• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Norwegia 2003; wyprawa po sam Narvik

29 sierpnia 2003 (artykuł sprzed 20 lat) 
Objuczony rower i spanie w namiocie przez 3 tygodnie nieczęsto mi się zdarza. A nawet się przyznam uczciwie, ze raz w moim życiu miało to miejsce. I chodzi jedynie o kwestię namiotu. Tak więc po krótkiej adaptacji pędziłam już deptakiem wraz z eskortą. W Brzeźnie dopada nas czyjś gromki śmiech. To Silver krzyczy : 'He, he. Przekroczyliście tonaż!'. A to szyderca. Ale to było wczoraj. Dzisiaj za to o 17.30 ma nastąpić oficjalne rozstanie z ziemia ojczystą. Jadę rowerkiem do Scoot'a. Pakujemy manatki (ja : dwie BARDZO ciężkie sakwy, karimata, i wyładowany plecak). Taszczymy to wszystko po schodach z 3ciego piętra na dół, tzn. ja nie taszczę bo nie mam siły he he. Pod klatką Silveros, będzie nam machał na pożegnanie. Jadymy na Westerplatte. Musimy odebrać zarezerwowane bilety, okazuje się, że trzeba dopłacić za rowery bo wcale nie są za darmo jak nam się wydawało. Gorączkowe poszukiwanie waluty, odprawa celna i pakujemy się na prom. Nikt nas nie żegna, jedynie wierny Silver. Po chwili odpływamy w kierunku Kopenhagi gdzie czeka nas przesiadka na prom do Oslo.

12.07 so KOPENHAGA

Schodzimy z promu ok. 10.00. Pogoda się popsuła, trochę zimno i pada. Musimy odnaleźć informację i odebrać bilety. Tia....error #1. Okazuje się, że bardzo rozgarnięta panienka z biura DFDS w Gdańsku, przesuwając naszą rezerwację o tydzień jak chcieliśmy, zarezerwowała oba promy na ten sam dzień. Wg niej mieliśmy się rozdwoić chyba. Miły pan w okienku poinformował, że nasz statek odpłyną wczoraj. No to fantastycznie. Na szczęście nie okazał się barbarzyńskim biurokratą i obiecał coś załatwić. W nienajlepszych humorach oddalamy się na trzy godziny zwiedzić miasto. Sporo imponujących zabytków i dużo odważnej, nowoczesnej architektury, co głownie cieszyło moje oko. W końcu wracamy po bilety (albo i nie), pan przepadł, w okienku siedzi jakaś nowa kobitka, więc od nowa wykładamy po angelsku co jest na rzeczy. Wydaje się być mało zainteresowana naszym losem, ale po krótkim telefonie dostajemy boarding pass'y bez żadnych kosztów dodatkowych + oczywiście dopłata za rowery, bo to znowu nie było uwzględnione w naszej rezerwacji. W pełni szczęścia ruszamy na pokład. Tu już mamy bardzo przyjemną kabinę z prysznicem, prom jest duży, powiedzmy ****, he he. Pub, knajpa, muzyczka i takie tam, wiadomo.Głód nas lekko przyciska, ale ceny trochę powalają. Zadowalamy się słodyczami ze sklepu wolnocłowego - to jest najtańsze....niestety. Zalegamy, zajadając czekoladę i żelki Haribo, przy oknie gdy nagle banda francuskich dzieciaków wyhamowuje w swej pogoni za piłka tuz przed nami i woła : 'Hęąąłłu Tour the France ?' wbijając jednocześnie wzrok w nasze buty. Że co proszę? Czy my startujemy w Tour the France? Aaaa, no jasne, że tak he he. No nic, statek cicho sunie po fali, trzeba iść spać, jutro o 9.00 będziemy w Norwegii i się dopiero zacznie...

13.07 nd OSLO

Wreszcie dobijamy do stolicy. Zdobywamy jakąś mapę centrum. Jest gorąco. Okazuje się, że miasto jest stosunkowo małe, szybko objeżdżamy główne ulice. Najdziwniejsze jest to, że w niedziele w środku dnia są zupełnie puste, nie ma ludzi, nie ma przejeżdżających samochodów...Jest za to sporo fajnej zabudowy, ogromny port jachtowy i dużo zieleni. Robimy nasze pierwsze zakupy spożywcze, ufff, jak tak dalej pójdzie, kasy nie starczy na długo. To miał być dzień lenia, ale jednak decydujemy się kawałek przejechać, bo i tak nocleg musimy znaleźć gdzieś za miastem. Kierujemy się na północ i już przed nami ostry podjazd. Troszku mnie to przeraża. Jeżeli teraz to tak wygląda, to góry, w kierunku których zmierzamy, mają chyba 3000 wysokości i kto jak kto, ale ja tam na pewno nie dam rady wjechać. Wydostajemy się na ścieżkę rowerową i tak przejeżdżamy spory kawałek. Drogi dla rowerów są tu naprawdę świetne, można kilometrami nie zsiadać z bika, wszędzie tunele, dobre oznaczenia. No mniodek. Tego dnia rozbijamy namiot na jakiejś łące przy szosie, około 50 km od Oslo w okolicy Roa. W sumie przejechaliśmy 84 km. Jednak trochę kręciliśmy się po mieście, nie ma co.



14.07 pn DZIEŃ 1

Wstajemy niezbyt śpiesznie, co prawda mamy w planie pokonanie 100 km dziennie, ale co to dla nas. Mamy mapę w niezbyt dokładnej skali, ale intuicyjnie kierujemy się w odpowiednim kierunku, jest dużo bocznych dróg biegnących równolegle do głównej, co oszczędza nam samobójczej jazdy wśród pędzących samochodów. Ale oczywiście nadal dużo ścieżek dla rowerów. Co nie wyklucza tego, że się w końcu gubimy. Nie ma innej rady jak złamać zakaz i wjechać na odcinek autostrady. I to jest początek horroru. Żar się leje z nieba, woda się kończy, samochody pędzą wściekle, na szczęście nikt na nas o dziwo nie trąbi. I co? I niebotyczna góra się zaczyna. Co to był za koszmar. 5 km w wielkim stresie, że mnie zaraz coś wprasuje w asfalt i zabójcza prędkość 10 km/h, a to i tak chyba zasługa skoku adrenaliny. Nie wiem jak długo to trwało, ale w końcu udaje nam się wydostać na jakąś bezpieczną drogę. Dojeżdżamy do Gjovik. Wg mapy uda nam się przeprawić promem na druga stronę fiordu. Ale nic z tego. Prom nie kursuje już od dawna. Jedyną alternatywą jest przejazd mostem jakieś 15 km dalej. Mapa mówi, że to znowu autostrada. Próbujemy wyciągnąć od tubylców informację, czy możemy się tam przeprawić rowerami, ale jak na złość cos nie bardzo gadają po angielsku. Tak czy siak wyjścia innego nie mamy. Robi się późno, więc ta atrakcje zostawiamy sobie na jutro. Znajdujemy dość przyjemny camping nad wodą (115 koron za namiot) tuż przed mostem. Ciepły prysznic po całym dniu spiekoty, jazdy w kurzu itd. jest czystą przyjemnością. Już nie wspomnę, że wczoraj nikt się nie mył bo nie było w czym. Ale do wszystkiego można się przyzwyczaić...

dystans : 109.32 km; czas jazdy : 5.22.31 h.m.s; średnia v : 20.33 km/h; max v : 52.74 km/h; w sumie : 194 km

15.07 wt DZIEŃ 2

Po krótkich porannych ablucjach ruszamy. Jest jakaś dróżka rowerowa i ku naszej radości biegnie w kierunku mostu...przez most...za mostem...he he i już jesteśmy po drugiej stronie. Udało się. Teraz skręcamy w lewo w kierunku Lillehammer. Tak, tak, to tam była olimpiada. Słońce nadal daje popalić, a tu zaczyna się jakiś podejrzany podjazd. Przeczucie mnie nie myli : za tym zakrętem, który widać wcale nie będzie z górki. Kręcę wytrwale, a droga się wije coraz wyżej bez końca. Raaany...litości...ja tu jestem na wakacjach. Na szczycie siorbię resztkę wody z bidonu. Jeszcze kawałek i jestesmy w miasteczku. No nie powiem, spodziewałam się czegoś bardziej imponującego. A to, panie, zwykła dziura. Małe to, żadnych olimpijskich gmachów, jakaś skocznia narciarska w oddali, ueee. I tyle widzielim Lillehammer. No po prostu nic nadzwyczajnego. Jedziemy kawałek droga E6 i odbijamy w lewo na jakąś boczną. Heh, tu się dopiero zaczęło. Teren w przekroju jak sprasowana w harmonijkę sinusoida - z góry na dół i z powrotem. Daje nam to nieźle w kość. Nawet asfalt się w końcu urywa i zaczyna się gruby szuter, nachylenie chyba ze 20%. przełożenia prawie na maxa w dół, koła się ślizgają, 7km/h. Nieźle. Oni dopiero kładą tu drogę. Zaczyna się super zjazd, równiutka, nowa nawierzchnia, taaakie zakrętasy i...brak barierek he he, a stromo jest, że ja p...No to dajemy czadu. Jednak klamki zaciskam z pełna mocą, inaczej krótki lot ku wieczności tak tu stromo i kręto. I tyle naszej radości, znowu podjazd, musimy już szukać miejsca na nocleg, a z tym nie jest lekko. Po obu stronach drogi zbocze. Wreszcie jakiś dziwny płaski kawałek w krzakach. No trudno. Nie mamy już wody, muchy rozpoczęły zmasowany atak, chowamy się w namiocie. Jutro koniecznie do sklepu bo uschniemy doszczętnie. Pogoda cały czas extra.

dystans : 98.26 km; czas jazdy : 4.34.51 h.m.s; średnia v : 21.45 km/h; max v : 53.80 km/h; w sumie : 292 km

16.07 śr DZIEŃ 3

W nocy jakieś hałasy, ciężarówki, rąbanie drewna przy pobliskim domu. Wstajemy, jest cholernie duszno, a my nie mamy kompletnie nic do picia. Jedzenia zresztą też nie mamy. Dzień zaczynamy wspaniałym czterokilometrowym podjazdem. Fajnie...O poranku jestem bardzo żwawa, więc średnia 7 km/h. Temperatura sięga zenitu. Decydujemy się na zjazd w dół do Ringebu, chociaż droga biegnie dalej. Najwyżej wdrapiemy się z powrotem. Jaka to przyjemność poddać się wreszcie grawitacji... 3km...I wreszcie sklep, porządne śniadanko, świeży zapas napojów wszelkiej jakości. Jednak nie wracamy, tylko jedziemy dalej E6, a tiry wgniatają w pobocze... Forma wyraźnie podupadła po wczorajszych wyczynach. Przed nami ok. 55km do Otta. Ja ledwo człapię, chociaż górek nie ma za wiele. W końcu dojeżdżamy zlani potem, ale to żadna nowość przy takiej pogodzie. Na to naprawdę nie możemy narzekać. Parkujemy na jakimś campingu, a obok szeroki, kamienisty potok - bardzo zachęcający. Woda nieco zimna, ale nic nas nie powstrzyma żeby do niej nie wleźć. Jest płytko, siadam sobie na kamyczku, a strumyk obmywa moje sfatygowane kończyny. Teraz godzina sielanki. Zostało nam jeszcze jakieś 30km. Zbieramy manatki i jedziemy dalej, siły nadal brak. W Otta skręcamy w lewo na szosę nr 15. Nie jest to najkrótsza trasa do Trondheim, ale mamy zamiar przejechać Drogę Orłów i Drogę Trolli. Szukamy noclegu, słabo to widzę, ale w końcu znajdujemy kawałek trawy przy szosie za krzakiem, gdzieś za Lalm. Idziemy na zwiady. Po drugiej stronie drogi płuczemy się w jeziorku jak również nasze skarpetki się płuczą, tudzież inne części garderoby. A potem spaaać. Zasypiamy kojeni szumem silników...

dystans : 99.37 km; czas jazdy : 4.50.51 h.m.s; średnia v : 20.50 km/h; max v : 48.54 km/h; w sumie : 391 km

17.07 cz DZIEŃ 4

Znowu gorąco, szybko uciekamy z naszego biwaku. Muchy nie dają nam żyć. W Vagamo jemy śniadanie. Okazuje się, że to 'czarny' dzień. Tylni klocek zaczyna mi bić o felgę. Stajemy żeby zobaczyć co jest grane. No tak, normalnie wystarcza drobna regulacja, w moim jednak wypadku najlepiej będzie jak wymienię całą obręcz. Bo z pęknięciem długości 5cm chyba nie da się dalej jechać jak sądzę. Niestety tak się składa, że stoimy w środku lasu. Ale do Lom już niedaleko, może tam znajdziemy jakiś ratunek. Z ciężkim sercem pokonuję pierwszy dzisiaj super zjazd w tempie 20 km/h max. Wolę jednak to niż jakiś niekontrolowany fikołek w przepaść. Scoot mnie skutecznie nastraszył wizją rozszczepiającej się felgi. A tu okazuje się, że jedyny wykwalifikowany w mieście sklep rowerowy (szeroki asortyment w postaci jednego kasku i paru makrokeszy mówi sam za siebie) nie jest w stanie nam pomóc. Podobno za 16-19km (są różne wersje) jest bardziej wyspecjalizowany serwis, oby. Ruszamy więc do Bismo. Powolutku, coby nie kusić losu. Odnajdujemy rzeczony warsztat. Hmm, nie wygląda to najlepiej, towar wszelkiej maści, bynajmniej nie rowerowej i właściciel, który po angielsku umie tyle co ja po japońsku. Zaczynamy pertraktacje. Pan na składzie nie ma nic takiego jak obręcz noname, a co dopiero mavic. Jakiś przypadkowy klient na szczęście wciela się w rolę tłumacza. Nie ma rady, trzeba koło zamawiać. W całości!!! A po cholerę mi całe koło ?! No ale nie mam wyjścia. Pan wyjmuje katalog, ja pokazuje paluszkiem to i to (przypominam, że jesteśmy w górach, na peryferiach, w wiosce, dwa domy na ukos), jeden telefon do Oslo i gotowe. Będzie jutro rano. Tylko niech mnie nikt nie pyta ile to kosztowało...I na dzisiaj jesteśmy uziemieni, nie ma tutaj co zwiedzać za bardzo, rozbijamy się na campingu (95K) i obijamy do końca dnia. Wieczorem spadł przelotny deszczyk, zmrok zapada dopiero przed północą.

dystans : 61.58 km; czas jazdy : 3.18.33 h.m.s; średnia v : 18.61 km/h; max v : 48.63 km/h; w sumie : 453 km



18.07 pt DZIEŃ 5

Słoneczko nas wita o poranku jak zwykle. Idziemy odebrać koło. Nie bardzo udało się nam wczoraj dogadać, my zrozumieliśmy, że będzie o 10.00, a panu chodziło o 12.00. Trudno, pół dnia w plecy i cała moja kasa. Zostaje mi 5K, przyjdzie głodować. Trójmiejska brygada nadsyła sms'em najświeższe wieści : Silver podobno zwiększa obwód w pasie, Diablo przerzuca się na downhill, a Świry robią zbiórkę na crossmax'a dla mnie he he. Luzik, z tydzień możemy poczekać na przesyłkę. A tymczasem zmieniamy koło. Kurier był punktualnie co do sekundy. Polecamy interesy z tym panem. Walczymy z kaseta, potem siedzę na chodniku i mozolnie wykręcam nyple. Szprychy, piasta, nic się nie zmarnuje, nawet ta nieszczęsna obręcz pojedzie z nami dalej, na pamiątkę. Dobra, montaż zakończony, trzeba się zbierać. Ruszamy i oczywiście zaczyna lać znienacka. Przebiegła ta pogoda jednak. Chowamy się pod daszek, śmierdzi zeszłorocznym szczurem. Wkładamy kurtki, ochraniacze na buty, padać przestać nie chce, wiec jedziemy dalej. Trochę się przejaśnia, śmigamy szybko 4 dyszki, droga pnie się raczej w górę. Krajobraz zmienia się na nieco księżycowy. Prosta droga, dookoła pustka i fajne widoczki. Przed nami skały, a po bokach zielono, jeziorka, owieczki, bardzo przyjemnie. Nasza szosa nr 15 skręca w lewo do tunelu u podnóża góry, a my jedziemy w prawo. Teraz widok jest naprawdę imponujący. Jadąc cały czas do góry docieramy do Djupvasshytta. Stoi tu tylko jeden budynek - hotel zdaje się. Osiągamy wysokość 1030 m n.p.m. To najwyższy punkt w ciągu całej wyprawy. Okolica piękna, trudno to opisać. Tu rozbijamy namiot, w nocy jest dosyć chłodno. A jutro rozpoczynamy atak na Drogę Orłów.

dystans : 65.96 km; czas jazdy : 3.14.38 h.m.s; średnia v : 20.33 km/h; max v : 38.43 km/h; w sumie : 520 km



19.07 so DZIEŃ 6

Od rana pada i pakujemy się w deszczu. Dużo czasu mija zanim wreszcie jedziemy w dalszą drogę. Jesteśmy przygotowani na ciężki podjazd, a tu taka siurpryza. 16 (!!!) km zjazdu. No nie, takiej radości w drużynie dawno nie było. Wow, tAAAkie serpentyny, klocki dymią, okulary zalane. Grzejemy ile wlezie. Po prostu czad, niech żałuje kto nie był. Po pół godzinie jesteśmy w Geiranger, średnia na tym odcinku 33 km/h. Tak, już widać co nas czeka dalej he he. Ładujemy akumulatory w żołądkach i w drogę. Przestaje padać, robi się ciepło, a za chwilę wręcz gorąco, chociaż nadal jest pochmurnie. Bo oto bowiem podjazd przed nami jest imponujący. Snuje się trawersem po zboczu i końca nie widać. Zmieniamy radykalnie przełożenia i do dzieła. Możemy z duża precyzją podziwiać widoki, pozwala na to tempo 6 km/h. To chyba rekord. Letko nie jest, przez 7 km pniemy się mozolnie. Z góry roztacza się genialny widok na dolinę i fiord. Tu docierają nawet wielkie, wycieczkowe promy. A teraz znowu na dół. Co za dzień, prosta droga i dajemy czadu jak należy. Bez kręcenia korbą lecimy jak burza. W dzikim pędzie przejeżdżamy przez jakiś tunel. Mam max 63, a Scoot 68 km/h. Co za wypas. Lądujemy w Eidsdal i wsiadamy na prom (19K) do Linge. Jest już dosyć późno, więc ruszamy dalej, mamy dopiero 50 km za sobą.Odczuwamy lekkie, uboczne skutki podjazdu i zwalniamy trochę. Po niecałych 20km kończymy dzisiejszą wycieczkę. Jest jakaś łączka, jest gdzie spać. Bo jutro to dopiero będzie się działo - Droga Trolli.

dystans : 68.04 km; czas jazdy : 3.35.18 h.m.s; średnia v : 18.96 km/h; max v : 63.38 km/h; w sumie : 588 km

20.07 nd DZIEŃ 7

Uciekamy szybko z naszej łąki, pogoda słoneczna. Wspinamy się powoli pod górkę, słabo mi się znowu jedzie coś. Za nami 10 km łagodnego podjazdu, docieramy do Trollstigen. Nie wiem czemu wmówiliśmy sobie, że dalej będzie jeszcze większa góra. Tymczasem, choć trudno w to uwierzyć, znak drogowy oświadcza : 10% spadku, LOW GEAR. YES! Jestem chyba w raju. Droga Trolli jest rzeczywiście imponująca. Kolejne odcinki biegną równolegle coraz niżej, rower ma przyspieszenie godne formuły 1, na zakretach trudno się wyrobić i ten wodospad przepływający pod kołami...Przynajmniej 10 km takiej jazdy i zatrzymujemy się w Andalsnes. Dalej w lewo drogą 64 dojeżdżamy do Afarnes i wsiadamy na prom do Solsnes. Pokonujemy fajny mostek, a przed nami podwodny tunel. Tylko, że niestety płatny i niestety nie dla rowerów. Hmm. Lezę do budki zapytać, panienka trochę nie kuma, ale coś mówi o objeździe. Szukamy i lipa. Pytam znowu. Aaaa, jej chodziło o to, że na przystanku mamy poczekać na autobus, który nas przewiezie. No dobra, o której? 18.25, a jest 17.15. Siadamy i czekamy, patrzę na licznik : u mnie 18.20, teraz to ja nic nie rozumiem, czas zmienili czy jak? Autobus przyjeżdża jeszcze o innej porze. Kierowca uprzejmie informuje, że nie ma już miejsca w bagażniku, następny za dwie godziny...W sumie moglibyśmy to wszystko objechać na około, ale to dodatkowe 30km, nie chce nam się. Ok., zaczekamy, jeżeli to nie wypali, będziemy pertraktować przejazd na rowerach. Zżeramy cały chleb i dżem ze słoja, gdy nagle zatrzymuje się jakiś samochód. Wysiada gość i mówi, że co będziemy czekać, on nas zawiezie na drugą stronę. He he, tego to by się nikt nie spodziewał. Pakujemy się do środka. Jaki czad - tunel ma 3 kilosy, facet nawija o festiwalu jazzowym, kt. się wlaśnie skończył w Molde. Naprawde fajny gość. Wysiadamy, żegnamy się. Mówi nam jeszcze o Trollkirke, kościół trolli w grocie, ale niestety to nie po drodze. My jedziemy w prawo E39. Znowu musimy rozbić się na campingu (90K) 2 km od trasy w okolicach Lonset.

dystans : 110.41 km; czas jazdy : 5.31.33 h.m.s; średnia v : 19.98 km/h; max v : 62.74 km /h; w sumie : 699 km



21.07 pn DZIEŃ 8

Słońce wyszło i zaraz zaszło. Opuszczamy camp i wracamy na drogę E39. 10km żmudnej, nudnej, monotonnej jazdy pod górę. Nic się nie dzieje, nie ma na czym oka zawiesić. Prędkość 15 km/h też na nikim nie robi wrażenia. Szaro i pusto. Rozpoznaje u siebie początki depresji. Głodni docieramy do pierwszej dzisiaj miejscowości. W końcu na trasie jakiś fajny most, a potem jeszcze dwa. Ile oni tego budują, ja nie wiem. Z tego wszystkiego forma moja spada fatalnie. Docieramy do promu Kanestraum - Halsa (22K). No poszaleli ci Norwedzy, mijamy kolejne 3 mosty. Ja konam. Jedziemy dalej, zrobiliśmy dopiero 80km. Ni ma stosownego miejsca pod namiot, to już nowa, świecka tradycja. W kompletnej desperacji lokujemy się w jakiejś zapuszczonej przystani, rozstawiamy namiot pod czujnym spojrzeniem miejscowego dziadka. Robimy porządek w pobliskich krzakach malin, owoce nie mogą się tak przecież marnować. Papu nam się kończy, a okolica jakaś ogólnie bezludna. Jutro powinniśmy dotrzeć do Trondheim. A w nocy ulewa, namiot zaczyna przeciekać, nie napięliśmy odciągów, bo ciężko było wbić śledzie. Biedny Scoot musi w tych warunkach przytwierdzać linki kamieniami. Wraca cały mokry, ale jakoś udaje nam się przespać resztę nocy bez potopu w sypialni.

dystans : 98.10 km; czas jazdy : 4.36.16 h.m.s; średnia v : 21.20 km/h; max v : 51.81 km /h; w sumie : 797 km

22.07 wt DZIEŃ 9

Pakujemy się w deszczu. Cały dzień coś kropi. Wszystko jest mokre, brr. 40km pagórków, nie ma się nawet jak rozpędzić, podjazdy są równie marudne. Już tracę nadzieję, gdy nagle...ZJAZD ! Wow, co za cudo, nie ważne co było potem. Potem to nawet mogę kawałek podjechać. O ile to można było nazwać kawałkiem. Bo jak to mówią : w przyrodzie nic nie ginie. Jednak spotkaliśmy się w końcu z odrobiną zrozumienia i droga ponownie poszła ostro w dół. I nagle robi się zupelnie płasko. Zostało nam ok. 50 km na dziś. Teraz ruszamy żwawo, kolejne kilometry mijają, zjeżdżamy z głównej na jakiś rowerowy specjalnie objazd i docieramy do miasta. Ale fajnie, Trondheim leży w dole i wreszcie rozwijamy godną prędkość, heh, tak to ja mogę jechać, nie ma sprawy. Nasz plan zakłada przesiadkę na prom Hurtigruten i przeskok do Bodo. Inaczej musielibyśmy tłuc się przez tydzień E6stką. Zapewniam, że to żadna przyjemność. Niedowiarków zapraszam na wycieczkę trójmiejską obwodnicą. Wrażenia podobne. Dowiadujemy się, że statek odpływa jutro o 12.00. Jedziemy w takim razie na najbliższy camping, 10km od miasta. Żeby nie było nam za wesoło zaczyna padać. Co mówię - lać. Pędzę jak szalona, ale jakoś i tak wszystko mamy mokre. Na miejscu padać rzecz jasna przestaje. Pole namiotowe chlupocze i dzwięczna ma nazwę : Flakk. Ciepły prysznic i lądujemy w śpiworkach. Jutro o 8 pobudka.

dystans : 132.23 km; czas jazdy : 6.19.50 h.m.s; średnia v : 20.88 km/h; max v : 49.58 km /h; w sumie : 929 km

23.07 śr DZIEŃ 10

Szybka pobudka i szybkie mycie. Zbieramy co tam mamy i wracamy do Trondheim. Jedziemy do portu, dowiedzieć się o cenę biletu. Nooo, tanio nie jest, na kabinę nas nie stać niestety, musielibyśmy dopłacić prawie 1000K, bosz, lekka przesada. Decyzja zapada, że płyniemy bez kabiny, to przecież tylko 24h. Dzięki temu oszczędzamy prawie tydzień, a koszty są porównywalne, coś i tak musielibyśmy przez ten czas jeść i spać ze dwa razy na campingu więc luzik. Na promie brak rozrywek, zajmujemy strategiczne miejsce w rogu na kanapie, od teraz to nasza sypialnia. Rozkładamy bufet : suchy chleb, kilo dżemu, kruszymy na podłogę. Pan z obsługi ma dziwny wyraz twarzy nie wiedzieć czemu. Potem wyciągamy wygodnie nasze korpusy, zrzucamy zmoczone wczoraj i zaśmierdłe buty. Miła woń zatacza coraz szersze kręgi. Mamy dzięki temu ograniczony kontakt z innymi, nikt nam nie przeszkadza. Na dzisiaj to już chyba wszystko, pogrążamy się w myślach, pełen relaks. Powoli robi się nudno...Za oknem deszcz, zapadamy w sen, jakaś miła pani przynosi nam koce, dzięki! Godzina 7.17.05. Przekraczamy koło polarne, wylegamy na pokład zrobić zdjęcie. Pogoda nadal niefajna, jeszcze 5h i będziemy na miejscu.

dystans : 18.98 km; czas jazdy : 1.01.16 h.m.s; średnia v : 18.59 km/h; max v : 38.43 km /h; w sumie : 948 km



24.07 cz DZIEŃ 11

W Bodo jesteśmy o 12.40, prom się trochę spóźnił, pada i jest zimno. Sprawdzamy rozkład promów na Lofoty, mamy jakieś 5 godzin czasu. W takim razie jedziemy do miasta, muszę zdobyć trochę pieniędzy. W banku wymieniam dolary, kurs taki sam jak w Polsce, ale kasują 50K prowizji niestety. Nie wiem jak to wygląda na poczcie, w tym deszczu nie chciało nam się szukać. Kantorów nigdzie nie widać. Z bankomatu nic nie mogę wypłacić, zdaje się, że moje konto jest puste. Jeździmy tu i tam, chwile spędzamy w informacji turystycznej korzystając z internetu (korona za minutę) i wracamy do poczekalni portowej. Prom się niemiłosiernie spóźnia. W końcu chyba po godzinie przypływa, wsiadamy (koszt to ponad 100K) i zajmujemy wygodne miejsca w fotelach. Potem zajmujemy się naszym prowiantem, przed nami 3,5 h drogi. to już staje się nudne. Lądujemy w Moskenes. Dzisiaj mamy zamiar dotrzeć do A, ale to zaledwie 4,5km. Wygląda to naprawdę fajnie, istny koniec świata. Dalej już tylko majaczą we mgle dwie zamieszkane wyspy : V(ae)roy i Rost. Mam nadzieje, że pogoda jutro nie zawiedzie. Rozbijamy namiot, do Narvika zostało 400 pare kilometrów.

dystans : 12.18 km; czas jazdy : 1.01.23 h.m.s; średnia v : 11.91 km/h; max v : 38.43 km /h; w sumie : 960 km



25.07 pt DZIEŃ 12

No i udało się - jest słońce! Tak właśnie miało być. Od dzisiaj mamy zamiar się nigdzie nie śpieszyć, ograniczamy dzienny kilometraż. Powoli snujemy się drogą biegnąca wzdłuż wybrzeża. Widoki rzeczywiście bardzo malownicze. W połowie dnia zaczyna nieprzyjemnie wiać, a do tego znowu przeżywam horror w podwodno-podziemnym tunelu, brr...Najpierw spadek, którego absolutnie nie widać. Za to można go bardzo dobrze poczuć : rower pędzi, mimo hamowania, chodnik ma szerokość 70 cm, światła raz oślepiają, raz nic nie widać. HELP. Z lewej można wyrżnąć w ścianę, z prawej zlecieć z wielkiego krawężnika. Stres maksymalny, ja już chcę ten podjazd...Fuj, nie znoszę tuneli! Mijamy Leknes i zaczynamy szukać miejsca do spania. Żeby tradycji stało się zadość, wokoło same pola, łąki i pastwiska ogrodzone - znaczy prywatne. Po 10km w desperacji wdrapujemy się na jakiś podejrzany teren, cały zarośnięty mchem, zapadającym się po kostki. Jest chłodno, nadal wieje, w noc tez jest zimno.

dystans : 79.34 km; czas jazdy : 4.13.33 h.m.s; średnia v : 18.77 km/h; max v : 56.63 km /h; w sumie : 1040 km



26.07 so DZIEŃ 13

Dłuuugo wstajemy, na szczęście jest ciepło i przyjemnie. Z miła świadomością, że nie trzeba się śpieszyć, podziwiamy otoczenie, od czasu od czasu uwieczniając coś na fotce. Jedziemy cały czas drogą E10, na tym odcinku jest spory ruch. Mogliśmy pojechać południowa stroną wyspy, odbijając w prawo w Leknes, ale zgapiliśmy się niestety, podejrzewam, że tam mogło być o wiele przyjemniej. W Svolv(ae)r czas zacząć poszukiwania miejsca na biwak. Mamy w planie na dzisiaj camping. Wypada się już porządnie umyć i zrobić pranie. po drodze trafiamy na fajną rzecz : duża, szklano-aluminiowa konstrukcja, wycinek kostki, dwie prostopadłe ściany zamknięte łukiem z weneckiego lustra, w którym skupiała się cała panorama gór. Genialny pomysł w takim, wydawałoby się, niepozornym miejscu. Napis głosi, że to 'rzeźba' jakiegoś amerykańskiego artysty. Hmm, ciekawe czemu akurat tutaj postanowił to umieścić? W końcu znajdujemy camping ok. 10km za Svolv(ae)r (55k). Z pozoru wygląda beznadziejnie, mało miejsca, kamienie, prysznice w jakiejś budzie nędznej. Właściciel okazuje się być gadatliwym, fajnym człowiekiem, zna już chyba wszystkich, którzy się u niego zatrzymali. Nam proponuje wędkowanie z łódki, ale chyba nie skorzystamy. 5 razy się pyta czy wszystko w porzadku. Atmosfera bardzo przyjemna. Przed nami ok. 4 dni do Narvika. Idziemy spać.

dystans : 72.41 km; czas jazdy : 3.39.03 h.m.s; średnia v : 19.83 km/h; max v : 50.28 km /h; w sumie : 1112 km



27.07 nd DZIEŃ 14

Od rana super słońce, w namiocie w związku z tym +300 stopni. W odróżnieniu od niektórych nie mogę już dłużej spać. W końcu ci niektórzy też dochodzą do tego wniosku i jedziemy. Można powiedzieć, że dzisiejszy dzień jest 'plaski'. Żadnych znaczących wzniesień na naszej drodze. Poruszamy się szybko, kolejne kilometry mijają niezauważalnie wręcz. Taka jest właśnie wyspa Austvagoy. Docieramy do Fiskebol. To już koniec Lofotów . Stąd kolejny prom zawozi nas do Melbu (26K). Wchłaniamy pyszne, ogromne lody w posypce bananowej. W dalszej drodze, za Stokmarknes, dwa fajne mosty, drugi przedłużony groblami, niezły temat do zdjęć. A potem już jak po sznurku docieramy do Sortland. To już 70 kilometr, chcemy na chwilę odbić w lewo przed mostem, podobno jest tam cos fajnego. Ale po 8km nic nie napotykamy, może chodzilo o widoki? Te jednak nie wyróżniają się niczym szczególnym. No trudno, chyba musimy tu zostać, dzisiaj już nie ma sensu wracać na trasę. Nasz dom staje w chaszczach na nieco podejrzanym gruncie. Przy szosie oczywiście, jakże mogli byśmy zasnąć bez dźwięku silników. Hmm, trochę za szybko nam to dzisiaj poszło, jest dopiero 19.00 i nie mamy co robić w tych zaroślach. I na jutro zapowiadają deszcz...

dystans : 78.93 km; czas jazdy : 3.28.47 h.m.s; średnia v : 22.68 km/h; max v : 56.04 km /h; w sumie : 1191 km



28.07 pn DZIEŃ 15

...prognozy niestety się sprawdzają. Ale od początku rzecz ujmując : rano na głodnego przemierzamy 6km do Remy1000 w Sortland, zaczyna lekko kropić. Potem szukamy poczty, chcę wysłać kartkę do ojczyzny, nadal kropi, tylko trochę bardziej. Następnie z wielka niechęcią ruszamy, na pierwszy ogień most. Akurat mamy szczęście, bo pod spodem przepływa prom Hurtigrut'y. Teraz już konkretnie pada. Chowamy się pod jakąś wiatą, ale momentalnie robi się lodowato w mokrych ciuchach. Nie ma siły, musimy jechać dalej. Leje. Po 30km zatrzymujemy się na II śniadanie. W dalszej drodze następuje oberwanie chmury chyba. Mam tego dosyć, jestem cała mokra, wszelkie ochraniacze dawno już są nieskuteczne, woda fontanna spod koła chlapie mi na twarz, droga jak zwykle pagórkowata i do tego nie ma campingu. Ten jedyny raz kiedy chcieliśmy spać na campingu - nie ma! Ostatni i jedyny tego dnia mijaliśmy 50km wcześniej. Tymczasem na liczniku 80km i nadal nic, jadę resztką woli. Ostatecznie wymiękam, jestem głodna, pokonujemy jakiś drastyczny podjazd i stajemy pod jedynym w promieniu 40km zadaszeniem stacji benzynowej. Pytamy o najbliższy camping, ha ha ha, za 100km, jasne. Próbujemy jeszcze w jakichś domkach letniskowych, ale nie ma tam miejsca na namiot. Za to właściciel mówi, że za 10 km jest jakieś pole namiotowe. Ok, 10km może jeszcze jakoś zdzierżę w tej ulewie. Jedziemy i rzeczywiście trafiamy na hotel z placem dla przyczep. Płacimy 50K i w jakiejś cudownej 5 minutowej przerwie w deszczu rozbijamy nasz dom. Potem wypijamy ciepła czekoladę w hotelowej knajpie. O dziwo deszcz jakby ustaje pod wieczór. Mamy do dyspozycji cała łazienkę w dość tandetnym wydaniu, ale ciepła woda jest. Z racji tego, że oprócz nas nikogo tu nie ma, obwieszamy garderobą całą umywalnię. Do rana może wyschnie.

dystans : 105.75 km; czas jazdy : 4.52.01 h.m.s; średnia v : 21.73 km/h; max v : 53.80 km /h; w sumie : 1297 km



29.07 wt DZIEŃ 16

Pogoda się nad nami zlitowała i słońce wróciło jak należy. Ciuchy rozłożone na dachu namiotu wracają do stanu używalności. Długo czekamy, aż buty stracą wewnętrzną wilgoć, bo zapach jest już chyba nieusuwalny. Około 12 jedziemy, ale jakoś nam się nie chce kręcić za bardzo. Piasta mi piszczy okrutnie, ten deszcz wszystko wypłukał, łańcuch mi się prawie urywa, rozgięło się jedno ogniwo, co za tandeta, shimano... Mijamy Gausvik, skręt na Harstad i zaczyna się pustkowie. Zero miejsca na postój, kibelków, sklepu, po prostu nic. Droga jak zwykle już pofalowana. W takich okolicznościach psycha z lekka siada, monotonia prawie nie do wytrzymania. Dowlekamy się jakoś do Bogen, ale nie ma tu sklepu, więc ruszamy dalej. Sprawdzamy na mapie camping, cos jest 30km przed Narvikiem, chyba się tam zatrzymamy. Ale to jeszcze z 1,5 godziny jazdy. Robimy jeszcze jeden przystanek w całkiem ładnej okolicy. Pomimo to czuje się umęczona tą jazda. Jeszcze 15km, jakoś to chyba przeżyję. Wypowiadam nieskromne życzenie, żeby teraz było cały czas z górki. I kto by pomyślał - jest. W Herjangen po drugiej stronie fiordu widać cały Narvik, oczywiście pstrykamy zdjęcia, jutro tam będziemy. Po 10km jesteśmy w Bjerkvik (Narvik 33), jeszcze 5 i docieramy do campingu. No i małe zaskoczenie, na wjeździe wisi tabliczka 'PRIVAT'. No i fajnie, nie to nie. Jedziemy jeszcze kawałek i postanawiamy zanocować w krzakach, nie chce nam się już nic szukać. Co prawda obok jest jakieś osiedle domków, ale trudno, chyba nas nie przepędzą. Jemy kolację : ryż z dżemikiem, trochę nam niedobrze po tym, czyżby z przejedzenia? Jutro się okaże czy są bilety na pociąg do Sztokholmu.

dystans : 80.84 km; czas jazdy : 4.03.29 h.m.s; średnia v : 19.92 km/h; max v : 54.89 km /h; w sumie : 1378 km



30.07 śr DZIEŃ 17

Wynosimy się szybko z tego miejsca. Droga zjazd - podjazd. Do celu już niedaleko, jest słonecznie i ciepło, bardzo przyjemnie. Dojeżdżamy bez problema. W pierwszej kolejności stacja kolejowa. Pytamy w kasie o miejsca w kabinach 2 osobowych. Musimy taką mieć, żeby gdzieś ukryć rowery. Ależ jakie to przykre, wszystko zajęte do przyszłego wtorku. Alternatywą jest podróż do Boden w zwykłym przedziale i dopiero tam przesiadka do kabiny. Chyba nie mamy wyjścia. Pytanie czy nasz sprzęt się zmieści, ale o to będziemy się martwic później. Pociąg odjeżdża o 16.05, więc jedziemy poczynić jakieś zakupy na drogę. Robimy zdjęcie przy słynnej, żółtej tablicy. Wracamy na dworzec, musimy rozłożyć i spakować w pokrowce rowery. Będą udawać bagaż podręczny. Pociąg nie jest przystosowany do ich przewozu. Tymczasem dwóch Francuzów miota się po peronie, też są na rowerach i chyba nie wiedzą jak się z nimi zapakować. Podobno każą im zapłacić po 350 koron za sztukę. W końcu za naszym przykładem zaczynają je rozkręcać. A pociąg się spóźnia. I wreszcie jest, zaglądam do wagonu, ha, jest miejsce żeby wepchnąć nasz bagaż, taka wielka luka na wózek chyba czy na coś. Wagony odjeżdżają gdzieś na bocznice, znowu czekamy, strasznie długo to trwa, jest już chyba 17.00. Wreszcie wraca, nasz wagon na szarym końcu, lecimy z tym ciężarem przez cały peron. Elegancko upychamy manatki i szukamy naszych miejsc. Ni ma. Akurat naszych numerów, dobre, siadamy byle gdzie, bo ludzi jest mało. Paszportów nikt nie sprawdza, szybko mijamy granicę w biegu, w tunelu namalowane flagi państwowe i tyle. O 21.10 mijamy ponownie koło polarne. W Boden, gdzie podobno mamy 30 min. czasu, wynosimy rzeczy na peron, idę szukać wagonu z kuszetkami. Taa, w naszym pociągu go nie ma, stoi z innymi na drugim torze. Dobra, pakujemy co mamy, wracam nieśpiesznie po drugi rower i ostatnią sakwę. W końcu jeszcze 15 min. zostało. Nagle gwizd i drzwi się zamykają. Ups. Lecę biegiem z ciężkim rowerem, w ostatniej chwili dopadam wagon, jak się to cholerne ustrojstwo otwier?! Uff, wskakuję prawie w biegu. Nasza kabina ma metr na metr. Bagaż zajmuje całą podłoge. Za oknem robi się ciemno, pierwszy raz od dwóch tygodni. Idziemy się wykąpać i pora spać, jutro o 12.02 będziemy w Sztokholmie. Żegnaj Norwegio..

dystans : 30.77 km; czas jazdy : 1.37.35 h.m.s; średnia v : 18.92 km/h; max v : 53.26 km /h; w sumie : 1409 km



31.07 cz DZIEŃ 18

I oto jesteśmy w Szwecji. Wynosimy się z pociągu i składamy biki do kupy. Odkrywam okrutny fakt : moje nowo zakupione przed wyjazdem okulary zostały w przedziale. Powoduje to moje lekkie wkurzenie. Cholera no. Tymczasem Scoot'owi rozlazł się pancerz od przerzutki. Druty wylazły z niego na 3cm. W informacji turystycznej na dworcu zdobywamy mapę i pytamy o camping. Prom do Gdańska mamy dopiero jutro z Nynashamn, więc chcemy tu przenocować i pozwiedzać cos dzisiaj. Od razu rozbijamy namiot (camping w centrum miasta), wrzucamy do środka tobołki i na pustych rowerach jedziemy oglądać Sztokholm. Miasto jest naprawdę super. Pełno ludzi, tłumy wręcz w porównaniu z Norwegią. Piękna architektura, uliczki, szkoda, że nic nie wiem o historii itd. Wypstrykałam chyba cała rolkę filmu. Zapada zmrok, jest bardzo ciepło. Późną nocą dopiero wracamy na camping. Jutro musimy wcześnie wstać. Przed nami ok. 100km do Nynashamn, prom odpływa o 17.30, więc musimy tam być ok. 16.00 na wszelki wypadek.

01.08 pt DZIEŃ 19

Wstajemy z wielkim trudem i wyruszamy, po drodze zakupy. Musimy odszukać wyjazd z miasta. Od dworca głównego jedziemy na południe. Na ścieżce rowerowej jest tabliczka 'Nynashamn', ale kolejnej już nie ma. Kręcimy się w kółko 10 razy. Decyzja zapada, że jedziemy wzdłuż znaków 'Nynasladen', nie wiadomo co to znaczy, ale brzmi podobnie. Okazuje się, że to chyba to. Droga biegnie bocznymi ulicami, co prawda można po prostu jechać autostradą 73, ale tego nikomu nie polecam, poza tym jest zakaz. Mijamy po prawej 'Globe', budowla w kształcie kuli i przez remont drogi gubimy oznaczenia. Jedziemy w kierunku stacji Preem i trafiamy ponownie na szlak. Skręcamy w osiedle domków, tabliczki znowu znikają. Cofamy się po śladach do ostatniej. Nie ma takiego oznaczenia, ale trzeba było skręcić w lewo. Teraz jedziemy wzdłuż autostrady. Niech nikogo nie napawa nadzieją drogowskaz na niej, że zostało jeszcze 47km, jest co najmniej o 20 więcej. I kolejny brak oznaczenia na małym osiedlu, z dwóch możliwości: prawo, lewo, trzeba skręcić w lewo, potem znak się odnajduje. Teraz już wszystko idzie gładko, chociaż droga strasznie kreci i wywija na boki. No i pagórki, jakże by inaczej. Jest trochę gorąco i spore tempo, ale da się wytrzymać. Po drodze mała przekąska z lasu w postaci ołowianych jagód przy drodze, pewnie dlatego były takie wielkie. Ścigamy się z jakimś szosowcem, wreszcie zostaje nam 7km. Mijamy tablicę wjazdu do miasta i porzucamy szlak 'Nynasladen', który skreca w prawo. My jedziemy prosto, prosto do portu nabyć bilety. Jest 15.00. Ale nie ma tak dobrze. Nasz tajny informator coś źle sprawdził bo prom odpływa dopiero jutro. No to fajnie, mogliśmy zostać dzień dłużej w Sztokholmie, a tak wynudzimy się w Nynashamn. W takim razie szukamy jakiegoś kawałka plaży. Woda jest ciepła, ale dno i brzeg to same kamienie, można sobie poprzestawiać kości chodząc po tym. Namiot staje w pobliskim lasku.

02.08 so DZIEŃ 20

Jak to miło mieszkać przy plaży, rozciągam się na karimacie w słoncu. Po 2 godzinach z czeluści namiotu wynurza się Scoot. Jedziemy na rowerkach do portu. Jednak kasa będzie czynna nie o 11.00, a o 13.00. O 13.00 robi się spora kolejka, bierzemy numerek i czekamy. Bilety kosztują 580 normalny i 480 ulgowy + 240 za kabine dwuosobową ekonomiczna. Rowery za darmo. Wracamy do bazy, z opalania nici bo zaczyna padać lekko. Znikamy w namiocie i następuje dwugodzinna regeneracja. Po 16.00 jedziemy na prom. Pani wbija stempel w paszporty i możemy wsiadać. Kabine mamy na samym dnie, nawet nasze rowery stoją deck wyżej. Polisz prom, brud i smród to pierwsze co się rzuca w oczy i nos. Zwiedzamy górne pokłady i ostatecznie zalegamy w fotelach na górze. Planowane wypłyniecie opóźnia się o bagatelne 4 godziny, podobno nie mogą zamknąć ładowni (podsłuchujemy rozmowę obsługi), taka tam awaria drobna. Komunikaty uspokajają pasażerów : do kraju dopłyniemy na czas. Ehe. Potem zmieniają zdanie, jednak się spóźnimy, ale tylko godzinę. Zabijamy czas czerwonym winkiem, tanie nie było. Czekolada tez jest smaczna. Druga jeszcze lepsza. Troszkę nas to osłabia i wymusza ewakuację do naszego M 0.5. Która godzina nie wiadomo, bo nie mamy zegarka. Za oknem nic nie widać czy dzień to już czy noc jeszcze, bo nie mamy tu okna. Dobranoc.

Licznik wskazuje ostatecznie 1578 kilometrów.

03.08 nd DZIEŃ 21

Budzę się w absolutnych ciemnościach nieświadoma dnia ani godziny. Wyruszam na zwiady w kierunku toalety. Zahaczam jakiegoś faceta i pytam o czas. 9.35. Uff, nie zawiódł mnie mój zegar wewnętrzny i nie wstałam bez potrzeby o 3 w nocy. Prysznic i śniadanie : jogurt pomarańczowy i takiż sok. Czuję sensację w żołądku. Wreszcie ruszamy na górę i zajmujemy nasze stałe już miejsce. Uruchamiamy telefon. Sms od familii : 'Co z tym waszym promem my tu już czekamy?'. Jest 12.40, prom miał przybić o 12.00, a głośniki podają, że opóźnienie wyniesie prawie 3 godz. Więcej niespodzianek nie było i przypływamy do Gdańska. Ziemia ojczysta wita ładną pogodą i chamskimi urzędnikami. Na lądzie oczywiście flesze, uściski rodzicieli. Scoot z tatą odjeżdżają na Zaspę, a ja pakuję wszystko do samochodu. Home, sweet home.

Może za rok kolejna wyprawa, kto wie...I może ekipa się powiększy, są jacyś chętni?

Ania Świrkowicz
Andrzej 'Scoot' Butkiewicz


# schematy poszczególnych odcinków oraz więcej zdjęć na stronie http://bboris.w.interia.pl/norwegia00.html
# slajdy pojawią się wkrótce na stronie: http://scoot.webpark.pl/

Opinie (8) ponad 20 zablokowanych

  • norwegia...

    Marzę o takiej wyprawie, ale niestety brakuje szaleńców, którzy chcieliby mi towarzyszyć...

    • 0 0

  • szkoda że was nie spotkałam

    ostatnie lata pracowałam latem na Lofotach, a dokładnie w A, do którego się wybraliście, wasze zmaganie się z tunelem w drodze do Leknes bylo niepotrzebne ponieważ dla potrzeb ogromnego ruchu rowrowego otwarto prom kt przewozi cyklistów - z Ballstad do Nusfjord. cudeńko. ale do tego trzeba by się popytać ludzi, sprawdzić na str www.lofoten-info.no, a przede wsyzstkim nie potraktować Lofotów niczym japońska wycieczka rach ciach!

    • 0 0

  • Widze ze też mieliście super wakacje.. :)

    Witam. Właśnie ruszyła nowa witryna internetowa (www.dania2003.neostrada.pl). Znajdziesz na niej opis naszej wyprawy rowerowej przez Szwecje do Danii która odbyła się tego lata. Na stronach znajdziesz również całę mnóstwo informacji, ceny prodóktów, biletów itp.,zdjęcia oraz opisy poszczególnych dni.

    Zapraszam do odwiedzenia.

    • 0 0

  • pardon

    rzeczywiście jest :))
    marny ze mnie surfer :)
    dzięki

    • 0 0

  • do ejdam'a jeszcze raz

    jest, jest, tylko sie przyjrzyj :))
    na drugiej stronie, czyli:

    http://godunoff.webpark.pl/poradnikcd.html

    an

    • 0 0

  • dzięki

    ale tam jest tylko cennik wyposarzenia
    liczyłem na ogólne podsumowanie kosztów takiego wyjazdu na dwie osoby - chodzi mi o ceny biletów, jedzenia itp
    oczywiście w przybliżeniu, nie chodzi mi o dokładny kosztorys ;)
    jeśli można oczywiscie
    z góry dziękuję

    • 0 0

  • do ejdam'a

    Koszty i inne znajdziesz tutaj >

    http://godunoff.webpark.pl/poradnik.html

    a całość tu >

    http://godunoff.webpark.pl/norwegia00.html
    lub
    http://bboris.w.interia.pl/norwegia00.html

    pzdr / an

    ps. Tomek - dzięki za promocję relacji :)))

    • 0 0

  • pardon, jeżeli nie doczytałem

    jakie były w przybliżeniu koszty całej wycieczki?
    jeśli można oczywiście...

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum