• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Wyprawa rowerowa wzdłuż Dunaju

Wojciech Beszczyński
25 marca 2010 (artykuł sprzed 14 lat) 
Czechy, nad rzeką Mumlawa za Harrahovem Czechy, nad rzeką Mumlawa za Harrahovem

Już od dłuższego czasu interesowała mnie popularna Dunajska Trasa Rowerowa, prowadząca wzdłuż jednej z najdłuższych rzek Europy. Szlak ten rozpoczyna się już od samych źródeł Dunaju w górach Schwarzwald w Niemczech, a kończy u ujścia rzeki nad Morzem Czarnym. Trasa mojej wyprawy skupiła się jednak tylko pewnym fragmencie tego szlaku.





Wspomnienia z mojej prawie 20-dniowej wyprawy rowerowej z 2009 roku:

Planowanie:

Zacząłem wiec już "na poważnie" obmyślać wyprawę. Bilansować urlopowy czas i finanse, potrzebne na taką eskapadę. Początkowo założyłem, że start i finisz będą miały miejsce na granicy Polski. Potem nieco zweryfikowałem ten zamiar, pozostawiając miejsce startu w kraju, a finisz w Budapeszcie. W taki sposób narodził się ramowy plan wyprawy, podczas której chciałem oprócz udania się wspomnianym szlakiem odwiedzić po długich latach cztery stolice tj.: Pragę, Wiedeń, Bratysławę i Budapeszt. Niektóre z tych miast już widziałem, ale było to dość dawno.

Przede wszystkim trzeba było zdobyć mapy, szczególnie dla Czech, które zamierzałem przejechać z północy na południe, począwszy ze Szklarskiej Poręby do Czeskch Budejovic i przejście graniczne w Dolnym Dvořište. Bardzo pomocna okazała się internetowa mapa Czech, ale ponieważ w drodze nie posługuję się GPS-em, laptopem, ani innymi gadżetami tego typu, preferując tradycyjne papierowe mapy, udało mi się w Internecie znaleźć firmę Shocart. Oferuje ona bardzo dobre mapy pod kątem turystyki rowerowej w skali 1:60 000.

Rozemberk n.Vltavou Rozemberk n.Vltavou


Trasę naddunajską opisuje przewodnik "Donauradweg" wyd. Kompass co prawda w skali 1:125 tys., ale tam trudno się zgubić. Węgry i ten kawałek Słowacji, który zamierzałem odwiedzić, były opisane również w atlasie "Kerékpártúrák Magyarországon" (co podobno oznacza "Trasy rowerowe na Węgrzech") wydawnictwa Frigoria,

Rozpoczęcie wyprawy

Piątek, 26 czerwca:
Wieczorem wsiadłem do pociągu relacji Gdynia - Szklarska Poręba. Niestety, jako że nie było podczepionego wagonu rowerowego podróż wraz z rowerem i czterema sakwami odbyłem w wagonie sypialnym. Dobrze, że na tą okazję żona uszyła mi specjalną torbę, w którą mogłem złożyć rower, tak by nie utrudniać podróż innym pasażerom.

Sobota, 27 czerwca:

Rano wysiadłem na dworcu w Szklarskiej Porębie i przez następną godzinę montowałem na peronie rower. Następnie w ulewnym deszczu ruszyłem pod górę do Jakuszyc, gdzie przekroczyłem granicę z Czechami. Pierwsze miasto u sąsiadów minąłem z marszu i główną szosą wzdłuż rzeki Mumlava dojechałem do rozwidlenia Na Myté, gdzie zaczynała się widokowa trasa rowerowa biegnąca lasem wzdłuż rzeki Izera. Po pewnym czasie przestało padać i droga była nie tylko piękna, ale i słoneczna. Dojechałem do drogi i dalej do trasy rowerowej 4170, którą dojechałem do Vysoke nad Jizerou. Na terenie całych Czech oznakowanie tras rowerowych jest porządne i bardzo pomocne przy dłuższych etapach.

Dalej przez Jesenny i Horska Kamenice dojechałem do kampingu w miejscowości Mala Skala nad Izerą; powoli zapadał zmrok.

Czechy, Praga nad rz. Wełtawą Czechy, Praga nad rz. Wełtawą


Niedziela, 28 czerwca:

Po śniadaniu spakowałem sprzęt i wyjechałem w drogę prowadzącą do Turnova, a stamtąd drogą nr 610 do miejscowości Mnichovo Hradiste. Kontynuując trasę przez Bakov nad Jizerou i Kosmonosy dojechałem do miejscowości Mlada Boleslav, gdzie zrobiłem przerwę na obiad. Po zregenerowaniu sił udałem się w stronę miejscowości Stara Boleslav, która przez remonty dróg cała była w objazdach. Szczęśliwie jednak przez most most na Łabie przejechałem do jego drugiej części mieściny - Brandys nad Labem. Chwilę zastanawiałem się, czy nie zacząć rozglądać się za noclegiem, ale było dopiero około godziny 17-tej, postanowiłem jechać dalej w kierunku Pragi. Trasę cały czas kontynuowałem tą samą drogą nr 610, przez Dřevčice i Podolankę, aż około godz. 18-tej dotarłem do północnego przedmieścia Pragi - Vinoř. Dzielnica Troja, w której znajduje się kilka położonych obok siebie kampingów, jest dość elegancka i reprezentacyjna. Obok znajduje się ambasada Białorusi, a kawałek dalej Praski Ogród Zoologiczny. Na noc zostałem na kampingu Sokol-Troja, płacąc 210 koron za dwie doby pobytu.

Poniedziałek, 29 czerwca:

Po śniadaniu wsiadłem na rower i ścieżką rowerową na bulwarze pojechałem w kierunku centrum Pragi. Po przedostaniu się przez Most Karola pnącymi się w górę uliczkami wyszedłem na Pražsky Hrad - zespół pałacowy, będący siedzibą królów czeskich, a obecnie prezydenta. Plac przed pałacem przegrodzony był barierkami, wszędzie było pełno policji i straży miejskiej oraz tłumy turystów z aparatami fotograficznymi i kamerami video. Okazało się, że trafiłem akurat na oficjalną wizytę prezydenta Słowacji.

jedna z wiosek mijanych po drodze jedna z wiosek mijanych po drodze


Prowadząc rower obszedłem hradczański gród, fotografując Pragę z góry. Potem pospacerowałem jeszcze po uliczkach Hradczan, wypiłem piwo w typowej praskiej piwiarni -za 40 Kc i z powrotem przez Most Karola udałem się w kierunku kampingu.

Okazało się, że trasa, która jechałem poprzedniego dnia jest nieprzejezdna, bo poziom Wełtawy podniósł się tak, że zalało ścieżkę rowerową. Musiałem więc zawrócić i dojechać do kampingu ulicą biegnącą na górze dzielnicy.

Wtorek, 30 czerwca:

Rankiem zwinąłem biwak i przez cała Pragę wzdłuż Wełtawy pojechałem dalej. Dwie godziny jechałem prawym brzegiem rzeki po trasie rowerowej oznaczonej jako A2. Po dojechaniu do miejscowości Vrané nad Vltavou powstał dylemat - jechać jeszcze wzdłuż brzegu do mostu kolejowego czy też odjeżdżać w kierunku wschodnim, robiąc duże koło i nadrabiając wiele kilometrów. Wywiad u miejscowej ludności spotkanej po drodze przyniósł informacje, że widoczny na mapie obiekt w poprzek rzeki to tama, niedostępna dla jakiegokolwiek ruchu, pieszego lub kołowego.

Zdecydowałem jechać wzdłuż rzeki i w letniskowej miejscowości Skochovice ujrzałem most kolejowy, przez który przechodził tor biegnący dotąd wzdłuż drogi, która kończyła się w tej wiosce. Sygnalizacja na przejeździe zaczęła błyskać i dzwonić, wobec tego odczekałem aż przejedzie pociąg, który jednak nie wjechał na most, tylko pojechał dalej wzdłuż rzeki. Potem najszybciej jak mogłem przeprowadziłem rower obok torów na moście i już na drugiej stronie, po zejściu ze stromej skarpy, znalazłem się na drodze nr 102.

W  tym miejscu droga miała 10% nachylenia W  tym miejscu droga miała 10% nachylenia


Pod wieczór w mieście Sedlčany znalazłem domek, na którym widniał napis "Turistická ubytovna". Był to hotelik-schronisko dla turystów rowerowych, należący do sieci "Cykliste vitáni", która obejmuje hotele rozmieszczone w Czechach wzdłuż głównych międzynarodowych tras rowerowych. Hotel co prawda był zamknięty na cztery spusty, ale z gospody która była obok, barmanka na moja prośbę zadzwoniła do jego administra. Przyjechała na rowerze, zameldowała mnie, skasowała 240 Kc, pokazała, ze rower można schować w "kolarni", zostawiła klucze, które przykazała wrzucić rano do skrzynki na listy i pojechała. Hotelik, w którym byłem jedynym gościem, okazał się bardzo sympatyczny. Kilka pokoi 2-3 osobowych, łazienka, kuchnia z wyposażeniem, nawet telewizor w jadalni.

Środa, 1 lipca:

Drogą nr 105 przez Vysoký Chlumec, Petrovice, Milevsko, Bernatice, Chráštany i po 12:30 dojechałem do miasteczka Týn nad Vltavou. Upał był ponad 30 stopni. Kilka kilometrów za Tynem mijam elektrownię atomową w Temelinie. Potem w Austrii widziałem plakaty protestujące przeciwko jej działalności. Jadąc dalej ścieżką rowerową nad rzeką dojechałem do České Budějovice. Byłem już niedaleko kampingu, ale zerwała się burza i przesiedziałem 1,5 godziny w piwiarni pod namiotem, prowadząc dyskusje z miejscowymi Czechami i jakimś Ukraińcem, który tutaj też mieszkał (niestety rosyjskiego nie znał).

Kiedy deszcz ustawał, pokazali mi drogę do kampingu Dlouhá Louka, na którym znalazłem się około 20-tej. Po zameldowaniu się i rozbiciu namiotu zapytałem o jakąś knajpę. Ta na kampingu była zamknięta, ale za płotem była inna. Zjadłem tam kolację i poszedłem spać.

Odpoczynek na słomie koło „krawina” w Dlouhá Odpoczynek na słomie koło „krawina” w Dlouhá


Czwartek, 2 lipca:

Po śniadaniu pojechałem ścieżką rowerową wzdłuż prawego brzegi Wełtawy, potem zjechałem z głównej drogi nr E65 na trasę 1198, jako że już chciałem odetchnąć od dość intensywnego ruchu drogowego (droga E65 prowadzi na południe do Austrii). Po południu zaczęły gromadzić się czarne chmury i zacząłem rozglądać się za jakimś schronieniem. Przejeżdżałem akurat przez wioskę Dlouhá, gdzie zagadnięty mieszkaniec powiedział, że zaraz za wioską jest "krawin" i tam mogę się schronić. Dopiero jak zauważyłem stojącą niedaleko drogi oborę zrozumiałem, co to jest ten "krawin". Obok obory stała spora wiata z belami słomy i na tej słomie przeczekałem trwająca ponad godzinę burzę.

W miejscowości Pořešin nie zauważyłem drogi wyjazdowej z wioski, schowanej za jakąś chałupą i pojechałem wzdłuż szlaku turystycznego. Dojechałem do ruin zamku, położonych głęboko w lesie, z ekspozycją muzeum górnictwa, które tutaj było w średniowieczu.

Dalej drogi nie było, wróciłem więc do wioski i trasą 1198 dojechałem do miasta Kaplice, a potem dalej na zachód trasą nr 1198. W wiosce Omlenička skręciłem na Omlenice i przez Bujanov i Rožmitál wjechałem na piękną, choć miejscami stromą ścieżkę poprowadzoną na stoku sporej góry. Miejscami trzeba było pchać, ale za to na końcu był długi zjazd aż do Rožemberk nad Vltavou. Po sfotografowaniu miasta z góry zjechałem do położonego nad rzeką kampingu.

Kamping był zajęty przede wszystkim przez wodniaków wszelkiej maści - kajakarzy i raftingowców, jako że Wełtawa na tym odcinku ma już parametry górskiej rzeki i jest trasą wielu spływów. Po zameldowaniu się w recepcji (110 Kc), wykupieniu żetonów pod prysznic (20 Kc za jeden) rozbiłem namiot.

droga rowerowa nad Dunajem droga rowerowa nad Dunajem


Piątek, 3 lipca:

Po śniadaniu w barze i zwinięciu biwaku, o 9:30 opuściłem kamping. Ruszyłem dalej i po kilkunastu minutach wjechałem do Austrii. Na przejściu granicznym - żywego ducha (jeśli chodzi o służby graniczne), ale ruch spory. Nie zatrzymując się więc dłużej pojechałem na południe drogą nr 55. Przez Karschbaum, Rainbach in Mahlkreis dojechałem do Freistadt, gdzie sympatyczne panie w informacji turystycznej na rynku dały mi mapę (bezpłatną, ale w dużej, 1:360 tys. skali). Radziły jechać do kampingu w Au, ale ponieważ wcześniej założyłem sobie, że startuję wzdłuż Dunaju od Linzu, nie skorzystałem z tej rady, czego później żałowałem, jako że kamping w Katzbach k. Linzu nie był nadzwyczajny.

W Pregarten, około 16-tej złapała mnie potężna burza, ale przeczekałem ją w pizzerii. Po 1,5 godziny pojechałem dalej i przez Gallneukirchen i Steyregg dojechałem do leżącego naprzeciw Linzu Katzbach, w którym był kamping, a właściwie pole namiotowe obok restauracji.

Recepcja była właśnie w restauracji, zapłaciłem kelnerowi 10 € za kamping i rozbiłem namiot. Dosiadłem się z kolacją do stołu pod drzewem, przy którym siedział już jakiś turysta. Okazało się, że jest to Irlandczyk - Tony, który razem z jednym Anglikiem jechali przez Europę, kończąc swój rajd w Wiedniu. Następnego dnia mijaliśmy się na trasie chyba ze trzy razy.

Sobota, 4 lipca:

Po śniadaniu spakowałem ekwipunek i wyruszyłem na naddunajską trasę. Asfaltowa ścieżka z naniesionymi co pół kilometra znakami, gładka i prosta, pozwalała na szybką i przyjemną jazdę. Jej oznaczenie to "Donauweg R1" towarzyszyło mi przez następne dni.

Austria, zamek nad Dunajem niedaleko miejscowości Melk Austria, zamek nad Dunajem niedaleko miejscowości Melk


Minąłem pierwszą z wielu tam przegradzających Dunaj co kilkanaście kilometrów (wszystkie mijane tamy były dostępne dla ruchu pieszego i rowerowego) i trzeba było zjechać ze ścieżki rowerowej, jako że w tym miejscu trasa odchodziła od rzeki i wracała do niej dopiero koło Mathausen.

Na rzece był spory ruch statków pasażerskich i towarowych barek. Wzdłuż ścieżki widać było zwały błota, zgarnięte przez spychacze. To ślady po powodzi, która nawiedziła te tereny około 10 dni przedtem.

Sama dróżka była już czysta i sucha, natomiast z obu jej stron widać było zalane pola i łąki.

Wzdłuż austriackiego odcinka trasy naddunajskiej co kilkanaście kilometrów można spotkać punkty gastronomiczne, gdzie można coś wypić i zjeść.

Minąłem miasteczko Grein, tamę koło Ybbs i jechałem dalej lewym brzegiem. Przed każdą przeprawą przez Dunaj stały tablice informacyjne, dzięki którym można się było zorientować o przebiegu trasy. Przed Melk przejechałem przez tamę na prawy brzeg Dunaju, jako że była już pora na poszukanie noclegu.

Nad miastem góruje klasztor bernardynów, stanowiący wizytówkę tej miejscowości. Kamping w mieście niezbyt mi się spodobał, a że pora nie była jeszcze zbyt późna, postanowiłem jechać do kolejnego kampingu, który według mapy znajdował się 6 kilometrów dalej. Po przyjeździe do wioski Schönbühel okazało się jednak, że z powodu powodzi kamping jest zamknięty. Spytałem stojącego przed restauracją mężczyznę (potem okazało się, ze to właściciel), czy rzeczywiście sprawy tak wyglądają, jako ze niezbyt uśmiechał mi się powrót do Melk. Zastanowił się chwilę, po czym wskazał mi miejsce na trawniku przed domem, gdzie mogłem postawić namiot.
Nocleg kosztował mnie jedynie 6 €, poza tym oddałem worek rzeczy do prania i po 1,5 godz. zwrócono mi je wysuszone - za jedne 7,5 €.

Austria, prom w St.Lorenz Austria, prom w St.Lorenz


Niedziela, 5 lipca:

Wczesnym rankiem, o 5:30 obudziła mnie orkiestra dęta, grająca w pobliżu. Maszerowali po szosie, głośno grali i budzili cała okolicę. Wstałem po 7-mej, śniadanie, zwinąłem namiot i przed 9-tą wyjechałem na trasę. W kolejnej wiosce na trasie, na jednym z domów stojących obok ścieżki widniały znaki poziomu wody przy kolejnych powodziach. Minąłem Krems podziwiając z daleka górujący nad okolicą zamek w Mautern. Po drodze spotykałem zorganizowane grupy cyklistów w różnym wieku, ale przeważnie bez bagaży, które są wożone od noclegu do noclegu w samochodzie organizatora rajdu. Mijam też kolejną tamę na rzece obok miejscowości Altenwörth, a za nią most na kanale wpadającym do Dunaju i dojeżdżam do miasta Tulln. Ponieważ jest 14:30, rozglądam się za jakąś gospodą przy trasie i znajduję taką w parku, przy wjeździe do miasta. Obiad za 12 €, krótki odpoczynek i jadę dalej. W centrum, nad Dunajem stoi okazały pomnik, przedstawiający grupę postaci z germańskiego eposu "Pieśń Nibelungów". Jak widać z tablicy informacyjnych, powstał on niedawno, w 2005 roku. Kilkadziesiąt metrów dalej mijam pomnik Marka Areliusza, patrzącego z konia na Dunaj.

Za miejscowością Tulln przejeżdżam na lewy brzeg Dunaju po tamie, zbudowanej koło miejscowości Greifenstein. Około 18-tej wjeżdżam do Wiednia. Lewy brzeg Dunaju jest pełen różnokolorowych grup, rozpalonych grillów, dzieciaków i oblężonych kafejek. Jadę powoli wśród tłumów, a miejscami również rower prowadzę.

Zgodnie z mapą kamping powinien znajdować się blisko rzeki na południowym krańcu miasta, w okolicy ostatniego, południowego mostu. Trasa rowerowa kończy się na budowie nowego mostu, zjeżdżam więc z nadbrzeża i zaczynam rozglądać się za kampingiem. Kilku ludzi spotkanych po drodze nie może nic powiedzieć, w końcu młody człowiek na rowerze ofiaruje pomoc. Po kilku minutach i kręceniu się na drogach pod mostami znajdujemy drogowskaz pokazujący kierunek do kampingu - jedyny, który widziałem i to w odległości 100 metrów od bramy obozowiska.

Grek, którego poznałem na trasie. Przez kilkaset km podróżowaliśmy razem Grek, którego poznałem na trasie. Przez kilkaset km podróżowaliśmy razem


Wjeżdżam po stromej drodze i zatrzymuję się koło recepcji, wskazują mi miejsce, gdzie można rozbić namiot, zresztą na łące stoi ich już kilkanaście. Pierwszy raz od początku trasy słyszę polską mowę - to około 20 osobowa grupa licealistów z Wrocławia, którzy pod opieką nauczyciela jadą do Chorwacji. Kupuję tam plan Wiednia za jedne 6 € i idę po kolacji spać, jako że przejechany tego dnia dystans 122 kilometrów trochę czuję w nogach. Nie przeszkadza mi nawet gwar dochodzący z polskich namiotów obok i dźwięk gitar, szybko zasypiam. W nocy budzi mnie wichura i bębniący po namiocie deszcz, zaczynam mieć obawy o planowane na jutrzejszy dzień zwiedzanie miasta.

Poniedziałek, 6 lipca:

Ranek potwierdza moje złe przeczucia - ciemne chmury, wiatr i deszcz nie zachęcają do wycieczek. Robię sobie więc śniadanie i obserwuje licealistów, którzy zwijają biwak, czyszczą rowery i komentują wczorajszą kolację, na której dyżurny kucharz (spośród uczestników rajdu) wkroił arbuza do kaszy. Około 12-tej wyjeżdżają, a ja, ponieważ nie widać poprawy pogody, postanawiam sobie zrobić "dzień lenia" - czyli odpocząć. Deszcz prawie cały czas leje, a ja leżę w namiocie i studiuje mapę Wiednia. Tylko po południu idę na pobliską stacje benzynową kupić coś do jedzenia.

Wtorek, 7 lipca:

Następnego dnia poranek jest już ciepły i słoneczny więc po śniadaniu wyjeżdżam do miasta. Przejeżdżam przez most nad odnogami Dunaju, potem kawałek po wyspie Donauinsel i po serpentynie dla rowerzystów wjeżdżam na most. Na prawym brzegu rzeki zjeżdżam na nabrzeże i obok stadionu Ernst Happel, przez park dojeżdżam do Donaukanal, brzegiem którego jadę w kierunku centrum. Cały dzień zwiedzam piękne miasto i jego zabytki.

W drodze przez Słowację W drodze przez Słowację


Wieczorem na kampingu zamieniam kilka słów z brodatym brunetem - okazuje się, że jest to Grek, który już od maja podróżuje na rowerze po Europie. Z Włoch, przez Francję i Szwajcarię dojechał do Dunaju, a teraz zmierza do Chorwacji. Pochodzi z greckiej wysepki położonej koło Itaki. Widzieliśmy się już przelotnie na kampingu w Linzu, gdzie on też nocował. Noc na kampingu deszczowa i wietrzna - zastanawiam się, czy rankiem będzie warto wyjeżdżać.

Środa, 8 lipca:

Okazuje się jednak, że pogoda się uspokoiła, zwijam więc po śniadaniu namiot i pakuję bagaże. Podchodzi Grek i pyta, czy nie mam nic przeciwko temu, żebyśmy dalej pojechali razem. Podróżuje samotnie i już mu doskwiera brak kogoś, z kim mógłby po drodze pogadać. Widząc jego szosowy rower i niewielki ekwipunek mówię, że chętnie, ale na pewno nie będę mógł jechać tak szybko jak on. Grek twierdzi, że to nie szkodzi, on dostosuje swoją szybkość do mojej, a poza tym nigdzie mu się nie spieszy. Był, jak to Grek, bardzo rozmowny, gadał czterema językami, przeważnie wszystkimi naraz, ale wspólna jazda była sympatyczna.

Wyjeżdżamy z kampingu i po głównej ulicy prowadzącej wzdłuż rzeki w końcu trafiamy z powrotem na Donauraweg nr 6. Po jakimś czasie wjeżdżamy na niezbyt ciekawy odcinek drogi. Widać ślady niedawnej powodzi, poustawiane są tablice ostrzegające przed zalewiskami, trzeba jechać objazdami. Potem trasa prowadzi wierzchem wału, ale nawierzchnia jest szutrowa albo gruntowa, co sprawia Grekowi z jego szosowym rowerem duże trudności. Odpytujemy napotkanego rowerzystę na temat jakości drogi przed nami. Okazuje się, że to jeszcze kilkanaście kilometrów, więc decydujemy się na objazd po lokalnych twardych drogach - przez Orth, Wagram, do drogi prowadzącej przez most na Dunaju w miejscowości Bad Deutsch-Altenburg.



Dalej jedziemy już prawym brzegiem Dunaju, pogoda przyjemna i przed godz.17 z daleka widzimy Bratysławę. Po przekroczeniu granicy przejeżdżamy przez most do miasta i rozpytujemy o centrum informacji turystycznej, żeby dowiedzieć się o drogę do kampingu, jako że nie mamy mapy stolicy Słowacji. Punkt IT znajdujemy krótko przed szóstą (całe szczęście, bo zamykali o szóstej) i dostaję mapkę Bratysławy, na której pani zaznacza mi drogę do kampingu. Leży on poza miastem w miejscowości Zlate Piesky. Jedziemy tam, ale robimy rundę wokół miasta nadkładając dobrych kilka kilometrów, bo ulice w Bratysławie są bardzo kiepsko oznakowane, a kamping leży poza terenem widocznym na mapce. W końcu udało się, rozstawiamy namioty i idziemy na kolację do baru, jednego z kilku na terenie ośrodka. Tam tłumaczę Grekowi, co to jest węgierski gulasz.

Czwartek, 9 lipca:

Rano wyjeżdżamy do miasta. Droga okazała się bardzo prosta, a my poprzedniego dnia tyle błądziliśmy jadąc przez jakieś przemysłowe dzielnice. Zwiedzamy centrum Bratysławy. Główne ulice jeszcze jakoś wyglądają, ale wystarczy odejść trochę w bok i widać zapuszczone i zamalowane spray'ami domy. Robimy sobie pamiątkowe zdjęcia i po południu wracamy na kamping.

Piątek, 10 lipca:

Rano przejeżdżamy przez Bratysławę znajomymi już ulicami, mostem zaś przeprawiamy się na prawy brzeg Dunaju. Już w mieście zaczęło kropić, z czasem deszcz się nasila. Jedziemy więc "na mokro", Dunaj rozlewa się tutaj dość szeroko, widać ślady po niedawnej powodzi. Po dwóch godzinach widzimy jakiś zajazd obok wału. Jest jednak zamknięty - na terenie całej Słowacji nie napotkałem ani razu jakiegoś obiektu gastronomicznego, przeznaczonego dla rowerzystów podróżujących po naddunajskiej trasie. To jednak nie jest Austria, gdzie różnego rodzaju budki i restauracyjki napotykało się co kilkanaście kilometrów. W Gabčikowo przejeżdżamy po tamie na drugą stronę Dunaju i zatrzymujemy się w restauracji na obiad, ponieważ jest już 15-ta. Około 16-tej zaczynamy poważnie rozważać wynajęcie pokoju i nocowanie w tej miejscowości, bo nic nie wskazuje na koniec deszczu. Jednak postanawiamy zaryzykować i jechać dalej, bo co będziemy robić przez całe popołudnie i wieczór w takiej wiosze. Na szczęście po wyjeździe na drogę deszcz przestaje padać i do końca wyprawy nie będę już go widział. Jedziemy ze dwie godziny drogami wzdłuż Dunaju, ale w Velke Kosi'hy okazuje się, że ścieżka dla rowerzystów jest zamknięta po powodzi, wobec tego odbijamy na północ i w Okanikovo wjeżdżamy na drogę krajową nr 63. Ruch jest spory, ale są twarde pobocza i jedzie się bezpiecznie. Pogoda poprawiła się bardzo, jest dość ciepło, a droga na przestrzeni wielu kilometrów jest obsadzona drzewami orzecha włoskiego.

Około 19:30 dojeżdżamy do Komárno i po moście przejeżdżamy do jego bliźniaczego miasta po węgierskiej stronie - Komárom. Kamping znajdujemy dość łatwo, bo kilka drogowskazów prowadzi do niego.

Salka (Ipolyszalka) – w tej wiosce był obóz dla internowanych Polaków Salka (Ipolyszalka) – w tej wiosce był obóz dla internowanych Polaków


Recepcja już jest zamknięta, ale sympatyczny ochroniarz o wyglądzie sierżanta Legii Cudzoziemskiej otwiera nam drzwi i kiedy mu mówię że przyjechałem z Polski, natychmiast recytuje "Polak Węgier dwa bratanki", ja oczywiście kończę "i do szabli i do szklanki" i jest już pełna przyjaźń narodów. Wypełniamy formularze meldunkowe, po czym wskazuje nam miejsce, gdzie można rozbić namioty, gdzie są sanitariaty, restauracja i że rano zapłacimy w recepcji za pobyt. Stawiamy więc namioty i po kolacji idziemy spać, jako że tego dnia zrobiłem rekordowy etap na całej trasie - 130 km i to w większości w deszczu.

Sobota, 11 lipca:

Po śniadaniu Grek proponuje nie jechać wzdłuż Dunaju, tylko zwiedzić muzeum antropologiczne znajdujące się jakoby w miejscowości Vértesszőlós. Jedziemy więc szosą prowadzącą do miasta Tatabanya, przejeżdżamy przez miejscowość Tata z ładnym jeziorem i położonym nad nim zamkiem. Pytamy o muzeum, miejscowi pokazują na zamek, ale Grek twierdzi, że to nie a takie chodzi. Zawierzamy więc mapie i jedziemy dalej. W docelowej miejscowości jakiś chłopak-Cygan nie potrafi wskazać drogi do muzeum, ale odnajdujemy właściwy kierunek na planie postawionym w centrum wioski i pniemy się pod stromą górę. Znajdujemy w końcu to muzeum, w którym w specjalnie zbudowanych w tym celu pawilonach oglądamy przez szyby stanowiska wykopaliskowe. Podobno są tam stanowiska humanoidów sprzed 400.000 lat. Trzeba chyba wierzyć naukowcom, bo mimo najlepszych chęci nie mogę nic specjalnego dostrzec w rozkopanych zboczach pagórków, umieszczonych w gablotach. Z muzeum wracamy z powrotem do miejscowości Tata, a następnie jedziemy na Szomós i Dunaszentmiklós, wioski położone na szczycie pasma wzgórz, biegnących wzdłuż południowego brzegu Dunaju. Na moim węgierskim atlasie dla rowerzystów w skali 1:280.000 niestety nie było widać, że nachylenie drogi wynosi 8-10 %. Jednakże po wjechaniu na górę piękne widoki na położone wokoło winnice i Dunaj rekompensują włożony w wspinaczkę wysiłek. Szkoda tylko, że zjazd w kierunku rzeki prowadzi drogą o tak fatalnej nawierzchni, że nie można jechać szybciej niż 15 km/godz. i trzeba cały czas mocno cisnąć na oba hamulce.

Węgry, bazylika w Esztergom nad Dunajem Węgry, bazylika w Esztergom nad Dunajem


Po dojechaniu do Dunaju jedziemy cały czas po szosie wiodącej wzdłuż rzeki, ale na większości odcinków są poprowadzone wzdłuż niej drogi rowerowe. Pod wieczór dojeżdżamy do Esztergom (Wyszehradu) i rozbijamy namioty na położonym niedaleko mostu kampingu. Jest już ciemno i trawa wydaje się być taka jakaś szarawa, ale dopiero rano będzie można zobaczyć, jaka jest tego przyczyna.

Niedziela, 12 lipca:

Rano widzę na krzewach i drzewach na placu kampingowym ślady niedawnej powodzi - na wysokości około jednego metra. W recepcji, kiedy oddajemy namiotowe numerki mówią, że woda opadła dopiero tydzień temu. Restaurację otwierają dopiero o 11-tej, jedziemy więc z Grekiem do centrum miasta, tam pijemy kawę i jemy śniadanie w jakiejś budce z gyrosami i żegnamy się, dziękując sobie wzajemnie za kilka wspólnie spędzonych dni. Grek pędzi do Budapesztu i potem dalej na Chorwację, a ja przejeżdżam przez most na słowacką stronę do miasta Sturowo.

Jest niedzielny poranek, wszystko w mieście, łącznie z punktem informacji turystycznej na centralnym placu jest pozamykane, jadę więc dalej.

Celem tego wypadu na stronę słowacką był zamiar odwiedzenia miejsca, gdzie w 1939 roku mieścił się obóz, w którym kilka miesięcy spędził mój ojciec jako internowany podoficer Wojska Polskiego. Cel osiągnąłem, ale opowiadanie wykracza za ramki tej relacji. W każdym razie z pomocą mieszkańców wioski Ipolyszalka odnalazłem miejsce, w którym znajdował się obóz (jeden z kilkudziesięciu w tym rejonie) i rozmawiałem z ludźmi, którzy jeszcze pamiętają polskich żołnierzy.

Dalej pojechałem prawym brzegiem granicznej rzeki Ipola, przejeżdżając jeszcze przez trzy kolejne wioski, w których w 1939 roku były internowani Polacy - Pastovce - Ipolypászto, Bielovce - Ipolybel i w Sahy - Ipolyság wróciłem na stronę węgierską, bo już było późno i należało rozglądnąć się za miejscem do spania. Rozpytywanie o kamping nie przyniosło rezultatu, ale po około siedmiu kilometrach dojechałem do wioski Kemence, gdzie w przydrożnej gospodzie były całkiem przyjemne pokoje gościnne. Za jedne 3.000 forintów miałem dla siebie pokój z łazienką, na gazowej kuchence przygotowałem sobie ciepłą kolację i poszedłem spać.

Parlament w Budapeszcie Parlament w Budapeszcie


Poniedziałek, 13 lipca:

Rano po śniadaniu pojechałem z powrotem do Sahy Ipolyság, przejechałem na słowacką stronę i dalej pojechałem wzdłuż Ipoli, pragnąc odwiedzić pozostałe wioski, w których były obozy. Przejechałem jeszcze przez dwie - Ipelske Predmostie - Ipolyhodveg i  Balog nad Ipolem - Ipolybalog. Dojechałem do Slovacke Darmoty i tam przejechałem na stronę węgierską do miasta Balassa Giarmat. Był to najbardziej wysunięty punkt słowackiej trasy i stamtąd już zacząłem wracać w kierunku Budapesztu wzdłuż lewego brzegu Ipoli.

W miejscowości Bernecebaráti, z której prowadziła także droga do Kemenec, gdzie nocowałem poprzedniego dnia, skręciłem w drogę prowadzącą nad rzeką. W letniskowej miejscowości Tesa oglądnąłem tablice informujące o jej prehistorycznej przeszłości, kawałek dalej zobaczyłem wystawioną na sprzedaż strażnicę. Po Schengen zlikwidowano cały system militarny pilnujący granic, zostali tylko celnicy w lotnych brygadach.

Mapa wskazywała kamping w miejscowości Nagybörzsöny. Droga wiodła ostro pod górę, co po całym dniu pedałowania nie było najprzyjemniejszą rozrywką. Po dojechaniu do wioski na pytanie o kamping wszyscy wzruszali ramionami. Znalazłem jednak pensjonat z kilkoma pokojami, kuchnią, łazienką i przyjemnym tarasem na podwórzu. Po chwili właścicielka pościeliła mi łóżko, skasowała 2.500 forintów i pojechała, przedtem tylko pokazała skrzynkę na listy, do której rano mam wrzucić klucze.

Wtorek, 14 lipca:

Po wczesnym śniadaniu wyjechałem z wioski, tym razem przyjemnie zjeżdżało się z góry, na którą tak pracowicie wspinałem się poprzedniego wieczoru. Dojechałem do szosy wiodącej wzdłuż rzeki Ipola i po przejechaniu kilkunastu kilometrów minąłem miasteczko Szob i zobaczyłem Dunaj. Dalej jechałem już trasą wzdłuż rzeki, tylko upał coraz bardziej dawał się we znaki. Potem trasa już nie była taka ciekawa, cały czas wiodła wzdłuż drogi o dużym natężeniu ruchu, a upał był taki, że wypatrywałem rosnących wzdłuż ścieżki rowerowej albo stojących na poboczu drzew, żeby złapać kilka łyków chłodniejszego powietrza. Jak potem się dowiedziałem tego dnia w Budapeszcie i okolicy było + 37°C. Po minięciu Budakeszi ok. 16-tej znalazłem się na granicy stolicy Węgier.

Panorama na Budapeszt i Dunaj ze Wzgórza Gellerta Panorama na Budapeszt i Dunaj ze Wzgórza Gellerta


Rozgrzane chodniki i ulice nie stwarzały przyjemnych warunków dla jazdy rowerem, ale posługując się planem miasta bez trudu trafiłem na Dembinszky utca, gdzie mieszka mój syn. Była godzina 18:15.

Po kilku dniach pobytu w Budapeszcie wróciłem do Polski pociągiem via Warszawa.

Podsumowanie:

Przejechaną trasę należy zaliczyć do łatwych, z wyjątkiem kilku odcinków w czeskich "kopcach", które określiłbym jako średnio-trudne. Bardzo ciekawa turystycznie, piękna widokowo, po drodze jest wiele atrakcyjnych miejscowości i zabytków. Baza noclegowa w Czechach i Austrii jest bogata, jest wiele kampingów, przydrożnych restauracji i zajazdów, tak że z wyżywieniem nie ma żadnych kłopotów. Trochę gorzej to wygląda na Słowacji, ale można wytrzymać, za to są tam niższe koszty wyżywienia (podobnie jest w Czechach). Jadąc przez Czechy i Austrię ciągle spotykałem wielu turystów-cyklistów, a nad Dunajem wędrowały całe peletony, często z osobami w dość podeszłym (nawet jak dla mnie) wieku.

W sumie w ciągu 14 dni przejechałem 1400 kilometrów (trzy pełne dni poświęciłem na zwiedzanie mijanych po drodze stolic), mój ekwipunek ważył 28 kilo, trzy noclegi spędziłem w pensjonatach, pozostałe na kampingach.
Wojciech Beszczyński

Co Cię gryzie - artykuł czytelnika to rubryka redagowana przez czytelników, zawierająca ich spostrzeżenia na temat otaczającej nas trójmiejskiej rzeczywistości. Wbrew nazwie nie wszystkie refleksje mają charakter narzekania. Jeśli coś cię gryzie opisz to i zobacz co inni myślą o sprawie. A my z radością nagrodzimy najciekawsze teksty biletami do kina lub na inne imprezy odbywające się w Trójmieście.

Parametry trasy

  • Region Świat
  • Długość trasy 1400 km
  • Poziom trudności łatwy

Znajdź trasę rowerową

Opinie (25)

  • rewelacja! (1)

    gratuluje niezwykłej wycieczki! dobra motywacja na moje własne wycieczki... samotnie tyle kilometrów - niesamowite...

    • 25 2

    • wspaniale!

      Cudna wyprawa!

      Gratuluję kondycji fizycznej, podziwiam ;)

      Ewa

      • 9 0

  • moje uznanie !

    Nic mi nie pozostało tylko pogratulować wspaniałej kondycji. I właśnie o to chodzi, aby być zawsze sprawnym fizycznie.

    • 19 0

  • tak trzymaj

    również Gratuluje świetnej wyprawy oraz kondycji :-) tak trzymaj

    • 12 0

  • Jesteś NIESAMOWITY !!!

    Wojtku!
    Cudowna relacja ze wspaniałej wyprawy. Poczytaliśmy, obejrzeliśmy z Piotrem, wydrukowaliśmy i cieszymy się razem z Tobą z tak udanej wyprawy. Tak trzymaj ! Wspieramy Cię duchem.

    Danka z Piotrem
    ps.
    Muszę napompować swoje kółka... no i zazdroszczę doskonałej kondycji :)

    • 8 0

  • Ładna relacja. Gratuluję.

    Życzę kolejnych ciekawych tras.

    • 13 0

  • zazdrosczę

    gratuluję

    • 11 0

  • Passau- Wieden

    Kilka lat temu przejechalismy z zona trase wzdluz Dunaju z Pasawy (Passau) w Niemczech do Wiednia , w ciagu 7 dni 420 km, noclegi w zajazdach i hotelach, Donauradweg R1 jest rewelacyjna!

    • 3 0

  • bravo

    szacun

    • 8 0

  • Gratulacje!!!

    Wspaniała wyprawa.

    • 5 0

  • swietna trasa

    • 4 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum