zrobic tylko w 37 minut?
    Niestety pechowa końcówka 14 -> 8 -> 20 i brak 12-tki osłabiły Twój wynik.

    Gdybym na następnej pandemii znowu Cie rozpoznał, to przesłoń mi mapnik :)

    • 0 0

  • A propos zdjęć...

    Mickey, to podziękowania należy kierować do Krzyśka 'Fransa', który to mi je udostępnił ;) (te ktorych nie publikował nigdzie indziej).

    • 0 0

  • Spałem naprzeciw Wojtka w tej samej salce, a teraz nasze relacje ukazują się wspólnie...zbieg okoliczności? Co do noclegu to zazdrościłem wam tego dmuchanego materaca, pełen wypas :)

    A teraz małe porównanie: na półmetku miałem tyle samo punktów i czas gorszy tylko o 20 min; na mecie było to już pół godziny. Zaliczonych punktów w moim mniemaniu tyle samo (ach ta 12-tka), a więc należało napierać trochę mocniej i staranniej obierać warianty przejazdu między punktami. Najkrótsza droga nie zawsze jest najszybsza choć daje więcej satysfakcji nawigatorowi :)

    Co do karty startowej to przywiązanie jej do roweru tak jak na MTBO było by dobrym rozwiązaniem gdyby nie trzeba było wpisywać czasu na punkcie. W MTBO pakuje się kartę do koszulki, zakleja a potem tylko perforuje więc deszcz nie straszny. Po co jest obowiązek wpisywania czasu to nie mam pojęcia.

    Dzięki wszystkim za słowa pochwały i gratulacje :)
    TJ, dzięki za dobranie fajnych zdjęć.

    • 0 0

  • karty chipowe

    Karol coś napomknął podsczas rozmowy, że na Harpaganie wiosennym chce wprowadzić karty sport ident. Pewnie na pieszym to bedzie problem (duzo uczestników i koniecznosc umozliwienia wypozyczenia takiej ilości skądś), ale na rowerowej - kto wie.

    • 0 0

  • :)))

    MIckey Twoja rela rządzi !

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum