• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Mazury: dzień i noc

28 sierpnia 2006 (artykuł sprzed 17 lat) 
Dzień 1 (23 lipca) - 186,4 km

Tego słonecznego dnia planowałem pojechać do Krynicy Morskiej, a następnie na noc do Elbląga, jednak tak się złożyło, że tego samego dnia Satan zorganizował rajd do Piasków, pod sama granicę... więc razem ze znajomymi dołączyliśmy do tejże grupy. W drodze powrotnej wraz z 3 kolegami odłączyliśmy się w Kątach Rybackich, w stronę Elbląga, gdzie zatrzymaliśmy się w knajpie na jakieś konkretniejsze jedzonko. Po chwili odpoczynku Marek ruszył w stronę Gdańska, a koledzy z Elbląga pomogli mi znaleźć schronisko na noc... przy okazji odwiedziliśmy starannie odbudowywana starówkę.



Dzień 2 (24 lipca) - 216,0 km

W stronę Mazur planowałem wyruszyć najpóźniej o 8.. wstałem o 7... a tu w tylnim kole flak, co prawda tylko na dole, ale i tak postanowiłem naprawić... sklepy otwierają najwcześniej o 9 wiec się jeszcze zdrzemnąłem po czym z pomocą koleżanki zlokalizowałem sklep rowerowy, czynny od 10. W międzyczasie podjechałem po mapę... wróciłem i zaraz po wymianie dętki ruszyłem na Młynary, pokonując przy okazji Wysoczyznę Elbląska. Kolejny odcinek drogi, do Ornety, przypominający ser szwajcarski również dał się we znaki, tym chętniej skręciłem, aby zbadać ruiny mijane w Gładyszach. Jak się okazało, był to kiedyś piękny pałac, wzniesiony w latach 1701-1704, choć znajduje się w stanie rozpadu (wszystko co wartościowe zostało rozkradzione lub spalone). Być może za kilka lat znów będzie wyglądał równie okazale, jak w czasach świetności. Z jednej strony pałacu znajdował się dziedziniec z fontanną i ogromny park krajobrazowy z pięcioma stawami... to właśnie w tych stawach miał się uczyć pływać przewodnik, który tu się wychował. Kolejne postoje miały już charakter głównie regeneracyjny, z wyjątkiem Lidzbarka Warmińskiego, gdzie zamek do złudzenia przypomina ten z Gniewa oraz Świętej Lipki, do której dojechałem tuz po deszczu, wiec turystów jakby brakowało... zresztą już się ściemniało. Troszkę wcześniej spotkałem parę polsko-niemiecką, która wystartowała w Berlinie, a docelowo ma dojechać do Finlandii.



Kilka kilometrów przed Giżyckiem było już całkiem ciemno... noc była w miarę ciepła, wiec nie przejmowałem się godzina, ba... cały czas jechałem bez patrzenia na zegarek, słonce było moim zegarem. Jedynie o zapas akumulatorków się przejmowałem, bo nie zabrałem ze sobą ładowarki... ponad 20 km za Gizyckiem wbiłem się na polna drogę by po kilometrze dojechać do lasu, za którym biwakowali archeolodzy... nad ogniskiem, w kółeczku z kiełbaskami i piwkiem... prawie tak jak ludzie kilka tysięcy lat temu ;) ... była godzina 23:30, ale poszliśmy spać dopiero przed 2, tak było sympatycznie.



Dzień 3 (25 lipca) - 184,1 km

Archeologia to nie zabawa. Pobudka o 6 i kilkanaście minut później sprawdzanie obecności, małe śniadanko i marsz na wykopalisko, w miejsce, gdzie kiedyś żyli ludzie nad jeziorem, którego już nie ma. Początek dnia pochmurny, wiec z przyjemnością pojechałem w kierunku jeziora Mamry po drodze odwiedzając, co się da. W Giżycku zajechałem na przystań, tym razem za dnia. Było równie ciekawie, jak nocą. Mijała godzina 10, po chmurach już nie było śladu. Miłym zaskoczeniem było dla mnie pełno spotykanych wszędzie wycieczek rowerowych, na skalę większa, niż to bywa na Pomorzu. Jeszcze przed Piękną Górą zatrzymuję się przed Cmentarzem Żołnierzy Radzieckich. Kawałek dalej pomagam w obraniu kierunku zroweryzowanym Niemcom, po chwili sam muszę się ratować mapa, aby trafić na drogę wzdłuż jeziora Kisajno z widokiem na rezerwat znajdujący się w całości na wyspach. Dalej w kierunku Fuledzkiego Rogu, gdzie na trochę utknąłem, nie tylko ze względu na piękne widoki na jezioro Dobskie, ciężki, czasami błotnisty teren, ale także dlatego, że droga powrotna okazała się dojazdem do terenu prywatnego. W okolicach Doby wbiłem się na szlak niebieski (na mapie oznaczony jako czarny), którym dojechałem do byłej kwatery Hitlera "Wilczy Szaniec".



Początek zapowiadał się kłopotliwy, bo nie dość, że bilety są znacznie droższe niż to, co było kiedyś, to jeszcze ochrona domagała się, aby rowery zostawiać na parkingu (oczywiście płatnym)... dogadałem się jednak, że będę jechać spokojnie, zresztą jadę z Gdańska... o, to zadziałało, bo nawet bilet dostałem wyjątkowo tanio, ufff... Przewodnika nie potrzebowałem, bo historię zamachu na Hitlera oraz sposoby maskowania bunkrów pamiętałem. Wróciłem na szosę i rowerowym Szlakiem Błękitnej Wstęgi Jezior ruszyłem w kierunku miejscowości Radzije, za która droga zamieniła się w kocie łby.



Tempo spadło drastycznie, szczęka obolała... już miałem dość, gdy w zasięgu wzroku pojawiła się droga na Łabapkę... ale tamtejsze betonowe sześciokąty okazały się jeszcze gorsze. Dalej prowadziła już ubita piaskowa droga. Obok czerwonego szlaku, już nad jeziorem Dargin (trzeba zjechać ze szlaku jakieś 400 metrów w głąb lasu) znajduje się tajemniczo wyglądająca stara kapliczka i zapomniany niemiecki cmentarz. Komary poczuły chyba świeżą krew i tak oto znikałem stamtąd. Szlakiem dojechałem do Szynortu Dużego, gdzie poza przystanią, warty uwagi byłby dworek... byłby, gdyby nie był w stanie, w jakim się znajduje. Podjechałem jeszcze dalej, na punkt widokowy, ale zawróciłem zaraz po tym, bo moim celem nie było samo dojechanie do Mamr. Czerwonym szlakiem aż do Wegorzewa,po drodze maczając nogi w okolicach Trygortu. Jako, że czas mnie gonił, odpuściłem sobie półwysep Kał i ruszyłem na Pozezdrze... w tym polową ścieżką rowerową. Dalej odbijam na Pieczarki, w których zaplanowałem fotografowanie zachodu słońca. W drodze powrotnej gorrrący prysznic na stacji benzynowej... i znowu dojeżdżam na ognisko po 23.



Dzień 4 (26 lipca) - 44,5 km

Dzień odpoczynku w całości spędzony na wykopaliskach, a wiec od 7 do 20. Słońce atakowało od samego rana, niezbędne było rozstawienie dodatkowych namiotów nad obszarami roboczymi. Kto mógł siedział w cieniu, a i tak jedna osoba nabawiła się udaru słonecznego. Najciekawszym znaleziskiem dnia był nie ukończony toporek z poroża, poza tym orzeszki, kamyczki, wyroby i porcelana różnie zdobiona... niby drobiazgi, jednak po dokładniejszym zbadaniu można się będzie trochę rzeczy dowiedzieć o naszych przodkach. Raz tylko w ciągu dnia pojechałem nad jezioro Wydminskie, a potem wieczorem wraz ze znajomymi z obozu pojechaliśmy nad jezioro Białe wykąpać się o 22... niestety słabej jakości aparat jaki miałem do dyspozycji na ta wyprawę uniemożliwił pstrykniecie ciekawej fotki.



Dzień 5 (27 lipca) - 176,5 km

Ostatnia szansa na "zdobycie" największego Polskiego jeziora... Śniardwy, nad które pojechałem przez Milki, na Marcinowa Wole, gdzie zatrzymałem się przy cmentarzu wojennym żołnierzy armii niemieckiej i rosyjskiej. Dalej szutrem na Cierzpiety, Drozdowo i Okartowo, gdzie zaliczam pierwszy kontakt z celem dzisiejszej wycieczki. W Nowych Gutach jakoś nie natrafiłem na stary wiatrak, jednak mam za to swoje Śniardwy. Na chwilę wracam na główną drogę, by po chwili znowu odbić na Zdory, w kierunku wyspy Szeroki Ostrów z pięknymi widokami w każdą stronę. Tuz za kanałem Jeglińskim o długości ponad 5 km, który łączy jezioro Ros z jeziorem Seksty, skręcam w prawo. Wzdłuż leśnej drogi znajduje się pełno jagodzin... małe to, ale zawsze jakaś przekąska. Dalej czerwonym szlakiem aż do Wejsun, gdzie odbijam w prawo w kierunku promu w Wierzbie, za którym wracam na szlak czerwony... Od razu uprzedzę, ze to piaszczysty podjazd. Nawierzchnia poprawia się dopiero w połowie drogi do Mikołajek... humor tez się poprawia na widok pseudo ścieżki rowerowej o długości jakieś 20 metrów... poza tym miejscowość sprawia bardzo pozytywne wrażenia estetyczne... takie jak żadne inne w Polsce, ale możliwe, ze zadecydowała o tym pogoda i morze turystów.



Poczułem się beztrosko, prawie jak na Bornholmie, przez chwilę... do czasu, gdy wychodząc ze sklepu dostrzegłem brak rękawiczek, które suszyły się na linkach hamulcowych. Nic tu po mnie -pomyślałem i przez Woznice, Szymonka, Prazmowo (tu się wykąpałem w jeziorze Jagodnym), Rydzewo, Milki i wróciłem do obozowiska... Szybko, bo koleżanka, z którą spałem pod jednym namiotem przysłała mi wiadomość o hitowym wykopalisku, toporku z poroża.



Dzień 6 - (28 lipca) - 217,2 km

Pora wracać... w kieszeni zostało 20 zł, a do samego Gdańska prawie 300 km. Wyjechać miałem o 7, ale stała się rzecz bez precedensu, dyżurny zasnął i wszystko przesunęło się prawie o godzinę... a zatem wyjechałem równo 12 godzin przed ostatnią SKM'ka z Elbląga. Z jednej strony jechało się łatwiej, bo poza drobną (zresztą nie zamierzoną) modyfikacją wracałem tą samą trasą, z drugiej zaś ciężej, bo w nogach i na tyłku było już ponad 800 km i do tego drugi dzień. bez rękawiczek, które na długich trasach się przydają. Postoje planowałem co 50 km, jednak i tak zatrzymywałem się częściej, aby zobaczyć twierdzę w Giżycku (niestety akumulatory wysiadły i nie miałem czym fotek robić), muzeum Ziemi Mazurskiej w Owczarni Kolo Kętrzyna (2 km od głównej drogi), zamek w Lidzbarku Warminskim (piękny dziedziniec), który w poniedziałek był zamknięty. Do Elbląga dojechałem godzinę przed odjazdem SKM'ki, jeszcze widno, wiec kusiło mnie, aby zamiast biletu zjeść cos konkretnego i dojechać do domu na kołach.... jednak lenistwo wygrało, tym bardziej, ze i tak trochę by mi jeszcze brakowało do 300 km jednego dnia. Kupiłem wiec bilet do Pruszcza Gdańskiego, tak że za resztę nawet nie było mnie stać na butelkę wody, na szczęście pan w kiosku odpuścił mi te 2 grosze. Trochę zregenerowany wtoczyłem się do wagonu i oczekiwałem odjazdu, chwilę po starcie zasnąłem jednak. Obudziła mnie jeszcze kontrola biletów (chyba w Malborku), po czym znowu zasnąłem i obudziłem się dopiero w Gdańsku Głównym... ale miałem kopa aż do samego domu. Goły ale wesoły ;)

Razem:
- 1024,7 km
- 34 odwiedzone jeziora
- 22 punkty widokowe (część godna polecenia)
- około 20 litrów wody, w tym 3 do chłodzenia głowy

tekst & foto: Tomasz "Flash" Bagrowski

Parametry trasy

  • Region Polska
  • Długość trasy 1024 km
  • Poziom trudności trudny

Znajdź trasę rowerową

Opinie (17) 2 zablokowane

  • Owszem, wszystko ma swoje plusy i minusy

    Z jednej strony jest fajnie, że nikt Ci nie narzuca tempa i nikt nie dyktuje co i jak... Przez pierwsze 2/3 dni jest całkiem, całkiem, później zaczyna jednak czegoś lub kogos brakować, bo gadanie do siebie, do mapy, czy też de stojacych krów na pastwisku, zaczyna być nudne ;-)
    Jadąc z kolei we dwójkę czy w większej, dobrej ekipie, wśród grona przyjaciół jest wesoło, jest bezpiecznie, jest extra dopóki ekipa jest na tyle zgrana by dogadywać się zarówno w dobrych chwilach, jak również w tych zupełnie niesprzyjających.
    Więc wybór podróżowania samemu czy w gronie znajomych to sprawa indywidualna. Mi nie raz życie pokazało, że wielkie plany podróży najłatwiej realizować samemu, zaś wypady weekendowe zwykle udawały się śród grona najbliższych mi przyjaciół m.in. z kadry GR3miasto.

    • 0 0

  • wyprawa jakich mało !

    Ładna wycieczka, gratuluję:) Swego czasu również przejechałem tę trasę , ale trochę dalej bo do Sejn. To była tygodniowa wycieczka. Gday ujrzałem fotki św. Lipka, Mikołajki, Giżycko, to powróciły dawne wspomnienia.

    • 1 0

  • Podróże tylko we dwoje!

    Jak podróżować, to tylko z moją ukochaną! Nie wyobrażam sobie rowerowych wypadów bez mojej drugiej połówki. Dziś tak trudno znaleźć kobietę, która kocha sport ---> rowery i która lubi dać sobie wycisk i nie straszne jej długie, ciężkie i męczące trasy. Też zjechaliśmy juz razem wiele km naszej pięknej polskiej ziemi i nie wypuszcze tak cennego skarbu z rąk, na rzecz samotnych podróży, musiałbym być frajerem:-P.

    • 0 0

  • Elegancka wyprawa

    Wraz z bratem w ostatnie pięć dni objechaliśmy tamte okolice, ale jak dla mnie, twoje dzienne dystanse rzucają na kolana :P

    • 0 0

  • Gratulucję wycieczki :)

    Może wykorzystam ją, jako część mojej zimowej wyprawy.
    Co do samotności. Jestem jak najbardziej za. Mam za sobą wielomiesięczne samotne wyprawy na rowerze jak też i z buta podczas których pokonywałem tysiące kilometrów. Samotność ma tę niesamowitą przewagę, że pozwala Ci się zatrzymać kiedy chcesz i gdzie chcesz nie zważając na towarzysza. Natomiast potrzeba rozmowy z drugim człowiekiem jest realizowana poprzez osoby będące na miejscu. Pozwala to przenikać do miejscowej kultury i obyczajów.
    Jeśli chodzi o bezpieczeństwo. Nie wiem czy poznałbym to co poznałem, gdybym był z kimś innym. Martwił się o niego i to czy mu się coś nie stanie. Będąc z kimś , ma się świadomość, że jest się odpowiedzialnym za tę drugą osobę.
    Kończąc.
    Pomysł na rajd dookoła Polski jest świetny. Przebycie tego dystansu podczas jednorazowej eskapady pozwala zauważyć, że jednak nasz kraj nie jest tak jednolity. Każdy rejon Polski jest całkiem inny niż drugi. Można poznać jak różni ludzie w nim żyją.
    Co prawda, trasę którą planujesz, wzdłuż granic pokonałem dziesięć lat temu na piechotę. Jednak nachodzi mnie coraz większy sentyment ,aby ją powtórzyć. Chciałbym zobaczyć ,co się przez ten czas w kraju i we mnie zmieniło. Może niedługo.

    • 0 0

  • Ach Mazury ;-)

    W podobnym terminie razem z chłopakiem objechaliśmy całe Mazury oraz część Warmii na rowerach. Cudowna wyprawa ;-) Kto wie, może się gdzies nawet spotkaliśmy na trasie ;-)

    • 0 0

  • Piękna wycieczka.

    Gratuluje wspaniałej wyprawy, a na Mazurach jest, co oglądać. Przejechać 220km, na rowerze górskim, samemu w jeden dzień, to już wyczyn. Świetne zdjęcia, po przeczytaniu, wróciły dawne wspomnienia.

    • 0 0

2

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Rajd Climate Classic Gdańsk 2024 (1 opinia)

(1 opinia)
220 - 350 zł
rajd / wędrówka

Rowerowy Rajd AZS

1149 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum