• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Weekend w Górach Stołowych

Krzysztof Kochanowicz
14 września 2004 (artykuł sprzed 19 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Suwalszczyzna, kraina jak baśń
Skoro czasu było mało, trzeba było pomyśleć, jak w inny sposób moglibyśmy dostać się na południe, tak by przez weekend zrealizować zamierzone wcześniej trasy! Wprawdzie mówiąc, cały ten wyjazd możemy zawdzięczać Kubie, który jak tylko usłyszał: "Góry Stołowe na rowerze" nie wahał się siąść za kierownicą swojej Felicji kombi, zabrać rowerki na dach i przejechać ponad 600 km w jedną stronę tylko po to by przez niecałe trzy dni pośmigać rowerkiem po górach. Padł extra pomysł więc i my z bez wahania, a raczej z wielką radością go zaakceptowaliśmy. W pracy ci co mogli, albo musieli wykombinowali tak, by piątek dostać wolny i cały plan z dnia na dzień stawał się realny.

Kubę, jakoś specjalnie nie martwił fakt, iż ponad 10 godzin spędzi za kółkiem, a nas to, że będziemy mieli przez całą noc "oczy szeroko otwarte" podtrzymując naszego kolegę na duchu by nie zasnął :-) Wiedzieliśmy także, że jak tylko zajedziemy, nie będzie spania, a tylko mała drzemka i realizacja naszego wymarzonego planu ! Plan był ostro napięty, ale bawiliśmy się świetnie !



Dzień I, piątek, weekendu początek :-)

O porze "piania kogutów" zajechaliśmy do Pasterki, malutkiej, odizolowanej od świata wsi, położonej praktycznie w sercu Gór Stołowych, u stóp Wielkiego Szczelińca (867 m n.p.m.). Oczywiście, zanim wyruszyliśmy na szlak położyliśmy się spać, gdyż nasze organizmy potrzebowały odpoczynku. Ale długo sobie nie pospaliśmy, bo obudził nas zza okna dochodzący stukot; stukot kropel wody uderzających o parapet :-( Trochę miny nam zrzedły jak zobaczyliśmy totalnie zachmurzone niebo i padający deszcz. No cóż, skoro pogoda była "niewyjściowa", to jeszcze postanowiliśmy trochę odpocząć. Lecz po kolejnej godzinie za oknem nic się nie zmieniło, tyle że niebo przybrało nieco inny jaśniejszy odcień szarości :-) Zaczęliśmy się zastanawiać, ale w końcu nikt z nas nie przyjechał tu siedzieć w domu! Dlatego też odpowiednio się ubraliśmy i ruszyliśmy na podbój gór.



Musimy przyznać, że nie było łatwo. Jednak całonocna podróż dawała o sobie znać, a pogoda zbytnio nie zachęcała nas do dalszej jazdy. Do tego szlak, na który wjechaliśmy był już zalany i przejazd po śliskich korzeniach i wystających gdzieniegdzie skałkach był bardzo niebezpieczny. Na szczęście kryzys ten minął, jak tylko naszym oczom ukazały się piękne, ogromne skały. Sterczące tuż przy samej ścieżce, pionowe ściany robiły wrażenie, a przejazd pomiędzy nimi jeszcze większe ! Wiedzieliśmy już co nas czeka. Pomimo, iż deszcz nie przestawał padać, nie wycofaliśmy się, nie dawaliśmy za wygraną !

Z Pasterki wyruszyliśmy żółtym szlakiem w stronę Wodospadów Pośnych, który początkowo wydawał się dość łatwy, ale jak zaczęły się skałki i korzenie jazda była bardzo utrudniona, dlatego miejscami zmuszeni byliśmy rowery wziąć na plecy :-) Szlakiem żółtym dotarliśmy do "Szosy Stu Zakrętów", którą niestety musieliśmy wdrapać się praktycznie na samą górę. Na szczęście zmęczenie już minęło i pokonanie 8 km pod górę specjalnie nie sprawiły nam trudności. Ale, to chyba tylko dzięki tak cudownym widokom, które nam towarzyszyły! Nazwa drogi przecinającej Park Narodowy Gór Stołowych mówi sama za siebie. Jest to wąska górska szosa, wijąca się od Radkowa przez Karłów po Kudowę Zdrój. Najpiękniejszy jest odcinek za Radkowem, czyli dokładne ten którym podjeżdżaliśmy, gdzie nad szosą zwieszają się kilkudziesięciometrowe Filary Skalne; wyżej w rejonie Sroczego Zakrętu można napotkać również skalne grzyby i maczugi, które nie przestawały nas zadziwiać.



Na wysokości Burzowej Łąki odbiliśmy w lewo na czerwony szlak pieszy, którym dotarliśmy do Skalnych Grzybów. Pomimo, iż szlak był przeznaczony do wędrówek pieszych, nie mieliśmy większych trudności by go pokonać na rowerach, gdyż ścieżka była dość szeroka, a białe kamienie, którymi była ona wyłożona, w żadnym wypadku nie uniemożliwiały nam jazdy. No może, gdzie niegdzie trzeba było wytężyć trochę umysł i pomyśleć jakby tu podjechać lub zjechać z trochę bardziej nachylonego wzniesienia. W końcu po to pojechaliśmy w góry by po nich jeździć !

Tuż przy wzniesieniu Rogacz (684 m n.p.m.) obraliśmy "Pruski Trakt" trochę szerszą drogę, również charakteryzującą się biało-szarym skalnym podłożem, którą dotarliśmy do Wąskiej Łąki, małej polany, gdzie zrobiliśmy sobie pierwszy dłuższy postój. Dalej po raz kolejny wskoczyliśmy na chwilkę na żółty szlak, którym to przecięliśmy inny trakt, tym razem Kręgielny. Jednym słowem trzymaliśmy się cały czas lewej strony Wielkiego Torfowiska Butorowskiego.



Niedaleko skały o nazwie Zbój (751 m n.p.m.) odbiliśmy na niebieski szlak (znowu pieszy), którym kontynuowaliśmy drogę praktycznie aż do Narożnika (851 m n.p.m.), a dalej do Fortu Karola. Niebieski szlak, którym jechaliśmy wzdłuż Urwiska Batorowskiego mrozi krew w żyłach. Pomimo, iż padał deszcz i unosiła się dość gęsta mgła, która ograniczała widoczność przejazd tym szlakiem przyniósł nam wiele niesamowitych wrażeń! Część szlaku od Skały Puchacza aż do Kopy Śmierci (830 m n.p.m.) można było przejechać, ale prędkość nie przekraczała 8 km/h :-) Wąska ścieżka, wśród sterczących skał nie była łatwa. Lecz w okolicy Narożnika (851 m n.p.m.) rowery nieśliśmy na plecach ! Szlakiem niebieskim dotarliśmy znowu do "Szosy Stu Zakrętów" i tu na przydrożnym parkingu zrobiliśmy sobie następny postój. Trzeba było trochę się wysuszyć, gdyż od dobrych kilku godzin jechaliśmy cały czas w deszczu. Tu ze względu na ciężkie warunki pogodowe, musieliśmy nieco zmienić nasze plany. Dlatego szlakiem niebieskim wdrapaliśmy się tylko na chwilę na Ptaka (790 m n.p.m), by zobaczyć Fort Karola, a później z powrotem zeszliśmy do "Szosy Stu Zakrętów", którą tym razem zjechaliśmy do Kudowy Zdrój.



Fort Karola, a raczej pozostałości fortyfikacji, w 1790 r. wzniósł major wzniesionej B. von Rauch. Do dziś zachowały się tylko resztki murów wraz z bramą kamienną w formie łukowego sklepienia. Fort powstał w ramach prac mających na celu zabezpieczenie granicy pruskiej przed spodziewaną wojną z Austrią. Był on niewielką budowlą, wykorzystującą ukształtowanie terenu i stojące tu skałki. Wokół małego dziedzińca stały pomieszczenia dla załogi, a w najwyższym punkcie urządzono platformę- działobitnię. Nazwa fortu upamiętnia cesarza Karola VII. Fort nie odegrał nigdy roli militarnej, ale stał się atrakcją turystyczną i uchodził za dobry punkt widokowy, bowiem na grzbiecie wycięto las dla zapewnienia pola ostrzału z fortu. Obecnie fort i całe otoczenie jest zarośnięte drzewami. Jedynie z najwyższego punktu fortu na murach, dokąd prowadzą kamienne schody, roztacza się piękny widok w kierunku północnym na Szczelińce i Karłów, oraz na południowy wschód na Narożnik i Białe Ściany.

Szosą Stu Zakrętów dojechaliśmy do jednego z najpiękniejszych uzdrowisk Ziemi Kłodzkiej, Kudowy Zdrój. Miejscowość ta jest naprawdę imponująca. Wśród pięknych kolorowych kamieniczek roi się od pensjonatowej zabudowy uzdrowiskowej. Piękne, stylowe sanatoria sięgają XIX wieku, a wśród nich liczne kafejki i atrakcyjny park zdrojowy, otoczony bujnymi kwiatami i palmami. Z pewnością jest to wyśmienite miejsce na odpoczynek i rehabilitację ! My w Kudowie, niestety nie mogliśmy zagościć zbyt długo. Wprawdzie już się wypogodziło i spokojnie moglibyśmy trochę pozwiedzać, lecz powoli zaczął zapadać zmrok, a my, ze względu na brak oświetlenia, zmuszeni byliśmy dotrzeć jeszcze przed nocą do bazy.

Jak już trochę odetchnęliśmy, wysuszyliśmy nasze ubrania i zaspokoiliśmy "burczące" żołądki, postanowiliśmy ostatnie chwile wykorzystać na zwiedzenie słynnej Kaplicy czaszek w Czermnej (która jest częścią Kudowy). Niestety jak zajechaliśmy na miejsce, okazało się, że kaplica jest już zamknięta :-( No cóż, nie tym razem, ale może przyjedziemy tu w następnym roku ;-) Skoro Kaplica czaszek była już zamknięta, doszliśmy do wniosku, że zmniejszymy tempo powrotu i pojedziemy sobie bardziej spacerowym tempem, he, he ... lecz kierując się na Pstrążną tuż przy końcu Kudowy, naszym oczom mignął ciekawy obiekt. Dlatego też postanowiliśmy zawrócić i zobaczyć co to takiego? Jak podjechaliśmy bliżej, ukazał się nam piękny wiatrak oraz drogowskaz z napisem : "Szlak ginących zawodów". Dlatego z ciekawości podjechaliśmy jeszcze bliżej, po czym zauważyliśmy, że w jednym z tutejszych gospodarstw mieści się Skansen Kultury Ludowej. Wprawdzie on również był już zamknięty, ale Darek poprosił właścicielkę, czy moglibyśmy tylko na chwilkę rzucić tam okiem i porobić kilka fotek.



W skansenie tym oprócz rekonstrukcji wiatraka mieliśmy okazję zobaczyć inne budynki architektury sudeckiej oraz sprzęty gospodarstwa domowego, których używano przed laty. Dowiedzieliśmy się również, że latem czeka tu na turystów sporo różnych atrakcji, takich jak np.: pokaz pieczenia chleba połączony z degustacją, wyrób masła oraz maślanki. Szkoda tylko, że przyjechaliśmy tak późno i wszystkie te atrakcje nas ominęły :-( Po krótkiej wizycie w skansenie ludowej architektury sudeckiej ruszyliśmy w drogę powrotną do Pasterki. Powoli zaczął zapadać zmrok, a my byliśmy już trochę zmęczeni. Do miejsca, naszego noclegu w prawdzie zostało nie więcej niż 20 km, ale za to jakich kilometrów. Już od samego początku czyhał na nas dość długi i stromy podjazd, a następnie nie łatwa wędrówka z rowerami na plecach zielonym szlakiem wiodącym pomiędzy pasem granicznym z Czechami a Błędnymi Skałami. Wędrówka na sam szczyt zajęła nam ponad godzinę, jeśli nie lepiej :-( Odcinek ten dał nam ostro w kość i szczerze można powiedzieć, że co poniektórzy mieli tu niezły "kryzys" ;-) Zdawaliśmy sobie sprawę, że szlak ten będzie dość trudny, ale nie aż tak trudny !!! No, cóż innego wyjścia nie było jak wspiąć się na samą górę! O powrocie nie było już mowy, gdyż z minuty na minutę było już coraz ciemniej, a nikt z nas nie pomyślał by zabrać ze sobą oświetlenie (No, prócz Darka, który miał ze sobą tylnią lampkę ;-) ) Któż by pomyślał, że pierwszego dnia, aż tyle zejdzie nam czasu :-)

Jak już wdrapaliśmy się na górę okazało się , że znajdujemy się tuż przy wejściu do "Skalnego Miasta". Szkoda, że nie zabraliśmy ze sobą naszych halogenów, bo pewnie zwiedzilibyśmy również słynny skalny labirynt, mając podwójną frajdę, ze względu na tak późną porę, jak i brak turystów:-) Skalny labirynt przeminął nam koło nosa.... no cóż :-( Ale nie to nas martwiło. Najgorsze było to, że zgubiliśmy zielony szlak i początkowo od Błędnych Skał odbiliśmy zupełnie w przeciwnym kierunku. Na szczęście daleko nie zajechaliśmy, gdyż Frans w miarę szybko zorientował się, że coś cos tu nie gra. Dobrze, że chociaż on miał "głowę na karku" i pomimo zmęczenia, mógł normalnie myśleć! Nie uśmiechał się nam powrót, ale tylko taka decyzja pozwalała na odnalezienie szlaku, jeszcze przed nadchodzącą nocą !



W końcu udało się ! Byliśmy szczęśliwi, że odnajdując szlak, który zaprowadzi nas do bazy ! Stwierdziłem jednak, że nie damy rady przedrzeć się nim przez góry, nie dość że bez oświetlenia, to jeszcze w SPD'ach! Dlatego znaleźliśmy najkrótszą drogę do szosy. Fakt, iż droga do której dotarliśmy wiodła nieco naokoło, lecz była to jedyna szansa by zajechać cało do Karłowa, a stamtąd do Pasterki. Gdy zajechaliśmy już do Karłowa było już zupełnie ciemno i cicho. Wyglądało to tak jakby wieś zupełnie wymarła. Dobrze, że chociaż gdzieniegdzie przydrożne latarnie oświetlały nam drogę. Z Karłowa do Pasterki wystarczyło objechać oba Szczelińce, ale z drugiej strony droga ta strasznie nam się dłużyła. Można powiedzieć, że jechaliśmy prawie "po omacku". Droga, która wiodła do Pasterki przecinała dość gęsty las wysypany ogromnymi pionowymi skałami, które ograniczały widoczność. Drogi praktycznie nie było widać, gdzieniegdzie tylko przebłyskiwały światełka z pobliskich gospodarstw. Darek starał się jechać pierwszy oświetlając nam drogę swoją pulsacyjną czerwoną lampką, lecz sam do końca nie był pewny czy dobrze jedzie :-) ... Ale w końcu wszystko zostało nam wynagrodzone ! Lekko przed godz.22 dotarliśmy na miejsce ! Cali i szczęśliwi ! A najbardziej byliśmy "uchachani" jak naszym oczom ukazała się tabliczka wsi, do której mieliśmy dotrzeć !!!

Podsumowanie dnia: Pomimo, iż pogoda nie była taka, jaką sobie wymarzyliśmy dzień ten zaliczamy do udanych. Szlaki w prawdzie nie zawsze nadawały się "na rower", ale co to by był za wypad bez "łyku adrenaliny" ! To co zobaczyliśmy, jest nasze, choć żałujemy, że nie mieliśmy okazji zwiedzenia Kaplicy czaszek. No i szkoda, że nie pomyśleliśmy tego dnia o lampkach, bo z pewnością moglibyśmy zobaczyć więcej i pobawić się w chowanego w labiryntach "Skalnego Miasta" ! Tego dnia przejechaliśmy : 68 km ! (nie licząc km gdzie rowery nieśliśmy na plecach)

Dzień II, sobota, wycieczka do naszych sąsiadów "Pepiczków" :-)

O dziwo, po tak ciężkim poprzednim dniu, wstaliśmy dość wcześnie i to jeszcze bez żadnych zakwasów ! Po śniadanku i dokładnym przestudiowaniu mapy, tym razem wybraliśmy nieco spokojniejsze szlaki, ale po drugiej stronie granicy u naszych czeskich sąsiadów. A dlaczego akurat tam ? Dlatego, że o tamtejszych szlakach rowerowych wiele miłego usłyszeliśmy jeszcze zanim zamierzaliśmy odwiedzić Góry Stołowe. Żeby przekroczyć granicę z Republiką Czeską wystarczyło zjechać zielonym szlakiem z Pasterki w kierunku Ostrej Góry i tuż przed nią na samym dole odbić w prawo. Granica, była tak mała, że praktycznie byśmy jej nie zauważyli, gdyby nie mały szlaban :-) Oczywiście jak się spodziewaliśmy nikt jej nawet nie pilnował i swobodnie mogliśmy ją przekroczyć bez okazywania jakichkolwiek dokumentów ! Tuż za szlabanem doznaliśmy lekkiego zamętu w głowach, że względu na tak liczne szlaki rowerowe ! Oznaczeń było tyle, że nie wiedzieliśmy którym szlakiem pojechać, ale w końcu doszliśmy do wniosku, że uderzymy, tak jak to wcześniej sobie zaplanowaliśmy.



Pierwszą wieś o którą zahaczyliśmy była Machowska Lhota. Kurcze, te czeskie wsie coś w sobie mają :-) Od samego początku przyciągnął nas ich urok, spokój i porządek ! Równe drogi, pięknie oznakowane szlaki, wszystko miało swoje wyznaczone miejsce. Mieliśmy wrażenie jakby wszystko zostało dokładnie zaplanowane ! Tu także, za maleńkim miejskim ratuszem odbiliśmy na żółty szlak pieszo-rowerowy, którym dotarliśmy do innej mniejszej osady o nazwie Rerisny. Następnie skierowaliśmy się na niebieski szlak rowerowy prowadzący do Slavny. Odcinek ten miejscami był dość trudny, szczególnie trochę w kość dały nam śliskie po deszczu leśne podjazdy, oraz kręte żwirówki. Ale nie można powiedzieć tu a jakiejkolwiek wspinaczce z rowerami na plecach, gdyż najwyższe wzniesienia nie były tak mocno nachylone i sięgały co najwyżej 570-580 metrów n.p.m.

W miejscowości Slavny odbiliśmy na żółty szlak wiodący do Suchego Dołu. Droga wiła się wśród licznych gospodarstw rolnych i pół uprawnych, z których w powietrzu unosił się "orzeźwiający zapach różnych odchodów". Uuucchhhhh, aż miejscami oczy piekły :-) Ale lepszy taki zapach, niż kurz i smród miejskich spalin ! W Suchym Dole zmieniła się trochę nawierzchnia drogi, na piękny, gładziutki asfalt, którym dojechaliśmy do Hlavnov. Tu zatrzymaliśmy się na chwilkę przy małej kapliczce, uzupełniając płyny w naszych organizmach, po czym ruszyliśmy w kierunku Parku Narodowego "Brumovske Steny", należącego do pasma środkowosudeckiego, które ciągnie się od Polski po Czechy. Tu również napotkaliśmy wzniesienia o budowie płytowej z piaskowcowymi stoliwami oraz pojedyncze ogromne kamloty sterczące tuż przy szlaku.

Trasa była przecudna i to chyba sprawiło, że nawet nie zorientowaliśmy się kiedy minęliśmy szlak, w który mieliśmy odbić ... ;-) No cóż, nic straconego, a 10 km w tą czy w tamtą nie sprawiło nam większego problemu. Skoro minęliśmy szlak, to przecież nie będziemy się wracać ! Dlatego na chwilkę zrobiliśmy postój, by opracować jakiś inny wariant, tak by dotrzeć do przygotowanej wcześniej trasy inną drogą. Ale i tu nie było problemu, gdyż praktycznie na każdym większym skrzyżowaniu było wiele różnych możliwości co do doboru odpowiedniego szlaku, zarówno łatwego, trudniejszego jak i extremalnego ! W prawdzie nie rzuciliśmy się na ten extremalny, ale też nie na najprostszy !

Cyklostrada, którą zamierzaliśmy dotrzeć do miejscowości o dość śmiesznej nazwie "Amerika" wiodła dość szeroką, ale za to bardzo krętą, kamienistą drogą. Miejscami zakręty były bardzo niebezpieczne, o czym powiedzieć może Frans, który uległ tu dość groźnie wyglądającemu wypadkowi ! Na szczęście wszystko dobrze się skończyło ! Ten to ma farta, zawsze spadając na cztery łapy, jak prawdziwy tygrys ;-) Ale gdyby nie miał kasku, to mogło to się skończyć kalectwem !!! Kask przyjął całe uderzenie, łamiąc się na pół!!! Ale kij z kaskiem, w końcu to rzecz nabyta; życie, czy zdrowie jest ważniejsze, jego kupić się nie da !



Po dłuższej przerwie, zmuszeni byliśmy jechać trochę wolniej, aż do momentu gdy Frans przyzwyczai się do "kręcenia". Ale pomimo, spuchniętego kolana, stłuczonego łokcia i ogólnego szoku, specjalnie jakoś nie zwolniliśmy. Tyle co częściej robiliśmy przerwy, ale raczej ze względu dość ładną tego dnia pogodę i cudowne widoki, które nam towarzyszyły! A Robercika, to nie mogliśmy przegonić z tych ogromnych kamieni, na każdy musiał wejść, każdy dotknąć, dobrze, że nie przyszło mu na myśl by zabrać któryś do domu, he, he, he :-)

Ostatnie dwa przystanki po stronie czeskiej z zrobiliśmy jeszcze niedaleko Bożanova. Pierwszy, tuż za granicami Parku Narodowego, oglądając skoki tutejszych śmiałków na nartach oraz snowboardzie do wody, ze specjalnie wybudowanej skoczni. Robercik, pewnie by się dołączył, lecz jeszcze nie opanował wypinania SPD'ów przy salcie w tył z podwójną śrubą :-))) Drugi przystanek natomiast, zrobiliśmy na ostatnie fotki w drodze do granicy z Polską. I tak oto dotarliśmy z powrotem, ale nie tu zakończyła się nasza sobotnia wyprawa !
Do Pasterki zostało jeszcze ok.20 km, a co najlepsze 15 km ostrego podjazdu pod górę "Szosą Stu Zakrętów"! Jednak życie jest piękne ! Po raz drugi zdarzyła się nam okazja pokonania tej pięknej pod względem krajobrazowym drogi, która przecina samo serce Gór Stołowych !

Podsumowanie dnia: Tego dnia, pogodę mieliśmy już bardziej łaskawą, co pozwoliło nam na podziwianie pięknych krajobrazów ! W Czechach bardzo duże wrażenie zrobiły na nas świetnie oznaczone szlaki rowerowe jak i ich różnorodność, zarówno dla początkujących rowerzystów jak i dla tych "o mocnych nerwach". Tego dnia przejechaliśmy : 65 km !



Dzień III, niedziela, ranna wycieczka na Szczeliniec Wielki :-)

W niedzielę zamierzaliśmy sobie trochę odpocząć przed wyjazdem, dlatego też postanowiliśmy trochę dłużej pospać. Jedynie ja (Krzysiek - Frans) miałem kłopoty ze snem, gdyż spory ból sprawiało mi spuchnięte kolano, dlatego też wstałem już o godz.7 i kręciłem się z kąta w kąt, co chwilę czymś szeleszcząc :-) Później dołączył do mnie Robert i razem postanowiliśmy się przejechać. Jak się okazało, pedałując czułem się lepiej niż chodząc ! Zatem relacja Roberta i moja:

Skoro, Darek i Kuba jeszcze nie wstali z łóżka, postanowiliśmy sobie zrobić małe kółeczko po okolicy. Ale jak zdaliśmy sobie sprawę, że nie byliśmy jeszcze na szczycie Szczelińca Wielkiego (867m n.p.m.), który w sumie znajduje się tuż niedaleko Pasterki w której mieszkaliśmy, doszliśmy do wniosku, że było by grzechem na niego nie wejść. Nie daliśmy więc za wygraną , Szczeliniec był w zasięgu ręki ! Żeby w miarę szybko uwinąć się z czasem postanowiliśmy wdrapać się z rowerami na sam szczyt Szczelińca żółtym szlakiem prowadzącym nieco na skróty. Wprawdzie nie była to prosta droga, ale za to nie było na niej turystów, którzy plątaliby się pod nogami :-)

Na górze Szczelińca zaskoczyła nas miła niespodzianka, ze względu na wyłożone pomiędzy skałami kładki, którymi swobodnie można było jeździć na rowerze ! Największą zagadkę mieli turyści piesi, którzy zziajani jak mopsy mieli zagadkę widząc dwóch rowerzystów na samej górze, pomykających wśród szczelin skalnych !

Ze względu na brak czasu zmuszeni byliśmy dość szybko opuścić to piękne miejsce i dołączyć do Darka i Kuby, którzy zaczęli powoli pakować się do drogi powrotnej. Dlatego też na zakończenie jeszcze naszej rannej wycieczki rowerowej częściowo zeszliśmy, częściowo zjechaliśmy tym razem o wiele łatwiejszym szlakiem niebieskim do Karłowa, a następnie szosą okalającą oba Szczelince dotarliśmy do Pasterki. Tego ranka zrobiliśmy : ok.10 km (w tym ok. 3 na piechotę z rowerami na plecach).

Po zapakowaniu samochodu i rowerów na dach, ruszyliśmy w drogę powrotną do Gdańska, zatrzymując się jeszcze po drodze na 2 godziny w Polanicy Zdrój, na obiad i spacer.

Podsumowanie naszego pobytu:

Pomimo tak krótkiego czasu spędzonego w Górach Stołowych, jesteśmy bardzo zadowoleni z tego wyjazdu. Wreszcie mieliśmy okazję poczuć góry z siodełka. Był to pierwszy taki wyjazd naszej Grupy i mamy nadzieję, że nie ostatni ! Bawiliśmy się naprawdę świetnie !

Grupa Rowerowa Trójmiasto (e-mail : gr3miasto@gmail.com)

Wypad w Góry Stołowe zorganizowali i odbyli : Krzysiek (Frans) & Kuba & Robert & Darek (Dropi)

Ps. Jak wiecie, nasza grupa specjalizuje się w organizowaniu różnych rajdów oraz wycieczek rowerowych, zarówno rekreacyjno turystycznych jednodniowych oraz kilkudniowych. Serdecznie zapraszamy !

Parametry trasy

  • Długość trasy 140 km
  • Poziom trudności trudny

Znajdź trasę rowerową

Opinie (17) 2 zablokowane

  • Góry Stołowe są dla turystów pieszych

    Jak bym zobaczył takiego co na wąskiej ścieżce pęta sie z rowerem to bym go pognał.
    Zróbcie sobie rajd po dnie Bałtyku!
    następnom razom

    • 1 2

  • ja tam nieraz jezdze na mojej KTMemce, 250cc :-)
    pogon mnie, jak dasz rade

    • 0 0

  • Ja uważam, że nie macie racji ....

    Mylicie się Wy turysty za dychę ! Kotlina Kłodzka i Góry Stołowe to extra teren na wycieczki rowerowe. Jest tam sporo dobrze rozwiniętych tras rowerowych, a i niektóre ścieżki piesze nadają się ... Fakt, iż ekipa Fransa, moze miejscami przesadziła w spinaczką, ale w końcu to ich sprawa. A co do rowerów na szlakach pieszych, to nigdzie takiego zakazu nie ma ! Przeganiać to możecie kury, na własnym polu !

    • 0 0

  • buahahhaa

    fajna wycieczka, fajna relacja, tylko troche glupawe te dymki na fotkach :P
    gregor ekstra podpis, teraz terrorysci zaatakuja portal trojmiasto hahaha

    • 0 0

  • restekpa ;)

    wielkie restekpa - jak zwykle super pomysł super realizacja super relacja

    • 0 0

  • O kurcze, takie rzeczy mnie omijają !

    Widzę że Grupa Rowerowa Trójmasto nie śpi w wakacje ! Świetną wycieczkę zorganizowaliście ! Miałem okazję również obcować z przepiękną tamtejszą przyrodą, ale piechotą. Ale podczas wędrówek zastanawiała mnie rzecz , czy na rowerze dałoby radę się przedowstać ! Wy pokazaliście , że jest to realne ! W następnym roku też spróbuję wybrać się na rowerze w tamtą okolicę, gdyż jest przepiękna, a niektóre szlaki tak jak opisujecie "mrożą krew w żyłach" !
    Pozdrawiam i życzę kolejnych udanych wypraw

    • 0 0

  • strasznie Wam zazdroszczę

    naprawdę strasznie zazdroszczę, byłam w górach stołowych w tym roku na wakacjach, było super, chętnie bym tam wróciła, nawet na trzy dni...

    • 0 0

  • Ech...górki, górki...

    Witam Zapalenców Dwóch Kółek!!
    Bardzo fajna relacja( nie słodząc oczywiście Fransowi - obiektywnie patrząc!). Super pomysł!
    Choć z mojej strony jest jedno ale. Jestem maniakiem dwóch kółek...ale chyba jeszcze większą miłością darzę GÓRY! Przychylam się do pierwszej opinii, że góry powinny być przede wszystkim miejscem pieszych wędrówek. Mnie rowery nie wadzą na szlaku... doputy ich nie ma.
    Góry Stołowe to park narodowy, więc jazda rowerem powinna być tam zabroniona. Kurcze, czytam to co napisałem i widzę, że trochę bredzę, ale to pisała moja część "górska". Moja część "rowerowa" natomiast zazdrości tego wypadu. Bardzo ciekawe miejsce...już pal sześć Góry Stołowe, ale sama Kotlina Kłodzka, to najbardziej zaje...te miejsce w Polsce! Gratuluję pomysłu i gratuluję realizacji. Ja sam jutro wybieram się w górki (Beskidy), ale bez roweru! Pozdrawiam Fransa, Uczestników wypadu i Wszystkich Cyklistów z Gdańska.
    PS Wiem, Frans, że nie lubisz czepialskich, ale muszę!...chciałem powiedzieć, że Szczeliniec Wielki, najwyższy szczyt ww. pasma ma 919 mnpm.! Troszkę go zaniżyłeś w realcji.
    PS II ...mam nadzieję, że nie widać aż tak bardzo, że tę wypowiedź pisałem na lekkim "rauszu"...no!
    POZDRAWIAM!!

    • 0 0

  • Jako uczestnik tej wycieczki chcę troche sprostować pierwszą wypowiedź. Góry Stołowe są piękne i to bez "ale". Są rzeczywiscie miejsca, na których się nie da jechać rowerem. Były to jednak sporadyczne przypadki, bo jak mozna było przeczytac zrobilismy ponad 65km. W Czechach natomiast ani przez chwilę nie musieliśmy schodzić z rowerków. "Turysto" mówisz, że jakbyś nas zobaczył na szlaku to byś nas przegonił. Pogoda dała nam popalić, cały dzień lało, więc tacy jak TY ( turyści ) siedzieli w domu i operowali pilotem TV. Dla mnie to z Ciebie żaden turysta tylko burak z Wawy !

    3majcie sie :)

    • 0 0

  • Dokładnie tak !

    Ojojoj piechurzy deszczyku się wystraszyli :-) Pierwszego dnia ostro lało, a na szlaku, którym jechaliśmy, a gdzieniegdzie się wspinaliśmy nie było żadnego piechura ! No i po co ludziom szlaki piesze, skoro nimi nie chodzą ? Albo z Was tacy piechurzy, jak ze mnie ksiądz !

    • 0 0

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Dni testowe w promotocykle chwaszczyno

dni otwarte

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum