• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Wyprawa rowerowa "Pekin 2008"

Krzysztof Skok, opr. Krzysztof Kochanowicz
18 grudnia 2008 (artykuł sprzed 15 lat) 
Cel mojej wyprawy to Chiny i Igrzyska Olimpijskie w Pekinie Cel mojej wyprawy to Chiny i Igrzyska Olimpijskie w Pekinie

Nie miałem pieniędzy, ale miałem marzenia - pojechać na Igrzyska Olimpijskie, zwiedzać Wschód, podróżować rowerem. Tak zrodził się pomysł wyprawy rowerowej "Pekin 2008".



Kiedy kolega dowiedział się o moim pomyśle, od razu postanowił stworzyć stronę wyprawy pt."Rowerem.zeHej" Zbieranie funduszy szło bardzo ciężko, ponieważ wszyscy pukali się w czoło mówiąc: "Do tej pory nawet 100 km nie przejechałeś, jednego dnia nie spędziłeś na rowerze, a teraz chcesz w cztery miesiące pokonać 10 tys. km?!". A jednak dzięki pomocy przyjaciół i znajomych udało się znaleźć sponsorów i 8 kwietnia 2008 roku ruszyłem z Sopotu do Pekinu w samotną podróż rowerową na Igrzyska Olimpijskie, aby móc kibicować "biało - czerwonym".

Trasa prowadziła przez:
-Polskę (Dąbrówka Malborska, Lidzbark Warmiński, Św. Lipka, Giżycko, Suwałki, Sejny),
-Litwę (Wilno, Niemenczyn),
-Łotwę (Daugavpils, Rezekne),
-Rosję (Katyń, Moskwę, Kazań, Ufę, Omsk, Krasnojarsk, Irkuck, jez. Bajkał),
-Mongolię (Darhan, Ułan Bator, Sajnszand)
-do Chin (Jining, Datong, Góry Wutai Shan, Wielki Mur Chiński w Badaling).

Po drodze chciałem jak najwięcej zobaczyć i zwiedzić, a także złożyć hołd Polakom, którzy oddali życie za wolną Ojczyznę. Zapaliłem znicz na Cmentarzu na Rossie, byłem w Memoriale Katyń i pod pomnikiem we wsi Miszycha, upamiętniającym powstanie polskich zesłańców na Zabajkalu w 1866 roku. Zwiedzałem także Smoleńsk, Włodzimierz, starówkę w Niżnym Nowgorodzie, Kreml w Kazaniu, Nowosybirsk i Irkuck, byłem w trakcie stanu wyjątkowego na Placu Suche Batora w Ułan Bator, najstarszą drewnianą Pagodę w Chinach i Wiszącą Świątynię, w której każda z trzech głównych religii w Chinach (buddyzm, konfucjanizm i taoizm) ma swój ołtarz.

Litwa, opowiadam o mojej wyprawie dzieciom uczącym się w Polskiej
Szkole w miejscowości Wesołówka Litwa, opowiadam o mojej wyprawie dzieciom uczącym się w Polskiej
Szkole w miejscowości Wesołówka


W podróż zabrałem ze sobą namiot, ale nie rozstawiłem go ani razu, a w drodze do Pekinu w hotelu spałem 7 nocy. Chciałem poznać, jak żyją ludzie, których widywałem w drodze, więc nocowałem w ich domach (jurtach). Wszędzie witano mnie z niezwykłą serdecznością, ciekawością, zainteresowaniem, a czasami podziwem czy śmiechem, ale najważniejsze było dla mnie, że poznawałem ciekawych ludzi. Chcieli ze mną rozmawiać, zrobić pamiątkowe zdjęcie i to zarówno na Placu Czerwonym, jak i na szlaku Pustyni Gobi.

Na początku miałem pecha. Do Moskwy jechałem głównie w przy padającym deszczu i w zimnie, a na dodatek na wyjeździe ze Smoleńska nabawiłem się kontuzji lewego kolana. Z bólem dotarłem do Moskwy, gdzie jeden lekarz stwierdził, że trzeba operować kolano, a trzech zaleciło odpoczynek, aż przestanie boleć. Na pytanie o czas rekonwalescencji zgodnie odpowiadali: "może 2 tygodnie, może 2 miesiące". Ubezpieczyciel nakazał powrót do kraju stwierdzając, że nie mam szans na dalsze kontynuowanie wyprawy. Byłem załamany, przecież ledwo przejechałem 1750 km. Postanowiłem jednak walczyć. SMSwa konsultacja lekarska z Polski dała mi nadzieję, że może jednak się uda. Po 12 dniach przerwy ruszyłem w dalszą drogę, aby po 3 kolejnych doznać takiego zatrucia, że traciłem świadomość. Kiedy wyleczyłem zatrucie okazało się, że kolano już mnie nie boli. Jechałem więc coraz szybciej, a podróży towarzyszyła modlitwa. Po jakimś czasie modliła się o powodzenie mojej wyprawy cała Syberia, a szczególnie pracujący tam misjonarze z Polski i całego świata. Byłem oficjalnie witany w każdym Kościele na początku Mszy Św., a po nich były organizowane ze mną spotkania, często bardzo spontaniczne.

Rosja, z przypadkowym turystą na Placu Czerwonym Rosja, z przypadkowym turystą na Placu Czerwonym


Kiedy wydawało się, że już ze zdrowiem jest wszystko porządku, pewnego dnia wieczorem schodząc z roweru okazało się, że nie mogę chodzić - padła lewa łydka (159 km w deszczu pod wiatr w dość mocnym tempie). Zauważyło to dwóch Czeczenów, którzy zorganizowali mi w pobliskim motelu bezpłatny nocleg - tym sposobem spędziłem 1 z 7 nocy w hotelu. Dzień odpocząłem i ruszyłem dalej. Jednak najtrudniejszym etapem był odcinek Irkuck - Sljudianki. W Irkucku dokonałem planowanej wymiany przerzutki, łańcucha oraz przednich i tylnich zębatek. Nie miałem przedniej zębatki ze sobą i musiałem ją kupić na miejscu. Nie było oryginalnej, więc założyli z mniejszą ilością ząbków (od górala). Kiedy następnego dnia ruszyłem w drogę okazało się, że nie mogę przyzwyczaić się do nowych przełożeń. Na dodatek przez cały dzień bez przerwy lało i wiał wiatr, a miałem do pokonania 105 km przez góry. Do Sljudianki dotarłem kompletnie wyczerpany. Jednak następnego dnia opanowałem nowe przełożenia, a po kilku dniach odpowiadały mi lepiej niż poprzednie.

Po przekroczeniu granicy rosyjsko - mongolskiej byłem kompletnie wyczerpany. W czerwcu przejechałem prawie 3,5 tys. km, a tylko pierwsze 700 km było po płaskim. Dalej były tylko podjazdy i zjazdy. Musiałem jednak się spieszyć, aby zostawić na wizie 2 tygodnie na powrót. Wówczas musiałem zmodyfikować swoje plany - nie miałem już siły, aby jechać do Pekinu przez rejony Lanzhou i Szanghaju. Armia Terakotowa musi poczekać. Tempo jazdy zmniejszyło się, a więcej czasu poświęciłem na obserwację życia Mongołów Wówczas też się trochę działo - akurat były wybory, a 2 dni po nich w wyniku zamieszek została wprowadzona godzina policyjna i prohibicja w Ułan Bator. Mi to jednak nie przeszkodziło spędzić wieczoru przy piwku z trzema rodakami, którzy przyjechali z Polski do Mongolii na motorach. W Ułan Bator po raz ostatni także spotkałem misję katolicką - kolejna była dopiero w Pekinie. Skończyła się dla mnie cywilizacja europejska (tylko tam było pewne, że spotkam pralki automatyczne i komputer, a czasami rodaków). 250 km za Ułan Bator skończyła się droga, były już tylko szlaki przez kolejne 450 km do granicy z Chinami.

Mongolia; w i przed jurtą zaopatrzoną w baterie słoneczne i antenę
satelitarną ;)
Mongolia; w i przed jurtą zaopatrzoną w baterie słoneczne i antenę
satelitarną ;)


Podczas podróży przez pustynię w pierwszej części do miasta Sajnszand jechałem trzymając się budowanej przez Chińczyków drogi. Ale ostatnie 200 km to już tylko miałem za drogowskazy słupy energetyczne. Bywało, że całymi godzinami nikogo nie widziałem, a jednego dnia na 100 km odcinku spotkałem tylko jedną osadę. Ale każdy z napotkanych ludzi sam się zatrzymywał i wręczał mi butelkę wody, a czasami nawet częstował jedzeniem. W Mongolii. było mało domów (były w kilku osadach i miasteczkach), które zastąpiły jurty. Jadąc, czasami gdzieś na horyzoncie widziałem stada pasących się owiec, kóz, bądź koni (a nawet i wielbłądów), a gdy podjeżdżałem bliżej, coraz jaśniej wynurzały się kontury jurty. Gdy zbliżyłem się do domostwa mongolskich koczowników, to obok jurty mogłem zauważyć elegancki jeep, antenę satelitarną i baterię słoneczną, a w środku było DVD i TV. Mongołowie witali mnie niezwykle gościnnie, chociaż czasami porozumiewaliśmy się tylko na migi. Częstowali czym mogli, ale do smaku solonej herbaty z mlekiem i bez cukru nie udało mi się przyzwyczaić.

W Chinach szybko okazało się, że ich mieszkańcy wcale nie znają geografii lub znają ją bardzo słabo. Nikt nie wiedział, gdzie jest Polska, czy nawet Europa. Jak się później dowiedziałem, w Chinach nauczają tylko geografii własnego kraju. I widocznie dlatego pewna studentka, która znała podstawy angielskiego i rosyjskiego, pytała się mnie, w jakim języku w Polsce się rozmawia - rosyjskim czy angielskim. Tym niemniej, gdy się rozchodziła wieść, że cudzoziemiec jedzie na "ich" olimpiadę, od razu stawałem się gwiazdą i byłem w centrum zainteresowania wszystkich. Z tym też wiązał się inny problem - każdy chciał mnie karmić. Nie można było odmówić, żeby nikogo nie urazić, więc jadłem i jadłem. Najadłem się chińskich potraw, z których najbardziej smakował mi "Coubenz". No i wszyscy pozdrawiali mnie okrzykiem "hello"!

Na wyjeździe z miasta Jining przypadkowo uderzył w moje przednie koło cofający samochód. Wylądowałem na ulicy. Miałem odrapaną łydkę i zcentrowane przednie koło (uszkodzone było także dynamo wbudowane w piastę i jedno z mocowań błotnika). Od razu zrobiło się z tego duże zbiegowisko. Przy telefonicznej pomocy Pani Konsul RP i miejscowej milicji udało się zorganizować naprawę roweru w miejscowym sklepie GIANT na koszt sprawcy. Ledwo ujechałem 60 km i zepsuła się tylna piasta produkcji "Made in China". Trzeba było wracać do Jining. Niestety, ale nawet w salonie firmowym producenta mojego roweru, nie można było jej dostać. Ale po dniu oczekiwania sprowadzono mi drugą, która wytrzymała już do końca.

Mongolia, na szlaku przez Pustynię Gobi Mongolia, na szlaku przez Pustynię Gobi


Mając sporo czasu, dużo zwiedzałem. Widziałem starówkę w Datong, Groty Yungang, najstarszą drewnianą pagodę w Chinach w miasteczku Yingxian i Wiszącą Świątynię koło Hunyuan. A 400 km przed Pekinem zboczyłem z głównej drogi, aby przez kolejne trzy dni podróżować w górach Wutai Shan. Aby dotrzeć do pierwszego (najwyższego) szczytu, położonego na 3056 m.n.p.m musiałem pokonać 34 km podjazd, po którym było 5 km płaskiego i kolejne 6 km wspinaczki. Ale udało się. Do czterech pozostałych szczytów (od 2474 do 2890 m.n.p.m) prowadziły już tylko żwirowe, kamieniste drogi. Nie odpuściłem jednak. Spędziłem w górach 2 noce, korzystając z gościnności żyjących tam mnichów. Zdobycie 5 szczytów Wutai Shan kosztowało mnie jednak kontuzją obu kolan (bolały mnie już do końca).

1 sierpnia 2008 roku skończyła się zabawa. W Chinach zaczęła się "Akcja Pekin" i zaczęły się kontrole na granicach prowincji, rejonów, itd. Na dodatek zaraz pierwszego dnia milicja próbowała mnie zmusić do nocowania w przez nich wskazanym hotelu. Nie zgodziłem się na to i od tego momentu zaczęli mnie pilnować, a następnego dnia przez kolejne 4 rejony (gminy) jechali za mną, momentami w odległości tylko kilku metrów. Jeżeli zaś zagadywałem kogoś z miejscowych, milicjanci później przepytywali tę osobę, o co pytałem, jakie pytania zadawałem, itd. Na cztery dni przed rozpoczęciem Igrzysk, spotkałem 12 osobową grupę rowerzystów jadących z Amsterdamu, wspieraną przez 2 kierowców prowadzących busa z przyczepą i chińskiego "przewodnika". Przejechaliśmy wspólnie ponad dobę. Ich spotkanie ułatwiło mi wjazd w rejon Pekinu, przed którym na 120 i 110 km były ustawione posterunki kontrolne. Moi nowi towarzysze podróży powiedzieli swojemu przewodnikowi, że albo jadę z nimi, albo oni zostają ze mną. A że na nich już czekał z oficjalnym powitaniem w Pekinie Ambasador Holandii, więc odprawy były szybkie i bez pytań. Jednak na 70 km przed metą rozstaliśmy się - oni mieli do końca podróży tylko dobę, a ja jeszcze trzy. Wykorzystałem zatem ten czas na zwiedzanie. Udałem się m.in. trasą kolarską z Igrzysk Olimpijskich podjeżdżając pod Wielki Mur Chiński w Badalingu. Miałem okazję chodzić po nim zarówno przy dziennym jak i sztucznym oświetleniu. Niedaleko też nocowałem pod gołym niebem, pilnowany przez jednego z wolontariuszy, aby nic mi się nie stało. A następnego dnia obok kas biletowych poznałem sztab szkoleniowy i polskich zawodników startujących w łucznictwie podczas Igrzysk Olimpijskich.

Chiny, z rowerzystami z Amsterdamu Chiny, z rowerzystami z Amsterdamu


Do Pekinu dotarłem szczęśliwie i zgodnie z planem dokładnie 8 sierpnia 2008 roku. Drogę rowerem ukończyłem na Placu Tiananmen, gdzie na pamiątkę zrobiłem sobie kilka fotek. Tam mnie dopadł także tłum turystów (głównie Chińskich), którzy koniecznie chcieli zrobić sobie ze mną pamiątkowe zdjęcie. Po godzinie pozowania niczym małpka, wsiadłem na rower i odjechałem. Mój rower w Pekinie był dla mnie niesamowitym bonusem. Konsulat RP znalazł mi niedrogi hotel z dwuosobowym pokojem do mojej dyspozycji (rower musiał być bezpieczny) oraz byłem na przyjęciu w Ambasadzie Polskiej z okazji "Dnia Polskiego" na Igrzyskach Olimpijskich. Byłem również specjalnym gościem w wiosce olimpijskiej, którą zwiedziłem w towarzystwie gimnastyka - Leszka Blanika, późniejszego złotego medalisty na Igrzyskach. Poznałem osobiście kierownictwo Polskiej Misji Olimpijskiej włącznie z jej szefem, Panem Kajetanem Broniewskim. Miałem także możliwość zobaczenia warunków, w jakich mieszkali nasi sportowcy oraz porozmawiania z kilkoma naszymi sportowcami. Jeszcze w kraju kupiłem 11 biletów na zawody i okazało się, że miałem wyjątkowe szczęście - byłem świadkiem zdobycia przez reprezentantów Polski trzech złotych medali. Udało się także dokupić kolejne bilety lub też wejść na "zużyte" bilety. Takim sposobem uczestniczyłem w zawodach, podczas których Jelena Isinbajewa pobiła rekord świata w skoku o tyczce.

Niestety, ale przygoda szybko się skończyła. Pomimo wydłużenia pobytu w Pekinie, 20 sierpnia 2008 roku wieczorem ruszyłem do Władywostoku. Po trzech dobach przygód udało się przedostać na miejsce, a dzień później wsiąść do pociągu kolei transsyberyjskiej. Po tygodniu podróży dotarłem do Moskwy. Stamtąd był już tylko pociąg przez Kaliningrad do Malborka i 10 km podróży rowerem do domu rodzinnego w Dąbrówce Malborskiej (jedyny raz, kiedy przydało się oświetlenie roweru).
Pełna przygód, ciekawych spotkań, doznań i wrażeń, a także wymagająca wiele wyrzeczeń, samozaparcia, odporności psychicznej i fizycznej wyprawa rowerowa "Pekin 2008" trwała 148, z czego 123 na rowerze dni. Przejechałem łącznie 10 255 km, co zajęło mi 596 godz. Najdłuższy etap w podróży był na terenie Polski z Sejn do Niemenczyna - 202 km.

Chiny, w Wiosce Olimpijskiej z gdańskim gimnastykiem - Leszkiem Blanikiem Chiny, w Wiosce Olimpijskiej z gdańskim gimnastykiem - Leszkiem Blanikiem


Najważniejsze cele mojej podróży
+obejrzenie zmagań polskich sportowców na Igrzyskach Olimpijskich w Pekinie,
+pokonanie rowerem trasy Sopot - Pekin,
+poznanie kultury i obyczajów mieszkańców Rosji, Mongolii i Chin,
+przejechanie jednym pociągiem całej trasy kolei transsyberyjskiej,
+popularyzacja międzynarodowej turystyki rowerowej,


Patronat honorowy
+Arcybiskup Tadeusz Gocłowski - Metropolita Gdański,
+Polski Komitet Olimpijski,
+Pan Marek Kamiński - podróżnik i polarnik,
+prof. UG dr hab. Andrzej Ceynowa- Rektor Uniwersytetu Gdańskiego,
+Pan Jacek Karnowski - Prezydent Miasta Sopot,
+Pan Paweł Adamowicz - Prezydent Miasta Gdańska,
+Pan Arkadiusz Rybicki - Poseł PO na Sejm RP,
+Pan Józef Poltrok - Konsul Honorowy Litwy w Gdańsku,
+Pan Krzysztof Figel - Konsul Honorowy Łotwy w Gdańsku,

Sponsorzy:
+SKOK Stefczyka - Główny Sponsor Wyprawy,
+Uniwersytet Gdański,
+Energa Zakład Elektrowni Wodnych w Straszynie,
+Miasto Sopot,
+Parlament Studentów Uniwersytetu Gdańskiego,
+Giant Polska Sp. z o.o.,
+Sklep rowerowy Żuchliński w Gdyni ,
+Extrawheel,
+Centrum Medyczno - Rehabilitacyjne Revimed w Gdańsku,

...a to ja, Krzysztof Skok, skromny podróżnik... ...a to ja, Krzysztof Skok, skromny podróżnik...


Uczestnik wyprawy
Krzysztof Skok z Dąbrówki Malborskiej k. Malborka. Od 1997 roku student trójmiejskich uczelni, absolwent Politologii na Uniwersytecie Gdańskim, Europejskich Studiów Specjalnych na Politechnice Gdańskiej, a obecnie studiuje Zarządzanie i marketing na UG. Pasjonat coraz to nowszych wyzwań, a podróżując spełnia swoje marzenia. Z odbytych podróży "na Wschód" należy wymienić te najważniejsze: Kazachstan 2004, Ukraina i Mołdawia 2006, Zakaukazie (Gruzja, Armenia, Azerbejdżan) 2007. A 2008 rok to debiut w nowej roli - wyprawa rowerowa "Pekin 2008".
Krzysztof Skok, opr. Krzysztof Kochanowicz

Parametry trasy

  • Region Świat
  • Długość trasy 10255 km
  • Poziom trudności trudny

Znajdź trasę rowerową

Opinie (21) 6 zablokowanych

  • (1)

    Kozak. Ja tą trasę zrobiłem pociągiem:D

    • 0 0

    • a ja palcem po globusie :P

      a ja palcem po globusie :P

      • 0 0

  • Też miałem taką trasę i to w tym samym roku, choć naszym celem było zaćmienie słońca.

    • 0 0

  • Dziękuję wszystkim ;)

    Ja to jednak traktuję w kategorii dłuższej wycieczki:D
    Relacja z wyprawy jest na www.Rowerem.zeHej.pl
    Wesołych Świąt:)

    • 0 0

  • SZACUN

    SZACUN I CIEKAWE JAKI NASTEPNY CEL PODROZY?POZDROWIENIA

    • 0 0

  • GRATULACJE !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!

    • 0 0

  • Facet !!!! Jesteś WIELKI !!!!!

    • 0 0

  • Naprawdę wielkie osiągnięcie jestem pełen szacunku

    Jestem naprawdę pełen podziwu i szacunku. Podziwiam ludzi ,którzy decydują się na samotną podróż w tak daleki świat. Moje wyczyny i marzenia są bardzo skromne. Największym moim marzeniem jest dotarcie z Trzcińska do Zakopanego i z powrotem. Chętnie bym z tobą pokorespondował podaje mail wtwardy@poczta.onet.pl. Zapraszam też na bolga www.wojttwardy.blog.onet.pl pozdrowionka

    • 0 0

  • Wow

    WOW!!!

    • 0 0

  • niesamowite!!! Gratuluję osiągnięcia, zadroszczę zwiedzonych miejsc, przezyć, spotkanych ludzi, prawdziwej przygody... Czytałam z przyspieszonym biciem serca :) Pozdrawiam

    • 0 0

  • że tak powiem kozacko :P

    brawa brawa i jeszcze raz brawa :D

    • 0 0

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Wycieczka rowerowa wśród kwitnących sadów Dolnej Wisły

40-60 zł
zajęcia rekreacyjne, rajd / wędrówka

MH Automatyka MTB Pomerania Maraton - Kwidzyn - Miłosna (1 opinia)

(1 opinia)
80 - 115 zł
zawody / wyścigi

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Znajdź trasę rowerową

Forum