• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Trójmiejscy łowcy tornad
na Górze Ślęży

Adam Augustyniak; opr.Krzysztof Kochanowicz
22 czerwca 2009 (artykuł sprzed 14 lat) 

W ostatni weekend maja, na stoku Śląskiego Olimpu rozegrała się kolejna odsłona cyklu rajdów Nonstop Adventure Racine, czyli Rajdów Przygodowych. Drużyna Navigatorii w 4 osobowym składzie w strugach deszczu i błota wywalczyła siódme miejsce i zdobyła kolejne cenne punkty w rankingu. Stu kilometrową trasę na zboczach masywu Ślęży udało się pokonać w 17 godzin i 35 min.



Mknęli w ostatnich promieniach zachodzącego słońca ku piętrzącemu się tajemniczo i groźnie masywowi. Z prawej towarzyszył im górski orzeł. Odebrali to jako dobry znak...
- Jaki orzeł? To myszołów był!
- Groźny masyw? Ta bałucha Ślęża?!
- Oj, czepiacie się szczegółów - grunt, żeby dobrze w mediach wyglądało!


Decyzja o starcie w rajdzie Ślęży 2009 była naturalną konsekwencją startu Navigatorii w rajdzie On Sight. Po prostu założeniem było wystartowanie we wszystkich rajdach z cyklu Non Stop Adventure w tym roku.

Po krótkich naradach na forum zespołu, skład został ustalony. Bronić barw naszego trójmiejskiego teamu mieli: Paula, Rafał, Adam i "wypożyczony" z zespołu Sherpas, Marcin vel Sahib.

Niestety dla mieszkańców nadbałtyckiej aglomeracji, rajd odbywał się na zdecydowanym południu naszego kraju, co oznaczało w sumie kilkanaście godzin spędzonych w aucie na urokliwych polskich dróżkach. Pierwsze błędy nawigacyjne zaliczyliśmy już na pierwszym etapie samochodowym. Otóż mieliśmy znaczne trudności z odnalezieniem PK "Wrocław - dworzec główny", na którym czekało ZS "Odebrać Marcina". No cóż, pierwsze koty za płoty...



Nie mniej jednak, pierwsze pozytywne zaskoczenie, to baza imprezy: nowoczesne, wygodne gimnazjum w Sobótce. Do tego raczej tłoku nie ma, więc zapowiada się porządny wypoczynek przed startem. Jeszcze tylko wspólna kolacja w pizzerii Marka Wrony (zwycięzca jednego z Tour de Pologne) i zalegamy.

W dzień startu trochę nerwowych przygotowań przedstartowych, których osobiście bardzo nie lubię, odebranie komunikatu pogodowego od szefa zespołu i jesteśmy gotowi. Mapy dostajemy jeszcze w szkole, więc jest czas na spokojne nakreślenie wariantów. Mając mapę, mamy już z grubsza obraz tego co nas czeka. Najpierw krótki bieg górski na szczyt Ślęży, potem niemal od razu kilka km BnO na zboczach tegoż szczytu. Następnie ok. 20 km trekkingu w masywie i przepak w bazie. Po przepaku zaczyna się rower: najpierw 20 km "po płaskim" nad zalew z pętelką kajakową, potem 50 km rowerowego finiszu, z czego ostatnie kilkanaście kilometrów znów w masywie Ślęży.

Przed startem
Koło dziesiątej udajemy się na miejsce startu biegu na Ślężę. Podczas oczekiwania na start, okazuje się, że prognoza przekazana przez Darka, a mówiąca o niewielkich w sumie opadach nie obejmuje pewnie górskiego mikroklimatu masywu Ślęży. Po prostu zaczyna lać. Pogaduszki prowadzącego typu "Tam już na horyzoncie się przejaśnia", nie brzmią wiarygodnie...



Krótka rozgrzewka i wreszcie start
Podczas biegu górskiego można się rozdzielać. W pełni z tego korzystamy, co owocuje zajęciem przez Rafała drugiego miejsca w biegu w klasyfikacji rajdowców. Jeszcze raz gratulacje! Rafał schodzi jeszcze po mnie i bierze plecak. Niby tylko kilka kilo, ale spora ulga. Z racji ogólnej szarugi i chmur ze szczytu zero widoków, jakby się było na jakiejś zwykłej leśnej polanie. Nie ma jednak czasu na refleksje. Schodzimy, a raczej zbiegamy w stronę początku BnO. Trafiamy bez problemów. Punkt w skalnym schronisku, odbieramy mapy do biegu. Zrzucamy plecaki jak stoimy i dosłownie w ostatniej chwili świta myśl: "A co nam szkodzi przełożyć je te 2 metry pod skalny okap?". Prosta i mądra decyzja... Praktycznie od razu zaczyna padać. I tak już przez kilka najbliższych godzin pozostanie. BnO idzie opornie. Zdarza nam się kilka szkolnych błędów. Trudno, nie ma czasu na smęty. Bierzemy SUCHE plecaki i napieramy dalej.

Na trekingu wychodzą pewne różnice formy i możliwości fizycznych. Marcin stara się podrywać zespół do biegu jak często się da, ja natomiast staram się promować szybki chód jako optymalną formę przemieszczania się w górskim terenie. Tworzy się z tego jakiś zgniły kompromis - grunt, że do przodu.

Na przepaku po części pieszej lądujemy koło 16.00. Oznacza to, że niecałe 30 km w górskim terenie pokonaliśmy w 5h. Bez rewelacji, ale też i bez dramatycznego obciachu. Przed nami 70 km na rowerze i 5 kajakiem. Ostrożnie szacując powinniśmy się wyrobić w 8h. Biorąc poprawkę na ZS realna wydaje się meta w okolicach 1:00 w nocy. Nie najgorzej.



Wskakujemy na rowerki, ciśniemy. Jakoś to idzie w tempie ok. 25km/h po asfalcie. Trochę gorzej sprawa wygląda na gruntówkach. Pierwszy przelot polnym duktem pokrywa sprzęt i ludzi słuszną warstwą błota i szlamu. W końcu nie po to przez kilka godzin lało, żebyśmy teraz mieli warunki pustynne. Pocieszające jest to, że ewidentnie się przeciera i wygląda na to, że na razie widmo kolejnego prysznica się oddala.

Przed 18:00 meldujemy się na kajakach. Na wodzie sielanka i pewne rozluźnienie. W pewnym momencie śpiewamy z Rafałem szanty. Myślę, że Marcin, który płynął z Paulą nie do końca "kupił" taką koncepcję rozprawienia się z tym etapem. Po kajakach tracimy trochę zbyt dużo czasu na przepaku - przebieranie, jedzenie, lekkie drgawki z zimna, schizy, że przerzutka pogięta - słowem jesteśmy jednak już troszeczkę zmęczeni.

Następnie ponownie wskakujemy na aluminiowe rumaki i robimy słuszny przelot do ZS1, czyli "przeprawy" przez rzeczkę. Zadanie niby żadne, ale ma jakiś swój klimat. Pokonujemy różnymi stylami mikry ciek wodny, przy okazji po raz kolejny Marcin pokazuje, że jest mocnym punktem teamu - bez wahania pierwszy wskakuje w nurt i przenosi rowery.
Dzień się powoli kończy. To tutaj powinna się znaleźć kwestia z masywem i orłem, który miał być dobrym znakiem, a był w zasadzie myszołowem, a znak z niego był co najmniej dyskusyjny...


W Wirkach kończy się asfalt, a po chwili w ogóle droga. Pchamy rowerki przez pole. Jak cokolwiek może rosnąć na takiej glinie? Docieramy do lasu. Próbujemy jakoś pozbyć się dodatkowych kilogramów błota z kół, przy okazji odpalamy, nie bez pewnych problemów, oświetlenie. Niepotrzebna strata czasu.



Warunki zmieniają się diametralnie. Jeszcze kilkanaście minut temu pomykaliśmy szosą, praktycznie po równinie, w promieniach słonecznych. Teraz jesteśmy w górskim lesie, przy sztucznym świetle. Tempo spada drastycznie.

Na pierwszym leśnym punkcie (PK17) zapada decyzja o zmianie wariantu. Trzeba ograniczać przeloty terenowe i nadkładać po asfaltach. Tak też robimy. PK18, 19 i 20 "bierzemy" z wariantów szosowych. Słuszność koncepcji potwierdza się, gdy zjeżdżając z 19-tki widzimy światła ekipy, która ewidentnie wybrała teren. Chyba po raz pierwszy kogoś wyprzedziliśmy!
Produktem ubocznym wariantów asfaltowych są wspaniałe nocne zjazdy. Polecam!
Potem jednak pojawia się problem z misiami, a w zasadzie ich brakiem. Otóż piktogramami misiów oznakowane były szlaki, które, jak z mapy wynikało, prowadziły prosto na PK22. Jak się okazało, były to szlaki wybitnie piesze, a do tego w pewnym momencie oznakowanie zaginęło i... znów sporo minut do tyłu.

PK23 "puścił" bez większych problemów, jeszcze tylko zjazd niebieskim szlakiem i znów jesteśmy na szosie. "Już był w ogródeczku, już witał się z gąską...", a tu jeszcze popełnił nawigacyjny błąd, pękł mu łańcuch, a zadanie specjalne "pożarło" sporo czasu i na mecie zameldował się przed 5:00...



Na mecie; podsumowanie
Okazało się, że zajęliśmy 7 miejsce na 14 ekip, które stanęły na starcie trasy długiej. Okazało się też, że tego miejsca nikt już nie był nam w stanie odebrać gdyż byliśmy ostatnią ze sklasyfikowanych drużyn!

Plan minimum został wykonany czyli rajd ukończony i punkty "zarobione". To najważniejsze. Teraz czas na analizę błędów i wyciąganie wniosków:

Wujku, a skąd w tytule "łowcy tornad"?
A! Byłbym zapomniał!
Co do łowców tornad, to kilka raz w ciągu podróży samochodem wjeżdżaliśmy w jakieś lokalne nawałnice i żartowaliśmy, że to ma taki klimacik jak praca łowców tornad - ekipy lekko szalonych naukowców, którzy dziwacznym pancernym samochodem starają się wjechać w samą trąbę powietrzną , żeby poczynić pomiary itp. To tylko takie żarty były, bo te burze sprowadzały się głownie do tego, że chmura wyglądała malowniczo i była krótka ulewa. W pewnym momencie poprosiłem Paulę, żeby siadła za kółkiem, bo zwyczajnie "wymiękałem". Przed majaczyła kolejna ciemna chmura burzowa. Chmura jak chmura - nic nadzwyczajnego. Paula rusza. Po chwili widzę, że chyba słabo u niej z tym prowadzeniem, bo jedziemy jakoś nierówno, do tego lekkim zygzakiem. Mimochodem w tle widzę, że drzewa nagle zaczynają surrealistycznie się ruszać. Z jednego odrywa się spora gałąź i o dziwo nie spada tylko wykonuje długi lot szybowy. Wtedy dociera do mnie, że po prostu zerwała się straszna wichura. W tym samym momencie spada na nas ściana wody, a może też i gradu, bo wali w auto jak wszyscy diabli. Paula przytomnie steruje w jakąś boczną drogę gdzie stajemy i przeczekujemy największe uderzenie żywiołu. No i taka to była nasza przygoda, może nie z prawdziwym tornadem, ale z wyjątkowo silną wichurą.

Relacja pochodzi ze strony trójmiejskiego teamu napieraczy Navigatoria,
zaś zdjęcia od teamu NonStop Adventure ZHP .

Adam Augustyniak; opr.Krzysztof Kochanowicz

Opinie (6) 1 zablokowana

  • Z miłą chęcią wystartowałbym w tego typu imprezie, ale... (2)

    Z tego co się orientowałem większość impez z cyklu Nonstop Adventure Racine odbywa się poza naszym regionem, zwykle gdzieś na południu Polski. Z jednej strony to fajnie znienić nieco środowisko, z drugiej strony ciężko rywalizować z tymi, którzy do takich warunków są przyzwyczajeni.
    Tak, czy siak, nie udało mi się jeszcze nikogo ze znajomych przekonać do startu, ale być może będzie możliwość wystartowania "solo"?
    Do zobaczenia już niebawem!

    • 0 0

    • (1)

      bedzie taka impreza w olsztynku bedzie w bytowie wiec jak ktoś chce to startuje ,no ale najważniejsze ,żę wymówke już masz:)

      • 0 0

      • Jaką wymówkę?

        skoroś taki mundry to dołącz do mnie! A nie sie alienujesz.

        • 0 0

  • (1)

    zamierzam oczywiście wystartować , w olsztynku na 100% dalej sie zobaczy , ale wybacz na partnerów dobieram ludzi z kondycją a nie pisarzy:)

    • 0 0

    • Jedni startują tylko dla przyjemności inni by się pokazać

      ... i Ty pewnie do takich ludzi należysz. Ciekaw jestem co z tego masz? Ja pisząc do różnych portali i czasopism nie dość, że mam przyjemność to jeszcze chleb powszedni, zarabiając tyle, że swobodnie rodzinę wyżywię. A Ty? Chyba jedynie szczerzysz kły i zastanawiasz się skąd by tu nazbierać na start?
      Powodzenia!

      • 0 0

  • przy moich dochodach to o wyżywieniu rodziny nawet sie nie rozmawia to XIX w.
    rodzine to trzeba wykształcić dom zapewnić rozrywke zdrowie itd. i robie to na pozoimie dla ciebie niewyobrażalnym młody człowieku:)

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Wycieczka rowerowa wśród kwitnących sadów Dolnej Wisły

40-60 zł
zajęcia rekreacyjne, rajd / wędrówka

MH Automatyka MTB Pomerania Maraton - Kwidzyn - Miłosna (1 opinia)

(1 opinia)
80 - 115 zł
zawody / wyścigi

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Znajdź trasę rowerową

Forum