• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Bike Tour Gdynia Orłowo; 14.05.2005

1 czerwca 2005 (artykuł sprzed 18 lat) 
Pojechałem na objazd trasy w środę wieczorem. Nie wiedziałem, w którą stronę będzie poprowadzony wyścig. Ja wybrałem, patrząc na mapę, kierunek zgodny z ruchem wskazówek zegara (jak się później okazało mój wybór nie był trafny - na wyścigu jechaliśmy w przeciwnym kierunku). W każdym razie do motocrossu trasa mi się bardzo podobała (acha - ja zacząłem objazd od wiaduktu przy Klifie - więc ominąłem "atrakcję" w postaci błotka po ośki - żeby nikt sobie nie pomyślał, że jestem jakimś błotnym masochistą ;-). Obawy jedynie wzbudzał stromy zjazd z koleinami, kończący się już na motocrossie (na zawodach to był oczywiście podjazd - bardzo stromy).



Na motocrossie nie byłem w stanie znaleźć prawidłowej drogi (za dużo tam tych dróg ;-), zrobiłem więc tylko kółko, podszedłem, ślizgając się na glinie (przydały się kołki do butów kupione przed Family Cup) pod najostrzejszy podjazd (jak się okazało to był najbardziej stromy zjazd na trasie) i zacząłem szukać wyjazdu z motocrossu. Znaleźć go nie było trudno, ale za to niemożliwym było pod niego podjechać. Na samym początku podjazdu (który na zawodach był zjazdem) była kompletna piaskownica i w dodatku jakaś nierówna - z trawersem i skokami. Mój wniosek był jeden - tu pchać będą wszyscy (jak się okazało, w związku z tym, iż nie był to podjazd a zjazd, niektórzy tutaj w trakcie zawodów ćwiczyli loty przez kierownicę ;-). Na górze podjazdu miałem problemy ze znalezieniem trasy, bo tam w niektórych miejscach organizator wytyczył trasę po bardzo wąskich i nieuczęszczanych ścieżkach (niektóre były nieźle zarośnięte). Ominąłem więc chyba najbardziej stromy, choć krótki, podjazd na trasie Bike Touru, na którym podobno nawet najszybsi byli zmuszeni do krótkiej przechadzki. Potem łagodne i długie podjazdy i zjazdy (które okazały się były zjazdami i podjazdami ;-), a na koniec podjazd po kępach trawy do lodowca (który o dziwo, mimo iż mieszkam niedaleko, pierwszy raz w życiu widziałem). Tam nie byłem w stanie znaleźć prawidłowej drogi, bo zrobiło się już kompletnie ciemno, więc zjechałem do domu (jak się okazało ominąłem przez to pierwszy, długi i ciężki podjazd wyścigu). W czwartek chciałem dokończyć objazd, ale niestety przeżyłem tego dnia taki nawał roboty, że nie tylko nie miałem czasu jeździć na rowerze, ale również nie miałem czasu żeby zasnąć choć na chwilę w nocy :-/ (przypomniały mi się czasy aplikacji, kiedy często jednej nocy w tygodniu nie spałem, bo właśnie tych kilku godzin w tygodniu mi brakowało ;-). W piątek po południu w pracy zasypiałem nad komputerem na dzięcioła ;-), udało mi się jednak przetrwać do końca pracy nie spadając z krzesła, choć kilka razy wypadła mi z rąk książka ;-). Już chciałem zostawić rower w pracy i wracać autobusem do domu, ale jakoś przed końcem pracy się rozbudziłem i postanowiłem przejechać jeszcze nieznany mi kawałek trasy. O 19 spotkałem się z Panem Andrzejem (Rowerkiem), u którego serwisuję swój rower i razem pojechaliśmy na objazd trasy.

Już jadąc w kierunku Gdyni czułem, że brak snu bardzo źle wpłynął na moje możliwości. Nie jestem w stanie nadążyć za Panem Andrzejem. W końcu dojeżdżamy na start (omijając szerokim łukiem błoto, które miało znaleźć się na trasie wyścigu), ale za nim ruszymy na objazd trasy postanawiamy obejrzeć tor do 4 crossu - słynny Lodowiec. Tam zawodnicy przygotowywali się do zawodów, które miały się odbywać równolegle z Bike Tourem. Ich przejazdy po torze Lodowca zrobiły na mnie duże wrażenie. Po chwili podziwiania przygotowujących się do startu zawodników oraz widoku, jaki rozciągał się z Lodowca na Zatokę Gdańską, ruszyliśmy z Panem Andrzejem na objazd trasy. Tym razem pojechaliśmy już w kierunku, w jakim miałem następnego dnia poruszać się w czasie zawodów. Tuż za startem znajdował się całkiem trudny podjazd. Na zębatce 28 (moim najlżejszym przełożeniu) nie jestem w stanie wdrapać się na górę, muszę podchodzić, co mi się bardzo nie podoba, po chwili podchodzenia czuję się bardzo zmęczony i odechciało mi się jeździć na rowerze. Jak już się wdrapaliśmy na górę, okazało się, że dalsza droga wiedzie po kępach trawy wzdłuż linii wysokiego napięcia, po chwili lekko w dół i zakręca najpierw w lewo potem w prawo. Jedzie się jak po grudzie, do tego na zakrętach po trawie moje opony ślizgają się i czuję się bardzo niepewnie, a do tego tuż przy ścieżce (a właściwie ścieżynce - trawa nie jest nawet zbytnio udeptana) pojawiają się dziury, które w ostatniej chwili omijam. Generalnie trasa mi się kompletnie przestaje podobać i odechciewa mi się startu w zawodach. Jak tylko docieram do punktu, w którym zakończyłem objazd trasy w środę, podejmuję decyzję o powrocie do domu. Żegnam się z Panem Andrzejem i wracam powolutku do domu zastanawiając się, czy może sobie startu w BT nie odpuścić. Po powrocie kąpiel, spaghetti i sen.

W sobotę obudziłem się o dziwo wyspany (moja córka dała mi w nocy wolne ;-). Pogoda słoneczna, chociaż jest dosyć chłodno. Telefon do Tomka - on nie może niestety wystartować - awaria sprzętu :-/, ale zapewnia, że przyjedzie popstrykać fotki i zwraca mi uwagę na to, że w regulaminie zawodów zapisane jest, że można zapisać się na 45 przed startem danego wyścigu (to bardzo dobra wiadomość, bo na plakatach podawali, że zapisy do 13, a ja już widzę, że przed 13 raczej się nie wyrobię. Postanawiam nieśpiesznie pojechać z rodzinką na miejsce startu, zakładając, że w razie gdybym się spóźnił na zapisy i nie mógł wystartować, nie będę się wykłócał, tylko sobie pooglądam. Dojeżdżam na miejsce zapisów o 13:20. Start Elity planowany był na 14:30, ale dojeżdżając usłyszałem już głos organizatora z głośników mówiący, że "mamy małe opóźnienie". Dobra myślę sobie, to pewnie bez problemu się zapiszę. Podchodzę więc do namiotu sędziów i zapytuję, czy mogę się jeszcze zapisać. Bardzo miła dziewczyna odpowiada mi bardzo miłym głosem, że oczywiście ..... NIE! He, he - to nie byłby Bike Tour, gdyby nie było problemów z zapisaniem się! Startowałem w tej imprezie kilka razy i jeszcze nigdy nie obyło się bez problemów. Dopiero odwołanie do organizatora z powołaniem się na regulamin skutkuje wpisaniem mnie na listę startujących. Ok, czyli jak zwykle w moich startach na BT, mimo początkowych trudności udaje mi się zapisać - tradycji stało się zadość.

Zaraz przyjeżdża Tomek. Jadę z nim jeszcze samochodem do Gdyni Głównej i z powrotem - musiałem jeszcze załatwić sprawę w Centrum (dzięki za pomoc Tomku!). W samochodzie poczułem głód i przypomniałem sobie, że nie zjadłem tego dnia niczego oprócz jednego banana. Oj, niedobrze pomyślałem sobie - przede mną długi wyścig (zaplanowane 4 okrążenia, czyli 24 km), a ja z pustym żołądkiem. Zapodaję więc batony Corny, jakie przypadkiem znalazłem w plecaku. Po powrocie z Tomkiem na miejsce startu czas mi mija na zabawianiu dziecka i wyczekiwaniu na start. Jeszcze przed 14 zapewniano, że start będzie na pewno przed 15, ale o 14;30 było już wiadome, że to nierealne. Koło 15 z przerażeniem zauważyłem, że wypiłem wszystko co miałem do picia. Wskoczyłem więc na rower i pojechałem do ul. Wielkopolskiej, żeby kupić parę Poweradeów i banana. Przyjechałem w okolice startu po tej małej rozgrzewce koło 15:30, spokojnie zjadłem banana i nalewałem właśnie picie do bidonu, gdy usłyszałem, że Elita już jest wołana na start. Szybko odczepiam jeszcze torebkę podsiodłową (na co mi dętka i narzędzia - najwyżej wrócę na piechotę ;-) i pędzę na metę. Tam niestety wszyscy już są ustawieni i nie ma jak wcisnąć się choćby trochę bardziej do przodu. Znów zatem staję na szarym końcu (a tak chciałem uniknąć błędu z Family Cup :-/). Pada informacja, że zamiast planowanych 4 będą 3 okrążenia (acha - czyli jest szansa, że nie dostanę dubla ;-) i zaczyna się wyczytywanie numerów - no to mam myślę sobie chwilę czasu. Jednak po wyczytaniu dosłownie 4 czy 5 numerów, zamiast kolejnych słyszę ... wystrzał startera (a co z kolejnymi numerami? czy sędziowie wyczytywali tylko te, których nie widzieli? Nie mam pojęcia)! Czym prędzej wpinam się w bloki i zaczynam pedałować ile sił w nogach, próbując jeszcze przed podjazdem kogokolwiek wyprzedzić. Udaje mi się to w niewielkim stopniu, wyprzedzam kilka osób, jednak podjazd zaczynam daleko, mam wrażenie, że zawodnicy przede mną hamują na sam widok góry, zanim ona się na dobre zaczyna, denerwuje mnie to i trochę na nich pokrzykuję, ale ich zwalnianie wynikało pewnie z tego, że zrobiły się korki (startowało ponad 20 osób, a podjazd był wąski - to był single track). Na własnej skórze po raz kolejny przekonuję się co to znaczy jechać "na szelkach" i jakie są tego minusy. Jadę więc powoli, mijam parę osób, które pchają już rowery, przede mną ludzie jadą już na przełożeniach 22x32, dlatego ja mając najlżejsze 22x28 muszę pedałować bardzo powoli (choć czuję, że mógłbym szybciej). Wspinam się więc mozolnie pod górę. Bezpośrednio przede mną jedzie Rufi (którego poznałem dopiero po wyścigu).


foto: Paweł Głowacki ©


Po drodze dopinguje mnie Tomek (dzięki raz jeszcze!). Na końcu podjazdu jestem zadowolony, że udało mi się go całego podjechać i nie musiałem zsiadać z roweru, ale jestem też trochę zmęczony jazdą z bardzo niską kadencją.


foto: Michał Zaczyński ©



Po podjeździe czekała nas jazda po kępkach trawy, na których musiałem uważać, żeby moje slicki nie straciły kompletnie przyczepności. Udało mi się jednak na zjeździe po trawie w dość brawurowy sposób (wpadając w mały poślizg i ocierając się o wyprzedzanego zawodnika) wyprzedzić kolejną osobę (nie pamiętam dokładnie, ale to chyba był Rufi). Potem ostry zakręt w prawo i podjazd, a następnie kawałek prostej, na której ja łapałem oddech, natomiast jakiś zawodnik mnie na niej wyprzedza (to znowu był chyba Rufi). Prosta kończy się bardzo ostrym zakrętem w lewo, na którym wyprzedza mnie kolejny zawodnik (zakręt był dość trudny technicznie, bo między droga, w którą skręcaliśmy była niżej - zawodnik wyprzedzający mnie dużo lepiej przejechał ten fragment ścinając zakręt). Potem długi łagodny zjazd, ostry zakręt, za którym rozpoczynał się równie długi i spokojny podjazd.

Podczas podjazdu mijamy po lewej tajemnicze leśne osiedle odgrodzone na sporym odcinku wysokim na 2 metry czarnym płotem bez żadnych szpar (bardzo dziwne miejsce - kto tam mieszka?). Podjazd kończy się ostrym zakrętem w lewo, za którym zaczyna się kolejny długi i spokojny zjazd. Tu znów na zakręcie wyprzedza mnie jakiś zawodnik, lepiej technicznie go pokonując. Wkurza mnie to, że kolejna osoba mnie mija, zatem próbuję się utrzymać jej na kole, żeby nie stracić kontaktu. Zjazd kończy się znów bardzo ostrym zakrętem, tym razem w prawo. Za późno zacząłem hamować, nie wyrobiłem się w zakręcie i musiałem zejść z roweru, żeby wrócić na trasę. Jako że był to ciężki podjazd, nie próbowałem tym razem podjeżdżać, tylko od początku dawałem z buta, początkowo podbiegając, a pod koniec, gdzie robiło się naprawdę stromo - podchodząc. Na górze znów jazda po trawiastej drodze - zakręt w lewo, zaraz potem w prawo, następnie przejazd przez rów, znów zakręt w prawo, w lewo, znów ostro w prawo (bardzo fajna sekwencja zakrętów pod kątem prostym - ten fragment bardzo mi się podobał) i na końcu ostry zjazd na motocross, który kończył się piaskownicą, uskokami i trawersem oraz zakrętem o 90 stopni w prawo. Przez cały czas jechałem na kole zawodnika, który mnie wyprzedził już spory kawałek drogi wcześniej. On przed zakrętem jednak ostro zahamował. Krzyknąłem, żeby się nie zatrzymywał, jednak żeby w niego nie wjechać - również zahamowałem, niestety oboma hamulcami, co skończyło się pięknym lotem koszącym nad kierownicą (nie pamiętam kiedy ostatni raz zaliczyłem OTB ;-). Okazało się, że tylko ja w tym miejscu nawiązywałem bliższy kontakt z Matką Ziemią ;-).


foto: Paweł Głowacki ©



Gdy ja zbierałem się z gleby, kolejne 2 osoby mnie wyprzedziły. Wściekły ruszam dalej po trasie motocrossu. Po zakręcie o 90 stopni w prawo, kolejny, tym razem łagodny, zakręt w prawo, następnie krótki ostry podjazd, zakręt o 180 stopni w lewo, łagodny zakręt w prawo i znów ostry podjazd (wszystko po piachu, ale na razie da się podjechać), po czym bardzo ostry zjazd (najbardziej stromy zjazd na motocrossie i na trasie BT). Zjeżdżam koleiną po środku zjazdu (aż strach pomyśleć, co by się stało, gdyby przednie koło złapało grząski piach po bokach koleiny, brrr). Na końcu zjazdu zakręt o 90 stopni w lewo w plażowym piach, po czym krótki ostry podjazd (jako, że słabo pokonałem poprzedni zakręt i nie miałem prędkości, musiałem zejść z roweru na końcu podjazdu) i znowu zjazd, kończący się bardzo ostrym zakrętem w lewo w sypkim piachu, gdzie zajeżdża mi drogę wyprzedzając mnie Żywy. Krzyczę na niego, że zajechał mi drogę, ale po chwili dochodzi do mnie, że na tym polega właśnie wyścig xc - ostra walka, przepychanie się. Tu nie ma miejsca na uprzejmości (jakiż kontrast z Harpaganem!). No ale na Harpaganie z uwagi na swobodny wybór trasy nie ma poczucia bezpośredniej rywalizacji, immanentnie wpisanej w specyfikę zawodów xc. Po tym jak Żywy zajechał mi drogę, zmuszony jestem zsiąść z roweru i z grząskim piachu dawać z buta, potem podejście (nie chce mi się podjeżdżać, czuję już zmęczenie, kurz odbiera ochotę na oddychanie. Na górce wskakuję na rower - zjazd, przejazd przez koleiny, łokieć (to z nomenklatury narciarskiej ;-) - trudno opisać jak to wygląda - taki łagodny zakręt w jedną stronę i powrót do jazdy na wprost). Na końcu zjazdu znowu piaskownica i zakręt o 180 stopni w lewo. Kawałek jazdy przez tę piaskownicę i znów krótki i ostry podjazd, który dla mnie jest podejściem. Żywy jest cały czas o parę kroków przede mną, ale w tym piachu parę kroków to całkiem spora różnica. Dalej zjazd, zakręt w prawo, znowu o 180 stopni w lewo, znów krótki i oczywiście sztywny (czy tam były jakieś inne ;-) podjazd, następnie zjazd (a co ma być po podjeździe ;-), znów w sypkim piachu, kolejny zakręt o 180 stopni w prawo, mozolna jazda po muldach, na końcu znowu podjazd i zjazd. Znów zakręt o 180 stopni, tym razem w lewo, znowu podjazd, i znowu zjazd. Tym razem jednak zjazd nie poszedł tak samo jak poprzednie. Zjeżdżając bowiem zapatrzony do przodu (i myślami wyprzedzający już Żywego ;-) nie zauważam, że przednie koło ugrzęzło mi w piachu. Czasu na reakcję już nie było - po raz kolejny poleciałem głową przez kierownicę, by ucałować Matkę Ziemię. Na domiar złego, tuż po tym jak ugrzęzłem twarzą w piachu i wyłożyłem się jak długi doleciał do mnie, a właściwe w moje plecy ;-) mój kochany rower. To naprawdę bolało - wierzcie mi :-/. Tym razem już maksymalnie wściekły wskakuję na rower i zaczynam gonić uciekających mi zawodników, a uciekać od zawodnika, który się do mnie zbliżył.


foto: Paweł Głowacki ©


Plecy mnie bardzo bolą po upadku, jestem wykończony ciągłymi podjazdami i zjazdami, przez głowę przechodzi mi myśl o wycofaniu się z wyścigu. W końcu żonie obiecałem, że nie będę szalał i będę dbał o siebie na trasie, a tu takie kwiatki. Jednak widok twardej ścieżki (motocross po jeszcze jednym zakręcie o 180 stopni w prawo wreszcie się skończył) i zawodników w niedalekiej odległości przede mną sprawił, że zapomniałem o bólu i myślach o wycofaniu się z wyścigu i starałem się podjechać długi i stromy podjazd. Na końcówce podjazdu (który dla mnie gdzieś od 2/3 był podejściem), doganiam zawodnika, hamując za którym zaliczyłem moje pierwsze OTB na wjeździe na motocross, który gratuluje mi relacji z Harpagana (o! myślę sobie - są efekty mojej grafomanii!). Potem zjazd single track po kępach trawy, zakręt w lewo, potem zakręt o 90 stopni w prawo, po lewej mijamy parterowy domek, potem zakręty w lewo i prawo i już jesteśmy na płaskich odcinkach prowadzących do mety. Tam zawodnicy przede mną odjeżdżają mi (moją mocną stroną są podjazdy - na prostych wychodzą braki siły). Zawodników przede mną doganiam na podjeździe - oni od początku podchodzą, dlatego bez problemu wyprzedzam ich podjeżdżając na rowerze - tym razem osłabiony motocrossem pedałuję bardzo powoli nie z powodu tłoku przede mną, ale z powodu braku siły (marzę w tym momencie o większej zębatce w kasecie). Już myślę o tym, żeby zsiąść w połowie podjazdu, ale widzę dopingującego mnie Tomka i Michała oraz Bolka i Mocarza z Sopot Killers (hej, czemu chłopaki nie startowaliście?).


foto: Tomek Barzowski ©



To mi dodaje sił, chociaż informacja Bolka, że jestem 7 minut za czołówką niezbyt motywuje ;-). BTW jakaż jest różnica poziomów między mną a czołówką - to jest przepaść :-/! W każdym razie niesiony dopingiem podjeżdżam całe wzniesienie.

Na podjeździe widziałem spory kawałek przed sobą plecy Żywego i Rufiego. Goniłem ich całą drogę (tym razem wszystkie zakręty pokonałem lepiej technicznie i już nie hamowałem na zjazdach), aby na wysokości wjazdu na motocross być już tylko parę metrów za nimi. Tym razem na zjeździe prowadzącym do motocrossu jechałem już uważniej i nie wywinąłem kolejnego orła.


foto: Paweł Głowacki ©



Na motocrossie jednak zamiast się zbliżać do uciekających mi Żywego i Rufiego, tracę do nich dystans. Ciągłe podjazdy i zjazdy męczą mnie, nie nadążam ze zmianą biegów (która okazała się być na odcinkach motocrossu bardzo istotna), w związku z czym chwilami gramolę się pod ostre górki na zbyt ciężkich przełożeniach, a chwilami muszę dawać z buta.

Jednak pod koniec odcinka motrocrossu zbieram wszystkie siły i dochodzę Żywego i Rufiego. Przy wyjeździe z motocrossu jestem już o parę metrów od nich, gdy ... spada mi łańcuch! No tego już za wiele - ciągłe wywrotki a teraz jeszcze sprzęt odmawia posłuszeństwa. Zsiadam z roweru, zakładam łańcuch i próbuję dogonić ich na podjeździe. Podjeżdżam wyżej niż Żywy i Rufi, ale nie daję rady ich przegonić (gdyby nie łańcuch to na górze byłbym już przed nimi :-/). Znów zjazd single trackiem po trawie, jeszcze kilka zakrętów i zaczyna się prosta do mety. Tutaj Żywy i Rufi odjeżdżają mi na kilkadziesiąt metrów (znów braki siły wychodzą). Doganiam ich dopiero na podjeździe zaraz za startem. Oni dają z buta, ja mimo, iż czuję się zmęczony postanawiam kręcić na rowerze, chociaż trudno to kręceniem nazywać - pedałuję tak wolno, że raczej wygląda to na wchodzenie na rowerze. Mimo wolnego tempa wyprzedzam podchodzących Rufiego i Żywego (jednak nawet powolna jazda jest szybsza od chodzenia). Udaje mi się podjechać całą górkę, choć kosztuje mnie to bardzo dużo siły. Na szczycie odwracam się - mam sporą przewagę - około 15 metrów nad Rufim i Żywym. Tyle, że oni podchodząc trochę odpoczęli, a ja podjeżdżając wypompowałem się. Próbowałem uciekać, ale nie miałem siły. Jeszcze przed motocrossem dogonili mnie. Mimo zmęczenia nie dawałem im się wyprzedzić. Dopiero na motocrossie, musiałem uznać wyższość Żywego - znów mnie wyprzedził - zdecydowanie lepiej sobie radził na tej trudnej technicznie, a jednocześnie siłowej trasie. Ja znowu popełniałem błędy w zmianie biegów (trzeba było mieć na prawdę dobry refleks - nigdy nie przypuszczałem, że mogę mieć z tym problem - ta trasa to zweryfikowała, poza tym semi-slicki nie są z pewnością dobrymi oponami na piach - ale czy jakiekolwiek opony radziłyby sobie lepiej w piachu?). Wyjeżdżając z motocrossu miałem już około 20 metrów straty do Żywego (co znając moje i jego możliwości na płaskim odcinku nie dawało nadziei na jego dogonienie) oraz nie więcej jak 10 metrów przewagi nad Rufim. W związku z tym moje dalsze ściganie postanowiłem ograniczyć do kontrolowania przewagi nad Rufim. Na ostrym podjeździe tuż za motocrossem dałem radę podjechać tym razem już tylko do połowy (zmęczenie dawało znać o sobie). Zauważyłem jednak, że będący za mną Rufi zaczął podchodzić jeszcze wcześniej. Potem spokojnie starałem się zjeżdżać, żeby tylko nie wylecieć z trasy (co było możliwe - trasa nie była łatwa), po czym pokonałem kilka zakrętów prowadzących do płaskich odcinków prowadzących do mety.

Jednak, mimo że po płaskim, jechało mi się ciężko. Ten wyścig kosztował mnie dużo sił i nie byłem już w stanie się rozpędzić. Na horyzoncie znikał mi już z oczu Żywy, który zachował więcej sił na końcówkę. Ja już tylko kontrolowałem, co się działo za moimi plecami, a że nic się nie działo, to powoli pedałowałem do przodu. Po wjeździe na przedostatnią prostą ułożoną z kostek brukowych za plecami zauważyłem Rufiego w bezpiecznej odległości 20-30 metrów. Spróbowałem trochę mocniej nadepnąć na pedały, ale z trudem zwiększyłem prędkość o parę km/h. Na ostatnim zakręcie przed kończącą trasę prostą o długości około 50 metrów kolejny rzut oka przez ramię nie napawa optymizmem - Rufi jest już nie dalej jak 10 metrów za mną i mocno ciśnie. Wychodzę z zakrętu i staram się wykrzesać resztki sił, za mną wypada z dużo większą prędkością z zakrętu Rufi.


foto: Maciej Słomczewski ©



Przyspieszam, ale z bólem. Oglądam się, żeby kontrolować Rufiego i ewentualnie jeszcze mocniej przycisnąć.

Patrzę na linię mety, a tam jakaś kobieta (chyba jedna z organizatorek przechodzi sobie w poprzek trasy, podczas gdy ja z Rufim ciśniemy ile fabryka dała w kierunku mety. "Poprosiłem" więc miłą kobietę (słowami powszechnie uważanymi za obraźliwe - niestety w tym momencie nie byłem w stanie znaleźć innych słów - bardzo przepraszam) o zejście z trasy (chodzenie po trasie zawodów z głową odwróconą w stronę przeciwną do nadjeżdżających zawodników nie jest zbyt rozsądne ;-).

W momencie, gdy kobieta zeszła z drogi wpadłem na metę o pół długości roweru przed Rufim. Za chwilę podziękowanie za walkę na trasie Rufiemu i Żywemu. Po nas niestety przyjeżdża już niewielu zawodników (odwróć tabelę - my na czele ;-). Jak się okazało wystartowało 26 zawodników, natomiast do mety dotarło 21 (nie dziwię się, że aż 5 zawodników nie dojechało - trasa była bardzo trudna - sam myślałem o wycofaniu się), w tym ja na miejscu 18. Miejsce bardzo słabe, ale ja jestem zadowolony, że nie wycofałem się, dojechałem do końca, mimo upadków i obolałych pleców. Wiele też się nauczyłem.

Moim zdaniem, mimo iż dzień wcześniej mi nie przypadła do gustu, trasa była bardzo ciekawa, a najlepszym fragmentem był motocross (na który wielu forumowiczów narzekało). Był to odcinek nie tylko siłowy, ale również techniczny (obnażył dotkliwie braki w mojej technice jazdy), o dziwo w całości do przejechania (nie dla mnie, ale z pewnością dla czołówki). Również fragmenty po trawie okazały się bardzo ciekawe i techniczne. Także ogólnie trasa ciekawa, na której były też momenty na wytchnienie (długie podjazdy i zjazdy). Jeśli na tej samej trasie będą się rozgrywały zawody Skoda Auto Grand Prix MTB (tak wieść gminna niesie - chociaż dla zawodowców ta trasa poza motocrossem może być zbyt łatwa), to będzie na pewno ciekawie - ja wtedy będę chciał przede wszystkim zobaczyć, jak zawodowcy radzą sobie na torze motocrossowym). Jeśli chodzi o organizację, to jak zwykle minusem były problemy z zapisywaniem się (trzeba przyjeżdżać na parę godzin przed wyścigiem, żeby się spokojnie zapisać), opóźnienia w startach poszczególnych grup wiekowych (tym razem grubo przeszło godzina), zmiana dystansu wyścigu na kilka minut (a może i mniej - ja się dowiedziałem na niecałą) przed startem, no i Pani organizatorka przechadzająca się po trasie ;-). Plusy to ciekawa trasa, brak wpisowego, pojawienie się mapki trasy przed zawodami.

Po tych zawodach zacząłem poważnie myśleć o zmianie kasety (żeby miała zębatkę 32) oraz opon (żeby miały jakiś klocek) oraz o treningu techniki jazdy (ale jak trenować technikę, tego nie wiem - macie jakieś pomysły?). W końcu za rok muszę tu wrócić i pokazać, że odrobiłem lekcję ;-).

Pozdrower,
Jarek Mydlarski

Opinie (7)

  • do Jarka

    Witaj!

    No widzę, że nie tylko na siodełku dobrze dajesz, ale i obszerne relacje piszesz - BRAWO!!!
    A odnośnie tego że Ci co, nieco zajechałem drogę na pierwszym okrążeniu to przepraszam. Mimo wszystko jak usłyszałem za sobą, że zajechałem drogę to krzyknąłem "sorry!" jednak nie wiem czy usłyszałeś.

    Tego dnia na trasie była niezła męka(przynajmniej dla mnie) gdyż duże ilości pyłu a także bądź co bądź cieżkie fragmenty na torze motocrossowym ostro dały mi się we znaki. W dodatku w przeddzień zawodów dorwało mnie jakiejś grypoprzeziębienie i podczas jazdy jechało mi się bardzo nierówno, bo raz dobrze mi się oddychało a raz przez zatkany nos oddechu w ogóle złapać nie mogłem. Jeszcze inna sprawa to, to że na dzień dobry na pierwszym kółku na pierwszym podjeździe złapałem gałąź w szprychy i przerzutkę(jednak pancerne Deore dało jakoś rade) i musiałem gonić, bo w pewnym momencie, na tym podjeździe kiedy wyciągnąłem kij z koła i przerzutki okazało się że jadę całkowicie ostatni.

    Bardzo podobała mi się walka Twoja, Rufiego i moja na ostatnim okrążeniu, nie wiem skąd ale dodało mi to sporo mocy w nogach i na podjeździe zaraz za torem motocrossowym dostrzegłem dwóch zawodników przede mną jednak nie udało mi się już ich dogonić, ale stromy podjazd prawie podjechałem:D

    Jeszcze raz dziękuję za wspólną jazdę i walkę i mam nadzieje, że do zobaczenia na najbliższych zawodach (szkoda że nei było Was na BXC, bo była super trasa i liczyłem znowu na Naszą wspólną walkę:-)

    pozdROWER:-)

    • 0 0

  • Opina

    Brawo JARKU za wspaniałą relację. Miło mi tym bardziej iż w Twoim opisie odegrałem jedną z pierwszoplanowych ról :).
    Walkę na trasie Twoją, ŻyWego i moją opisałeś bardzo realistycznie i niezwykle dokładnie.
    Sprint na ostatnich metrach wspominam cały czas ( tą Pani na mecie też bo o mały włos zrobiłbym z niej mokrą plamę „adrenalina robi swoje” ) .A co do samej imprezy to trasa moim zdaniem była bardzo ciekawa, tor motocrossowy na pewno wszyscy dobrze zapamiętali (na całe szczęście że nie padało bo ta glina by się dała mocno w kość), no i te widoki ehh :), tym bardziej mi się miło jechało iż startowałem u siebie w domu ( mieszkam w Orłowie :)
    Dzięki raz jeszcze za super walkę na trasie i do następnych zawodów.
    Pozdrower

    • 0 0

  • Dzięki

    Jeszcze raz dziękuję za wspólną walkę.
    Jeśli chodzi o powtórkę, to moje plany najbliższych startów dotyczą jednak na razie tylko zawodów na orientację - w najbliższy weekend 4-5 czerwca wybieram się na Mistrzostwa Poitechniki Gdańskiej w Rowerowej Jeździe na Orientację, natomiast 25-26 czerwca wybieram się na LUC albo (jak żona nie zdzierży dwudniowej nieobecności) na Rowerowy Rajd Alfa - info o tych imprezach znajduje się na tej stronie. Bardzo Wam polecam uczestnictwo w tych imprezach - nie tylko trzeba się nieźle napocić, ale trochę pomyśleć i pokombinować. Ostatnio na takich zawodach (w zeszły weekend) pojawił się rasowy ścigant, czyli np. MichFel (z tego co mówił to były jego pierwsze zawody tego typu) i sobie poradził (odnalazł wszystkie punkty kontrolne w wyznaczonym limicie czasu), także gorąco zachęcam do startu.
    Jeśli chodzi o typowe ściganie, to może uda mi się wystartować w Bike Tour gdańsk, ale to jeszcze nic pewnego. Na drugą edycję Bażantarni na pewno nie trafię, bo chrzczę w tym czasie dziecko :-). Na 100% będę za to na Maratonie w Gdańsku i tam możemy się ciąć ;-).
    Pozdrower

    • 0 0

  • aSuperliga w FourCrossie na Lodowcu pare metrów dalej byl w tym samym czasie i bylo duuuzo ciekawiej :)

    choc i tak repsepct dla tych co w Bike Tourze lataja...latwo na pewno nie jest:)

    • 0 0

  • do FUNTA

    Macie w swych szeregach tylu świetnych bikerów, że na pewno znajdzie się jakiś co napisze ciekawą relację. Myślę że Jarek jak i pozostali bikerzy xc nie będą Wam odbierać tej przyjemnośc :)

    • 0 0

  • UWAGA KRADNA W REALU ROWERY

    OSTRZEGAM WSZYSTKICH PARKUJACYCH ROWERY PRZED REALEM NA KOŁOBRZESKIEJ - KRADNA!!! WCZORAJ TO JEST 18STY O GODZINIE OKOŁO 21:30 ZWINELI MI ROWER MERIDA KALAHARI 550 MOCNO UBGREJDOWANY( WYMIENIAŁEM PRAWIE WSZYSTKIE CZESCI PO 4 LATACH EKSPLOATACJI W SUMIE WPAKOWAŁEMKOŁO 2000ZŁ + 1300 ZŁ WARTOSC PIERWOTNA ROWERU) NAJLEPRZE JEST TO ZE KAMERY BYŁY NIBY SKIEROWANE NA WEJSCIE A NIE NA MIEJSCE PARKINGOWE DLA ROWEROW CZYLI PRAWIE PRZY WEJSCIU!! DOWODOW NIE MA! PO ZGŁOSZENIU FAKTU OD RAZU POLICJI ( KOŁO REALA JEST KOMISARIAT) PRZEJECHAŁEM SIE Z PANAMI POLICJANTAMI RADIOWOZEM PO SASIEDNICH OSIEDLACH ALE BEZ REZULTATU! OCZYWISCIE ROWER ZAPIOŁEM NA ODPOWIEDNIE JAK MYSLAŁEM ZABEZPIECZENIE.NUMER RAMY TO P1AD34453 NFORMACJE JAK COS NA RUMER 5597824. POZDRAWIAM!

    • 0 0

  • STUDNIAK WYMIATA :D

    WYMIATAM NA ROWERZE OD URODZENIA :P

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Dni testowe w promotocykle chwaszczyno

dni otwarte

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum