• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

e-MTB Maraton Kadyny, edycja III, 23.08.2008

Piotr Leczycki (SopotKillers)
28 sierpnia 2008 (artykuł sprzed 15 lat) 
Tak zaczyna się ostatnia odsłona Maratonu e_MTB w Kadynach (na Wysoczyźnie Elbląskiej) Tak zaczyna się ostatnia odsłona Maratonu e_MTB w Kadynach (na Wysoczyźnie Elbląskiej)

W minioną sobotę 23 sierpnia odbył się ostatni z cyklu elbląskich wyścigów - Maraton w Kadynach. Niepogoda, zapowiedzi burz i dużych opadów nie odstraszyła zapaleńców, którzy trzeci już raz w tym roku zjechali się na niepowtarzalne zawody.



83 zawodników i zawodniczek zmagało się na dobrze oznaczonej trasie obsadzonej również przez pomagających w organizacji harcerzy, którzy pokazywali dalszy kierunek jazdy na rozstajach dróg. Klasycznie już dobra organizacja wyścigu przez UKS Nexus zasługuje na pochwałę. Po maratonie było gdzie umyć siebie i rower oraz można było zjeść przygotowany posiłek (wliczony w cenę!), ew. dokupić dodatkową porcję i ugasić pragnienie (np. piwem, które również było dostępne). W innych potrzebach przychodziły ustawione przy parkingu toi-toi.

Na starcie tradycyjnie już nie zabrało różnokolorowych koszulek z wielu klubów oraz "niezrzeszonych". Najliczniej reprezentowali swoje kluby zawodnicy z Baszty Bytów, Trek Gdynia, SopotKillers i Bikeworld Vitesse Bergamont.
W strugach deszczu niektóre odcinki leśne bywały bardzo niebezpieczne W strugach deszczu niektóre odcinki leśne bywały bardzo niebezpieczne

Prolog
Sobota 6.30 rano. Powoli zwlekam się z materaca i odsłaniam firankę. Za oknem pada. Ciągle pada. Ciemne chmury nie mają widocznego zamiaru odsłonić błękitu nieba. Pora na śniadanko - muesli z jogurtem i bułka z dżemem. Ostatnie kawałki bułki zjadam już na siłę. Chyba zbyt wcześnie na obszerniejszy posiłek. Pakuję do plecaka kask, okulary, rękawiczki i zapasową dętkę. Worek z butami już przygotowany, ciuchy klubowe w siatce; patrząc posępnie za okno dorzucam duży ręcznik kąpielowy. Drugi plecaczek zawiera butelki 0,5l wody, napój izotoniczny w jednym bidonie, woda w drugim, Kubuś i 2 żele energetyczne. Podchodzę do roweru i... w tylnym kole brak powietrza. Marudzę coś pod nosem i zabieram się do zmiany dętki. pakuję "stuff" do samochodu.

Z lekkim poślizgiem czasowym podjeżdżam po Janka, dorzucamy jego rower na pakę i ruszamy w kierunku Elbląga. Z nieba cały czas pada. Za Elblągiem, w trasie na Kadyny, godzinę później okazuje się, że trzeba zawrócić do Elbląga, bo światełko rezerwy pali się zbyt długo. Na szczęście na miejscu jesteśmy na czas, a im bliżej miejsca docelowego tym jaśniej się robi. Na miejscu okazuje się, że nie pada. Hurrra!!!

Start
Przygotowania na miejscu - zapisanie się, powitania ze znajomymi, ostatnie poprawki ustawień roweru, przebrany ruszam na mała rozgrzewkę podczas gdy Janek montuje nowy licznik. 5 minut do startu i wszyscy gromadzą się na linii startowej. Wówczas się zaczyna. Znaczy się - padać zaczyna.
Zanim wyruszymy wszyscy bez kurtek przeciwdeszczowych są zmoczeni. Ustawiam się mniej więcej pod koniec stawki. W końcu pada sygnał do startu i za pojazdem prowadzącym z policji oraz pilotem na motorze rusza stawka. Początek trasy to dość długi asfaltowy podjazd, na którym peleton powinien się rozciągnąć. Tempo dość szybkie od początku, ale wydaje mi się że trochę wolniej niż zazwyczaj; chyba ze względu na śliską / mokrą nawierzchnię. Szybko dochodzimy do tempa w okolicach 40 km/h a ja się przesuwam dość szybko do tyłów prowadzącej grupy. Staram się utrzymywać równe wysokie tempo i czuję, ze forma jest już sporo lepsza niż przy ostatnim maratonie w Elblągu, a nawet zeszłorocznym w Kadynach. W końcu upragniony skręt w prawo na drogę gruntową. Niestety niektórzy, tak dobrze cisnący na asfalcie mają większe problemy to samo kontynuować w lesie.

Karkołomnych zjazdów nie brakowało Karkołomnych zjazdów nie brakowało

W związku z tym, również, że droga jest węższa sama czołówka już w tym momencie odjeżdża, a ja próbuję wyprzedzać. Niestety rzuty z lewej do prawej i skracanie po wewnętrznej nie dają dużo. 3-4 miejsca do przodu. Jadę za kimś i po najechaniu dwukrotnie na jakieś cegłówki nagle czuję, że tył mi zaczyna nosić; akurat jest ostry zakręt w prawo i ledwo wyrabiam aby się zatrzymać. Guma! To dopiero 4-ty kilometr. Kucam na boku dróżki i zabieram się do wymiany dętki. Obok mnie tylko przemykają zawodnicy, z którymi miałem zamiar się widzieć tylko na starcie. Pierwsza czynność po wyjęciu dętki - lokalizacja dziury - to nie snake-bit więc kolejna czynność to sprawdzenie opony. W środku nie ma szkła, kolca ani gwoździa więc nowa dętka i pompuję. W międzyczasie mijają mnie dokładnie wszyscy i zaczynam wyścig od nowa. Jestem wybity z rytmu i wkurzony, organizm wychłodzony trochę - myślę sobie, że widocznie moje starty w tym roku w Elblągu są obciążone jakimś fatum - znowu coś nie tak!

Powoli jadąc dalej nabieram znowu tempa i wkrótce zaczynam jechać podobnym tempem jak na początku. Cel jest jeden - odrobić straty! Zawsze lubiłem ciężkie maratony z technicznymi fragmentami w błocie, gdzie hart ducha pozwalał wygrywać ze słabościami ciała. 10 kilometr - zaczynam dochodzić pojedyncze osoby. 15 kilometr - tempo utrzymuję stałe, wysokie i dobrze mi się jedzie. Mnóstwo błota, jest ciężko ale niejednokrotnie tam gdzie inni prowadzą udaje mi się jechać, w innych przypadkach jadę zdecydowanie szybciej. Kilkukrotnie jest dość wąsko i muszę poczekać na możliwość wyprzedzenia, ale ludzie zachowują się bardzo "fair" i puszczają mnie mając tylko odrobinę miejsca, "schodząc" z głównej drogi! Wielkie dzięki. Powoli nadrabiam i ciągle dobrze mi się jedzie. Powoli w głowie kiełkuje myśl, że może pojadę w takim razie na długą, to wtedy ta strata na początku nie będzie tak widoczna - dam radę odrobić w błocie. Kultowy zjazd koło jakiegoś kościółka, Darecki kusi mnie proponując mi łyk czarnego Specjala, ale nie daję się skusić i jadę dalej :-)

Kolejne osoby mijane na tym podjeździe w wąwoziku zaraz po zjeździe i humor mi się coraz bardziej polepsza. W końcu dojeżdżam do Janka. Akurat zaczynają się zjazdy i jestem pełen zadowolenia widząc jak dobrze sobie radzi. W końcu na drugim tak się zagapiam jak mu idzie, że sam ląduję na moment na podpórce z lewego kolana ;) Chwilę później go dochodzę, ale dalej nie jedziemy razem bo tym razem On łapie kapcia. Jak pech to pech.

Zacięta walka nie tylko z innymi zawodnikami, ale przede wszystkim z własnymi słabościami Zacięta walka nie tylko z innymi zawodnikami, ale przede wszystkim z własnymi słabościami

Jadę dalej i mam świadomość tego, że tylko wyprzedzam i jednocześnie mam zapas mocy. Do czołówki już nie mam szans dojść ale do drugiej grupy może się uda. Powtarzam to sobie w głowie niczym mantrę włączając młynki na podjazdach. Po chyba 24 kilometrze dochodzę Anię Świrkowicz z Trek Gdynia, znając jej poziom - skoro już udało mi się Ją wyprzedzić, to są szanse na nie najgorszą pozycję :-)

Później tylko wspomnienia błota, podchodzenia, zdradliwych śliskich błotnych zjazdów pośrodku kolein wypełnionych błotem i chain-sucki na środkowej zębatce (zaciąganie łańcucha na korbie do góry co powoduje zablokowanie korby). To nie tylko mój problem bo Ania jak ja mijałem też się na to uskarżała (i pewnie sporo innych osób również), ale strasznie wybija to z rytmu, bo pozostaje podjeżdżanie z małej zębatki a na płaskim "walenie z blatu". Dawno tyle nie podjeżdżałem z blatu. Sporo wzniesień muszę dawać z blatu z dużym przekoszeniem łańcucha, bo średniej już po prostu nie mam.

Na rozjeździe na mały lub duży nie mam wątpliwości i skręcam zdecydowanie na Giga. Dowiaduję się równocześnie, że jestem dziesiątą osobą wjeżdżającą na Giga. Super! Czyli są szanse na dojście jeszcze kogoś no i pozycja niezgorsza! Przejazd przez rzeczkę to kolejna atrakcja, po której jestem znowu kompletnie przemoczony :-) Na szczęście dobre rady przejeżdżającej osoby oraz Dareckiego się sprawdzają i pokonuję rzekę bez najmniejszego problemu. Jest już w okolicach 40-go kilometra i zaczynam mieć kryzys. Żel energetyczny pomaga, wiec daję dalej!

Nogi już odczuwają zmęczenie, ale wszystko jest okej. Mogłaby załapać średnia, ale wydaje się, że zębatka będzie już tylko do wymiany, zobaczymy po serwisie po tym błotnym maratonie. Obie przerzutki i manetki działają na szczęście bez zarzutu więc pedałuję. Nagle przy przejeździe przez jakąś łączkę mało co nie rozjeżdżam kilku małych żabek. Schodzę i biegnę z rowerem starając się nie przygotować żadnej francuskiej potrawy po drodze ;) To okolice 52 kilometra. Ponownie podobna sytuacja koło 60-go i dalej pod górę, z góry i w błocku. Momenty gdy jedzie się po ubitym gruncie wykorzystuję aby dać mocniej w pedały i napić się.

Jak widać zawodnicy dostali porządnie w kość Jak widać zawodnicy dostali porządnie w kość

Nagle zjazd i kawałek trasa wiedzie wzdłuż torów, po prawej stronie, gdzie widać zatokę. Piękny widok dający odrobinę wytchnienia ale przecież nie ma czasu. Po chwili odbicie w lewo przez tory i pod górę. niestety po drodze w górę okazuje się, że złapałem kapcia.

Czyli niestety wszystko co dobre szybko się kończy - brak powietrza z tyłu. Łatanie nie przynosi rezultatów - łatka nie złapała dobrze. Pora bawić się ponownie. Próba załatwienia sprawy na szybko taśmą izolacyjna również niestety nie pomaga więc kolejny raz zdejmuje oponę i łatam dętkę raz jeszcze... na tym wszystkim schodzi mi dobre ponad 40 minut, możliwe, że nawet i godzinę, i tak ponownie jestem wyprzedzony przez wszystkich (czyli 3 osoby, które były za mną). W międzyczasie muszę poradzić sobie jeszcze z problemami żołądkowymi. Szybko przemykające auto po drodze gruntowej na której się akurat znajduję okazuje się należeć do organizatora, który oferuje mi zabranie mnie na metę, ale ja się nie poddaję i nie rezygnuję. Łatam, pompuję i jadę dalej. Finalnie przyjeżdżam na ostatniej 12 pozycji po ponad 6 godzinach, ze świadomością, że dałbym radę poniżej 5-ciu ponieważ wg. średniej mogłem przyjechać na metę po około 4:42. Nie tym razem jednak...

Wjazd na metę i witają mnie brawa. Miła sprawa. Tym razem zagubiony się odnalazł, a zgromadzeni zawodnicy są tutaj tylko dlatego, że czekają na wyniki podsumowania generalki, które się trochę przeciągają.

Padają pytania typu: gdzie byłem na obiedzie, jakich grzybków szukałem, z kim piłem itp ;) generalnie gdzie się podziewałem tyle czasu. Ja już lekko podenerwowany bo czasu robi się mało. Szybko wciągam obiadek, myję rower, pakuję go na pakę, żegnam się z ludźmi i spadamy w kierunku Sopotu. Jest godzina 17:15 przy wyjeździe z Kadyn a ja mam odlot samolotu powrotnego do Dublina o 21:20.
18:50 w domu, szybkie pakowanie, prysznic, obiad, nasmarowanie rowerka i wioooo. Janek mnie zawozi na lotnisko i ... zdążyłem... 5 minut przed zamknięciem odprawy.

W międzyczasie kilka telefonów w sprawie zagubionej bluzy i dowiaduję się, że opłacało się pojechać na Giga - w punktacji generalnej zdobywam 3 miejsce w M3, a 8 w open. Sebastian (który jechał świetnie i dowiózł 5 miejsce w M2 a 7 w open na Mega) odebrał puchar i stanął za mnie na podium. Super! Kolejny puchar z Elbląga do kolekcji ;) Tym bardziej się cieszę, iż na dobre cały czas mieszkam w Irlandii.

Sopockich Killersów na podium i tym razem nie brakuje; oby tak dalej ! Sopockich Killersów na podium i tym razem nie brakuje; oby tak dalej !

Podsumowanie
Świetny maraton - urozmaicona trasa, dobrze oznaczona tym razem - duży postęp w porównaniu z ostatnią edycją w Elblągu - były tylko może ze dwa zakręty, które były dość późno oznaczone. Trasa dała w kość głównie sprzętowi. Błota było za dużo, ale cóż - pogody się nie wybiera. Spowodowało to, że niektóre podjazdy stały się podejściami, a gdzieniegdzie nie dało się przejechać. Przez błotne kałuże strach było przejeżdżać, bo nie zawsze były płytkie! Na trawiastych odcinkach koła się trochę ślizgały, ale ogólnie był wysoki poziom "kultowości" trasy. ;) Powinna przejść do historii, a uczestnicy na pewno ją zapamiętali. Nadgarstki mnie bolą do teraz, tak często uślizgiwało się przednie koło i trzeba było robić błyskawiczne korekty. Defekty zepsuły wynik, ale zabawa była niezła.

Ciekawostki:
- po maratonie okazało się, że startowała w nim aktorka znana z serialu "Na Wspólnej" Joanna Jabłczyńska i nie była ostatnia!
- 7 osób z 71 startujących nie ukończyło dystansu Mega.

Zwycięzcy trasy Mega:
1m Łukasz Mudyń z Baszty Bytów,
2m Paweł Baranek z Mrągowa,
3m Michał Dargacz z Trek'a Gdynia.

Zwycięzcy trasy Giga
1m Krzysztof Drabik - Bikeworld Vitesse Bergamont,
2m Robert Banach - Bikeworld Vitesse Bergamont,
3m Przemysław Ebertowski - Trek Gdynia.

Klasyfikacja generalna cyklu
1m Robert Banach - Bikeworld Vitesse Bergamont,
2m Krzysztof Drabik - Bikeworld Vitesse Bergamont
3m Przemysław Ebertowski - Trek Gdynia.

Klasyfikacja generalna M1
1m Adam Kozłowski - Trek Gdynia
2m Krzysztof Zastawny - Sopot Killers
3m Damian Dąbrowski - Baszta Bytów

Klasyfikacja generalna M2
1m Robert Banach - Bikeworld Vitesse Bergamont
2m Przemysław Ebertowski - Trek Gdynia
3m Łukasz Bolius - Grupa Rowerowa Trójmiasto

Klasyfikacja generalna M3
1m Krzysztof Drabik - Bikeworld Vitesse Bergamont
2m Robert Ciechacki - Titus Polska
3m Piotr Leczycki - Sopot Killers

Klasyfikacja generalna M4
1m Leszek Gąsiorowski - MTBnews.pl
2m Arkadiusz Podhorodecki - Sopot Killers
3m Ryszard Michałowski - Toruń

Klasyfikacja generalna M4
1m Władysław Niebylski - Auto-Land Rally Team
2m Ryszard Mytych - Elbląg
3m Krzysztof Kierski - Elbląg

Klasyfikacja generalna K1
1m Ania Świrkowicz - Trek Gdynia
2m Wiesia Stachańczyk - Sopot Killers
3m Natalia Wałdowska - Trek Gdynia

Klasyfikacja generalna K2
1m Magdalena Plizga - Gdańsk
2m Joanna Jabłczyńska - Warszawa

Klasyfikacja generalna K3
1m Wiesława Stachańczyk - Sopot Killers
2m Jadwiga Kutowińska - Gdynia
Piotr Leczycki (SopotKillers)

Co Cię gryzie - artykuł czytelnika to rubryka redagowana przez czytelników, zawierająca ich spostrzeżenia na temat otaczającej nas trójmiejskiej rzeczywistości. Wbrew nazwie nie wszystkie refleksje mają charakter narzekania. Jeśli coś cię gryzie opisz to i zobacz co inni myślą o sprawie. A my z radością nagrodzimy najciekawsze teksty biletami do kina lub na inne imprezy odbywające się w Trójmieście.

Opinie (4)

  • mysle ze straciles lekko 2 h na wymiane detki, przeciez to czynnosc nie lada . ciesz sie ze nie 3 bo bys sie zaziebil w lesie i dopiero bylby wstyd.

    • 0 0

  • niezłe miejsce w generalce Peter!

    lata lecą noga podaje ;) Gratulacje!

    • 0 0

  • 90 minut?

    jak oceniasz ze ponad 90 min zajęło ci załatanie 2 kapci to albo nie umiesz łatać albo jeżdzić i zwalasz wine na kapcie ale generalnie dałeś ostro. 12 miejsce jest ekstra! Galiński na olimpaiadzie był 13 :)

    • 0 0

  • Pechowe "kapcie"

    Ja kiedyś przez przebicie dętki w ogóle nie dojechałem do mety. Ostatnie okrążenie biegłem z rowerem. Najechałem na coś ostrego, a za razem niemalże nie widocznego; wbiło się bardzo mocno w oponę. I co starałem się zmienić gumę, a później łatać, kilku krotnie z resztą, na nic sie zdał wysiłek.
    Jak wróciłem z zawodów dziadek zalecił mi w takich wypadkach zawiazanie dętki na supeł lub napchania liści do opony, hehehe.
    Ostatnio próbowałem ten niby płyn po którym można i po gwoździach jeździć, jednak to nic innego jak pic na wodę, foto montaż. Przy następnym razie spróbuję "dziadkowych" metod ;)

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Wycieczka rowerowa wśród kwitnących sadów Dolnej Wisły

40-60 zł
zajęcia rekreacyjne, rajd / wędrówka

MH Automatyka MTB Pomerania Maraton - Kwidzyn - Miłosna (1 opinia)

(1 opinia)
80 - 115 zł
zawody / wyścigi

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Znajdź trasę rowerową

Forum