• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Spiros; 05.11.2005

15 listopada 2005 (artykuł sprzed 18 lat) 
Dzień przed startem trasy rowerowej na trasę maratonu ruszyli piechurzy, którzy mieli do pokonania identyczną co rowerzyści trasę, ale limit czasu dwa razy dłuższy (czyli nie 7 a 14 godzin). Podjechałem wieczorem zobaczyć gdzie znajduje się siedziba imprezy, żeby z rana jej nie szukać i akurat trafiłem na start trasy pieszej, gdzie wśród startujących zobaczyłem o dziwo reprezentantkę Sopot Killers - Wiesię Stachańczyk i w dodatku bez roweru ;-) (później z wyników dowiedziałem się, że spora reprezentacja Sopot Killersów wystartowała, ale wszyscy na trasie pieszej - wiadomo profesjonaliści mają off-bike-November ;-).

Bardzo śmieszny był widok piechurów rozbiegających się niemal w cztery strony świata - no może nie w cztery, ale w trzy na pewno - tylko w stronę ul. Nowogrodzkiej prowadzącej do centrum Gdyni nikt nie pobiegł ;-), natomiast część uczestników wbiegła od razu w las, część pobiegła lub poszła ul. Tatrzańską w stronę Witomina, a pozostała część tą samą ulicą, jednak w stronę przeciwną. Rozbawiło mnie to tym bardziej, że dowiedziałem się, że wszyscy podążali do tego samego punktu kontrolnego. Czyżby każda droga prowadziła do PK 1 ;-)? Dopiero następnego dnia jak dostałem mapę do ręki zrozumiałem, że rozbieżne warianty uczestników trasy pieszej były całkiem uzasadnione (jak już wspomniałem trasa piesza i rowerowa miała te same punkty), jednak na trasie rowerowej wariant wybierany przez uczestników był chyba tylko jeden -wzdłuż cmentarza na Witominie, co wynikało z możliwości jazdy asfaltem oraz prostoty wariantu.

Na start przyjechałem razem z Tatą - szwagier miał dojechać już na rowerze. Chcieliśmy być o 6, ale jakoś tak wyszło, że wpadliśmy do biura zawodów na kwadrans przed rozpoczęciem, czyli jak się okazało dużo za późno. Przy wypakowywaniu się z samochodu zauważam brak kompasu - %&^*#! Wychodzą skutki zbyt późnej pobudki (już kończę rymować - obiecuję ;-)! Super - niebo zaciągnięte tak, że na słońce nie ma co liczyć, a ja bez kompasu. Przyczyna mojego zdenerwowania cieszy bardzo mojego tatę, który widzi w niej szansę, że postanowię polegać na jego kompasie, czyli że będę razem z nim jechać. Tuż po nas zajeżdża Diablo - wypakowuje z Diablowozu swoje cacko - nowego karbonowego Treka Fuel. Na chwilę wziąłem go w swoje ręce i to był chyba błąd, bo do tego czasu bardzo podobał mi się mój rower i wydawał mi się całkiem lekki. Niestety muszę używać czasu przeszłego, bo rower Diabla, mimo że to full, a ja mam hardtail"a waży co najmniej o kilogram mniej i boję się nawet dochodzić dokładnie o ile mniej on waży, bo nie chcę jeszcze bardziej się zasmucać. Po chwili uniesienia związanej z uniesieniem w górę roweru Diabla, wracam na ziemię - trzeba jeszcze napełnić bidony i lecieć do biura.

Zanim Andrzej Chorab - budowniczy trasy - wytłumaczył mi o co chodzi z korytarzówką, które z trzech zadań specjalnych jest gdzie, no i wogóle co z czym się je, no i zanim ja przełożyłem to wszystko na polski mojemu ojcu, który z orientacją jak na razie jest raczej na bakier, to organizator zapraszał już wszystkich na zewnątrz na odliczanie ostatnich minut do startu. Ja w tym czasie zdążyłem tylko odwiedzić szkolną toaletę, wpakować jakieś jedzenie do tylnej kieszeni kurtki założyć ochraniacze na buty, rękawice i jak wypadłem na zewnątrz to usłyszałem, że została już tylko minuta. No niestety czasu na analizę mapy już nie było, a zawodnicy zapobiegawczy - w tym gronie oczywiście Bartek Bober spokojnie zdążyli przeanalizować mapę, włącznie z naniesieniem punktów na mapę kolorową - no tak, sprawdza się przysłowie, że kto rano wstaje ...



Ale okazało się, że nie przyjechałem ostatni - po mnie "in order of appearance" pojawili się Jankes, Mickey, Marcin Żadkowski, no a jak już wypadłem z biura zawodów na miejsce startu pojawił się mój szwagier - Ziemek, który postanowił jechać razem ze mną i moim ojcem i w związku z tym zrezygnował z pobierania map i karty startowej, bo musiałby czekać na powrót organizatorów do biura i już byśmy pewnie się nie spotkali na trasie. W ten sposób powstała nasze trzyosobowa rodzinna drużyna bardzo zależna od siebie nawzajem. Oto krótki schemat zależności: Ja nie miałem kompasu, Ziemek miał jakiś kompas elektroniczny, ale - jak sam powiedział - źle działający, zatem jedynym człowiekiem z dobrym kompasem był mój ojciec. To była przyczyna mojej i Ziemka zależności od taty. Mój tata z kolei nie za dobrze radzi sobie z używaniem mapy i kompasu i w tym względzie zależny był ode mnie i trochę od Ziemka, który lepiej od niego radzi sobie w nawigacji. No a Ziemek, mimo, że miał jakiś kompas (choć źle działający) i mimo, że potrafi nawigować, to był mocno uzależniony od nas obu brakiem mapy - nie zaprzeczy nikt przecież, że nawet najlepsze umiejętności nawigacji oraz nawet najlepszy kompas nie wystarczą do odnalezienia punktów kontrolnych jak się nie ma mapy ;-). Jak czytelnik widzi z powyższego opisu - byliśmy zdani na siebie - trochę jak Trzej Muszkieterowie, a trochę jak ślepy, kulawy, no i jakiś trzeci chromy ;-).

START

W końcu sygnał startu. Mimo, że to maraton (limit czasu długi, bo aż 7 godzin) ludzie ruszają ostro. Z powodu braku czasu na analizę mapy ruszam za wszystkimi, a właściwie wypatruję Bartka Bobera - kto jak kto pomyślałem, ale on na pewno się nie zgubi, no i na początku będzie jechał spokojnie (tu mała uwaga - mimo że Bartek wykręca nieprawdopodobne czasy w RJnO, to start ma zawsze bardzo spokojny - chyba początek traktuje jako rozgrzewkę, a potem dopiero odpala). Jadąc asfaltem wzdłuż cmentarza witomińskiego mam czas, żeby się zorientować i wybrać drogę do PK1, którą obrali chyba wszyscy pozostali uczestnicy (no może poza Mickey"em, który dojechał do PK z przeciwnej strony ;-). Jako, że na asfalcie wyprzedziłem tatę i szwagra przez chwilę zawahałem się, czy by ich nie zostawić i nie ścigać się z czołówką, ale pomyślałem sobie, że po pierwsze - bez kompasu może być ciężko (ach te zależności), a po drugie - w grupie będzie przyjemniej, po trzecie - mój pulsometr wskazuje, że już dawno przekroczyłem tętno rozgrzewkowe, które chciałem bezskutecznie przez jakiś czas utrzymać), no i po czwarte - nie będę musiał szukać taty po zakończeniu imprezy (kto był na Mistrzostwach Gdańska w RJnO ten wie o czym mówię ;-). Tak więc w trójkę zaliczamy PK 1. Potem lekki podjazd w lesie - Ziemek wyrywa do przodu, tata zostaje w tyle - podjazdy nie są jego specjalnością, szczególnie na początku - on potrzebuje dużo czasu, żeby się rozgrzać. Tu postanawiam definitywnie, że będę jechał razem z tatą, zwalniam i jadąc spokojnie próbuję znaleźć dogodną drogę do PK2. Ale mam jakieś duże problemy z koncentracją - mimo, że punkt jest na trasie z Witomina na Karwiny, czyli w lasach, które mam zjeżdżone w tę i z powrotem, to nie mogę jakoś wybrać wariantu dojazdu. Z pomocą przychodzi Ziemek, który wskazuje świetną drogę - nie najkrótszą, ale bardzo szybką.



Po przejeździe pod wiaduktem kolejowym chwilę zastanawiam się nad wyborem dalszej trasy i ruszamy czarnym szlakiem, który zaprowadza nas do PK 2 położonego przy zaporze na potoku Źródło Marii. Z PK 2 do PK 3 wybieram wariant najprostszy, ale chyba nie najlepszy - czarnym szlakiem do skrzyżowania z czerwonym, a dalej długi podjazd czerwonym szlakiem - lepsza była chyba dłuższa, ale mniej pagórkowata droga wzdłuż torów kolei. Czerwonym szlakiem dojeżdżamy do ul. Żniwnej, gdzie wyprzedza nas Mickey - przejeżdżamy nieprzepisowo przez ul. Wielkopolską i skręcamy z ul. Sopockiej w górę - wjeżdżamy w las i ... gubię się. Mimo, że punkt wydawał się być prosty, to zupełnie nie byłem w stanie się zorientować na małej mapce (oprócz PK zaznaczonego na mapie 1:25 000, obok była zawsze mała mapka w mniejszej skali) - nic mi się nie zgadzało. Z pomocą przyszedł Diablo - zobaczyłem w którym kierunku pojechał i już się wszystko wyjaśniło.

ZADANIE SPECJALNE nr 1 - Scorelauf

Po zaliczeniu PK 3 ruszamy w kierunku Zadania Specjalnego nr 1 - scorelauf (dla niewtajemniczonych - oznacza to, że kilka Punktów Kontrolnych można pokonać w kolejności dowolnej), który został ustalony na doskonale znanych mi terenach w okolicy Źródła Marii. Po drodze widzę ze zdziwieniem Mickey"a, który dopiero zmierza do PK3 (przecież Wielkopolską przejeżdżał przed nami - czyżby pogubił się jeszcze bardziej niż my?). Na chwilę się zatrzymuję - załatwianie potrzeby fizjologicznej łączę z wybieraniem wariantu zaliczenia ZS1 (nie ma co tracić czasu ;-). Okazało się jednak, że łączenie tych dwóch czynności nie wyszło mi na dobre, gdyż wybrałem słaby wariant - chociaż mój błąd powielił na przykład Jankes - czyli wyjadacz w InO. W drodze do ZS 1 wyprzedza nas Mickey - który o dziwo "w moich lasach" wybrał ścieżkę, którą ja dotychczas nie jeździłem, a która była ewidentnie lepsza i w prostszy sposób prowadziła do ZS 1 - no trochę mnie to zasmuciło, że na własnych śmieciach dostaję w tyłek :-/.



Ale nic to jedziemy dalej - Mickey powoli ale skutecznie (langsam, langsam, aber sicher ;-) odjeżdża nam i znika za kolejnym zakrętem - muszę zwalniać, żeby nie zgubić taty i szwagra. Wykorzystuję spokojniejszą jazdę do analizy optymalnej drogi do PK F, od którego zamierzałem rozpocząć odcinek Scorelaufu (teraz wydaje mi się, że najlepiej było zacząć od PK A). Dojeżdżając do przejazdu pod Obwodnicą oczom nie wierzę, bo widzę Mickey"a zbiegającego z rowerem pod pachą ze skarpy - pojechał niewłaściwą stroną torów (no jednak coś z tego mam, że jestem na moich ścieżkach pomyślałem :-). Po chwili przejeżdżamy pod wiaduktem kolejowym, wybieram prawidłową drogę wzdłuż bajorka i odliczając odległość szukam skrętu w lewo - wszystko się zgadza, jest też przed zakrętem wznosząca się ścieżka odbijająca na północny - zachód - czyli jesteśmy tuż przy punkcie. Zostawiam rower i biegnę ścieżką do góry szukać PK. Przebiegam 20, 30, 40 metrów ... i nic. Jak to? PK musiał tu być - szukam na drzewach po bokach ścieżki nic nie ma. Jestem pewien, że to jest ścieżka na mapie, ale punktu nie ma! Krzyczę do taty, który został na dole, żeby dzwonił do sędziego. Uzyskujemy informację, że "punkt jest trochę źle rozstawiony" i jest bardziej na wschód. W tym momencie dojeżdża do nas Jankes, który usłyszawszy, że na tej ścieżce nie ma PK ze stoickim spokojem przejeżdża kolejne 10 metrów wzdłuż bajorka ... i odnajduje PK w następnej dróżce. PK rzeczywiście był rozstawiony niezgodnie z jego położeniem na mapie, co Andrzej (budowniczy trasy) przyznał, ale byłem pod wrażeniem zachowania Jankesa, który jak przystało na wyjadacza w InO wogóle się faktem braku PK we właściwym miejscu nie przejął. Jak się okazało był to jedyny źle rozstawiony PK, w dodatku błąd był niewielki na co wskazuje choćby to, że chyba wszyscy uczestnicy go odnaleźli.



Z PK F ruszamy tuż za Jankesem - on ścina z buta przez bagno i po chwili wykrzykuje niecenzuralne słowa (które odczytaliśmy jako oznakę tego, że nie udało mu się odnaleźć suchego przez nie przejścia ;-). Mimo, że droga Jankesa do PK D jest zdecydowanie krótsza od drogi przejezdnej rowerem, to jednak nie podążam jego śladem - po pierwsze nie lubię chodzić na imprezie rowerowej, wychodząc z założenia że rower służy do jeżdżenia a nie pchania, po drugie nie uśmiecha mi się moczenie nóg w bagnie. Jadę więc na około i w dodatku pod górę, ale za to powoli, żeby nie zniknąć z oczu tacie i szwagrowi. W momencie, gdy dojechaliśmy do zakrętu, gdzie według mnie trzeba było odbić ze ścieżki i wdrapać się na małe wzniesienie w celu odnalezienia PK (punkty kontrolne często były rozstawione tak, że ze ścieżki nie były widoczne). O dziwo z przeciwnej strony właśnie nadjechał Jankes (co mu zajęło tak długo, skoro poszedł o wiele krótszą trasą? Byłem tak zdziwiony, że nie zdążyłem zapytać). Nie czekając na Jankesa szybko kasujemy karty i wracamy do skrzyżowania - tam znajdujemy o dziwo lampion, ale chyba z innej imprezy, bo na mapie nie ma w tym miejscu żadnego punktu kontrolnego.

Zastanawiam się nad wyborem wariantu drogi do PK E. Już byłem zdecydowany, aby jechać drogą na północ, gdy zobaczyłem Jankesa, który pojechał na wschód. Rzut oka na mapę i postanawiam pojechać jednak wariantem Jankesa ... co okazuje się błędem. Po drodze mijamy Jankesa (narzekającego pod nosem, że się ścieżki z mapą nie zgadzają), skręcającego na północ dużo wcześniej niżby z mapy wynikało. Mimo słów Jankesa jedziemy dalej - tylko po to, by stwierdzić, że ... ścieżki z mapą nie zgadzają, czyli że Jankes znowu miał rację (jeszcze wiele razy miałem się tego dnia o tym przekonać :-). Wracamy się więc, aby podążyć znowu śladami Jankesa. Tym razem jedziemy już bezbłędnie do PK E, a droga wcale nie jest taka oczywista, bo po drodze zastanawiamy się przez dłuższą chwilę na jednym ze skrzyżowań, na którym spotykamy Mickey"a, który wybrał tam inny (wydaje mi się, że błędny wariant).



Punkt E, mimo że schowany przy małej ścieżce szybko odnajdujemy, kasujemy i ruszamy w dalszą drogę, gdy do punktu dojeżdża Diablo. Analizując drogę do PK C sugeruję się, że można do niego dojechać tylko od Wschodu, bo z pozostałych stron otacza je bagno (jak już wiesz drogi Czytelniku, nie lubię chodzić pchając rower, a już tym bardziej po bagnie!). wybieram sprytny jak mi się wydaje wariant i popędzam tatę i szwagra, żeby Diablo nie widział naszego "sprytnego" wariantu. Okazało się, że Diablo odczytał właściwie, że na mapie zaznaczona jest łąka a nie bagno i na PK C powitał mnie serdecznie, meldując się tam przed nami ;-). Widząc, że Diablo wpatruje się w mapę i wiedząc doskonale gdzie znajdują się PK A i B ruszam nie wnikając w mapę na PK B. Mimo, że na punkt trafiam bezbłędnie to jest to oczywiście błąd - trzeba było zaliczyć je w kolejności odwrotnej, bo w drodze do kolejnego zadania specjalnego i tak trzeba było minąć PK B - ewidentna strata mniej więcej 10 minut - niestety w trakcie zawodów brak mi chłodnego osądu i tego nie zauważyłem. Na PK A spotykam znów Jankesa, który o dziwo popełnił ten sam taktyczny błąd (Ciekawe, czy Diablo wybrał ten sam wariant? Pewnie nie, bo w przeciwieństwie do mnie spojrzał na mapę po zaliczeniu PK C, ale kto wie?).

ZADANIE SPECJALNE nr 2 - "KORYTARZÓWKA"

Od PK A jedziemy razem z Jankesem w kierunku Góry Donas, gdzie zlokalizowane było Zadanie Specjalne nr 2. Droga była mi doskonale znana, więc mimo wątpliwości Jankesa prowadzę nas bezbłędnie w pobliże Góry Donas. Na rozstaju dróg spieramy się chwilę z Jankesem nad kierunkiem zaliczenia korytarzówki, którą można było zaliczyć w jedną albo w drugą stronę (dla niewtajemniczonych - do których należałem w tym zakresie do dnia opisywanej imprezy - korytarzówka polega na tym, że uczestnik otrzymuje kartkę z jedynie wycinkiem mapy - "korytarzem", który prowadzi pomiędzy poszczególnymi punktami kontrolnymi. Nie wydaje się to pewnie jak na razie trudne, ale dodać trzeba, że nie raz w tym "korytarzu" od jednego PK do kolejnego nie ma żadnej drogi, która byłaby zaznaczona na mapie - trzeba zatem wyjechać "z mapy", a potem we właściwym miejscu "wrócić na mapę" i odnaleźć PK. Dodam tylko, że takim nawigatorom jak Diablo i Mickey nie udało się wszystkich PK w "korytarzówce" zaliczyć, aby oddać skalę utrudnienia). W końcu przeważyła moja koncepcja, by zacząć od PK O, a skończyć na PK H - czyli na Górze Donas. Argumentem, który przekonał Jankesa, było to, że PK H znajdował się bliżej kolejnego Zadania Specjalnego niż PK O. Jankes akurat dopalił papieroska, więc nasza trójka podążyła wraz z nim w kierunku PK O. Po chwili podążania drogą na południowy zachód byliśmy już pewni, że jesteśmy na właściwej drodze do punktu kontrolnego. Jednak przy małym lasku po lewej stronie drogi mieliśmy problem ze zlokalizowaniem przecinki do PK. W końcu Jankes ruszył skrajem lasu od strony południowej, z której to ścieżki ja przed chwilą się wycofałem. My natomiast cofnęliśmy się do charakterystycznego nasypu, który był naniesiony na mapie tuż za właściwą przecinką. Odnalazłem nasyp, tuż za nim przecinka - myślę więc, że PK jest już mój. Zostawiam rower przy drodze i biegnę przecinką przez lasek. Po chwili jednak lasek się kończy, przed sobą widzę drogę, a PK nie ma :-/. Zaczynam "przeczesywać teren", aż słyszę Jankesa nawołującego mnie, który odnalazł PK - był około 30 metrów na południowy zachód od miejsca, gdzie próbowałem go zlokalizować. Biegiem wracam do roweru i ruszamy w dalszą drogę. W tym czasie Jankes odjechał nam na około 100 metrów. Jedziemy przez pola, więc nie tracimy go z zasięgu wzroku.



Po raz pierwszy wyjeżdżamy poza korytarz naniesiony na mapę, ale tylko na chwilę i powrót jest całkowicie pewny. Tuż przed PK sugeruję się Jankesem i zamiast jechać do PK najkrótszą drogą wzdłuż skraju lasu, jedziemy przecinką. Ponieważ zlokalizowaliśmy ją szybciej z tego PK ruszamy razem z Jankesem. Do PK M droga jest banalnie prosta, ale odnalezienie samego PK już nie takie łatwe - Jankes już chciał jechać dalej, bo nie zobaczył w dołku punktu. Tym razem ja go zawołałem i wskazałem PK. Z PK M ruszyliśmy przed Jankesem, który dołączył do nas w trakcie. Do PK L, a następnie PK K i J znów trafiamy bezbłędnie, mimo, że jedziemy spory kawałek poza wyznaczonym na mapie korytarzem. Jestem zadowolony, że nie muszę polegać na Jankesie - sam doskonale wiem, gdzie jechać. Z PK J ruszamy razem, jednak po drodze rozdzielamy się - zarówno my, jak i Jankes jedziemy w złym kierunku do PK I, jednak Jankes jak się dowiedzieliśmy już w bazie szybko zlokalizował ten PK, natomiast my straciliśmy poszukując go co najmniej kwadrans.

Widzieliśmy przy tym wielu uczestników błąkających się po ścieżkach w poszukiwaniu tego punktu. W końcu wspólnymi siłami z Diablem udało nam się odnaleźć PK I, po czym nasza trójka pojechała w kierunku PK H, zostawiając Diabla przy PK. Do PK H trafiamy bez problemu - jeszcze po drodze prawidłową drogę wskazała nam para zawodników - Michał i Marek, którzy powiedzieli, że odpuszczają sobie korytarzówkę, bo boją się, że nie wyrobią się w limicie czasu. Spojrzałem na zegarek - z tego co pamiętam, to była wówczas 10:00, czyli prawie połowa czasu za nami, a punktów przed nami sporo, ale jeszcze nie zastanawiałem się nad tym, czy uda się nam zdążyć na metę w limicie czasu. Po zaliczeniu PK H na ostatni PK G dojechaliśmy nie patrząc już specjalnie na mapę, a kierując się po prostu na doskonale widoczną wieżę widokową. Po chwili zaliczyliśmy ostatni punkt korytarzówki - PK G. I tutaj popełniłem brzemienny w skutkach błąd - mimo, że akurat padał deszcz, wyjąłem mapy z mapnika, żeby ułożyć sobie dobrze mapę podstawową i zaplanować drogę do kolejnego zadania specjalnego w okolicach Krzyżowej Góry. Mimo, że nie trwało to długo, mapa mi namokła a przy wkładaniu do mapnika przerwała się. Od tego momentu miałem duże problemy z mapami. Każde przełożenie map zajmowało mi bardzo dużo czasu, bo musiałem uważać, żeby ich nie rozerwać do reszty, przyklejały się do mapnika, kart startowych i do siebie nawzajem. Straciłem przez to na dalszej trasie sporo czasu i nerwów, a pod koniec mapa tak się rozdarła, że musiałem polegać na mapie mojego taty.



Niestety nie chcąc przedłużać czasu na oglądanie map na Górze Donas nie spojrzałem na mapę kolorową, z której jasno wynikało, że należy jechać szlakiem żółtym do ulicy Wiczlińskiej. Niestety, kto nie ma w głowie, ten ma w nogach - pojechaliśmy "na czuja", tylko mniej więcej kontrolując kierunek i dojechaliśmy na koniec ul. Miętowej na Dąbrowie. Stamtąd pojechaliśmy ulicami: Cynamonową, Łanową i chyba Pokrzywową w kierunku mostka nad rzeką Kaczą, skąd ostrym podjazdem wspięliśmy się na ul. Wiczlińską - w pobliżu kolejnego zadania specjalnego, gdzie znów spotkaliśmy Michała i Marka.

ZADANIE SPECJALNE nr 3 - KLASYCZNY BnO (BIEG NA ORIENTACJĘ)

PK P i R zaliczyliśmy bez problemów - na stromych i śliskich zjazdach doceniłem bardzo moje oponki Bontragery Jones 2,25 i 2,2 - trzymały wspaniale. Na PK R zlokalizowanym na Krzyżowej Górze znów spotykamy Michała i Marka - zastanawiamy się, czy zdążymy zaliczyć pozostałe PK, ale jesteśmy wszyscy dobrej myśli. Jadąc do PK S popełniamy mały błąd, który kosztował nas kilka minut, następnie bezbłędnie zaliczamy PK T i PK U. Droga do PK W była jednak nawigacyjną porażką. Zamiast dojechać do drogi wzdłuż linii wysokiego napięcia i stamtąd wrócić do lasu, aby zaliczyć PK W, postanowiłem zaliczyć ten punkt lasem. Niestety przeoczyłem małą drużkę na mapie i musiałem podejść kawałek granicą lasu, gdzie kiedyś pewnie była droga, ale teraz była zarośnięta i kompletnie nieprzejezdna. Po odnalezieniu leśnej drogi bezbłędnie już docieram do PK W, ale podejście zarośniętą ścieżką kosztowało mnie sporo czasu i sił. Tam zostawiam przy lampionie strzępy jakie mi zostały z mapy, na której były zaznaczone zadania specjalne - już mi nie będzie potrzebna, bo wszystkie ZS-y zaliczone.



DROGA DO METY

Z PK W (ostatniego punktu kontrolnego z zadania specjalnego nr 3) ruszyliśmy czarnym szlakiem w kierunku osiedla Sokółka - tam próbują odnaleźć jakąś ścieżkę, która nas doprowadzi do czerwonego szlaku - niestety kilka razy musimy się zawracać, bo ścieżki kończą się na jakichś płotach (kto te ścieżki wytyczał %&*#@!). Do PK 4 podchodzę bardzo stromym podejściem pozostawiając rower przy czerwonym szlaku. Po powrocie na szlak zastanawiamy się, którędy jechać - dalej czerwonym szlakiem, czy też innymi ścieżkami. W końcu decyduję się na szlak - droga poza nim jest może trochę krótsza, ale nie na tyle znacznie, żeby ryzykować jej zgubienie. Jedziemy więc czerwonym szlakiem (który udaje nam się nawet na chwilę zgubić ;-). Po drodze spotykamy Marcina Żadkowskiego wraz z (chyba?) Michałem Surdykowskim jadących z zaskakującego dla mnie kierunku (czyżby ominęli PK 4?). Wspólnie z Marcinem i Michałem zaliczamy PK 5 i ruszamy w dalszą drogę, która rozpoczyna się kolejnym podjazdem. Wyprzedzamy nieco Marcina z Michałem i dojeżdżamy przed nimi pięknymi serpentynami do PK 6. Stamtąd piaszczystą ścieżką rowerową zjeżdżamy do Demptowa.

Przy wjeździe do lasu w kierunku PK 7 zatrzymujemy się na dłuższą chwilę, bo mojej mapy nie da się już w krótkim czasie poukładać w mapniku - porwała się już w kilku miejscach i muszę układać ją jak puzzle. W tym czasie dojeżdżają do nas Marcin z Michałem i mijają wybierając drogę na Witomino wzdłuż rurociągu. My początkowo chcieliśmy dojechać do PK 7 górą - ścieżką rowerową, jednak po chwili zastanowienia decydujemy się na wybór tego samego co Marcin i Michał wariantu - drogą przy rurociągu i tym razem to my podążaliśmy za nimi. Do PK 7 docieramy już wspólnie wykarczowanym pod budowę dojazdu do Obwonicy pasem, natomiast odjeżdżamy z PK jako pierwsi (ponownie spotkamy się z Marcinem i Michałem dopiero na mecie). Do PK 8 docieramy drogą rowerową, na którą po zaliczeniu PK 8 wracamy - podejście z PK 8 do szlaku rowerowego czuję już mocno w nogach, łykam więc żel energetyczny - mój niezawodny "dopalacz".



Z PK 8 żadna droga nie prowadzi prosto do Mety, próbuję więc improwizować (moja mapa była akurat w tym miejscu mocno podarta), co nie wychodzi nam na dobre, bo trafiamy na płot odgraniczający teren wojskowy - wzdłuż płotu zbiegamy w okolice cmentarza witomińskiego, aby po chwili ulicą Tatrzańską dojechać wspólnie do mety.

PODSUMOWANIE

Przyłączam się do oceny, wyrażanej przez wszystkich chyba uczestników, iż impreza stała na bardzo wysokim poziomie organizacyjnym. Na tak wysoką ocenę rajdu wpływ miała z pewnością bardzo ciekawa, urozmaicona, a zarazem trudna (zarówno pod względem sumy przewyższeń, jak i nawigacji) trasa zbudowana przez Andrzeja Choraba, któremu należą się słowa uznania za jej przygotowanie. Wszystkie Punkty Kontrolne były dobrze rozstawione (tylko jeden trochę nie tam gdzie być powinien ;-). Punkty kontrolne nie były zazwyczaj bezpośrednio przy ścieżkach - były "ukryte" w taki sposób, że trzeba było dobrze wiedzieć, gdzie dany punkt miał się znajdować, żeby go znaleźć. Przypadkowe trafienie na punkt, bez precyzyjnej nawigacji, było raczej wykluczone, co odróżnia tę imprezę np. od Harpagana, natomiast przypomina rozstawianie punktów kontrolnych na Liro Unreal Challenge.
Czasy uzyskane przez zwycięzców świadczą o tym, że poziom sportowy też był wysoki. Na trasie pieszej nieprawdopodobnie wręcz dobre czasy uzyskali Jacek Nowak i Bogusław Trzasko, natomiast na trasie rowerowej bezkonkurencyjni byli Bartek Bober oraz Krystian Stenka.

Pogoda była nie najlepsza - słońce nie wyszło nawet na chwilę, a deszcz padał przez sporą część zawodów, ale zabawa była tak dobra, że ja osobiście nie odczuwałem tego zupełnie, dopiero w bazie zauważyłem, że jestem przemoczony do suchej nitki :-).

Osobiście cieszy mnie, że udało mi się odnaleźć wszystkie punkty kontrolne (co nie udało się wielu doświadczonym zawodnikom) w limicie czasu, pozostaje jednak mały niedosyt, że wyprzedził mnie Jankes ;-) - nie dość, że to już drugi raz z rzędu (ostatnio na Mistrzostwach Gdańska w RJnO) to tym razem jeszcze zepchnął mnie z "pudła". Ale mogę to przecież zwalić na karb jazdy z ojcem i szwagrem ;-). Następnym razem nie dam się tak łatwo!

Pozdrower,
tekst: Jarek Mydlarski (4 m-ce)
foto: MichałJarocki (12 m-ce)

Pierwsza dziesiątka trasy rowerowej
1 Bober Bartłomiej Kobylnica 4h43'
2 Stenka Krystian Wejherowo 4h56'
3 Jankowski Tomasz NightMonsters Gdańsk 5h56'
4 Mydlarski Jarek Gdynia 6h18'
4 Mydlarski Jacek Sopot 6h18'
6 Fąferek Paweł BERGSON AT Gdańsk 6h56' '
7 Konieczny Tomasz Lipka 7h48'
8 Nowaczyk Michał Gdańsk 10h05'
9 Polasz Jacek Reda 11h06'
10 Pruszkowski Paweł KOMPAS AT Gdańsk 11h07'

- pełne wyniki i zdjęcia z rajdu dostępne są na stronie Organizatora www.maksea.use.pl/
- fotorelacja z maratonu ukazała się w "Kurierze Gdyńskim" - dodatku do gdyńskiego wydania Dziennika Bałtyckiego

Opinie (15)

  • ::SK:: pieszy Spiros ;-)

    Dzięki za wzmiankę o wersji dla piechurów i Sopot Killersach. Co do tego profesjonalizmu to... no cóż... staramy się naśladować nalepszych :-D

    Pozdrowienia i gratulacje za dobre (bo 4-ka) miejsce :-)

    • 0 0

  • Wiesiu, co to znaczy?

    czy Sopot Killersi zamierzają się przekwalifikować, czy też nadchodzą "stare lata" ?;> Wojtek był miesiąc temu na rowerowym Harpaganie... teraz ta impreza piesza...

    • 0 0

  • TJ :-)

    O politykę dotyczącą kierunku rozwoju grupy najlepiej zapytać naszego Derektora - Petera Leczyckiego... :-)

    Jeśli chodzi o "Pieszego Spirosa", to założeniem było miłe spędzenie czasu (100% planu) i częściowo odreagowanie rowerów.

    Dla mnie ta impreza to przede wszystkim _przyjemne_ i pożyteczne wykorzystanie Listopadowego OFFBIKE'u.

    • 0 0

  • UDANA IMPREZA

    Gratuluje udanej imprezy oraz dobrych wynikow.
    Wciagajaca opowiesc i duzo przygod. Gratulacje zarowno miejsca jak i relacji! Pozdrowka!

    • 0 0

  • !!!!!!!!

    dzięki za pozytwne opinie i super relacje!!!!! pozrawiam i zapraszam na edycje wiosenna!!!!

    • 0 0

  • Super relacja

    Mimo że relacja jak to zwykle w twoim wykonaniu trochę długa, to czyta się ją bardzo dobrze i nie nudzi.

    Kilka wyjasnien:
    Do PK1 jechalem tak jak wszyscy, tyle ze zapedzilem sie ze 100 metrow i wracalem na punkt :)
    Do ZS1 jechalem totalnie na czuja probojac nie zgubic krawedzi lasu i gdyby nie ta niewlasciwa strona torow to bylo by super. Jak sie spotkalismy ponownie to szukalem punktu F, niestety bylem na zupelnie innej drodze niz mi sie wydawalo przez co stracilem tam sporo czasu.
    Mysle ze znajomosc Gdynskich lasow mogla sporo pomoc, ja niestety poruszalem sie w prawie zupelnie obcym terenie.

    • 0 0

  • Wam to dobrze...

    Ja tym razem pomimo ogromnych chęci, mogłem jedynie pomarzyć o starcie, a teraz z wielką przyjemnością przeczytać relacje! Ze smutkiem spoglądam na mój rower, na który za pewne szybko nie wsiądę ;-((( Lekarz zalecił mi "jak najwięcej chodzić"... Tak to już jest jak się przeziębi korzonki, ale mam nadzieję, że może w grudniu uda mi sie jakoś wsiąść na rower, bo dłużej już nie wytrzymam jeżdżąc do pracy skm`ką, a w weekend spacerując deptakiem nadmorskim i katując się myślą, że inni jeżdżą a ja tylko patrzę ;-(((

    • 0 0

  • Zdrowiej Frans!

    Życzę szybkiego powrotu do zdrowia!
    Codzienne dojeżdżanie SKM-ką może naprawdę zmęczyć, ale ciesz się że nie musisz jeździć autobusem. Ja jak pomyślę że miałbym tłuc się autobusem a potem SKM-ką nawet jak leje wybieram rower.

    • 0 0

  • Dzięki Mickey...

    Chrzanię to, pomimo zaleceń lekarza, jutro jadę na organizowany przez Kubę mini rajdzik. Już mam dość patrzenia jak mój rower podpiera ścianę. Godzinka na świerzym powietrzu po prawie 3 tygodniowej przerwie chyba mi nie zaszkodzi. Kurcze, ale do formy chyba tak szybko nie wrócę ;-( W Nocnej Masakrze, też chyba nie wystartuję z obawy o zdrowie....
    Buuuu ... ;-(((

    • 0 0

  • pulsometr na Spirosie

    Tytułem dodatku do relacji – jeszcze słów kilka na specjalną prośbę Mickey'a – o przydatności pulsometru (którego jestem od niedawna szczęśliwym posiadaczem) na Spirosie. Moja ocena przydatności to w skali od 1-10: -2 (słownie: minus dwa). Dlaczego? Otóż na kilka dni zanim dotarł do mnie mój pulsometr zakupiony oczywiście na Allegro poczytałem trochę o tych wszystkich strefach, tętnach maksymalnych, progu anaerobowym, itp. itd. Wynikało z tego (mogłem części nie zrozumieć, bo temat dla mnie nowy), że powinienem na tak długiej imprezie utrzymywać tętno na jakimś rozsądnym poziomie, a już z pewnością nie dochodzić do tętna maksymalnego. Natomiast w praktyce każdy podjazd kończył się uzyskaniem bardzo wysokiego tętna (nieraz równego tętnu maksymalnemu), przy czym ja czułem, że wcale nie daję z siebie wszystkiego. Oczywiście te szczyty tętna przeplatane były jego szybkim spadkiem w momentach zjazdów, czy też analizowania (przekładania w mapniku) mapy. Tak czy owak w strefie zwanej w moim pulsometrze „power zone”, której, jak piszą, osoby sporadycznie jeżdżące na rowerze (do których się niestety zaliczam) nie powinny w ogóle osiągać spędziłem przeszło 4 godziny z 6 godzin i 5 minut, jakie pulsometr zarejestrował. Pozostały czas spędziłem w „fitness zone” (czyli ta strefa, w której powinienem chyba był spędzić większość czasu), a w strefie „health zone” (rozgrzewka) spędziłem kilkanaście minut, przy czym były to zazwyczaj momenty postoju. Przyznam się, że nie czytałem nic o strefach w czasie wyścigu, ale wartości tętna jakie osiągałem do zdrowych nie należały, a jechałem mimo wszystko z rezerwą, więc gdybym dawał tyle ile fabryka dała, to by wartości tętna były jeszcze wyższe. Gdybym się sugerował pulsometrem to jechałbym jeszcze wolniej. Wiem, że inni startujący są bardziej doświadczonymi użytkownikami pulsometrów, więc może oni powiedzą coś o używaniu pulsometru w trakcie tego typu wyścigu.

    • 0 0

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Dni testowe w promotocykle chwaszczyno

dni otwarte

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum