• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

BikeMaraton: Janowice Wielkie (24.05.2003)

4 czerwca 2003 (artykuł sprzed 21 lat) 
Była 10 (start o 11) a nie mieliśmy numerków startowych. Organizatorzy pozwolili jeszcze na zapisy i wpłaty, okienka do odbioru numerków były więc strasznie zapchane... Odebrałam wszystko 2 min przed startem.. Koszulki mają wysłać pocztą, i tym razem jedna na wszystkie edycje. Ustawiliśmy się na sam koniec maratonu, za mną stało jeszcze może ok. 20 osób z numerami do 910 i to wszystko...

Totalny dół - taki kocioł przez wąski start będzie się rozchodził 20 min... no to już mogę się pożegnać z dobrym miejscem... Start... pchanie rowerów, wciskanie się do przodu , trochę wyprzedzałam starając się trzymać możliwie blisko Świra i Diabla... Nagle reklama Maxxisa spadła na nasze głowy, blokując ruch... Trochę się roześmiałam, było mi już wszystko jedno. "To tylko pętla honorowa", starałam się siebie samą jakoś pocieszać ..., ale dobrze wiem z wcześniejszych edycji, że w takiej sytuacji startu ostrego nawet nie zobaczę z daleka... Ruszyliśmy najpierw przez miasto, lekki podjazd - nie wymagający dużego wysiłku, starałam się jak najwięcej wyprzedzać. Po drodze były szutry i kałuże gdzie cale towarzycho stawało w miejscu bojąc się przejechać po wodzie..... potem kolejny pech...mostek... Na owym mostku straszny korek się zrobił, gwałtowne hamowanie w tłumie, ktoś się wywalił... ci najbardziej zdesperowani zaczęli się przeprawiać przez rzekę. Trochę im zazdrościłam, był straszny upał, w końcu coś się ruszyło za mostem jakieś pola, drogi pokryte kamyczkami, strasznie dużo kurzu.. Nie miałam okularów więc nie było mi zbyt przyjemnie...( kurz w oczach i w gardle) nie chcąc wkręcać sobie większego doła, pomyślałam że pewnie inni czują się tak samo i jakoś udało mi się o tym zapomnieć...



Tu nie pamiętam ale jakoś zgubiłam chłopaków, ( Bo mi łańcuch spadł na prostym asfaltem zaraz przed brukiem w prawo :D widziałem jak śmignęliście / świr ) pętla się skończyła, przejechałam samotnie przez puściutki start. gdzie ci ludzie, czyżbym była na końcu ? Nie, było sporo za mną... i sporo przede mną chyba ok. 600 osób rany.... Naliczyłam na ok. 30 dziewczyn przede mną... chciałabym być chociaż trzecia...prawie niewykonalne... Skończyło się miasto, asfaltowy podjazd do lasu, nagle wyprzedza mnie Jaromir. Kurcze co on tu robi!! Ha! Sprawdzę swoje siły i zobaczę ile uda mi się za nim jechać. No i ruszyłam w pościg za tym wycinakiem :)) Upał , tłok , brzuch mnie rozbolał z tego wszystkiego i sztyca mi zjechała na dół , w pośpiechu z transportu źle się ją dokręciło....kolana prawie przy uszach.... KURDE !!!! czemu jak tego nie zauważyłam wcześniej (@!!#). Rozpoczyna się podjazd po kamieniach. Myślę ciekawe czy on wie co ja tu wyprawiam. Wyprzedziłam dzięki tej zabawie już chyba z 6 dziewczyn ;P W końcu nie wytrzymałam tempa i odpuściłam. Patrzyłam tylko na znikające gdzieś z przodu kolarki z napisem : " Jaromir" i nagle z tego wysiłku zrobiło mi się strasznie niedobrze rany... Ciekawe ile wytrzymałam... 8 minut ? (cały czas podjazd) Jak mi się przypomina słabo się robi...



Upał, i kamienisty podjazd w tłoku to coś strasznego, co chwila ktoś odpadał i zaczynał pchać, ludzie bezmyślnie blokowali, mało kto zjeżdżał z drogi a mi się nie chciało ciągle wrzeszczeć "lewa!". Nagle ktoś mnie dogonił " No cześć" - to Świr. Coś mu tam chaotycznie opowiedziałam, że dla beki liczę sobie panny a potem już zaczął mi znikać gdzieś z przodu.... wyprzedziłam goniąc go jeszcze dwie - to razem już 8... ale wkurzona na sztyce zsiadłam i zaczęłam walczyć z zaciskiem. Więc te laski znowu mnie wzięły. Wsiadłam na rower, znowu je wyprzedziłam ale tym razem ustawiłam sobie za wysoko i znowu musiałam zsiąść z bika. I znowu je wyprzedziłam... Brzuch mnie bolał i przypomniało się naciągnięte w Częstochowie ścięgno. Nie ma żartów , zwolniłam i postanowiłam przejechać tę trasę turystycznie, trudno... Kraków za tydzień... Podjazd ciągnął się w nieskończoność... sama jego końcówka ( premia górska) była w lesie po kamieniach. I tutaj się opłaciło wałkowanie podjazdów.. spokojnie kręcąc podjechałam na sama górę...Pan Golonko krzyknął mi - jesteś szóstą kobietą na tym podjeździe. łeeee wrzasnęłam - " co źle" - spytał? - "pewnie , chce być pierwsza!!!!" - to był żart, bo słyszałam, że podobno Włoszczowska startuje. Jakiś koleś przede mną nie wytrzymał i poleciał na bok " Jezu!!! co ty robisz" ofukałam go , bo przez niego musiałam się wypiąć. Wsiadłam z powrotem w połowie podjazdu (technikę wdrapywania się na bika na stromych odcinakach zawdzięczam boskiemu Silverowi - część i chwała ci za to!!! Koleś jak zobaczył jak sobie odjeżdżam to prawie gały zgubił hy hy hy .



Przegoniłam kilka dziewczyn wyliczyłam że jestem chyba już czwarta.... Potem było trochę w dół i następny podjazd jeszcze dłuższy i strasznie wiało :D jak to określił jeden z uczestników "trzaskało się tam kolesi jak złoto". Podjazd , skręt i zaraz drugi bufet. Na tym podjeździe wyprzedziłam następną - byłam chyba wtedy druga i mówię do niej jesteś trzecia chyba... a ona nagle mnie goni. Ha ha co za uparta - myślę to nie będzie lekko... I mówi ona do mnie znowu " Nie ma jak to motywacja i jedzie ze mną ramie w ramię ( cały czas wyprzedzamy mnóstwo facetów :P ) Zaczęła mnie zagadywać, pyta "czy jesteś z tego akademickiego czegoś tam" , ja że nie , ona - " wiesz, nie ukrywam że mnie to cieszy)" LOL.... I nagle zmieniłam bieg no i łańcuch trach w dół ... no i zostałam z tyłu. Poprawiałam sobie powoli łańcuch i przy okazji znowu sztyce - jakoś mi wszystko jedno się zrobiło...Wgramoliłam się na kubka i powoli podjeżdżałam, laska chyba parę straciła , bo udało mi się ja bez problemu wyprzedzić i nawet nie zdążyła mnie znowu zaczynać zagadywać...



Potem w lesie coś się dziać zaczęło. Pomyślałam o kolegach z Gdańska ( Tam były ludzie takie wypas zjazdy po kamolach , że klamy całkiem puściłam, bo hamować na fast fredach się bałam) Prułam po tym 52 na liczniku średnio , nie wiem jaki max, bo mam prosty jak drut licznik a bałam się sama patrzeć gdziekolwiek poza drogą przed sobą...Na kamolach większych puszczałam i starałam się wyskakiwać . Jak już mnie odpowiednio wytrzęsło zaczęłam wymyślać sobie nowe techniki zjazdowe , bo zjazdy długie i czasu sporo. Zamiast pruć po tych kamolach , puściłam klamy i sprawdzałam refleks jadąc slalomem. Czasami się nie udawało i wjeżdżałam w jakiś głaz robiąc prawie OTB... Najgorsze były zakręty jak się wyjeżdżało z lasu , na żwirze. Hamowanie sprawiało, że tylnie koło wyprzedzało przednie, raz zatrzymałam się w krzakach - ale żadnej gleby :p tym razem....

Na jednym z leśnych podjazdów ( w miarę ciężkie były, dużo ludzi pchało , niestety cowboy mnie przecenił , powiedział że wszystkie powinnam podjechać na 2 7... wiesz, podjeżdżałam albo 2 4 albo 1 -3 te najtrudniejsze niestety...) Nagle jakiś wiatr na plecach poczułam... coś mi śmignęło przed oczami - myślę dubla dostałam...czy to aby możliwe??? Koleś wyglądał mi na szosę w czerwonej koszulce i w białych skarpetach nałożonych na spd. Wyprzedził mnie. Kask miał szosowy a z łokcia krew leciała. Po 5 minutach go dogoniłam ( zjazdy hehehehe ) niech mi nikt nie opowiada , że na zjazdach się nie da nadrabiać... Nagle zwolnił, spojrzał na mnie i się zdziwił "boże - co Ty tu znowu robisz!!!!..." Gościu jest szosowcem, był dziesiąty ale na zjeździe się wychrzanił , coś miał w biku jeszcze popsute. Chciał zobaczyć jak się ściga po takim terenie i trochę te zjazdy go przeraziły... Stwierdził, że dobrze jadę i postanowił mi pomóc mnie pociągnąć do końca.... Tempo wzrosło dwukrotnie , osłaniał mnie od wiatru pokazując nawet palcem czy raz mam jechać po prawej stronie koła czy po lewej.. On cały czas na stojąco...imponujące serio... mi sztyca zaczęła znowu zjeżdżać więc zaczęłam też jechać na stojąco bo szkoda się było zatrzymywać (on na mnie patrzy i bekę skręcił -"HEHE, nie musisz stać" a ja mu na to, że mi sztyca zjeżdża. Nawrzeszczał na mnie, że marudzę. Poczułam się jak dzieciak.. Cały czas zmuszał mnie do wyprzedzania , a nogi już mnie zaczynały boleć...Próbowałam odpuścić , i dać sobie z tym spokój... ale on uparcie czekał i mówił "nie dawaj za wygraną ... zobacz ilu frajerów wytrzaskałaś..." W przypływie optymizmu zaczęłam sobie nawet żartować...Np. Jakiś koleś jechał środkiem drogi przede mną a ja do niego ( Rany skąd we mnie tyle odwagi..) " Z której strony chcesz bym Cię wyprzedziła? Z lewej? Czy z prawej?? A gościu osłupiał cały ;P. Hm na tych ostatnich szosach, wyprzedziłam dziewczynę - " jesteś pierwsza" powiedział mój kolega... Potem wyprzedziłam Diabła - myślę w tym tempie zaraz Świra dogonimy to będzie beka hihi..

Dojeżdżamy na metę - strasznie się opaliłam , co chwila poza tym na bufetach polewałam się wodą, jacyś mili panowie nawet wylali mi na głowę całą butle. Mówię mu.. jadę długi dystans.. widziałam zdziwienie w jego oczach... zjechał w prawo na napisie finisz 500m a ja prosto na drugą pętle.. Przecięłam miasto , trochę słabo mi się zrobiło. Zatrzymałam się na podjeździe do lasu. Tam mnie Diablo dogonił i mówi, że chce na przyczepkę. Było przepięknie, widoki, lasy , góry nie było tego tłumu można było złapać oddech. ( zaleta nikt przed Tobą nie blokuje na zjazdach - zawsze dla mnie druga pętla jest szybsza) Na bufecie za ostatnim długim podjazdem dogoniła mnie laska. Rozbawiła mnie jej szczerość " myślałam że pojechałaś na krótki"- mówi Nie czekając na nic zostawiłam ją na bufecie i przyspieszyłam, zaczęły się zjazdy... Jakiś koleś przede mną, chce go wyprzedzić wewnętrzną stroną ostrego zakrętu za późno więc gwałtownie hamuje z prędkości 46 do zera.... Ale czad !!!! wrzeszczę i jadę prosto w faceta... I nagle coś się dzieje chyba cud jakiś , tylnie koło zarzuciło strasznie ( sytuacja jak na żużlu) gościu na pół łokcia ode mnie, i nagle ...wszystko wróciło do normy. Ładnie wyszłam z zakrętu, przeprosiłam gościa tłumacząc się oponami. Poradził mi bym hamowała wcześniej, bo zaczęła się cała serpentyna takich zakrętasów w dół... Głupio już mi było go wyprzedzać więc chwile jakoś tak gnaliśmy razem ( ok. 54 na liczniku) starałam się już jakoś rozsądniej pokonywać te zakręty ( głownie mało hamowania i tylko balansowanie ciałem)...



Potem w lesie na podjazdach zaczęły mnie łapać skurcze.. takie od pod kolanem do góry z tyłu uda - musiałam zejść z roweru. Nie wiadomo jak to rozciągnąć. Wzięłam cięższe przełożenie i zaczęłam podjeżdżać sobie na stojąco, wmawiałam sobie że to głowa rządzi a nie jakieś nogi i chwilowo przestało. Cały czas myślałam o tej dziewczynie z tyłu , czy mnie dogoni, czy złapię gumę. Ok. 20 km od mety co chwila zerkałam na licznik... jeszcze 15 km... pamiętam już chyba jak we śnie, jakieś łąki, mostek, przejazdy pod jakimiś tunelami, za każdym razem jak pod nimi przejeżdżałam darłam się w niebogłosy sprawdzając echo

I potem napis finisz.... wjechałam . Te ostatnie 5 km znowu miałam skurcze tym razem cały czworogłowy lewej nogi plus ten z przodu nad samym kolanem (oświećcie mnie ludzie , pierwszy raz mam coś takiego...) Na metę wjechałam z mieszanymi uczuciami , nikt nie wiedział na pewno, chyba pierwsza..., chyba i chyba niepewność... dostałam dyplom i jakąś różyczkę. Maraton uważam, za udany. Trasa super, pogoda też. Jednak byłam pierwsza , w kategorii Open i w swojej. Bardzo mi się spodobało wyczytywanie pięciu zawodników zamiast trzech. Nagrody chyba najlepsze jak do tej pory. Dostałam dwa puchary jeden RMF FM...

Bilans : 92 km - przejechane w czasie ok. 4,37 ze średnią 22 chyba :P
Rower cały, siniaków zero, gleb zero, ścięgna rozwalone, wiązadła ponaciągane, na Kraków nie mam szans kompletnie, kurować się zbytnio jednak nie zamierzam.

Do zobaczenia w lesie
Ledwo żywa Aga
Piękne fotki zrobił Świr ;P

Pełna wersja relacji na stronie autorki: www.strony.wp.pl/wp/agnieszka.szor

Opinie (47)

  • BIKER

    hej biker, Ty i Agnieszka tez jestescie dla nas cienkimi leszczami!!!

    • 0 0

  • Do Bogusia i Lance'a

    Prawdziwi lamerzy to osoby ktore oskarzaja o lamerstwo innych, a od was smierdzi lamerstwem na odleglosc, pozatym macie chlopcy jakis kompleks bikera z malym fiutkiem czy cuś

    • 0 0

  • Krasnal

    Ty lamerze!

    • 0 0

  • Wszyscy jesteście lamusami

    a najbardziej biker - bo ja mam dłuższą i fajniejszą ksywę
    a cała reszta - bo mam bardziej obcisłe galotki z pieluchą, o!

    • 0 0

  • Lamerzy i Leszcze

    Jak widac reportaze Agnieszki wywoluja duza dawke negatywnych emocji i agresji:)
    Ciekawe czy takie bylo zalozenie autorki:))???

    Hej cienkie leszcze i lamerzy, kto sie sciga z was na maratoni w Gdyni???

    • 0 0

  • Ok

    W takim razie to była moja ostatnia relacja na tej stronie

    • 0 0

  • do poprzeniego

    i słusznie.

    • 0 0

  • olej debili ...

    eee no Agnieszka badz twarda a nie mientka - olej debili - milo sie czyta relacje i duzo osob czeka na wiecej - jak wasza ekipa przestane pisac, to tutaj zupelnie pusto bedzie

    • 0 0

  • Nie poddawaj sie

    Agucha!!!!
    No nie przesadzaj, przeciez to dobrze, ze Twoje reportaze, bardzo ciekawe zreszta, wywoluja taka ozywiona dyskujse - wreszcie cos sie dzieje:)))
    NIe badz mietka jak pisze moj porzednik i wal smialo z nastepnymi relacjami:)))!!!
    Czekamy z niecierpliwoscia!!!

    • 0 0

  • komentarz do komentarzy

    Aga, pisz jak najwięcej. Czytając Twoje texty czuję się jak chwilę po dotarciu na metę maratonu-wszystko widać i czuć!

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum