• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

1008 kilometrów rowerowego szaleństwa

Mateusz Dąbrowski
28 września 2014 (artykuł sprzed 9 lat) 
Na zdjęciu od lewej:  Wojciech Gubała, Sławek Mazur, Mateusz Dąbrowski (autor relacji), Bogdan Adamczyk Na zdjęciu od lewej:  Wojciech Gubała, Sławek Mazur, Mateusz Dąbrowski (autor relacji), Bogdan Adamczyk

171 kolarzy stanęło w Świnoujściu na linii startu rozgrywanego po raz ósmy ultramaratonu rowerowego Bałtyk -Bieszczady Tour, by w dniach 23-26 sierpnia 2014 zmierzyć się z trasą przecinającą całą Polskę, której meta znajdowała się w sercu oddalonych o 1008 kilometrów Bieszczadów.



Do zawodów stanęła czołówka "długodystansowców" przybyłych ze wszystkich zakątków Polski, którzy czy to po raz pierwszy, czy kolejny w swojej karierze chcieli zapoznać się z morderczym dystansem i pokonać własne słabości. Organizatorzy wyznaczyli limit czasowy, który w tym roku wynosił 70 godzin. Warunkiem wzięcia udziału w maratonie było ukończenie jednej z kilkusetkilometrowych tego typu imprez tj. maraton w Radlinie, Pierścień Tysiąca Jezior czy maraton dookoła Polski w 2013 r. Automatyczną kwalifikację uzyskiwali uczestnicy poprzednich edycji BBT.

O godzinie 8 rano z rampy promu Bielik na trasę wyruszyła pierwsza szóstka zawodników kategorii open, a następnie, w pięciominutowych odstępach czasowych startowali kolejni śmiałkowie. Po starcie ostrym kategorii open, w ramach której dozwolone było poruszanie się w grupie maksymalnie 15-osobowej i współpraca na trasie, przyszła pora na zawodników chcących zmierzyć się z dystansem w ramach formuły solo charakteryzującej się tym, że każdy kolarz musiał pokonać dystans indywidualnie, nie korzystając z "koła" innych.

Wszyscy uczestnicy maratonu zostali wyposażeni w rejestratory sygnału gps, dzięki czemu ich rywalizację można było śledzić "na żywo" w internecie. Ślad pozwalał również stwierdzić, czy dany uczestnik przez pomyłkę, a może celowo, nie zmienił ściśle wyznaczonej przez organizatorów trasy, za co groziły wielogodzinne kary czasowe. Dlatego podczas zmagań należało nie tylko zerkać na licznik celem sprawdzenia ile kilometrów pozostało do najbliższego punktu kontrolnego, ale również zachować czujność, aby nie zjechać z trasy na której rozlokowano 14 punktów kontrolnych, w tym 2 tzw. duże punkty kontrolne, gdzie można było wziąć prysznic, zjeść ciepły posiłek czy udać się w objęcia Morfeusza. Na punktach kontrolnych, oddalonych od siebie od 50 do 100 kilometrów czekała na kolarzy kawa, herbata, izotoniki, batony, ciepły posiłek, batony, owoce oraz ciepłe słowo od osób organizujących dany punkt zwykle zaangażowanych w lokalne stowarzyszenia rowerowe.

Rozłożenie sił i taktyka przejechania 1008 km to sprawa indywidualna. Część zawodników planowała jazdę tylko w ciągu dnia zamierzając korzystać z noclegów na 300 i 700 kilometrze całkowicie regenerując siły przed kolejnym dniem. Inni, w tym nasza trójka, zakładali przejazd w formule non stop bez zatrzymywania się na sen.

Założenia i plany układane przed startem oczywiście zweryfikowała sama trasa oraz wiele innych czynników tj. pogoda, kierunek wiatru, samopoczucie, awarie czy kraksy, na które nie ma się wpływu. I choć chciałoby się zrealizować zakładane cele, to niestety często bywa inaczej. Tak było np. z jednym z zawodników, który kilkadziesiąt kilometrów pokonał z przebitą szytką, a następnie w Sochaczewie wsiadł do pociągu, pojechał do Warszawy i ponownie wrócił na trasę wyścigu już ze zmienionym kołem. To się nazywa determinacja.

Do maratonu przygotowywałem się od wczesnej wiosny przejeżdżając do jego rozpoczęcia blisko 10 tys. kilometrów, a punktem kulminacyjnym cyklu treningowego była wyprawa z Gdańska do Krakowa celem oszacowania szans i możliwości. Towarzyszył mi w niej mój serdeczny przyjaciel Sławek Mazur z gorlickiego klubu Grupetto, który wraz Bogdanem Adamczykiem i Wojtkiem Gubałą (kat. solo) miałem okazję reprezentować w czasie naszego premierowego maratonu BBT. Pokonanie 641 km do grodu Kraka przy dość niesprzyjającym wówczas wietrze w czasie 22 godzin i 26 minut pozwalało z nadzieją patrzeć w przyszłość.

  • Migawki z ultramaratonu Bałtyk-Bieszczady Tour 2014
  • Medal ukończenia ultramaratonu na dystansie 1008 km


W ubiegłym roku miałem okazję brać udział w maratonie rowerowym dookoła Polski liczącym 3130 km, którego zasady wymagały od uczestników uporanie się z trasą w limicie 10 dni. Niestety kontuzja i nieodpowiednio dobrane przełożenia (53x39 i 12x25) zmusiły mnie po wykręceniu 1450 km do wycofania się czwartego dnia zmagań. 370-kilometrowy etap z Tomaszowa Lubelskiego do Gorlic przez Arłamów i bieszczadzkie hopki nad wyraz zmęczyły moją lewą nogę zmuszając mnie do wywieszenia białej flagi.

Dlatego też po ubiegłorocznych niepowodzeniach z dużymi nadziejami na ukończenie BBT o 8:45 stanąłem na starcie maratonu. Dwaj wspomniani wyżej koledzy wystartowali 5 minut przede mną, ale już po 11 km zgodnie z zakładanym planem wspólnej jazdy połączyliśmy siły.

Praktycznie na samym początku maratonu, na setnym kilometrze doszło do kraksy w trakcie której ucierpiał Sławek. Mimo poważnie wyglądającego upadku, dokuczliwego bólu oraz kolarskich szlifów nie poddał się i jechał dalej. Na mecie w Ustrzykach wspomniał, że przez 300 km po upadku rozkręcał ból w biodrze. Pomimo tego nieprzyjemnego zdarzenia sprzyjający wiatr i temperatura nie przekraczająca 15 stopni pozwoliły nam przejechać przez Drawsko Pomorskie, Piłę, Bydgoszcz, Toruń, Włocławek do Kruszyna k. Bydgoszczy ze średnią prędkością niemal 35 km/h, która z czasem sukcesywnie wraz z poziomem zmęczenia zaczęła spadać. Doświadczeni uczestnicy startujący po raz kolejny w BBT przestrzegali nas, że kluczem do sukcesu jest maksymalne ograniczenie postojów na punktach kontrolnych. I choć czasem nie było łatwo, bo oczy niekiedy same się zamykały i życzyliśmy sobie, aby podczas postojów zatrzymano czas pozwalając nam jeszcze na kilka minut odpoczynku, to z dużą determinacją ponownie wskakiwaliśmy w siodła motywując się do dalszej pracy na zmianach. Nie da się ukryć, że nasze trio pracowało na trzy zmiany, w tym oczywiście również i na nocną. Niestety kilka razy mieliśmy problemy z nawigacją i odnalezieniem właściwej drogi, co kosztowało nas łącznie co najmniej 45 minut. Wraz z zapadającym zmrokiem sprzyjająca do tej pory aura nieco się popsuła i zaczął padać deszcz, który z przerwami towarzyszył nam do samego świtu. Z jednej strony można narzekać na tego typu okoliczności, z drugiej natomiast ów deszczyk skutecznie nas orzeźwiał przeganiając senność i znużenie.

Na punkcie kontrolnym w Gąbinie spotkaliśmy innych kolarzy i łącząc siły przy mocnym świetle, w jakie byli wyposażeni wszyscy zawodnicy, około 10-osobowym peletonem rozcinaliśmy mroki nocy. Mocna jazda po zmianach w grupie, w której dużo się działo sprawiła, że noc minęła bardzo szybko i bez większych problemów. Tak było do Iłży, gdzie nasza grupa dzięki bardzo dużej pracy wykonanej przez Bogdana stopniała do 5 osób. Tutaj, przemoczeni i zziębnięci wzięliśmy prysznic, zjedliśmy dobry obiad, skorzystaliśmy z bagażu, który zarówno w Iłży jak i w Kruszynie na 300 km był dostępny dla wszystkich uczestników.

Od Boguchwały w okolicach Rzeszowa ostatnie 148 km pokonywałem samotnie przedzierając się przez opustoszałe, nieco tajemnicze i czasami niebezpieczne, okryte zmrokiem Bieszczady. Po dziewięciuset kilometrach w nogach nieco obawiałem się o własną predyspozycję na podkarpackich podjazdach, ale dzięki wsparciu bliskich osób śledzących relację, których obecność w takich sytuacjach mocno się odczuwa, udało się pokonać ścianki w okolicach Zagórza, Leska czy Czarnej. Na przedostatnim punkcie kontrolnym w okolicach Brzozowa, miasteczka w którym się urodziłem i do którego z dużym sentymentem często wracam myślami zauważyłem, że jest szansa na zmieszczenie się w granicy 38 godzin, co dodatkowo zmobilizowało mnie do mocnej jazdy w końcówce. Wszak każdy zawodnik, który ukończy Bałtyk Bieszczady Tour otrzymuje strój kolarski z imieniem, nazwiskiem oraz czasem przejazdu ultramaratonu. Linię mety w Ustrzykach Górnych w wielką radością w sercu i zarazem żalem, że to już koniec tej niesamowitej i jakże szalonej podróży, przekroczyłem w niedzielę o godz. 22:43, co dało łączny czas jazdy 37 godzin 58 minut oraz 5 miejsce w kategorii open. Sławek z Bogdanem dotarli na metę w czasie 36:50, tracąc do zwycięzcy 22 minuty. Zwycięzca kategorii solo uporał się z trasą wykręcając czas 35:50 ustanawiając nowy rekord. Ostatni uczestnicy dotarli do Ustrzyk we wtorkowy poranek.

Uczestnictwo w maratonie otwiera oczy na wartość wielu banalnych rzeczy, których na co dzień się nie dostrzega. W trakcie zawodów panuje niesamowita atmosfera, a kolarze w nich uczestniczący tworzą pewnego rodzaju rodzinę rowerowych wariatów często ze sobą rywalizujących, ale i pomagających sobie nawzajem, dążących do określonego celu pokonując po drodze przeszkody, które często wydają się nie do przeskoczenia. Zapewne każdy z uczestników miał sobie coś do udowodnienia, jakiś własny cel, szczyt który chciał zdobyć i słabość którą zamierzał pokonać. Jechał przeciwko czemuś i dla kogoś, po coś i za coś, nigdy bez celu. I nieistotne, kto w jakim czasie dojechał do mety, że jest lepszy i mocniejszy od swojego kolegi; najważniejsze jest to, że każdy, kto pokonał samego siebie i własne słabości może czuć się zwycięzcą. Maraton Bałtyk Bieszczady pozwala odkryć prawdę o sobie i swoich słabościach odsłaniając to, jacy jesteśmy naprawdę i jak zachowujemy się w ekstremalnych warunkach. Dla mnie była to pierwsza edycja BBT, w której miałem okazję uczestniczyć i wierzcie mi, po przekroczeniu mety powiedziałem sobie, że nigdy więcej. Ale teraz, po miesiącu od tego wydarzenia, gdy zapomniałem jak smakuje zmęczenie wiem, że za dwa lata ponownie stanę na linii startu, by po raz kolejny podjąć próbę przekroczenia własnej smugi cienia, bo nie droga jest trudnością lecz trudności są drogą.

Pragnę serdecznie podziękować wszystkim uczestnikom tegorocznej edycji maratonu z którymi miałem przyjemność przemierzać ten szlak, a w szczególności Sławkowi i Bogdanowi z Grupetto Gorlice za każdy wspólnie pokonany kilometr. Wielkie podziękowania również dla najbliższych, przyjaciół, znajomych, pokoju 201 oraz tych, którzy trzymali za nas kciuki w trakcie maratonu i wierzyli do końca, że jesteśmy w stanie pokonać 1008 km.



GPS trasy

Mateusz Dąbrowski, pracownik Oddziałowego Biura Lustracyjnego IPN w Gdańsku od blisko 10 lat przemierzający szosy Polski i Europy. Pasjonat kolarstwa, górskich przełęczy Alp, Pirenejów i Dolomitów, filatelistyki, dobrej książki i podróży. Uczestnik wypraw rowerowych do Francji, Portugalii, Italii, Szwajcarii, Austrii. Od niedawna startujący także w ultramaratonach.



Więcej informacji o ultramaratonie na stronie organizatorów Bałtyk - Bieszczady Tour.

Przeczytaj także relację z ultramaratonu Bałtyk Bieszczady Tour 2010
Mateusz Dąbrowski

Opinie (20) 1 zablokowana

  • Rekord trasy (1)

    Czemu nie wspomnieliście o pobicu rekordu trasy na solo przez Gańszczanina
    Gośc jechał pierwszy raz o odrazu zrobił rekord trasy
    Pozdrawiam

    • 2 0

    • Prosta sprawa

      Patrząc na miejsce pracy autora relacji sprawa jest mocno polityczna .....

      • 1 1

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Dni testowe w promotocykle chwaszczyno

dni otwarte

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum