• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Twarde lądowanie, czyli trasa mieszana na Harpaganie

Dariusz Linowski & Tomasz Szot; opr. Krzysztof Kochanowicz
18 listopada 2009 (artykuł sprzed 14 lat) 
Dobra strategia idzie w parze z kondycją Dobra strategia idzie w parze z kondycją

W połowie października Pradolina Łeby i Redy przeżyła prawdziwe oblężenie, jakiego do tej pory nie znała. Przez 24 godziny ponad ośmiuset orientalistów z kraju przemierzało wzdłuż i wszerz jedną z najbardziej urokliwych pradolin Polski.



Dziesiątki tysięcy lat temu hektolitry topniejącego lądolodu uchodząc do morza wyżłobiły w ziemi fantastyczną rzeźbę: niezliczone koryta, jary, wzgórza pagórki, bagniste łąki - słowem raj dla poszukiwaczy przygód. W tych okolicznościach przyrody, już po raz 38. odbył się Ekstremalny Rajd na Orientację - Harpagan, czyli cytując klasyków (Faniu) "najstarsza i najbardziej znana w Polsce impreza dla szaleńców, którzy zamiast siedzieć przed telewizorem w ciepłych kapciach biegają lub jeżdżą rowerem z mapą i kompasem."

Tradycyjnie, do wyboru były trzy konkurencje, w zależności od indywidualnych upodobań. Wszystkie jednak wymagające dużej kondycji, wytrzymałości, no i orientacji.

1) Trasa Piesza (TP): 100 km w 24 godziny,
2) Trasa Rowerowa (TR): 200 km w 12 godzin,
3) Trasa Mieszana (TM): 50 km pieszo + 100 km rowerem w 18 godzin.

Tytuł Harpagana zdobywają nieliczni, którzy dotrą na wszystkie Punkty Kontrolne (PK) i zrobią to w regulaminowym czasie. W jesiennej edycji, podobnie zresztą jak w wiosennej, wystartowałem w trasie mieszanej. W ten sposób staram się połączyć obie ulubione dyscypliny - bieg przełajowy z kolarstwem - również przełajowym. Udany wiosenny start, 14-minutowe otarcie się o tytuł, wzmogło apetyt i na starcie stanąłem pełen optymizmu i wiary w... niemożliwe.

Relacja Dariusza Linowskiego z trójmiejskiego teamu napieraczy - Navigatoria

Etap pieszy:

Pierwszy punkt zlokalizowany był na otwartej przestrzeni, podmokłej i ponacinanej licznymi kanałami. Wokół wilgoć potęgująca chłód oraz mgła ograniczająca widoczność do kilku metrów. Światła czołówek zamiast oświetlać drogę odbijały się od mlecznej poświaty oślepiając zawodników. Niezły hardcor się zapowiada - pomyślałem. Już pierwszy punkt dostarcza emocji a to za sprawą podejrzanego zachowania się czołówki peletonu, która, ku memu zdziwieniu, po potwierdzeniu PK1 biegnie z powrotem na zachód w stronę nieistniejącego mostu o którym wspominali organizatorzy w komunikacie przed startowym. Chwila konsternacji. Może Oni coś wiedzą o czym ja nie wiem? Może ten most jednak istnieje, a może znają jakieś tajemne przejście?

Koniec końców postanawiamy z kolegą Paffem kontynuować nasz plan wspólnego dotarcia do PK2 i podążamy na północ w kierunku domniemanego mostu. Do PK2 docieramy bez problemów i jak się okazuje w tym samym czasie co zagubiona czołówka. Chłopaki potwierdzają nasze podejrzenia, nie dosłyszeli komunikatu i pobiegli w kierunku mostu widmo. Są piekielnie szybcy - pomyślałem. Pomimo nadłożonych kilometrów przybyli na punkt w tym samym czasie co my. Paff zauważył że wprawdzie znowu odzyskali prowadzenie, ale koszty energetyczne tego manewru są wysokie.

Niska temperatura specjalnie nie rozpieszcza napieraczy Niska temperatura specjalnie nie rozpieszcza napieraczy


Przejście skrótem z PK2 do PK3 to pułapka, w którą nie dajemy się wciągnąć. Wijące się w gąszczu warstwice mapy nie wróżyły łatwego przejścia. Obchodzimy południowo-wschodnią górzystą cześć Puszczy Darżlubskiej w miarę łagodnym łukiem. Kilkukilometrowa przebieżka po prostym szutrze doprowadziła nas w pobliże PK3. Prostopadłe odbicie miało nas wyprowadzić wprost na punkt usytuowany na wzgórzu. Wzgórze i owszem znaleźliśmy, podobnie jak ze dwadzieścia innych osób nerwowo przeczesujących okoliczne krzaczory, ale po lampionie ani śladu. Ktoś stwierdził, że to nie możliwe żeby dwadzieścia osób w ten sam sposób się pomyliło. Winny z pewnością był budowniczy trasy lub obsługa punktu, która na pewno się pomyliła a być może spóźnia się na pkt. Jednym słowem winni są wszyscy tylko nie my. Czas nieubłaganie upływa niwecząc z trudem wypracowaną przewagę. Przybywa coraz więcej zawodników. Towarzystwo się rozprasza, przeczesując okoliczne wzgórza. Ta penetracja przynosi skutek. W końcu wspólnymi siłami docieramy do PK3. Późniejsza analiza tracka GPS wykazała że punkt był rozstawiony poprawnie. To my popełniliśmy błąd odbijając na pkt. 200m za daleko. Dalszą drogę przebywam już w samotności, bez większych przygód, od czasu do czasu nawiązując krótkotrwałe koalicje. Ta samotność wpływa na moją psychikę i motywację. Trasa i jej długie przeloty pomiędzy punktami stają się coraz bardziej nużące i męczące. Mimo woli zwalniam, więcej maszeruję niż biegnę. Ból przeszywa nieprzyzwyczajone do długich marszów mięśnie ud. Są spięte i nabrzmiałe, nie mogę ich rozluźnić, z trudem wykonuje prosty przysiad. Pomimo wyraźnej niedyspozycji udaje mi się końcówką sił dotrzeć do bazy z godzinnym przed czasem, pokonując trasę 55km w czasie 8 godz. 52 min.

Etap rowerowy:

Do startu rowerowego etapu pozostała ponad godzina, którą wykorzystałem na rozprostowaniu kości i wytrenowaniu oka. Sen nadszedł nim przymknąłem oko. Miła pobudka i pobudzająca kawka sprawiła cuda. 15 min później byłem zwarty i gotowy do dalszego napierania. Bólem mięśni się już nie przejmowałem z doświadczenia wiem że przesiadka na rower koi ból i działa wręcz leczniczo ;).

Sobotni poranek przywitał czerwonym wschodem słońca i temperaturą kilka stopni poniżej zera. Mróz uznałem za zjawisko tymczasowe i postanowiłem sobie nie zawracać głowy dodatkowymi ocieplaczami mimo, iż te leżały w pełnej gotowości w bazie. Start zgodnie z planem kilka minut po 7. Rzut okiem na mapę i szybka decyzja o rozpoczęciu pętli w kierunku południowym.

Pierwszy na celowniku to PK13. Postanawiam dobrać się do niego od strony wschodniej. Jak to zazwyczaj z 13 bywa - okazała się całkowicie pechowa! Przedwcześnie odbiłem z głównej drogi w niewłaściwą ścieżynę. Już po chwili stwierdzam, że droga odbija zanadto na północ tym samym cofając mnie w kierunku bazy. Przy nadarzającej się okazji skręcam na południe próbując nabrać wysokości na mapie. I ta próba kończy się fiaskiem. Po dłuższej chwili ponownie, zresztą nie zamierzenie, powracam na główną drogę. Toć to totalny falstart - przeszyła mnie okropna myśl. Szybka zmiana planów i kolejna próba namierzenia się na punkt tym razem od strony południowej. Niestety postępująca z zawodów na zawody galopująca ślepota nie pozwoliła mi odróżnić ścieżki od granicy powiatu co skończyło się poszukiwaniem drogi, której nie było i być nie powinno. Zdezorientowany, klnący na budowniczego i jego przestarzałe mapy, postanawiam odbić wątpliwą przecinką na wschód pod górkę. Na górce poczułem się już nieco raźniej. Tabuny podobnie zabłąkanych napieraczy wszystkich tras, podążających we wszystkich możliwych kierunkach. Nie wiele dało się z tego chaosu odgadnąć. Postanowiłem kontynuować kierunek mojej wyprawy i zjechałem w uroczą dolinkę. Biały szron, obficie okalający roślinność dolinki sprawił, że poczułem się jakbym przeniósł się w sam środek zimy. To są właśnie te krótkie chwile błogości - nagroda za poniesione trudy. Chwilę później docieram do PK. Strata czasowa znacząca. Zaczynam oswajać się z myślą że już po ptokach i tym razem nie uda się zrobić satysfakcjonującego wyniku.

Dariusz Linowski z trójmiejskiego Teamu Navigatoria Dariusz Linowski z trójmiejskiego Teamu Navigatoria


Kolejne dwa punkty 17 i 9 pokonałem już sprawnie bez większych wpadek. Za to 16 okazała się sprytną pułapką budowniczego, w którą niezwykłą łatwością dałem się wmanewrować. Do punktu, z kierunku z którego nadjeżdżałem nie było drogi. Mapa sugerowała kilku kilometrowy objazd i zdobycie punktu od strony północnej. Pośpieszna analiza mapy zasugerowała mi próbę przedarcia się na krechę przez szereg gospodarstw i prywatnych łąk, wprost na skraj lasu. Później już tylko 200m przedzierania się przez las i powinienem wyskoczyć wprost na punkt. Jak pomyślałem tak postanowiłem zrobić. Przejazd przez gospodarstwa obyło się bez problemów, żaden pies nie ważył się mnie pogonić, ani też dogonić. Elektryczne pastuchy też mnie nie powstrzymały, choć ich nadmierna ilość sugerowała rękę budowniczego Bartka. Zjazd oszronionymi bezdrożami, zachwycający krajobraz rodem beskidzkich hal... i nic nie zapowiadało nadchodzącej katastrofy. W końcu, zadowolony z siebie docieram do skraju lasu i tu zaczynają się pierwsze "schody". Las jest gęsto porośnięty, z trudem przedzieram się. Ponadto, coraz wyraźniej słyszę złowrogi (w tych okolicznościach przyrody) szum. Wmawiam sobie że to sprawka wiatru huśtającego koronami drzew. Kolejne z trudem zrobione metry doprowadzają mnie do skraju głębokiego jaru, w dnie którego wiła się dość szeroka, bystra rzeka. Szczęka opadła mi ze zdziwienia. Skąd u diabła wzięła się tu ta rzeka? Ponownie spoglądam na mapę. Patrzę, patrzę, pochylam się mocniej i... odkrywam na tle zielonej połaci lasu wijącą się, ledwie widoczną ćwierć milimetrowej szerokości niebieską strużkę. O ślepoto!

Odnajduję ścieżynkę gajowego, którą podążam wzdłuż jaru. Rozglądam się w poszukiwaniu dogodnego miejsca przeprawy. Zazwyczaj taka rzeka nie stanowi dla mnie problemu. Bywałem już na rajdach, w których przeprawia się na drugą stronę jeziora wraz z rowerem. Ale tym razem temperatura -4 st. przywoływała zdrowy rozsądek. Zjeżdżając z niewielkiej górki dostrzegam kątem oka rozległe bagienko skrzętnie ukryte pod dywanem żółtych liści. Nie doceniłem go. Nagłe wyhamowanie i zapadam się z pół metra. Podpieram się lewą nogą próbując utrzymać pion. Noga topi się w czarnej mazi po samo kolano, nim znalazła jakieś stabilne podparcie. Zamarłem w bezruchu. I co teraz? Oj, trwało to jeszcze trochę, nim udało mi się zajechać na sławetny PK16. Teraz już nabrałem całkowitego przekonania, że wynik tego rajdu nie będzie dla mnie rewelacyjny.

Szacuję, że w tym etapie mogę już tylko potwierdzić co najwyżej 7 z 10 punktów. Nie poddaje się, sił mam jeszcze wiele a psyche ładują mi "okoliczności przyrody". Gorzej z nawigacją. Na mapach sprzed pół wieku, ze szczegółowością "setek" przeczesywanie Trójmiejskiego Parku albo Puszczy Darżlubskiej przypomina szukanie igły w stogu siana. Bez odrobiny szczęścia lub znajomości terenu ani rusz. Ale nie narzekam, taka jest już specyfika tej kultowej imprezy. Trudności dodają pikanterii i rozbudzają emocje ponad miarę.

Kolejny punkt PK14 to wieża widokowa na Jeleniej Górze. Wjazd na nią wymagał niemało energii, ale zjazd ostatecznie przekreślił szanse na potwierdzenie PK10. Zamiast planowanego zjazdu północno-zachodnim zboczem, drogi tak się zawinęły, że ostatecznie wylądowałem też na zboczu, tyle że płn-wsch. Czasu na naprawę błędu już nie było. Jeszcze tylko PK12 i z przerażeniem stwierdzam, że by zdążyć na metę w czasie, będę musiał gonić krajową "6" ponad 20km. Perspektywa niezbyt zachęcająca. Ale wola walki do końca przezwycięża i gnam co tchu raz po raz odskakując TIR-om potworom. Jakoś się udało. Szczęście znowu dopisało. Cały i w zdrowiu lecz mocno już upodlony po blisko 18 godzinach napierania przybywam na 15 min przed limitem. Pomimo, iż na pozór efekty napierania nie wyglądały najlepiej okazało się, że innym napieraczom też za dobrze nie poszło i koniec końców z niewielka różnicą dwóch punktów udało mi się ulokować na drugiej pozycji. W edycji H38 zarówno na trasie mieszanej jak i rowerowej tytułu Harpagana nie zdobył nikt. Tym razem trasa wyznaczona przez Bartka okazała się nie do przebycia w regulaminowym czasie. Za to trasa rowerowa podobała mi się bardzo, była ciekawa, niełatwa i krajobrazowa. Żałuję, że zabrakło czasu na zaliczenie wszystkich punktów. Choć nic straconego. 7 dni później podziwiałem widoki z Długiej Góry (PK19) zazdroszcząc rowerzystom TR wspaniałych widoków wschodzącego słońca.

Pomimo niskiej temperatury takie przeprawy im nie straszne Pomimo niskiej temperatury takie przeprawy im nie straszne


Pierwsza trójka na Trasie Mieszanej

1) Pesta Adam, Gdynia, nr startowy: 28, czas: 16:13
2) Linowski Dariusz, Team Navigatoria Gdańsk, 26, czas: 16:33
3) Radosław Literski, Luks "Pol" Czersk, 24, czas: 14:48

Pełne wyniki znajdziecie na stronie Klubu Harpagan

"H38 - Twardsze lądowanie" - czyli krótka relacja TJ'a:

Niejako w uzupełnieniu relacji Darka kilka słów ode mnie - również uczestnika trasy mieszanej - kilka spostrzeżeń z części pieszej i początku rowerowej.

Na stadionie w Redzie zebrało się nas blisko pół tysiąca osób. Na razie zimno. Tylko trzy cienkie warstwy na grzbiecie, które zaraz się rozgrzeją. Taktyka współnapieracza Czesława i moja była ustalona z góry i przetestowana na poprzednich harpaganach - szybki początek około 1-1.5 godziny, następnie uspokojenie tempa i kontrolowanie czasu tak, aby około 6.30 zameldować się na półmetku trasy mieszanej, w Bazie. Komunikat jeszcze przed startem był wyraźny - nie istnieje mostek pomiędzy PK1 a PK2 i należy kierować się erratą. Okay. Odbieramy mapy, przesuwamy do bramy startowej i... poooszli.

Do pierwszego punktu biegniemy w kilkuosobowej grupce. Przed nami - mgła i pusto. Widoczność od kilku do kilkudziesięciu metrów. Żwawe tempo. 4,5 kilometra pokonujemy w ok. 25 minut, czyli ze średnią bliską 11 km/h. Podbicie kart i ... biegniemy z powrotem w kierunku nieistniejącego mostka. Kto nie ryzykuje, ten nie ma! Organizatorzy jednak mieli rację co do mostka. Nie wiem teraz na co liczyliśmy - to, że jednak mostek będzie istniał w jakiejkolwiek lepszej formie, czy może, że da się "rzeczkę" pokonać sposobem. Czas było zabierać się, bo i dystans i czas pracował z każdą minuta na naszą niekorzyść.
Połowę drogi do PK2 (z powrotem przez miasto) dalej biegniemy, wolniejszym tempem, najlepsi polecieli już do przodu. Po przekroczeniu linii kolejowej przechodzimy w marsz. Małe przestrzelenie punktu koryguje cofka. Zerknięcie na listy obecnych na punkcie brutalnie pokazuje koszt czasowy podjętego wcześniej ryzyka. Ostatnie 8 km od PK1 pokonaliśmy w godzinę, ale mamy "na koncie" ok. 12,5 km zamiast teoretycznych 9,5.

Do PK3 ciągły marsz, bardzo stygniemy i dorzucamy jeszcze po warstwie na siebie. Punkt przestrzeliliśmy nieco, chyba nie tylko my. Do PK4 wybieramy wariant na północ od rzeki, jak się potem okazuje - należało pójść raczej płasko po łąkach - bowiem trafiamy na jakiś teren wojskowy i dorabiamy się "winkla" na mapie. Z pomocą na szczęście przychodzą numery działów leśnych. Od Orla do PK5 usadowionego nad jeziorem prosta droga, potem chwilę motamy się za punktem próbując znaleźć zanikającą ścieżkę, która wyprowadzi nas na "autostradę" przez Małą Piaśnicę i Leśniewo. Towarzyszy nam sympatyczny uczestnik trasy pieszej, a "przelot" urozmaicamy sobie kwadransem biegu. Zarówno PK6 jak i kolejne do mety są proste i bez wariantowe. W Bazie meldujemy się o 6:40. Prawie zgodnie z planem.

Po odbiorze roweru z szatni jako pierwszy z brzegu wybieram PK13 (rowerowy PK17)... i mimo, iż na jego znalezienie poświęcam tylko 10 minut nadprogramowo, to decyduję o wycofaniu z imprezy stwierdzając, że przy rozmakającym podłożu i takim ulokowaniu punktów nie ma najmniejszych szans na wzięcie większości lub całości - nikt nie zdobędzie tytułu Harpagana trasy mieszanej tym razem. Podziwiać należy tych, którzy spróbowali! Niespiesznie wracam do bazy, pakuję rower do auta, przebieram się i oddaję kartę. Do następnego razu!

Poniżej moja trasa:


Jak się okazało już po zawodach - nikt nie zdobył kompletu punktów ani na trasie rowerowej, ani na trasie mieszanej. Co więcej, zabrakło w obydwu przypadkach dość dużo. Na pewno spory w tym udział miały wichury i deszcze nawiedzające Pomorze w ciągu poprzedzającego zawody tygodnia. Oby na wiosnę pogoda okazała się bardziej łaskawa!

Więcej zdjęć znajdziecie na stronie Agnieszki Walulik oraz na Portalu RWM
Dariusz Linowski & Tomasz Szot; opr. Krzysztof Kochanowicz

Opinie (15) 1 zablokowana

  • Świetne relacje... (3)

    Aż się włosy na głowie jeżą od waszych przeżyć.

    • 10 0

    • Oj Krzychu ale wazelina ;)))))))) (2)

      pozdrawiam

      • 4 1

      • Jaka tam wazelina;) (1)

        Od razu wazelina, relacja podobać się już nie może? Krytykują zawsze, a co chwalić nie można?

        • 4 1

        • Oj dajcie spokój dziewczyny :D

          • 5 0

  • Relacja MIESIĄC po wydarzeniu (5)

    To normalne dla periodyków specjalistycznych, ale nie dla internetowego dziennika.

    A co do samej imprezy - czy po tegorocznej edycji rozgrywanej w skrajnie wyczerpujących warunkach atmosferycznych opamiętacie się w końcu, czy czekacie, aż ktoś na metę dotrze w czarnym worku?

    • 3 13

    • Pobudka malkontencie.

      Jakbyś zaglądał na rowery (a raczej tego nie robisz) to byś zauwazył, że relacja z rowerowego harpagana juz dawno została zamieszczona. A ty wyżej jest z innej trasy tej samej imprezy. A że nie można wszystkiego na raz zamieścić - jest jak jest. Uśmiechnij się. Życie jest za krótkie by tyle narzekać. Kup sobie kilka worków i zrób z nich baloniki :)

      • 8 0

    • (3)

      Skrajnie wyczerpujących warunkach atmosferycznych? Niby co było skrajnie wyczerpujące?

      A relację spisał uczestnik rajdu, a nie dziennikarz portalu, więc o co biega?

      • 6 0

      • W przypaku poprzedniej relacji...

        ...z trasy rowerowej, która ukazała sie tuż po odbytej imprezie też napisali ją uczestnicy, a że jeden z nich jest dziennikarzem tego portalu, to moim zdaniem tylko dobrze świadczy o nim. Przynajmniej gość sie rusza, a nie siedzi cały dzień na dupie przed kompem.
        ps. Oby więcej takich relacji pojawiało sie na tym portalu, choć wiem jakie to cieżkie zabrać się do napisania sprawozdania jeśli na głowie ma się codzienną pracę. Nieraz wieczorem po prostu nie ma się ochoty na skrobanie tylko po to by inni zaraz go zjechali, opluli itp. Dlatego też coraz mniej piszę, czy to na tym portalu czy innym.

        • 5 0

      • (1)

        Skrajnie wyczerpujące to -30*C, wiatr 120km/h i 1,5m śniegu ;) Tu było tylko -5*C i to tylko przez pierwszą godzinę.

        • 3 0

        • Już lepszy tak mały przymrozek...

          ...niż jazda w błocie, które było później ;-/

          • 1 0

  • Tak sobie myslę (3)

    Przeciez mozna zrobic 300km rowerem i to na kwadratowych kołach. Tylko po co
    ? Czy wypad na harpagan jest kontrapunktem do siedzenia w ciepłych kapciach?
    Ktoś kto jedzie na jesieni rowerem i spi w namiocie lub gdzie popadnie mogłby powiedziec, ze to zabawa dla dzieci - pobiegamy do twardego rzygu i lulu do ciepłego łóżeczka. Czyż nie?
    Nie wiem, ale chyba chodzi tu o udowadnianie sobie czegoś i patrzenia na innych z góry-juz nie będę z tymi komplekasmi leciał,ale...

    • 2 5

    • Zasadniczo masz rację,

      jest taką kontrą do ciepłych kapci. Gdyby nie to, że jest to już impreza z tradycją, to również udowadnianie możnaby mu podciągnąć do idei. Powstało parę imprez, które są dłuższe, ale są kopiami H, sporo mniej popularnymi.
      Jak dla mnie - niech ktoś nawet chodzi tyłem. Jak to regularnie poćwiczy, to rzadziej ze służby zdrowia korzystać będzie musiał.

      • 2 0

    • Golemie

      Można udowadniać sobie poprzez uczestniczenie w Harpaganie, ale można też udowadniać przez rozjeżdżanie lasu quadem albo sprayowanie po odnowionej kamiennicy. Sam sobie odpowiedz na pytanie, które udowadnianie jest szlachetniejsze

      • 4 1

    • Zgadzam sie, Golem

      Tu chodzi o udowodnienie sobie czegos. Mniej zmotywowani mowia o sprawdzeniu sie.

      Ale nie wszyscy, ktorzy to robia (i trudniejsze rzeczy tez) patrza na innych z gory.

      Nie sadz wszystkich ta sama miara.

      • 2 0

  • Rezygnacja

    TJ dlaczego tak szybko zrezygnowałeś? Twoim jedynym celem jest tytuł Harpagana? Wszystko albo nic? Zaskoczyłeś mnie.

    • 1 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum