• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Harpagan 27, Bytów

20 kwietnia 2004 (artykuł sprzed 20 lat) 
Dla osób, które nigdy nie miały do czynienia z imprezami na orientację, sama ich idea zazwyczaj jest dość kontrowersyjna, żeby nie powiedzieć - niezrozumiała. Wielokroć spotykałem się z opiniami w rodzaju: "Miałbym szukać skrzyżowania dróg w środku nieznanego lasu z kserem mapy w ręce ? Przecież to chyba tylko dla obłąkanych!" Trudno jest przekonać taką nastawioną negatywnie osobę, że wysiłek fizyczny połączony z wysiłkiem umysłowym może stanowić wielką przyjemność. Gdy w toku rozmowy padają jeszcze cyfry i okazuje się, że dystans trasy pieszej to 100 km a rowerowej - 200 km, często pojawia się uśmiech, a zdarzyło mi się nawet dodatkowe pytanie: "W ile dni?" :)) No tak dobrze to nie jest. Dla nieobznajomionych z tematem wyjaśniam, że limit czasowy dla piechurów wynosi 24, a dla rowerzystów - 12 godzin. Cechą charakterystyczną dla Harpagana rowerowego jest również sposób liczenia punktów i ich wybór. Im bardziej trudny (odległy) jest do zdobycia punkt tym ma większą wartość wagową. A kolejność ich zaliczania jest dowolna. Organizator gwarantuje tylko, że (mierząc wg tylko jemu znanej, najkrótszej drogi pomiędzy punktami) dystans wynosi 200km. Gdy do tego dołączymy fakt, że punkty są nieregularnie "rozsypane" dookoła bazy w promieniu ok. 20 km - mamy obraz łamigłówki, przed którą staje każdy uczestnik. Na ile ważne jest świetne zaplanowanie trasy przekonałem się na tej ostatniej imprezie, gdy raz wybrawszy zły wariant, musiałem nim już podążać do końca. Analizując potem mapę doszedłem do wniosku, że bardziej wartościowa byłaby inna kolejność, przy tym samym przejechanym dystansie, no ale cóż - na tym właśnie polega Harpagan. Gra wyborów.



Jeżeli ktokolwiek, nie znając wcześniej okolic Bytowa, liczył na "szybki, łatwy i bezbolesny" wynik, to się na pewno srodze rozczarował. Nie było to komfortowe i płaskie Zblewo-Bytonia, pamiętane z ubiegłorocznej jesiennej edycji, gdzie jedyną "atrakcję" stanowiły piaski. Tutaj było ich pod dostatkiem, a pofalowanie na pewno niejedną osobę przyprawiło o zawrót głowy przy podjęciu decyzji: "jeszcze jechać czy już pchać?". Napotykane asfalty tez okazały się podstępne - dość mocny wiatr niektórym odebrał siły, niektórym zaś pomógł. Nie brakło również rzeczek i terenów podmokłych. Tak więc - atrakcji było co niemiara.

Przyjazd
Sporo narzekań na forum odnośnie lokalizacji tej wiosennej edycji w małym zaledwie stopniu przełożyło się na liczbę uczestników. Rowerzystów było prawie tylu, co ostatnim razem choć należy przyznać, że dojazd mieli utrudniony. Rower to nie krzesełko, które złożone daje się wcisnąć w plecak. Tak jak i wielu innych uczestników wybrałem dojazd autem i to dzień wcześniej. Co jak co, ale dobry sen przed większym wysiłkiem to podstawa. W piątek jeszcze wykonałem standardową rundkę autem zahaczając o wszystkie większe wyjazdy z Bytowa, aby nazajutrz nie odkrywać ich rowerem po raz pierwszy.



Start
Sobota rano. Szybkie śniadanko, oba bidony oraz dodatkowa dwulitrowa butla zostały napełnione obiegłego wieczoru. Zakładam buty spd, na kurtkę ortalionową jeszcze tylko kamizelka polarowa, rower wrzucony do auta i dojazd kawałek do Bytowa. O 6:05 melduję się w bazie w Szkole Podstawowej nr 5 i odbieram komplet materiałów. W międzyczasie chwytam czyjąś rozmowę "...start z Zamku...". No tak. Zapomniałem. Kolejne kilkanaście minut zabiera złożenie roweru, wyposażenie go w mapnik, bidony itp. Okularki - brak, kompas - wsiąkł. Da się przeżyć. Godzina 6:25 wyjeżdżam spod szkoły na Zamek. Trzy minuty później stoję już na brukowanym dziedzińcu Zamku wraz z innymi uczestnikami. Punktualnie o 6:30 Organizatorzy wydają mapy i zaczyna się ich wielkie analizowanie. Tutaj potrzebny jest spokój. Dobra decyzja i poświęcenie im uwagi bezwzględnie będzie rzutowało na późniejszy wynik. Robię błąd, którego udało mi się uniknąć na poprzednim Harpaganie - a mianowicie podczas wyznaczania trasy nie piszę na mapie przy punktach ich wagi, jedynie "na oko" szacując je i oceniając odległość. Nie zauważam, że "ciężar" punktów jest na zachodzie i południu od Bytowa. Ja wybieram północ, wschód i na koniec - południe.



PK3
Chwilę potem jestem już na drodze 212, aut prawie nie ma, kieruję się przez Dąbie. Kilometry szybko mijają, słońce coraz śmielej wygląda z prawej strony. W Gostkowie wg. mapy odbijam w lewo. Napotkaną kobiecinę zagaduję jeszcze z zapytaniem o Gostkowo II, oczywiście "lokalni" wszystko wiedzą inaczej i otrzymuję odpowiedź: "Panie... to w drugą stronę!" No tak. Na Harpaganie najlepiej człowiek sobie uświadamia fakt, że znajomość własnych kątów u mieszkańców wsi jest beznadziejna. Doświadczyłem tego wielokrotnie jeżdżąc po Kaszubach, gdy ludzie (było nie było) 40 czy 50-letni nie potrafili wskazać kierunku na sąsiednią wioskę oddaloną o kilka kilometrów. Całe szczęście taka wiedza była potrzebna tylko gwoli upewnienia się, a nie podjęcia decyzji... Pola się kończą, zaczyna las, liczę przecinki. Nie ta, jeszcze nie ta, o! - odbijam w lewo. Potem lekkie zygzaki i zjeżdżam na mostek, na który... wjeżdża Diablo z przeciwnej strony ;) Prawie deja-vu z jesiennej edycji. Krótka konsultacja - okazuje się, że wcelowałem nie tam gdzie trzeba, a punkt (3) jest zaledwie 200m od mostka. Zatem zaliczony. Chwilę potem jedziemy już w kierunku na Unichowo.



PK14 i 18
Las się kończy, szukamy mostka... a mostka nie ma. Diablo rzuca określeniem, którego tu nie przytoczę, ale które sytuacyjnie pasuje jak ulał i przywołuje uśmiech. Wygląda na to, że to już Słupia. Szeroka na 6-8 metrów wije się pośród łąk. A mostek powinien być. Rozdzielamy się. Diablo coś napomyka że mostek pewnie za dwa kilometry... Nie usmiecha mi się szukanie tego w ciemno. Prowadzę rower przez trawy. Rozglądam się... Szukam... jest! Czasem tak bywa - zwalone drzewo w poprzek. Ryzykuję i z rowerem w garści najpierw wdrapuję się na korzenie wyrwane z ziemią, potem balansując jakiś metr nad lustrem wody, stąpając po pniu średnicy mniej wiecej 25 cm powoli przechodzę na drugą stronę. Uff... kąpiel byłaby niewskazana na tym etapie imprezy ;) przebijam się kolejne 200m po łąkach i jestem już na skraju lasu. Przecinkami omijam Jez. Czarne, pstrykam na jego brzegu fotkę i wypadam na asfalt. Zgodnie z założeniami znajduję się przy Kartkowie, wjeżdżam zupełnie przypadkiem na prywatną posesję, tzn. dokładnie resztki jakiegoś dworu, niezamieszkałego, ale ogrodzonego. Okazale to wyglądało na pewno, ale jakieś 200 lat temu. Nie chce mi się już cofać. Przerzucam rower przez ogrodzenie z drewnianych kłod i kieruję się na północ. Chwilę potem natrafiam bezproblemowo na punkt 14. Pytam o Diablo. "No, taki czarny z bródką, był tu już?" Nie, nie było. Gmeram parę minut przy bidonach... I oto zjawia się. Heh. Mówi, że chce zaliczyć 5, ja tymczasem "wskakuję" na asfalt i przez Nożyno - Czarną Dąbrówkę kieruję się na Sierakowice, po drodze odjeżdżając w prawo w okolicach Otnogi. Znowu bez problemu trafiam na punkt, tym razem 18.



PK5 i 12
Wybieram się w kierunku piątki, tutaj przyjemne zaskoczenie - równo na południe do Jasienia prowadzi asfalt. Mijam podążających w przeciwnym kierunku rowerzystów, a prawie przed samym Jasieniem również i ... Diablo. Też w przeciwnym kierunku z zaliczoną już piątką. Za Soszycą odbijam w prawo po piachu lekko pod górkę, i za moment kasownik numeru 5 idzie w ruch. Wracam na drogę i decyduję się na przebicie równo na wschód do dwunastki. Najpierw po drodze muszę przeciąć asfalt z Parchowa do Chośnicy. Tutaj niestety brakuje mi kompasu i jadę "na oko". Wyjeżdżam w dość charakterystycznym miejscu asfaltu, odnajduję go na mapie i obieram kolejny kierunek. Tymczasem przecinki mijają, a punktu... nie ma. Zerkam po raz pierwszy na drugą stronę mapy na opis punktu: "Sucha". Tymczasem jestem już przynajmniej z 2 km za tym punktem, jestem w zabudowaniach Suchej. Kurczę! Coś przeoczyłem. Ustalam położenie i wracam na zachód inną drogą. Także bezskutecznie. W końcu określam najbardziej prawdopodobny punkt, w którym powinienem się znajdować i zaczynam "czesać" dróżki: 500m na północ, kawałek w lewo, 500m na południe, kawałek w prawo i... jest 12! Uzupełniam bidony z butli "dużego" zapasu i obieram kierunek na południe, chcąc trafić do drogi Sulęczyno-Parchowo (którą notabene rano pokonywałem autem).

PK13
Asfalt jest szybki, kilometry "lecą" a ja w Parchowie, mijając sporą grupę rowerzystów, skręcam w lewo. Przede mną daleko widzę kilka osób. Odbicie z drogi głównej Parchowo-Nakla jest proste, natomiast kawałek dalej daję się zwieść mapie i kieruję na pierwszą z dwóch zatoczek Jeziora Mausz. Po drodze napotykam Remiego z Tomkiem, którzy szybciej korygują błąd. Ja natomiast posuwam się kawałek dalej, aby w rezultacie zawrócić i szukać innej drogi. Ostro pod górę w lewo (psiakość, dosłownie góra wyrosła z krawędzi jeziora!) i szybki zjazd - oto punkt 13. Krótka rozmowa, chłopaki mają już 10 punktów, a to dopiero mój 6. Energetyzują się wcinając czekoladę, ja tymczasem wybieram się przez Nakla i przecinając w Wygodzie asfalt nr 20 kieruję się ku dziewiątce.



PK9 i 20
Punkt 9 okazuje się być umieszczony na piaskowym rozwidleniu dróg. Chłopaki z obsługi komfortowo odpoczywają przesiadując w aucie, tutaj spędzam jakieś 10 minut. W tym czasie zajeżdżają uczestnicy zarówno z pkt. 20 jak i z mojego - 13. Krótka konsultacja i wybieram się najkrótszą możliwą drogą, aby przeciąć tory (Lipusz - Bytów). Obieram kierunek na Rzepiska, niemniej jednak w rezultacie ląduję półkolem w Żelewcu (nawet nieźle wyszło ;). Tam napotykam kolejnych znajomych, m.in. Krzyśka z mojej byłej grupy na UG, oraz Grzegorza z Klubu Renault ;)) Wymieniamy uwagi, ja jako jedyny jadę na Pełk, oni - grupą chyba z 8 osób podążają na 9-tkę. Droga prosta, pomylić się nie było gdzie. W Pełku na punkcie nr 20 słyszę historyjkę, że zjazd do drogi asfaltowej to "po kolana piachu" i że "z rana traktor z  pobliskiego gospodarstwa wyciągał samochód Organizatorów do góry." :)) Rzeczywiście, piaskownica jest konkretna.

PK7
Kolejny kawałek trasy przebiega malowniczo przy młynie i jeziorze. Jest tak uroczo, że do chwili obecnej żałuję, iż nie strzeliłem tam fotki - drewniany budynek młyna postawiony prawie "na wodzie", z asfaltem, który również niewiele wystaje nad powierzchnię wody dzieląc zbiornik. Na tym zygzaku zatrzymuję się aby skontrolować mapę i w międzyczasie mijają mnie dwaj rowerzyści, którzy (jak się chwilę później okazuje) przed momentem pokonywali ten kawałek szlaku w przeciwnym kierunku i do Somin znają go doskonale. Faktycznie. Zamiast nadrabiać brukowaną pętlą ostro pod górę - droga wiedzie również na skraju jeziora. Mniej więcej na wysokości przesmyku odrywam się, mocniej podjeżdżam pod asfalt, aby kawałeczek dalej zjechać w lewo, w kierunku siódemki. Wiem, że ze znalezieniem jej Grzegorz miał sporo problemów, ale dojeżdżał do niej z innego kierunku. No i faktycznie, dojazd najprostszy nie jest - spotykam jednakże grupkę kolejnych rowerowych znajomych, którzy właśnie opuścili ten punkt i sugerują ścieżkę. Zatem 7 zaliczona. Analizuję punkty i pozostały czas. Piętnastka nie wydaje się być specjalnie skomplikowana, ale czasu miałbym potem "na styk". Tak mi się przynajmniej wydaje. Decyduję się na wariant końcówki "bezpieczniejszy": 6-11-4, potem żałuję tego. Z silnym wiatrem w plecy zdążyłbym bez problemu 15-11-6 (może i 4), co dałoby mi wynik między 15 a 20 miejsc "w górę", czyli prawie identyczny z ubiegłorocznym.



PK6
Rozważania zostawmy jednak na boku, z siódemki wpadam na asfalt mijając kolejno: Przewóz, Studzienica (skręcam w lewo) w Kostkach odbijam znowu w lewo na Bukową górę (tutaj jedzie się wyjątkowo przyjemnie) i robię mały przystanek na drodze nr 212. Uzupełniam bidon o resztę zapasu z plecaczka, w międzyczasie nieznany mi rowerzysta harpaganowy podjeżdża z kierunku Bytowa i pyta widząc mój leżący rower czy wszystko OK?. Bardzo sympatyczne, że mimo wielu km w nogach i ostatnich 1.5 godziny przed zakończeniem rajdu uczestnicy potrafią mieć takie ludzkie odruchy. Oczywiście informuję, że jest wszystko w porządku i po chwili również podążam w kierunku Rekowa. Punkt 6 jest położony na bagnach, a dojazd do altanki odbywa się po specjalnym tarasie z desek. Również urocze miejsce.

PK7 i 4
Sporo osób odpoczywa, w większości już wracających na bazę. Ja natomiast przebijam się przez las i zasięgając "języka" u "lokalnych" kieruję się na Górę Siemierzycką. Góra okazuje się faktycznie górą. Po drodze sugeruję się błędnie okolicą i (jak wskazują ślady - nie tylko ja) sprawdzam okoliczne wzgórza o podobnej wysokości. Okazują się one być w rzeczywistości sporo niższe niż "właściwa" góra. Zjeżdżając z nich widzę postać w żółto czarnej koszulce podprowadzającą rower... Diablo ;) Chwilę podpedałowuję, ale nie ma co tracić sił - gadamy o punktach i wspinamy się ostatnie 100 m. Zjazd jest czystą przyjemnością, Diablo chyba wybiera inną drogę bo nie jedzie już za mną (dopiero z jego relacji przeczytałem, że zaliczył na zjeździe glebę, ale nie krzyczał toteż nie wiedziałem, że coś się stało) i asfaltem z mocnym wiatrem w plecy kieruję się ku Udorpiu, gdzie odbijam w prawo na Ugoszcz. Zaliczam prosty punkt nr 4 na stacji PKP i stamtąd z powrotem do Udorpia (po raz kolejny już napotykam Diabla) i ostatnie kilometry do Bytowa.



Wnioski
Harpagan-27, będący moim drugim, mogę określić (zgodnie z tym co napisałem na Forum) mianem "kubła zimnej wody". Nienajlepiej przemyślany dobór punktów (taktyka) to po części wynik braku kolorowej mapy, której nie zdążyłem nabyć przed imprezą (jeszcze w Trójmieście), co mogłem zastąpić wypisując wartości wagowe przy kolejnych punktach na mapie - a ja je tylko "oszacowałem" z grubsza na oko. W rezultacie przejechałem 171 km ze średnią 19,2 km/h, a realny czas jazdy wyniósł 8:51 (bardzo mało, zwycięzca - Andrzej Chorab wykorzystał aż 10:46). Zdobyłem 12 punktów (35 punktów wagowych) co dało 51 miejsce w gronie 174 uczestników. Diablo (jak czytam z jego relacji) przejechał tyle samo km, w tym samym prawie czasie i z tą samą średnią, tyle, że zaliczył 2 punkty (6 pkt wagowych) więcej. Z mojej strony - za dużo zastanawiania się, za dużo pomyłek, po prostu źle taktycznie rozegrana impreza. Mocy wystarczyło, nawet następnego dnia pojechałem kolejną imprezę na orientację - w Wejherowie - na dystansie 60km, ale... niedosyt H27 wciąż pozostaje, mimo upływu paru dni, gdy piszę tę relację. Tyle patrząc pod kątem rywalizacji.

Niewątpliwie był to Harpagan przeprowadzony w pięknych okolicach oraz organizacyjnie bez zarzutu (może pomijając nieścisłosci w regulaminie, których rozstrzygnięcia jeszcze nie znamy, a które wpłyną na pierwszą trójkę zwycięzców tegorocznej edycji, stąd są dość kontrowersyjne). Tym razem obsada była na wszystkich punktach, a wśród uczestników widać było chęć zmierzenia się z trasą, pogodą, innymi, a przede wszystkim - z samymi sobą. Nie dla nagród (bo ich nie ma), nie dla publiczności (bo tej także nie uświadczysz), ale dla znalezienia odpowiedzi na pytanie "czy potrafię?"...

Ja potrafię, ale mi nie wyszło i zapowiadam MOCNY rewanż na edycji jesiennej :)

tekst & foto: TJ (trojmiasto.pl)
strona rajdu: www.harpagan.gda.pl
relacja Diabla: http://racing.liro.com.pl/racing/Harp27Diablox.htm

Zobacz także

Opinie (8)

  • najważniejsza taktyka

    Zrobilem podobny bład... przygotowanie kondycyjne jak najbardziej ok.. chociaz mozna bylo sie przygotowac lepiej .. bardzo podobne dane z licznika jednak duzo błedów w terenie (błądzenie) zły wybór punktów i moze za duzo straconego czasu na punktach.. jest co poprawic za rok... na jesien polecam Próbe Mamuta troche wiecej kilometrów po całym sezonie letnim lepszy wybór niz harpagan 250km i 15h brzmi bardzo kusząco :)
    pozdrawiam

    • 0 0

  • do Mejasa...

    jedno drugiego nie wyklucza:
    09.10 | | Próba Mamuta
    16.10 | Harpagan 28

    • 0 0

  • Witam i pozdrawiam autora, widzieliśmy się na pkt. 4. Poznaje po koszulce. Swój występ przemilczę, dwa błędy nawigacyjne i wszystko wzięło w łeb :)

    Pozdrówka i do zobaczenia na Mamucie albo H'28.

    • 0 0

  • TJ widzę że jednak wystartowałeś !!!

    Kurcze żałuję , że nie mogłem być. Od dłuższego czasu przygotowywałem się do tej wyprawy, często jeżżąc po lasach i nie tylko z mapą i kompasem w ręku. W prawdzie nigdy nie zrobiłem 20 km, ale zawsze musi byc ten pierwszy raz. Gdyby nie to że Harpagan miał miejsce dość daleko ode mnie (w Bytowie) a ja nie miałem możliwości szybkiego dojazdu oraz inny fakt bardziej osobisty, wziąłbym w końcu po raz pierwszy w życiu udział w tej imprezie. Następnym razem zrobię wszystko by wystartować. Pozdrowienia dla uczestników i autora tekstu !!!

    • 0 0

  • Do TJ

    no ale dwie taki imprezy w przeciagu tygodnia to dosyc duzo :) jak dla mnie chyba nawet za duzo
    po ostatnim mamucie dochodzilem do siebie przez tydzien... ale jezeli bede mial czas sie dobrze przygotowac to w sumie mozna nad tym sie zastanowic... to nawet całkiem ciekawe wyzwanie dwie takie imprezy w ciągu 7 dni... hmm im dłuzej o tym myśle tym wieksza mam ochote spróbowac... ale jeszcze czas...

    • 0 0

  • Niespełnione marzenia

    Pewno kiedyś się spełnią, tylko trzeba w nie mocno wierzyć.
    pozdrawiam

    • 0 0

  • Harpagońskie zabawy ;-)

    pozdrawiam i gratuluję, fajnie chyba na tych Harpaganach musi być ale jakoś nigdy mnie taka zabawa z mapą nie bawiła.. może kiedyś, w każdym razie gratuluję wytrwałości i nie przejmuj się, nastepnym razem będzie lepiej; póki co "potrenuj" na maratonach :-)
    Bardzo fajna relacja !
    Shitmanko!

    • 0 0

  • Fajny Opis

    "Miałbym szukać skrzyżowania dróg w środku nieznanego lasu z kserem mapy w ręce ? Przecież to chyba tylko dla obłąkanych! Fajowe teksty .Pozdrawiam

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Wycieczka rowerowa wśród kwitnących sadów Dolnej Wisły

40-60 zł
zajęcia rekreacyjne, rajd / wędrówka

MH Automatyka MTB Pomerania Maraton - Kwidzyn - Miłosna (1 opinia)

(1 opinia)
80 - 115 zł
zawody / wyścigi

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Znajdź trasę rowerową

Forum