• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Harpagan 31, sześć jego odsłon

28 kwietnia 2006 (artykuł sprzed 18 lat) 
W tegorocznej wiosennej edycji Harpagana Grupa Rowerowa Trójmiasto wystartowała w dość licznym składzie, lecz nie znaczy to wcale, że wszyscy jechaliśmy w jednym zbitym peletonie. Począwszy od najbardziej z nas wszystkich doświadczonego w tego typu rajdach Dariusz Korsak wystartował wraz ze swoimi przyjaciółmi: Mariuszem Kozłowskim i Marcinem Błasiakiem, Krzysiek Kochanowicz, tak jak się uparł, postawił na swoim i wystartował samotnie, zaś Kuba Barański, Dariusz Zieliński i Jarek Włodarczyk wstępnie mieli jechać z naszymi znajomymi Piotrem Lehmanem oraz Pauliną Kubat. Chcąc nie chcąc ta ostatnia grupa, jakoś się nie zgrała i tuż po starcie Piotr wyrwał do przodu, zaś trójka GRT'owców zgubiła gdzieś Paulinę i tak oto jechali już do samego końca ;-) Jako, że każdy z nas ruszył praktycznie w innym kierunku i na swój sposób wybierał punkty kontrolne, każdy z nas napisał swoje oddzielne wrażenia, którymi postanowiliśmy się z Wami podzielić...

Zacznijmy od "starszaków" i najbardziej doświadczonych, czyli Darka Korsaka i spółki z Elbląga, z których my młodzi, tylko przykład możemy brać ....

Jak się okazuje wszystko jest proste nim stanie się trudne - tak było i tym razem. Przygotowanie kondycyjne w zasadzie dobre, psychiczne jeszcze lepsze więc do jubileuszowego Harpagana podszedłem z całkowitym spokojem. Dodatkowo podbudowany przed startowymi rozmowami ze znajomymi i prawie obyty z terenem ruszyłem niczym "młody żagiel". Nie mogło mnie spotkać nic wspanialszego niż pozorna znajomość terenu gdyż swoją harpaganową karierę zaczynałem właśnie w tamtych okolicach. Dane mi było odwiedzić nawet dwa stare punkty z 21 Harpagana (4 na wiadukcie kolejowym i 20 nad morzem).



Początek przygody rozpoczął się od zdobycia punktu widokowego na Jeleniej Górze (19) i tu emocje sportowe dość gwałtownie opadły, gdyż jak się okazało z kondycją wysokościową wcale nie było najlepiej. Zaraz potem całej grupie, z którą początkowo ruszyłem dostarczyłem sporo emocji efektownym lotem przez kierownicę. Na trasie zdarzyło mi się także trochę błądzić, lecz to przecież taki ludzki odruch. Największe błądzenie miało miejsce na samym początku pomiędzy PK19 i 4 . Potem było już tylko lepiej czyli 13-tka zdobyta po prostu perfect. Ponieważ w świadomości zapisane mam aby taktykę dopasować do możliwości i przy tym wspaniale się bawić, po trzecim zdobytym punkcie miałem spory wpływ na podział grupy. Zaliczaliśmy w trójkę z Mariuszem Kozłowskim i Marcinem Błasiakiem kolejne punkty czyli 6, 11 po wspaniałym pokonaniu Łeby. PK5 przyniósł lekkiego pecha Mariuszowi lecz już na 18-tce dołączył do nas.

1-ka poddana została w planach całkowitej likwidacji i zamiast niej pojechałem kolejno na PK16, 10, 15 i 17. W drodze na ostatni tłusty punkt czyli nadmorską 20 łapią mnie potężne kurcze w uda, trwa to kilka kilometrów i nawet kuszę się na zaliczenie 3-ki. Tu za wspólną jazdę dziękuje niestety Marcin, zaś ja z Mariuszem ślicznym czerwonym szlakiem docieramy do PK20. Tu spotyka mnie wielkie miłe zaskoczenie, gdyż spotykamy niezliczoną ilość Elblążan !!!



Zaledwie kilka kilometrów dalej chwyta mnie największy w mojej niespotykanie bujnej i błyskotliwej karierze kryzys. Jadę niestety ostatkiem sił i z maksymalną prędkością po asfalcie 9 km/h. Docieram jeszcze do 12-tki i jedynie siłą woli podążam do bazy. Ostatki upływającego czasu i myśl o ewentualnym spóźnieniu się na metę powodują to, że momentami odzyskuję świadomość i gna mnie to ostro do mety. Wiem, że zdążyłem i w niedzielny ranek obudziłem się w moim przytulnym domku. To nie był sen !
Pozdrawiam wszystkich spotkanych na trasie i oczywiście przyjaciół z GRT.

Autor: Dariusz Korsak




Uparty do końca, Krzysiek Kochanowicz tak jak postanowił tak zrobił. Tuż po starcie wyruszył samotnie w siną dal, zupełnie w innym kierunku niż cała reszta...

Dokładnie! Dobrze ujęte! Widząc całą masę ludzi pędzących ku punktowi nr 7 dałem sobie spokój i mając najwięcej sił na samym początku rajdu uznałem, iż wyruszę pod wiatr, czyli na wschód. Pierwsze kilometry nie były łatwe. Padający deszcz, porywisty wiatr prosto w twarz i ograniczona widoczność; nie zbyt miłe uczucie "na dzień dobry", ale po kilku kilometrach odbiłem z głównej drogi w las, gdzie doznałem spokoju.

Pierwszym punktem kontrolnym, który zaliczyłem była 18-tka, położona niedaleko Kochanowa na skraju lasu. Choć podjazdów była cała masa, z łatwością tam dotarłem. Dalej zabłoconymi drogami polnymi dostałem się na szosę i omijając jedynkę poleciałem ku 15-tce. Część drogi było nadal pod wiatr, ale i po części wiatr wiał z boku. Tu szosa była przyjemna i bez większego ruchu kołowego. Ten odcinek jechałem praktycznie sam, jedynie koło Rybna minęło mnie dwóch pierwszych kolarzy od momentu startu.



Niedaleko Jez. Żarnowieckiego dołączył do mnie Domek, kolega z nr 608, z którym miałem przyjemność pokręcić przez kolejne kilkanaście kilometrów. Razem zaliczyliśmy PK15 i tym samym byliśmy pierwszymi osobami, które w to miejsce dotarły. Tu muszę dodać, iż wg mnie był to punkt z najładniejszymi dziewczynami z pomocy medycznej, u których miałem możliwość podbić kartę. Ach... gdyby nie ten rajd, to pogawędziłbym sobie dłużej (sory dziewczyny, ale może następnym razem). Z 15-tki można było lecieć dalej lasem, lecz znając te okolice wolałem się wrócić i pojechać asfaltem wzdłuż brzegu jeziora. Podobnie zrobił Domek, który zdał się na mnie. Przez kolejne km pędziliśmy razem trzymając dość wysoką prędkość pomiędzy 32 a 36 km/h. Przed kolejnym punktem ja trochę zmiękłem a Domek popędził dalej sam i dalej znowu byłem zdany tylko na siebie.

Przed PK 17, na kilometr przed Żarnowcem zerwałem łańcuch i o mały włos nie połamałem haka. Na szczęście w porę wyhamowałem i uniknąłem "przedwczesnego zakończenia rajdu". Niestety usunięcie usterki kosztowało mnie ponad 40 minut, stąd na 17-tkę zlądowałem z niezbyt dobrym humorem ;-/ Z Żarnowca początkowo w planie miałem PK3, lecz na skraju jeziora wykorzystałem nieco znajomość terenu odbijając skrótem (drogą kaflową wzdłuż jeziora) do Nadola, gdzie postanowiłem wspiąć się na punkt 10. Niestety przeliczyłem się nieco, gdy okazało się, iż droga spod samego prawie skansenu to głęboki nie przejezdny piach; i tu przez kolejny prawie kilometr rower trzeba było pchać bo innego wyjścia nie było ;-/



Z 10-tki udałem się na 16-tkę, gdzie po drodze spotkałem chłopaków z kadry GRT: Kubę, Darka i Jarka, którzy jechali w przeciwnym kierunku. Z 16PK udałem się znowu szosą, lecz tym razem "z pięknym wiatrem" ku 8-ce. Przez niemalże osiem km pędziłem niczym "Struś Pędziwiatr", a jadący w przeciwną stronę ludziska mogli mi tylko pozazdrościć, prawda Piotr? Miejscami rozwijałem skrzydła nawet do 50 km/h. Lecz do PK8 nie dotarłem od razu. Wpierw tam gdzie miałem na niego odbić zabrakło drogi, a w jej miejsce było zaorane pole, dlatego też trochę trzeba było pokombinować, ale ostatecznie PK8 został zdobyty w miarę bez większego problemu. Z 8-ki początkowo chciałem jechać na 20-tke, lecz tu zrobiłem dość poważny błąd, co kosztowało mnie wycofania się z tego pomysłu, dlatego też dłużej się nie zastanawiając pojechałem na 12, z przykrością zostawiając PK20 ;-/

Znalezienie PK12 trochę dało mi do myślenia i kombinowania. Wydaje mi się, że wjechałem w jakąś drogę, której nie było na mapie. Ostatecznie pojechałem "na czuja" i myśląc, iż dotarłem do punktu kontrolnego trafiłem na parkę "miziającą się w lesie". Zagadkę miałem zarówno ja sam jak i oni ;-) Punkt kontrolny nr 12 na szczęście był też niedaleko. Dalej postanowiłem polecieć na 14-tkę i tu właśnie dopadł mnie pierwszy porządny kryzys. Gadanie do samego siebie już nie pomagało, dlatego też zrobiłem sobie małą przerwę.

Do PK14 dotarłem szosą, na której spotkałem naszą zgubę -Paulę, która uśmiechnięta od ucha do ucha poderwała jakiegoś boy'a. Wszystkich już po drodze spotkałem i "świętą trójcę", czyli Kubę, Darka i Jarka, i zdyszanego Piotra męczącego długi podjazd gdy ja miałem z wiatrem i teraz Paulę. Brakowało tylko Dareckiego. Niestety ten to chyba jeździł kanałami ;-)

Z 14-tki udałem się na skróty do PK9 i w drodze nieco pobłądziłem wpierw zakopując się w jakimś bagnie, później drążąc przez zaorane pole. Po drodze spotkałem ponownie Domka, z którym to miałem przyjemność jechać już rano do PK15. On również był już na resztkach sił, dlatego też 9-tkę ponownie zrobiliśmy razem. Był to nasz ostatni punkt który zaliczyliśmy, ostatni i chyba najcięższy!

W drodze do mety, mając jeszcze trochę czasu chcieliśmy zaliczyć PK19, lecz z braku sił daliśmy sobie spokój, by przypadkiem się nie spóźnić.

Podsumowanie:
Łącznie udało mi się zdobyć 9 punktów kontrolnych na 20 możliwych, wagowo zaś 33 / 60, co dało mi wstępną 94 pozycję w klasyfikacji głównej. Przejechałem 156 km, z czego ponad 130 samemu. Pewnie cieszyłbym się mocniej gdybym wylądował w pierwszej 50-tce, a nie setce, ale i tak jestem z siebie dumny. Pokonałem własne słabości i to jest dla mnie najważniejsze.

Autor: Krzysztof Kochanowicz




Święta Trójca GRT, w składzie której pojechali razem Kuba Barański, Dariusz Zieliński i Jarosław Włodarczyk też wypadła całkiem nieźle...

No i po raz kolejny spełniło się moje marzenie rowerowe i wystartowałem w imprezie rowerowej na orientacje Harpagan, edycja 31. Jako trzon naszego początkowo 4-osobowego zespołu GRT tworzyli Darek, i po raz pierwszy Paula i Jarek. Przygotowania kondycyjne trwały u mnie od początku kwietnia kiedy to zima nas zechciała opuścić. Regularnie biegałem nad morzem a Jarek obiecał wcinać mniej parówek na kolacje ;-) I tak z dnia na dzień, z godziny na godzinę przyszła pora startu.



Punktualnie o 3:30 zameldowałem się u Jarka i udaliśmy się w stronę Gdyni gdzie czekał już na nas Darek. Paulina wraz z Fransem pojechali zaś z naszym kolegą Piotrem. Harpagan to impreza dla twardych ludzi i bardzo szybko przyszło na nam się o tym przekonać. Przez cała noc padał deszcz co jak na razie nie zepsuło nam humorów. Dopiero po telefonie do jednego z uczestników wersji pieszej okazało się, że w lesie nie jest za fajnie. Olbrzymie ilości wody spowodowały ze dukty leśne zamieniły się w małe potoki.

Na miejscu byliśmy parę minut przed 6. Standardowo na każdej większej imprezie rowerowej spotyka się masę znajomych. Tu było dokładnie tak samo. Jako, że Jarek był po oraz pierwszy wszystkie formalne rzeczy zostawiliśmy właśnie jemu na głowie. W zasadzie o 6.20 byliśmy gotowi do startu, lecz zostaliśmy poinformowani o przesunięciu startu o 30 minut ze względu na panujące warunki. Kolejne chwile spędziliśmy na bardzo towarzyskich rozmowach nie tylko o rowerach.

Tradycyjnie 3 minuty przed startem dostaliśmy mapy i zaczęliśmy knuć trasę. Tym razem założyliśmy sobie, że jedziemy w najbardziej oddalone punkty i głownie drogami szosowymi. Taktyka może i słuszna, ale pojawiły się małe problemy. Wybraliśmy taki wariant, że przez większość drogi jechaliśmy pod wiatr no i nie koniecznie drogami asfaltowymi. No właśnie parę słów dotyczących terenu. Cały obszar położony był na wysoczyźnie, co powodowało, iż teren był bardzo pofałdowany. Mnie osobiście takie warunki bardzo się podobały, nie wiem jak reszcie ..

Po 20 pierwszych minutach jazdy byliśmy już tak brudni, że numerków startowych nie było widać. Mocne tempo w początkowej fazie rajdu spowodowało, że zgubiliśmy gdzieś Paulę. Początkowa próba nawiązania kontaktu telefonicznego skończyła się fiaskiem ponieważ z lesie nie było zasięgu. Jednak w momencie połączenia okazało się że Paula postanowiła pojechać na własną rękę i zdobywać cenne punkty co na pewno zaowocuje wyśmienita relacja.



Większość trasy jechaliśmy w 3-osobowej grupie. Czasami jednak spotykaliśmy jakiegoś zbłąkanego kolarza z którym wspólnymi siłami pokonywaliśmy kolejne km w poszukiwaniu upragnionego punktu. Cała nasza trójka na trasie miała swoje 5 minut. Darek przez przypadek zgubił telefon, przez co jego kolejne przejechane km nie były już tak pasjonujące. Jarek uniósł się honorem i ruszył pod 2 km piaszczysty podjazd, kiedy to przez nasz błąd nawigacyjny nie zauważyliśmy duktu leśnego. Mnie natomiast 2 razy opuściło szczęście i przed długi okres walczyłem ze skuwaczem do łańcucha.

Ogólnie pokonaliśmy 140 km ze średnią 20km/h w górzystym terenie, nieźle przy tym się bawiąc. Zajęliśmy dokładnie środkowe miejsce wiec chyba nie jest źle. Uważam imprezę za bardzo udaną i już nie mogę się doczekać kolejnej edycji.

Autor: Kuba Barański




W końcu nastąpił ten pierwszy raz; czyli przygody Pauliny na Harpaganie ;-)

Udział w Harpaganie marzył mi się już od dłuższego czasu. Niestety zawsze coś stawało mi na drodze. I tym razem miało być podobnie. Dopiero na 2 tygodnie przed rajdem mój start w nim okazał się możliwy. Nie było więc mowy o jakichkolwiek szczególnych przygotowaniach pod kątem Harpagana. Jako że nie mam właściwie żadnego doświadczenia w tego typu rajdach a mapa do moich najbliższych przyjaciółek nie należy (teraz już mogę powiedzieć "nie należała") miałam wystartować nie sama a pod opieką kolegów z GRT. Krzysiek już dawno postanowił, że w tegorocznej edycji chce spróbować sił samotnie, więc miałam jechać razem z Darkiem, Kubą i Jarkiem.



Jak dotarłam do Bożegopola było bardzo zimno. Zaczęłam się zastanawiać czy aby na pewno dam radę, ale o wycofaniu się nie było mowy. Poszliśmy po swoje numery startowe. Pozostało tylko czekać na "godzinę zero". Start opóźnił się o pół godziny, gdyż nie można było dojechać na niektóre PK. No tak...skoro oni samochodem nie mogli to na pewno my damy radę rowerem....coraz bardziej się bałam ;-/

Godzina 6:57 - rozdanie map. Ustaliliśmy wstępnie kolejność w jakiej będziemy zaliczać PK. Do pierwszego punktu mieliśmy w miarę możliwości dojechać jak najszybciej za Piotrem. Dalej mieliśmy już pojechać własnym tempem. Plan niestety się nie powiódł, gdyż zanim dotarliśmy do pierwszego PK...no cóż....ja się zgubiłam. Zostałam gdzieś z tyłu dość sporego peletonu jadącego w tym samym kierunku co my. W pewnym momencie był rozjazd, część jechała prosto, część skręcała. Nie widziałam żadnej z osób, z którymi miałam jechać, wybrałam wariant ze skrętem. Tak przejechałam jeszcze kilka kilometrów, nie miałam bladego pojęcia gdzie jestem, nikogo nie było przede mną ani tym bardziej za mną. Nie bardzo wiedziałam co dalej robić. Byłam bliska rezygnacji. Wreszcie jednak udało mi się skontaktować z chłopakami telefonicznie (w lesie szwankował zasięg) i okazało się, że pojechali prosto. Czekali na mnie na PK7 dość długo, ale w końcu postanowili jechać dalej. Umówiliśmy się, że możliwie szybko postaram się odnaleźć właściwą drogę i do nich dołączyć. Wróciłam więc do punktu wyjścia i pojechałam tym razem na wprost. 100 metrów dalej był 7PK. Straciłam w ten sposób jakieś 40 minut, a przeze mnie również i chłopaki nie mogli dalej jechać. Z 7-ki według wskazówek Jarka dojechałam do drogi głównej. Nie wiedziałam jednak co dalej. Po kilku kolejnych nieudanych próbach połączenia telefonicznego postanowiłam, że dalej pojadę sama. Miałam jednocześnie nadzieję, że moi kompani również nie będą na mnie dłużej czekać i nie stracą przeze mnie kolejnych cennych minut.

Zdecydowałam się pojechać na PK16. Był to wariant o tyle korzystniejszy, że część drogi pamiętałam z jednego z naszych rajdów z GRT, ponadto trzeba było jechać praktycznie cały czas prosto, asfaltową drogą, więc nawet ja nie mogłam się zgubić :-) Punkt umiejscowiony był jednak w lesie, a ponieważ kiedy kończy się szosa moje rozeznanie w terenie spada do poziomu poniżej zera dlatego też znalezienie 16-tki zajęło mi trochę czasu. Przy 16-tce spotkałam kolegę z numerem startowym 747, który tak jak ja planował jechać dalej do PK10 więc zabrał mnie ze sobą. Bez większych problemów i całkiem szybko (ponieważ nie ja nawigowałam) dojechaliśmy do kolejnego punktu kontrolnego. Tu się z kolegą pożegnaliśmy, gdyż dalej jechaliśmy w różne strony - ja na 3-kę, kolega bardziej ambitnie i dłuższą drogą zamierzał zaliczyć jeszcze 15 i 17.

Stromą, krętą i błotnistą drogą zjechałam w kierunku Nadola. Zjazd do przyjemnych i łatwych nie należał, a co dopiero gdyby tak trzeba było tą drogą podjeżdżać, ale o tym nieco więcej będzie miał do powiedzenia Krzysiek :-) Z Nadola prawie do samego PK3 można było jechać szosą. Dopiero w Słuchowie trzeba było wjechać do lasu. I tu znów odnalezienie punktu łatwe nie było, ale nie ja jedna miałam z tym problem. Po półgodzinnych wojażach po lesie natrafiłam na innych zawodników i wspólnymi siłami jakoś się udało:-) Będąc na tym punkcie skontaktowałam się z kolegami z GRT, którzy zgubili mnie już na samym początku. Myślałam, że może są gdzieś niedaleko i jednak uda nam się rajd dokończyć wspólnie. Byli właśnie w drodze z PK8 na PK16. Na ósemkę wprawdzie właśnie zamierzałam się skierować, ale na 16 już byłam tak więc porzuciłam wszelką nadzieję na spotkanie. Dalej byłam zdana jedynie na siebie, ale szło mi z każdym kilometrem coraz lepiej.



Do PK8 trafiłam właściwie bez problemu - głównymi drogami. Jedynie sam zjazd do lasu w odpowiednim momencie budził moje wątpliwości, ale na szczęście znów pojawił się ktoś kto jechał tam gdzie ja, więc podążyłam jego śladem. Spotkałam tu Piotra, który udzielił mi cennych wskazówek co do kolejnego punktu, na który zamierzałam uderzyć.

Na PK 12 droga była dość prosta, wystarczyło wydostać się z lasu i niemal do samego punktu prowadziła asfaltówka. Jedynie tuż przed nim, teren nie do końca zgadzał się z mapą ale dzięki wskazówkom Piotra tym razem nie zbłądziłam, a zdarzało się to prawie wszystkim spotkanym przy namiocie :-)

Ponieważ czas nieubłaganie uciekał, żeby dostać się do PK 14 musiałam wybrać możliwie najkrótszy wariant. Polna droga, na którą się zdecydowałam, w miarę upływu kilometrów coraz bardziej przypominała miejsce "gdzie diabeł mówi dobranoc". Ślady kół w grząskiej nawierzchni świadczyły jednak o tym, że ktoś już tędy jechał, była więc nadzieja, że to dobra droga. Drogą tą dojechałam aż do Tawęcina. Tu spotkałam kolegę Roberta z Poznania o nr startowym 737, który również jechał na 14 więc pojechaliśmy razem. Oboje też zamierzaliśmy następnie zaliczyć PK 9, wspólnie więc ruszyliśmy w dalszą drogę. Kolega narzucił dość szybkie tempo i po kilku kilometrach wyraźnie zostałam z tyłu. Ponieważ nie chciałam go opóźniać uzgodniliśmy, że dalej każdy pojedzie własnym tempem. Poinformował mnie przy tym dokładnie gdzie się znajdujemy i jak dalej jechać.

Tu jak spod ziemi wyrósł Krystian Arendt (nr 168), kolega z rajdów GRT. Planował zaliczyć 4-kę i wrócić do bazy. Lecz 9-tka była lepiej punktowana, więc namówiłam go na zmianę planów. Dzięki wskazówkom Roberta bez najmniejszych problemów znaleźliśmy interesujący nas punkt. Szybko wydostaliśmy się z lasu i dojechaliśmy do Godętowa. Krystian wciąż rozważał opcję zaliczenia PK 4 ale czasu było coraz mniej, więc zdecydował się pojechać razem ze mną do mety. On również miał więcej sił w nogach ode mnie, toteż zaproponowałam by pojechał dalej nie czekając na mnie. Ja zresztą miałam jeszcze jedno zadanie do wykonania. Koniecznie chciałam zdobyć PK 19. Znajdował się on wprawdzie niedaleko mety, wyzwanie stanowiła wysokość na jakiej go umieszczono - był to punkt widokowy Jelenia Góra. U podnóża wzniesienia miałam jeszcze 1h 20min. Nie byłam pewna czy to wystarczy aby dostać się na szczyt i wrócić na czas do bazy. Ambicja jednak zwyciężyła. Do punktu dotarłam szybciej niż myślałam, choć droga była naprawdę stroma i prawie połowę przeszłam pieszo. Warto jednak było się pomęczyć by potem móc posmakować TAKIEGO zjazdu. Na metę dotarłam prawie pół godziny przed końcem, nigdy w życiu tak się nie cieszyłam na widok szkoły :-)

Podsumowanie:
Mimo początkowych trudności start zaliczam do udanych. Przełamałam strach, pokonałam swoje słabości - nieznajomość mapy, brak orientacji w terenie oraz obawę przed zdaniem tylko na siebie. Pomimo samotnej jazdy udało mi się zdobyć 9PK (27 pkt wagowych). Wstępnie zajęłam 127 miejsce ze 196 startujących. Plan minimum wykonałam - nie byłam ostatnia. Wielkie dzięki dla tych wszystkich uczestników, którzy brali mnie pod swoje skrzydła i pomagali na trasie - w szczególności kolegów z numerami 737 i 747, którym zawdzięczam najwięcej.

Autorka: Paulina Kubat (przyjaciółka Grupy Rowerowej Trójmiasto)




Na zakończenie kilka słów o naszym koledze Piotrze Lehmanie z numerem startowym 795, z którym na start w tej edycji Harpagana przyjechali Paulina i Krzysiek. Piotr początkowo miał startować w grupie z częścią kadry Grupy Rowerowej Trójmiasto, lecz uznał, iż to tempo jest dla niego za wolne...

W imieniu Piotra pozwoliłem sobie przedstawić jedynie punkty kontrolne, które zaliczył oraz wynik końcowy. Jak przed samym startem Piotr powiedział, iż startuje w Harpaganie by rozgrzać nieco mięśnie i w końcu zrobić swe pierwsze kilometry w tym roku, zacząłem zastanawiać się czy to znak, że mam szansę z nim nieco porywalizować? Niestety myliłem się! Jeszcze musiały by minąć ciężkie lata pracy by w szczycie formy dorównać jemu gdy ten zaczyna sezon ;-) Piotr zdobył łącznie 10 punktów kontrolnych, które wagowo odpowiadają 37 punktów na 60 możliwych. Uplasował się na pozycji 70, do mety docierając prawie godzinę przed czasem.

Autor: Krzysztof Kochanowicz wg. słów Piotra Lehmana

Zdjęcia: Dariusz Korsak, Krzysztof Kochanowicz oraz Paulina Kubat




Trasa mieszana na start!

Obserwuję mocno... poirytowany jak popiół z papierosa jednego ze stoczniowców spada na tylną oponę mojego roweru. Wstaję i stanowczym glosem, przekrzykując szum pociągu, namawiam podchmielonego robola, aby skonczył jarać, albo przynajajmniej kipował za okno. Półłysy kurdupel, odważny po kilku puszkach browara z 'biedronki' zaczyna się na mnie drzeć i poszturchiwać. Na szczeście dwaj jego kumple ze stoczni uciszają go krótko: 'zamknij ryj i siodoj na dupie'!. Chwilę poźniej zbieram się do wyjścia.

Stacja w Bożympolu Wielkim. Z pociągu wypełza harcerska stonka. Z wielkimi plecakami poobwieszanymi wszystkimi kubkami, menażkami i termosami jakie każdy miał w domu wyglądają, jakby jechali na miesięczną ekspedycję, a nie na dwudziestoczterogodzinnego harpa. Jak mawia Drewniak: 'świat dzieli się na turystów i ścigantów'. Reprezentujemy dwie różne grupy.

W bazie czeka już na mnie Grzesiek. Analizujemy listę startową trasy mieszanej. To na niej spróbujemy swoich sił. Andrzej Chorab, Drewniak... Poza nimi nie widzimy nikogo, kto mógłby nam dołożyć ;-) Lokujemy się na sali gimnastycznej, koło nas organizują się Ukraińcy-Tarik z kolegą. Przywieźli nam mapy i inne informacje o interesującym nas rajdzie AR w dolinie Białego Czeremoszu. Bardzo szybko znajdujemy wspólny język [angielski :-D ] z braćmi Słowianami. Coś pasowałoby przekąsić, lokalna dziewczyna daje mi cynk o domowej cukierni i za chwilę wracam z pół kilo pysznych, ciepłych jeszcze, chrupiących ciasteczek z dżemem... Wcinamy z Grzesiem aż nam się uszy trzęsą. Jakiś czas potem zjawia się Andrzej, podobno nie chce raczej biegać. Bla, bla, bla... Wszyscy tak mówią ;-) Pojawia się w końcu Drewniak. Bardzo chcę pokonać Damiana, nie wiem czemu akurat od niego chcę być lepszy. Chyba mam jakiś kompleks Drewniaka, może mi z Bergsona zostało ;-) Życie jednak trochę komplikuje mi sprawy-Drewniacki nie wziął kompasu, chce ponapierać z nami. Super, bardzo fajna ekipa nam się zebrała, ale ze ścigania nici. Przynajmniej na części pieszej.

Wychodzimy na start. Dookoła ponad 600 zawodników, pierwszą pętlę robimy wspólnie z trasą pieszą. Odbieramy mapy i profilaktycznie rozglądamy się za Andrzejem. Mimo, że w naszej trójce średnia wieku wypada poniżej 20lat to umiejętności nawigacyjne Drewniaka i Grześka są niezłe. Ale lepiej zacząć z kimś pewnym. START! No cóż biegniemy sami. Przy pierwszym zakręcie łapiemy jednak Andrzeja i dalej pomykamy już we czwórkę. Wokół sami biegacze, nadają bardzo mocne tempo już od początku. Kurde, ja nie wytrzymam tak przez 50km! Ale nie mam zamiaru marudzić już od startu, więc jakoś się trzymam. Po kilku km droga już nie jest tak oczywista, prowadzące zające stają niepewnie, Andrzej tylko szepcze: 'tutaj odbijmy' i zmykamy w lesie. Chwilę poźniej już widać za nami setki czołówek, znowu wyprzedza nas zgraja chartów. Mapa nie zgadza się z rzeczywistością, Sugeruję intuicyjnie Andrzejowi wariant, on namierza nas na mapie i chwilę później zmykamy za skarpą zostawiając wieeeelki tramwaj w oczekiwaniu na decyzję Bogusia Trzaski i Andrzeja Olecha, którzy to przyciągają do siebie jak magnes takich ja jak kiepskich orientalistów z dosyć dobrą formą. Widać światła, jest punkt. Obsługa informuje nas, że jesteśmy pierwsi. Szybko podbijamy karty i zmykamy, żeby urwać się ponad pół tysiącowi rajdowców.



Dalej biegniemy. Tempo jest mocne. Andrzej chce, żebyśmy definitywnie na dłużej urwali się tramwajowi. Nagle markotny jakoś od początku Grzesio mówi mi, że musi sie zatrzymać i skoczyć w krzaczki. Mówi, że jak chcę to mogę biec z Andrzejem i Drewniakiem. Od początku założyliśmy, że startujemy indywidualnie, ale fajnie byłoby harpa zrobić razem. Postanawiam zostać, nie wiem jakie tempo będą mieli Andrzej z Drewniakiem, a po drugie trzeba się przed tą ewentualną Ukrainą zgrywać ;-) Z żalem spoglądam za oddalającymi się kolegami, przyjechałem się ścigać na 101%, to mój ostatni start przed majową maturą. Następny dopiero w czerwcu... Grzesiek kończy postękiwania i ruszamy dalej. Popędzam ostro partnera, bo wiem, że na treku to on by nas wszystkich razem wziętych zajechał-bez problemu pociagnie jakiś czas 5min/km, aby dogonić liderów. Po kwadransie mamy ich z powrotem koło siebie. Andrzej pyta się: 'wariant północny czy południowy?'. Ja proponuję północ, Drewniak południe. Obaj polegamy tylko na wyczuciu, ciężko powiedzieć, którędy lepiej napierać. Decydujemy, że atakujemy punkt 'od góry'. Kawałek dalej okazuje się, iż ten 'mój wariant' to nie był dobry pomysł. Błądzimy. Uderzamy w przecinkę, tam powinien być PK. Z naprzeciwka leci tramwaj biegaczy z Olechem i Trzasko na czele. Pewnie wracają z punktu. Niemal jednocześnie obie grupy pytają się siebie: 'macie dwójkę?' :-D No to fajnie. Olewamy ich i biegniemy dalej. Nikt sie nas nie łapie, widocznie nie budzimy zaufania. Grzesiek szybko zalicza kolejną kupkę, ciasteczka wychodzą :-D Wreszcie jest 2.PK! Jestśmy nadal pierwsi. Szybko podbijamy i wpisujemy czasy z obu punktów. I szpula. Tramwaj zaraz tu będzie.

Truchtamy spokojnie, a tu nagle Grzesiek nagle oświadcza, że próbuje autorskiego wariantu. Hmmm... Namawiam go, aby nie kombinował, dobrze się napiera w kwartecie. Ale Grzesiek przyjechał tu na trening nawigacji przede wszystkim, więc mówi, żebym biegł jak chcę się ścigać z Drewniakiem. Zastanawiam się przez moment czy nie zaryzykować z Grześkiem, ale Andrzej to jednak stary wyga, wie co robi. OK-trenuj Grzesiu. Cisnę za Andrzejem i Drewniakiem. Pytają się co z Wyspiarzem. Do trzeciego PK dobiegamy sprawnie. Dalej na trasę koniecznie chce się z nami zabrać 'rozbestwiony' labrador medyków :-D Niestety, fajne psisko zostaje przy ognisku. A my dalej prowadzimy stawkę, Grzesiek wtopił pewnie z wariantem. Trudno.

W okolice 'czwórki' dostajemy się bez problemów. Ostatni zakręt. Drewniak jest za odbiciem w niezaznaczoną na mapie dróżkę. Andrzej chce podbiec dalej i szukać tej właściwej. Biegniemy za nim. Płot. Jakaś szkółka leśna. Damian namawia do powrotu i robienia 'jego wariantu'. Andrzej wbija się w chaszcze po drugiej strononie ogrodzenia i trzyma azymut. Ma nas zawołać jak coś. Drewniackiemu nie pasuje takie rozwiązanie. Ale po chwili słyszymy wołanie. Patrzymy po sobie z lekkim powątpiewaniem, ale przeskakujemy przez druty. Przedzieramy się przez wszelakie ostrokrzewy i spotykamy się z Andrzejem pukającym palcem w kompas. Okazuje się, że trzymaliśmy zły azymut, igła coś powariowała. Robi się troszeczkę napięta atmosfera, ale kilka minut później podbijamy już perforatorem karty startowe przy ognisku. Dalej liderujemy. Dziwi mnie trochę, żę mimo przeciętnego w porównaniu z maratończykami tempa i dwóch [TYLKO dwóch, ale jednak] wpadek nawigacyjnych nikt nie depcze nam po piętach. Tylko się cieszyć, widocznie moja [nasza] forma nie jest taka słaba, skoro prowadzimy ponad sześciusetosobową watahę wariatów dobrowolonie wałęsających się nocą po lesie...

Trzeba napierać dalej. Dotychczas jedynie konwekcyjny opad zamienia się systematycznie w regularną ulewę. Trzeba podkręcić tempo, bo się zimno robi. Po kilku kilometrach jakiś dziwnie otępiony Drewniak prosi o marsz. Mijamy PGR, robimy pewny wariant. Nagle w oddali przy ścianie lasu majaczy się czyjaś czołówka. Gasimy nasze i obserwujemy uważnie co zrobi samotny piechur. 'On' porusza się bardzo szybko, pewnie biegnie i trzyma solidne tempo. Grzesiek...? My sobie gadu gadu, a 'on' idąc ryzykownym, ale szybszym wariantem ścianą lasu już nas wyprzedza, szybciej pojawia się w miejscu zagłębienia się 'naszej' drogi w las. Zapalamy czołówki i ruszamy z kopyta. Zauważa nas i podkręca tempo. My również. Dopadamy go w końcu i widzę znajomą uśmiechniętą mordę-Grzesiek! :-D Popełnił błąd na początku i na 'trójce' tracił do nas już pół godziny, ale na 4.PK już tylko minuty. Czyli znowu jesteśmy w komplecie. Czuję się jak na jakimś rajdzie-czteroosobowy team, tylko kobiety w nim nie ma ;-) Tempo trochę spada, więcej gadamy niż biegamy. Andrzej z Grześkiem kontrolują mapę, a my z Drewniakiem dywagujemy o ładnych napieraczkach :-D Zaliczamy punkt. Już piąty. Jeszcze dwa i meta etapu pieszego.
Deszcz zamienił niektóre drogi w kisiel, ciężko się biega. A ciągle leje. Damian ma solidny kryzys, już od jakiegoś czasu. Bardzo mu się chce spać. Zaczyna chyba bredzić, bo mówi, że za dużo gadam :-P Zatacza się mi pod nogi, ledwo co utrzymuje równowagę. Jakbym z nim nie napierał od początku to obstawiałbym, że sobie na którymś punkcie wypił z obsługą po maluchu :-D Daję mu żelek z kofeiną i 1min[!] później Damian pogania nas do biegania, a nie obijania się! Niesamowita odmiana, aż niewiarygodne. Zaliczamy 6.PK, Drewniak już nie myśli o zostaniu w namiocie.

Teraz mnie zaczyna łapać kryzys, ale nie chcę marudzić więc tłumię to w sobie. Ciasteczka wracają przy każdym podbiegu jak wyrzuty sumienia... Negocjuję z nimi, żeby zostały w ciepełku jeszcze z godzinkę. Dają się przekonać :-D Przed 7.PK tempo znowu siada, rozprawiamy który z rajdowców byłby najlepszy indywidualnie-Artur Kurek, Paweł Dybek, czy może Maciek Olesiński...? :-P Z daleka widać wieżę radiowo-telewizyjną. Punkt niespodziewanie po prawej stronie drogi. Wsadzam łeb do namiotu, żeby przynajmniej przez moment nie padał mi na ryj deszcz i trafiam na przebierające się z mokrych ciuchów dziewczyny ;-) Podaję im nasze numery i wycofuję się z namiotu. Podbijam rozmokłą na deszczu kartę. Te panny to mają dopiero pecha-rozstawiać namiot w takim deszczu to żadna frajda...

Zbiegamy stromą dróżką. Przed nami piękny widok na rozświetlone w rześkim, przesyconym wilgocią powietrzu wioski. Ścinamy drogę przez pola, dalej już szutrówka. Od kilku kilometrów nonstop biegniemy, ale Drewniak podkręca tempo. Przed samą bazą pruje już jak motorówka, koło 5min/km. 'Chłopaki, mamy jeszcze 1,5km i 6min do piątej rano. Zdążymy? Hehe'. Dowcipniś. Ale jakimś cudem zdążyliśmy! Ten żelek naprawdę dał mu kopa, ciekawe co tam było? Diablo-to od Ciebie go kupiłem :-D Wpadamy na metę pierwszej pętli. Oczywiście jesteśmy pierwsi. Potem okazało się, że kolejny zawodnik, który ukończył pierwszą pętlę to był [robiący TP] Ukrainiec Tarik. A następni mieli [z tego co mówiły dziewczyny z obsługi] ponad 1:30 straty. Sporo. Ciekawe jakby nam poszła druga pętla na nogach? :-) Ale na nas czekał scorelauf na rowerach, po obowiązkowym stopczasie do 7:00.

Oni wszyscy kładą się spać, a ja tylko tak pokątem zalegam na ukraińskiej karimacie. Nie wziąłem swojej, śpiwora też nie. Potem się okaże, że ręcznika również :-P Jem, piję i gadam z przychodzącymi piechurami i Jakubkiem-młodszym o rok ode mnie [17lat] kolegą z Tczewa, z mojego osiedla, który przyjechał robić TR. Wzbudził podziw swoim strojem-wystartował w krótkich spodenkach i koszulce z krótkim rękawikiem :-D To on mnie wiele lat temu :-P wkręcił w kolarstwo, które stopniowo wyewaluowało w rajdy i przez niego teraz się męczę po nocach ;-) W końcu zrobił 14/20 PK, jak na debiut nieźle, tym bardziej, że robił to samotnie. Będzie z niego w przyszłości napieracz ;-)

Dzwonią budziki w telefonach Grześka i Andrzeja. Drewniaka również, ale on ma go gdzieś. Dopiero po naszej interwencji [tzn jak już obudził wszystkich wokoło] namierza upierdliwca i pozbywa się kłopotu. I śpi dalej. Za dziesięć siódma budzimy go w końcu. Zrywa się jak oparzony, nie pamięta budzika. Ma rację: 'spanie wychodzi mi na rajdach najlepiej' ;-)

Dostajemy mapy. Walka o podium rozegra się między nami. Następni mają za dużo straty, żeby odrobić na 8h roweru. Andrzej chce jechać sam. Ok. I tak jesteśmy mu wdzięczni za część pieszą. Teraz każdy gra na siebie. Zamieniam parę zdań z Kazikiem [obecnie BORY team] z TR i muszę gonić Grześka i Drewniaka. Są. Grzesiek radzi mi abym jechał za uciekającym Drewniakiem, bo on nie czuje się na siłach jechać jego tempem. Ok-zrzucam ząbek niżej i ścigam Damiana. Mówię jaka jest sytuacja z Grześkiem i postanawiamy jechać razem. Łapie mi się na koło i podciągam nas na punkt. Cały czas wyprzedzamy rowerzystów z TR. Na punkcie jeszcze robimy mały przepak przez co dogania nas Grzesiek. Ale on podbija dopiero PK, więc nie czekamy i kręcimy dalej.

W pewnym momencie z zaskoczeniem zauważam, że Damiana nie ma już za mną. Wyjeżdżam do asfaltu i czekam chwilę na niego, wołam. No nic, Drewniak to szczwany lis-pewnie czmychnął w bok. Każdy gra na siebie-Andrzej powiedział to otwarcie, Grzesiek też pewnie ma jakiś plan, a Drewniak się pozbył mnie w sprytny sposób. Cóż-trzeba zacząć kontrolować mapę. Daleko za mną majaczy się czerwona sylwetka kolarza, ale to nie Grzesiek. Przyglądam się mapie. Sylwetka się zbliża-to Drewniak! Zapomniałem, że na PK zdjął kurtkę :-P Glebował, dlatego go nie było. Cały bok ma ubłocony. A ja już teorie spiskowe wymyślałem... :-D Ciśniemy dalej razem, Drewniak kontroluje mapę. O kurde! Grzesiek ma oba kompasy, Drewniak teraz żartuje, że się nas Grzesio cwanie pozbył: 'jedźcie, jedźcie! [A ja mam oba komapsy, hehe]'. Łykamy kolejnych bikerów. Zaliczamy kolejny PK, dojeżdżamy do niego bardzo błotnistą, leśną drogą. Gdy nią wracamy napotykamy Grześka, ma do nas już prawie 10min straty. Biorę od niego mój kompas :-D

'Drewniak, odbijmy w ten skrót-ta droga wygląda bardzo zachęcająco', 'nie, objedźmy afaltem'. No dobra... Na następnym skrzyżowaniu okazuje się, że Drewniak sobie jakiś dziwny wariant wymyślił. 'Na PK zobaczymy kto będzie pierwszy'. Ok cwaniaczku, tyle że 'mój wariant' to był część tamtego skrótu. Szybko kręcę. Znajoma wioska. Na polu stoją ruiny młyna... TEGO młyna... [szczegóły w mojej relacji z Liro Unreal Challenge'a 2006]. Szlag mnie trafia jak tylko spoglądam w kierunku TYCH ruin... Teraz w dzień wyglądają zupełnie inaczej, ale dla mnie to miejsce zawsze już chyba będzie miało jakiś mistyczny wymiar... Widzę przede mną rowerzystę. Grzesiek. Obraca głowę i robi minę Pawła Fąferka na SPIROSie [jak nas zobaczył dwa PK przed metą]-'a co ty tu, kurka, robisz?!' Mówię mu jak było i zmierzamy na PK. Mamy tam 6min starty do Drewniaka. Ale Grześ nadrobił do niego 4min, więc wariant Drewniaka był jednak zły, 'nasz' był lepszy.

Próbujemy autorskiego wariantu i przedzieramy się przez pole. Koło PGR-u [to tam nam Grzesiek wzdłuż lasu uciekał ;-) ] trafiamy na 16.PK. 14min straty do Drewniaka. Pole nam trochę zabrało. Do 'trzynastki' szosą pod wiatr,.Grzesiek ma lekki krysys, ale ja czuję się świetnie, więc podciągam na przedzie. Gorzej na podjazdach. Grześ namawia mnie abym sam ścigał Drewniaka, ale ja wolę ponapierać we dwóch. No a po drugie boję się, że wtopię na nawigacji. Grześkowi obluzowuje się błotnik. Kurde, nie mam płaskich kluczy. Śruba się zacięła, nie chce zejść. Wyjmuję zapasowy hak przerzutki i jakoś nim w końcu pomagam sobie w odkręceniu owego błotnika. Kilka minut w plecy, szkoda... Mamy PK. Zjeżdżamy do Kochanowa, wspominamy Bergsona... Nasz zbieg ze sztolni, kiedy nas obu tak energia rozsadzała, a nie wiedzieliśmy jakie nas jeszcze przygody czekają... Jest asfalt. Ciągnę znowu na przodzie. Nagle słyszę dziwny dźwięk przy przednim kole. Mówię Grześkowi: 'jedź, zaraz Cię dogonię'. Zerkam co to i... nagle tuż przy twarzy odstrzeliwuje z potężnym hukiem płat aluminum z obręczy! O centymetry od mojego oka! Grzesiek zawraca, podjeżdża do mnie. Natychmiast mu mówię, że to koniec, na to nic nie wymyślę... Jedź stary, bierz mój kompas i skop dupę Drewniakowi ;-)

Staję w środku wioski i pod ciekawskimi spojrzeniami połowy mieszkańców patrzę na moją straconą szansę, na moje stuprocentowe podium-na resztki obręczy przedniego koła... Zużyła się, lekki mavic x221 powinien był być wymieniony jakiś czas temu. Zwlekałem z tym, bo cały czas było coś innego potrzebne. I teraz, akurat teraz musiał o sobie przypomnieć...

Już mi zaczyna brakować determinacji, nie wiem czy zmobilizuję się do dalszych treningów... Tym bardziej, że teraz będę miał solidne AR-maturkę...

tekst i foto: Maciej Surowiec 'Suri' (cu2morrow@o2.pl)

Zobacz także

Opinie (8) 1 zablokowana

  • relacje

    widzę, że moja relacja w porównaniu z innymi jest cienka jak barszcz - na początku maja powinna sie ukazać na ESR ta bardziej ambitna. Pozdrawiam :-)

    • 0 0

  • Harpagan to jest to

    Z zainteresowaniem przeczytałem relecje. Widać, że Harpagan skupia zupełnie różnich ludzi, mających różne podejście do tej imprezy.
    Aż mi się zachciało skrobnąć relację z H 31 - mojego najdziwniejszego Harpagana, w którym - mimo, że w biurze zawodów zameldowałem się na godzinę przed startem - miałem nie wystartować.
    Pozdrower.

    • 0 0

  • Brak relacji.

    A mi tym razem jakoś nie chce się skrobać relacji, nie mam weny. Po entuzjastycznie przyjętej przez znajomych relacji z H30, boję się chyba że kolejna okaże się gniotem ;)

    Cieszy mnie, że coraz więcej osób się przekonuje do tego typu imprez...a może powinienem powiedzieć "a nie mówiłem, że to cholerstwo jest zaraźliwe".

    Jarek, czekamy na twoją relację!
    Ciekawi mnie z jakimi myślami się biłeś na starcie.

    • 0 0

  • Wyniki nieco się przesunęły ;-/

    Po wstępnych wynikach, Darecki był o jedną lokatę niżej, obecnie plasuje się na 31 miejscu. Ja, byłem na 94 teraz zaś jestem na ostatnim w liczbach dwucyfrowych, czyli 99 ;-/ Kubuś, a Ty w swojej relacji chyba sie pomyliłeś bo napisałeś że byłeś dokładnie po środku w klasyfikacji wstępnej??? Wg moich adnotacji na miejscu 120, teraz zaś spadliście o 3 numerki w dół.
    Hmmm, jak będzie na jesień? Zobaczymy! Mi z pewnością spodobała się jazda solo i raczej przy niej zostanę.

    • 0 0

  • Widzisz Frans...

    ja od poczatku mowilem Tobie, ze podejscie "sam sobie sterem, zeglarzem, okrętem" jest najlepsze! Ewentualnie z kims, kogo bardzo, ale to bardzo dobrze znasz. Zatem - powodzenia na jesieni. Zrobię Ci konkurencję! ;)

    • 0 0

  • 167 dni do H32 szkoda że tyle

    Szkoda że jeszcze tyle czasu do jesiennej edycji ktoś napisał że Harpagan jest zarażliwy i to jest prawda.Ja po swoim pierwszym starcie już niemogę się doczekać kolejnego.Tym razem był to start czysto zapoznawczy ,turystyczny i w dodatku samotny.Nastepnym razem bedzie inaczej .
    Ps.Paula dzieki za krókie ale jakże miłe towarzystwo i gratuluję świetnego wyniku.

    • 0 0

  • hehe...Drewniak - mój Hirole! ;)

    no prosze - kumpel z LO szaleje i wyrasta na jednego z liderów Harpaganów :) a zaczynało się tak niewinnie - jakieś "spacerki po górach"... ;) gratuluje i zycze powodzenia na kolejnych imprezach! :)

    • 0 0

  • jaki rower?

    Witam sympatyków Harpagana.
    Startowałam w H-31 zdobyłam tytuł, teraz zastanawiam się nad H-32, ale na trasie mieszanej lub rowerowej. Jeden problem na początekROWER, mój obecny się nie nadaje. W zamyśle mam : alu rama, tarczowy hamulec przedni, amortyzowany widelec, obręcze 26" stozkowe wzmacniane alu, osprzet shimano ..... Podpowiedzcie mi coś, bo nie bardzo się na tym znam, a kasy też zbyt dużo nie mam. Kross? Hexagon?Jakies propozycje?
    pozdrawiam i dzięki za wszelkie porady i sugestie.

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

MH Automatyka MTB Pomerania Maraton - Kwidzyn - Miłosna (1 opinia)

(1 opinia)
80 - 115 zł
zawody / wyścigi

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk

zawody / wyścigi

Cross Duathlon Gdańsk

89 zł
bieg, zawody / wyścigi

Znajdź trasę rowerową

Forum