• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Zmagania trójmiejskich napieraczy na Zimowym Rajdzie 360 stopni

Aleksandra Moszyńska [Team Navigatoria]
25 lutego 2010 (artykuł sprzed 14 lat) 
Timex Rajd Zimowy 360 stopni w Olsztynku czas zacząć Timex Rajd Zimowy 360 stopni w Olsztynku czas zacząć

Zazwyczaj są ciężkie, czasami bywają bolesne, czasami aż braknie sił. Ale zawsze gwarantują ekstremalne doznania! Timex Rajd Zimowy 360 stopni także ich dostarczył!



Na pewno czegoś zapomniałam - myślę sobie, gdy spakowani mkniemy już ulicami Gdańska wehikułem Pauli, na którego tyle lekko podskakują nasze przypięte na haku rowery. A! W sumie nieważne. Najważniejsze, że wreszcie wyruszyliśmy! Kierunek Olsztynek! - skierowałam swoje myśli na bardziej optymistyczny nurt. Zresztą wiadomo jak to jest w gronie współtowarzyszy podróży, gdy podniecenie zbliżającą się przygodą narasta mimo chłodu i pogłębiającego się zmierzchu za oknami. Poruszone obawy związane z zapowiadającymi się trudami zimowego klimatu szybko stopniały przy wspólnym obiedzie w przydrożnej restauracji, na który zatrzymały się dwa teamy Navigatorii (czworo naszych odważnych przyjaciół, którzy startowali na trasie długiej, czyli: Paula, Krzysiu, Darek i ich gość Karol oraz ochrzczeni na czas rajdu w zespole mix - Rafał i ja).

Po krótkiej biesiadzie szybko dojeżdżamy do celu. W bazie panowała już przedstartowa atmosfera, choć o dość spokojnym natężeniu. Część ekip przygotowywała już przepaki, ale nie wszyscy jeszcze dojechali, więc nie uderzyło nas zbyt duże ciśnienie pośpiechu. Gdy Raf przywitał się już z pierwszymi znajomymi, poszliśmy się zameldować, licząc na szybka odprawę. Ta nastąpiła niedługo potem i uzupełniwszy swoje wyposażenie o nożyczki, gwizdek i folię NRC od Karola, byliśmy niemal gotowi. Jeszcze tylko szybkie uzupełnienie przepaków, podczas którego mimo wszystko wciąż towarzyszyło mi to niestarte przeczucie, że czegoś mogliśmy zapomnieć...

Team Navigatoria mix: Rafał Adametz i Aleksandra Moszyńska na trasie krótkiej Team Navigatoria mix: Rafał Adametz i Aleksandra Moszyńska na trasie krótkiej
Wreszcie ruszyliśmy po rowery. Gdy tylko wyszliśmy ze szkoły, uderzyła mnie podejrzliwa fala zimna. "Wrr...więc jednak trzeba było nałożyć polarek na siebie" - pomyślałam. Rzeczywiście pogoda nie zamierzała łagodnieć, wręcz przeciwnie. Odczuwalna temperatura na starcie miała wynosić -22°C. Zafundowałam więc sobie szybką przebierankę, a ponieważ gładko poszło i zrobiło mi się miło, to jeszcze zanim dojechaliśmy na miejsce startu poczułam upragnioną harmonię i spokój. A proszę pamiętać, że to przecież mój debiut w zimowych startach!

Jeszcze tylko parę fotek przed rozpoczęciem odliczania (i tu należą się słowa uznania dla organizatorów za zorganizowanie tej mini sesji, którą każdy zainteresowany może obejrzeć)

Wybiła godzina 22. A zatem czas rozpocząć wyścig! Po krótkim starcie honorowym, w konwencji którego przejechaliśmy ulicami Olsztynka, zawodnicy zaczęli się kolejno wyprzedzać. Pierwszy etap Timex Rajdu 360 stopni polegał na dotarciu rowerami do leśnego parkingu 7,5 km za Olsztynkiem. Po tamtejszym terenie rozrzucone były bowiem punkty biegu na orientację, co wiązało się z kilku kilometrowym biegiem po lesie. Niestety okazało się to, czego chcieliśmy uniknąć - rurka w bukłaku Rafała zamarzła, a ponieważ zdecydowaliśmy się na wzięcie tylko jednego bukłaka, musieliśmy radzić sobie z piciem w sposób iście groteskowy i co gorsza - czasochłonny. Trzeba było otwierać plecak, rozpinać bukłak i pić z niego ostrożnie przechylając całość. Nie było by to jeszcze takie straszne, ponieważ przed startem ustaliliśmy, że nie będziemy napierać z założeniem usilnego ścigania się. Naszym celem było ukończenie rajdu, a ja w związku ze swoim brakiem doświadczenia i mocnego przygotowania fizycznego, bałam się zagonić już na początku. Nie znaczy to jednak, że mieliśmy spacerować i robić niepotrzebne przystanki na podziwianie przyrody... Nie z naszą sportową psychiką! Także strata czasu na picie w miejscu, a przy tym wybijanie się z rytmu i wystawianie na mróz były pewnym utrapieniem.

Pod nogami skrzypiał nam śnieg, a co jakiś czas mijaliśmy napierających po lesie rywali. Przy jednym z punktów minęliśmy się nawet z naszym teamem z trasy długiej, napierającym w przeciwnym do naszego kierunku. "Cześć cieniasy!" - usłyszeliśmy żartobliwą uwagę Krzysia. Pomogło. Przyspieszyliśmy. Bieg na orientację nie okazał się nawigacyjnie niczym trudnym dla mojego doświadczonego partnera, ale pokonanie go utrudniał nieco wszechobecny śnieg.

Team Nawigatoria na trasie długiej; w składzie: Krzysiek, Darek, Paulina i Karol. Team Nawigatoria na trasie długiej; w składzie: Krzysiek, Darek, Paulina i Karol.
Podbiwszy już wszystkie punkty z BnO zamknęliśmy pierwszą pętlę. Przesiedliśmy się znowu na rowery, którymi musieliśmy dojechać do położonego 11 km dalej jeziora. Gładka nawierzchnia i prosty kierunek zaszczepiły we mnie chęć przyspieszenia obrotów. Nie zniechęcił mnie spadający łańcuch, który nałożyłam na miejsce w 3 sekundy. Ale niestety dalej nie miało być już tak gładko. I to dosłownie. Nasza trasa skręcała bowiem w mniej pewną, wiejską drogę prowadzącą przez las, w którym czekały nas oblodzone i miejscami dość strome zjazdy. Na jednym z nich straciłam panowanie nad rowerem, co skończyło się twardym upadkiem. Moja kraksa była na tyle bolesna, że potrzebowałam chwili, aby się pozbierać. Jednak pojawiająca się za plecami łuna światła zwiastująca nadjeżdżających rywali, tchnęła we mnie nieco adrenaliny i postanowiłam ruszać dalej. Pośpieszywszy Rafała, który zorientowawszy się o sile mojego upadku dopiero po chwili, zsiadał właśnie z roweru. Jechałam dalej, choć już o wiele mniej pewnie. Za ten pośpiech przyszło nam zresztą po chwili zapłacić, gdyż na kolejnym rozwidleniu dróg zdecydowaliśmy się skręcić w jeszcze bardziej podrzędny dukt. Zaowocowało to sporym spowolnieniem i dość irytująca utratą sił wskutek konieczności pchania roweru przez śniegi...

Gdy wreszcie po jakimś czasie wróciliśmy na bardziej przetartą leśną drogę, o naszym opóźnieniu uwiadomiło nas minięcie innego zespołu, który wracał już z kolejnego etapu. Gdy dojechaliśmy wreszcie nad jezioro, przywitali nas paroma zdjęciami niestrudzeni fotografowie. Ale przecież to nie czas na pozowanie! Zsiedliśmy z rowerów i odebrawszy mapę oraz racę ruszyliśmy na zamarznięta taflę. Ta część polegała na przedostaniu się na drugą stronę jeziora (lecz z powodu warunków pogodowych niestety bez łyżew) i zebraniu 3 punktów. Odcinek nie był długi, bo liczył sobie zaledwie 4,5 km, ale uciążliwy wiatr na otwartej przestrzeni akwenu pochłaniał wiele sił. Dodatkowy dreszczyk emocji zapewniało pojawianie się w niektórych miejscach niepożądanej wilgoci pod nogami, która wzbudzała podejrzenie, jakby lód jednak mógł się załamać. Utrudnieniem była też sytuacja z bukłakiem, w związku z którą postanowiliśmy już wcześniej pić tylko przy punktach, żeby nie musieć się dodatkowo zatrzymywać. Ta ciężka przeprawa przez jezioro odebrała mi wiele sił i choć chciałam, to nie mogłam biec. Połać zaśnieżonego jeziora skojarzyła się Rafałowi z przeprawą przez pustynię. I w sumie wiele się zgadzało - wiatr, monotonia, brak wody. Tylko temperatura trochę inna!

Łatwo nie było, niektóre leśne dukty pokonywać trzeba było z rowerem po kolana w śniegu. Łatwo nie było, niektóre leśne dukty pokonywać trzeba było z rowerem po kolana w śniegu.
Osobiście odczułam etap na jeziorze jako jeden z bardziej uciążliwych, więc bardzo się ucieszyłam gdy wreszcie go zakończyliśmy i mogliśmy z powrotem wsiąść na rowery. Jednak nawierzchnia nas nie rozpieszczała, a zwłaszcza mnie, czyli osoby bez żadnego doświadczenia w jeździe po śniegu. Poza tym rajd trwał już dobrych parę godzin i pierwsze zmęczenie zaczęło dawać się we znaki. Jednak szybko odżyłam, gdy tylko wydostaliśmy się z leśnego traktu. Wjechanie ponownie na asfalt było niczym błogosławieństwo i dało mi wiele zapału do dalszego napierania. Ten zastrzyk sił i chęci był na tyle silny, że pozwoliłam sobie zostawić Rafała odrobinę z tyłu. Ale ponieważ był moją mapą, musiałam się nieco opanować, zresztą byliśmy już prawie na miejscu... Jak to zwykle bywa z pechem, przed ostatnim zakrętem spadł mi łańcuch, jednak tym razem nie udało mi się go szybko nałożyć. Po chwili irytacji zdecydowałam się podbiec te ostatnie parędziesiąt metrów, które dzieliły nas od bazy. Gdy weszliśmy do szkoły poczułam przyjemny pocałunek ciepła. Dodatkowo uprzejmość "bazowych" oraz radość płynąca z faktu, że za chwilę ruszymy na najbardziej oczekiwany przeze mnie odcinek, czyli narty wprawiły mnie w doskonały nastrój. Spokojnie przebraliśmy się w świeże ciuchy i nasmarowaliśmy ochronną maścią. No cóż, dzięki wcześniejszemu konkretnemu założeniu celu (ukończenia rajdu), mogliśmy sobie pozwolić na spokój.

Na etapie narciarskim wszystko szło jak z płatka. Ponadto gdy tak szusowaliśmy przez jedną z wsi właśnie uroczo budził się dzień, więc nasze napieranie nabrało nowej świeżości. U mety tego 16 km ślizgu znów zastały nas przyjazne flesze (i tu także wielki ukłon w stronę fotografów za tą miłą pamiątkę).

Po nartach czekał na nas w bazie "ciepły" posiłek i zagadka, której rozwiązanie było warunkiem otrzymania mapy na kolejny, budzący we mnie największe obawy 28 km etap trekingu. Tak jak zagadka okazała się w swym rozwiązaniu banalna, tak niestety ów obiadek miał swoje przykre konsekwencje dla wszystkich tych, którzy z niego skorzystali. Ja na szczęście zadowoliłam się suchym makaronem, lecz Rafał był bardziej ufny względem tajemniczego gulaszu i niestety musiał to później odchorować...

Jak przyznałam wcześniej bardzo obawiałam się tak długiego odcinka pieszego, toteż moje morale nieco się zachwiały, gdy już na samym początku za szybko skręciliśmy w las i musieliśmy brodzić przez głęboki śnieg. Na szczęście szybko się odnaleźliśmy, a wracający do bazy team Funexsports/Napieraj.pl zachęcił nas, abyśmy tylko nie rezygnowali i walczyli do końca. Nie zamierzaliśmy rezygnować, ale słowa mijających nas kolegów napoiły nas jeszcze większą chęcią. Niestety po niezbyt długim odcinku zaczęły dokuczać mi buty, a z doświadczenia wiem, że w takich sytuacjach lepiej reagować szybko. Tak więc natychmiast wykonaliśmy konieczną akcję z plastrami i teraz już byłam w pełni spokojna, a nawet gotowa na podbiegi, które planowaliśmy na łagodniejszych odcinkach.

Przeprawa linowa przez rzekę; komu się udało, ten był suchy ;) Przeprawa linowa przez rzekę; komu się udało, ten był suchy ;)


Trud obecnego etapu przejawiał się nie tylko w samych odległościach, które trzeba było pokonać, ale też w monotonii, która towarzyszyła tej wędrówce. Jednak pokrzepiając się ciasteczkami figowymi i jedną z ulubionych mieszanek bakalii (żurawina, orzechy nerkowca i migdały) brnęliśmy dziarsko naprzód. Postanowiliśmy też przerzucić się z bukłaka na butelkę, gdyż nie chcieliśmy ryzykować ponownym zamarznięciem rurki, co znacznie usprawniło uzupełnianie płynów. O dziwo tym razem zmęczenie szybciej dotknęło Rafała, który zaczął mieć niewielkie przywidzenia. W swej optymistycznej koncepcji zakładałam, że pokonamy treking w jakieś 6 godzin i wrócimy na przepak jeszcze przy świetle słońca, jednak okazało się to złudne. Czas ten wydłużył się nam do 8h. Dobrze więc, że zabraliśmy czołówki. Końcowe kilometry treku były jednak bardziej nużące dla mnie niż dla Rafa, który musiał uważać na mapę.

Gdy doszliśmy na przepak, zastaliśmy miłą niespodziankę w postaci ciepłej herbaty z cukrem i poczęstunku bułkami. Ja skusiłam się jeszcze na jogurt, Rafał wolał zaś pokrzepić się ciepłym bulionem. Teraz śmiejemy się, że to ów bulion przyspieszył nieuniknione konsekwencje wcześniejszego obiadku, lecz w czasie ostatniego etapu Rafałowi nie było do śmiechu. Zatrucie pokarmowe w takich warunkach i podczas takiego wysiłku można uznać raczej za przekleństwo, niż dobry dowcip.

O godzinie 18 w końcu ruszyliśmy na nasz ostatni etap - 30 km na rowerze. Ponieważ organizatorzy z przyczyn technicznych odwołali zadanie specjalne, mieliśmy nadzieję na szybki dojazd do mety. Czekało nas jeszcze tylko zebranie 2 punktów. Do pierwszego dojechaliśmy niemal bez przeszkód. Nieco obawiałam się jednak dalszej drogi, która prowadziła dość długi odcinek przez las, co oznaczało walkę ze śniegiem. Zapytałam więc Rafała dlaczego mi tak ciężko jechać w tym śniegu, a on się zbytnio nie męczy. Uzyskałam od niego wskazówkę co do kierownicy i skupienia i o dziwo, efekt był natychmiastowy! Nie wiem dlaczego nie powiedział mi tego wcześniej. Moja sytuacja była dowodem na to, jak niekorzystny jest brak doświadczenia!

Dobrze, że biegi na nartach mieliśmy opanowane; nie wszystkim przychodziło to tak łątwo i prężnie Dobrze, że biegi na nartach mieliśmy opanowane; nie wszystkim przychodziło to tak łątwo i prężnie


Przy punkcie minął nas jeden z organizatorów, który przyjechał zgarnąć jakąś przemarzniętą ekipę. "Czyli kolejny zespół odpadł" - pomyśleliśmy. Na skrzyżowaniu dróg spotkaliśmy team Niezła Korba Mix - wrócili się właśnie z nieprzejezdnej drogi i rozpatrywali inne opcje, ostatecznie decydując się na wariant, którym i my chcieliśmy podążać. Mieliśmy się dobrze, a ja właśnie zaczęłam sobie radzić w śniegu, co niestety nie przełamało we mnie obawy przed skręcaniem w wątpliwą ścieżkę i zdecydowaliśmy się pojechać bardziej przetartą, lecz jak się potem okazało złą drogą. Ten błąd nawigacyjny połączony ze zbyt dużym udziałem emocji, wyrzucił nas poza mapę trasy! Wylądowaliśmy nawet dalej niż najodleglejszy punk trasy długiej. Ale cóż, zdarza się...

Zdarza się też, że poskutkuje to nieprzewidzianymi, gorszymi od wydłużenia dystansu skutkami. I tak było tym razem. Otóż dojeżdżając do głównej drogi boczną asfaltówką, rozwinęłam za dużą prędkość jak na te warunki i miałam drugi upadek - tym razem na oblodzonym asfalcie. Co prawda bardziej uszkodził się rower niż moje ciało, ale doznałam czegoś w rodzaju szoku pourazowego. W jednej chwili uderzyło mnie tak przenikliwe zimno, że na całym ciele zaczęło doskwierać mi lodowate, wilgotne ubranie. Poczułam też jak sztywnieją mi ręce oraz kostnieją stopy. "Rafał. Nie jest dobrze." - powiedziałam z opanowaniem. Jak mi potem powiedział, przez chwilę pomyślał, że to już koniec! Wtedy jednak szybko i sprawnie zadziałał wyjmując z plecaka jednorazowe ogrzewacze do rąk, które wrzucił mi do rękawic. Wiedziałam, że musimy się ruszać, bo inaczej nic z tego nie będzie. Od załamania zespołu dzieliła nas najcieńsza z możliwych linii. Na szczęście jednak opanowaliśmy sytuację, i po chwili mogłam już wsiąść na rower. Na nim rozgrzałam się już do końca, a świadomość, że mam w rękawicach zabezpieczenie przed zmarznięciem zwróciła mi wolę walki. Gdy wyjechaliśmy już na główną drogę znowu poczułam się całkiem dobrze. Po kilku kilometrach usłyszałam jednak z tyłu niezrozumiałe dźwięki. To Rafał walczył, aby nie odpłynąć. Ponieważ wiedziałam już, że jest w stanie zasnąć na rowerze zaczęłam zadawać mu zagadki. Tak dojechaliśmy do kolejnego zjazdu, w który musieliśmy skręcić by dotrzeć do ostatniego już punktu. Wjechaliśmy na otwartą przestrzeń i śnieg znowu stawał się coraz bardziej uciążliwy. Miejscami nie było innego wyjścia, jak tylko pchać rower obok siebie. Gdy dotarliśmy do linii lasu punkt był już niedaleko, dobiegliśmy do niego pozostawiając rowery jakieś 25 metrów z tyłu. Teraz już tylko pozostało nam dotrzeć na metę, a właściwie do bazy, gdzie ją przeniesiono. Przebrnęliśmy przez las, dotarliśmy do asfaltu i stamtąd poszło już gładko. Na końcu zatrzymał nas jeszcze szlaban, gdyż akurat miał przejeżdżać pociąg! Byliśmy już na skraju Olsztynka, więc do bazy pozostały jakieś 2 minuty.

Jazda na rowerze chyba wszystkim po trochu dała w kość, szczególnie pod wiatr Jazda na rowerze chyba wszystkim po trochu dała w kość, szczególnie pod wiatr


Gdy dojechaliśmy na miejsce mety, dotarło do mnie, że osiągnęliśmy założony cel - ukończyliśmy rajd! Brawo! Bo nie było łatwo.
W bazie powitano nas serdecznie i poproszono o małą relację. Sami dowiedzieliśmy się też, że nie wszystkie drużyny dały radę dotrwać do końca. Mimo długiego czasu, jaki potrzebowaliśmy na realizację całej trasy, możemy z dumą powiedzieć, że się nam udało. I tak, mimo braku większego pośpiechu oraz wbrew kilku przeciwnościom losu, uplasowaliśmy się na 7 miejscu.

Dzięki za super przygodę! I dziękuję, bo mam ochotę na więcej!

Relacja pochodzi ze strony trójmiejskiego teamu Navigatoria

Zdjęcia: Silne-Studio.pl
Aleksandra Moszyńska [Team Navigatoria]

Co Cię gryzie - artykuł czytelnika to rubryka redagowana przez czytelników, zawierająca ich spostrzeżenia na temat otaczającej nas trójmiejskiej rzeczywistości. Wbrew nazwie nie wszystkie refleksje mają charakter narzekania. Jeśli coś cię gryzie opisz to i zobacz co inni myślą o sprawie. A my z radością nagrodzimy najciekawsze teksty biletami do kina lub na inne imprezy odbywające się w Trójmieście.

Opinie (4) 1 zablokowana

  • Słyszałem, że organizatorzy nieźle Was urządzili? (1)

    Jedzonko było "z wkładką", i co po niektórzy funkcjonowali z dopalaczem w du*** ?

    • 0 0

    • Nie dolewaj więcej ;)

      Myślałem że mi kichy powykręca; dobrze że miałem ze mną moją małą piersióweczkę z "naleweczką od babuni".

      • 0 0

  • Fajna sprawa, gratulacje... (1)

    ... mam nadzieję, że niedługo i w naszych stronach doczekamy się podobnych imprez, w końcu mamy ogromny potencjał jak Trójmiejski PK.
    ... osobiście to nie mogę doczekać się już Harpagana czy Wiosennego Turlacza ;)
    Pozdrower

    • 0 1

    • Dzięki ;)

      Nieoficjalnie zapowiem zatem, że się doczekacie ;) informacja już niebawem !

      • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum