• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Dookoła Jeziora Żarnowieckiego

22 września 2003 (artykuł sprzed 20 lat) 
Pobudka w niedzielny poranek o godzinie 7.30 wymagała (przynajmniej z mojej strony) wiele wysiłku. Mimo wszystko dokładnie godzinę później staliśmy (ja i mój brat Piotr) uzbrojeni w zapas kanapek i napojów - pod blokiem kolejnego z uczestników wycieczki - Tomka. Następny przystanek - 50 metrów dalej - klatka kolegi Adama, po krótkiej rozmowie przez domofon okazało się, że naprawiany przez niego poprzedniej nocy suport odmówił współpracy i że Adama zabraknie na naszej wyprawie - szkoda. Na godzinę 9.00 byliśmy umówieni z Tomkiem (Tom-Tom) i Grześkiem w Rogulewie (to taka leśniczówka w drodze z Gdyni Witomina do Koleczkowa) jednak, gdy stawiliśmy się lekko zasapani o 9.01 na miejscu, nikt na nas nie czekał. Szybkie zerknięcie na komórkę, no tak - Tom-Tom zdecydował się jechać do Wejherowa przez miasto - w sumie nie dziwie się - podjazd z Pustek Cisowskich do Koleczkowa na początku wyprawy mógłby być męczący. Jeszcze tylko szybki telefon do kolegi Krzyśka z Koleczkowa (Hans) i ruszyliśmy dalej.

Zaplanowana trasa przez Koleczkowo, Bieszkowice, Nowy Dwór Wejherowski do Wejherowa pokrywała się z trasą tegorocznego Tour De Pologne, co dawało jeździe dodatkowy unikatowy charakter. Znajomy zgrzyt nie smarowanego od 400km łańcucha bezbłędnie oznajmił dołączenie do nas kolegi Hansa - spotkaliśmy go jadącego w naszą stronę na szczycie podjazdu z Koleczkowa. Droga wiodąca do Wejherowa okazała się tym razem tak samo dziurawa jak i każdego poprzedniego razu, stąd aż do najwyższego punktu za Nowym Dworem jechało nam się "średnio przyjemnie". Na uwagę zasługuje za to fantastyczny, ponad 4 kilometrowy zjazd, za Nowym Dworem, gdzie nasze górale rozpędzały się bez większych przeszkód do 50km/h. Jak niebezpieczna była to gra przekonaliśmy się następnego dnia, kiedy to na owym nierównym zjeździe fatalny upadek spotkał uczestnika TdP - Ondrieja Sosenkę z grupy CCC-Polsat. Na dworzec w Wejherowie wpadliśmy chwile przed 10tą - czyli dokładnie zgodnie z planem - na miejscu czekał już Tom-Tom z Grześkiem wraz z 5tką kolegów.



Minuty mijały (zdążyliśmy nawet zrobić drobne zakupy i obejrzeć rowery nowych znajomych), a trzon grupy się nie pojawiał. W końcu ktoś zauważył jakieś rowery po drugiej stronie torów, szybki przejazd przejściem podziemnym na drugą stronę zaowocował wiązką obelg rzuconą w naszym kierunku przez wystraszoną przez Tom-Toma w tunelu kobietę - cóż - nie można kobieciny winić - on ma 198 cm wzrostu (i jeszcze ten kask) :P. Oczywiście rzeczonych rowerów nie było już ani śladu, w końcu zniecierpliwiony Tom-Tom zadzwonił do pana Mietka i wszystko się wyjaśniło - grupa robi sobie zdjęcia przy czołgu - no tak, bo przecież w Gdańsku to czołgu nie mają :>

Przyjazd naszego peletoniku pod czołg wywołał sporą dozę zdziwienia - nie spodziewano się nas w takiej ilości, nie sposób było się nawet ze wszystkimi przywitać, a co dopiero zapamiętać wszystkie imiona. Po ustaleniu kilku kwestii organizacyjnych i "walnięciu" kilku fotek na tle (lub na samym - Hans) czołgu, nie pozostało nic innego, jak tylko wyruszyć na trasę właściwego rajdu.



Wystartowaliśmy żółwim tempem asfaltową drogą w kierunku Krokowej. Nigdy wcześniej nie miałem okazji jechać w tej wielkości peletonie i muszę powiedzieć, że okazało się to całkiem ciekawym doświadczeniem. Skład naszej grupy był bardzo zróżnicowany - zarówno pod względem wieku uczestników, jak i sprzętu, na którym podróżowali. Najmłodszy uczestnik wyglądał na niespełna 15 lat, a najstarszy - pan Mietek (pomysłodawca wyprawy) jest już seniorem kolarstwa turystycznego. W grupie jechało kilka osób na rowerach trekkingowych, jednak zdecydowaną przewagę miały rowery MTB wyposażone w opony o agresywnym bieżniku, co w małym stopniu "ułatwiało" podróżowanie prawie wyłącznie asfaltowymi drogami. Jedynym minorowym akcentem był brak przedstawicielek płci pięknej, pozostaje mieć tylko nadzieję, że przy okazji następnej wyprawy takowych już nie zabraknie - serdecznie zapraszamy.

Prędkość na początkowych metrach była na tyle niska, że na krótkim podjeździe, który nastąpił tuż za Wejherowem, osoby zamykające peleton prawie musiały się zatrzymać (cicho rzucane przekleństwa dawały znać, że grupę Gdynia stać na dużo więcej), jednak w miarę postępu naszej wycieczki tempo wzrastało, by na lekkich zjazdach osiągać nawet ponad 35km/h. Przez większość drogi do skrzyżowania, na którym odbiliśmy w kierunku Tyłowa, korespondencyjny ;P pojedynek z grupą prowadził starszy pan na rowerze pokroju makro-kesza. Na podjazdach trochę tracił, za to na zjazdach podganiał i bez trudu wyprzedzał czołówkę. Na pytanie "Skąd pan masz tyle siły ?!", wiekowy cyklista miał ponoć odpowiedzieć "Bozia dała" - hm, tylko pozazdrościć układów z tą bozią :P. Podczas krótkiego postoju, pan Mietek zaczął myśleć nad ewentualnym podziałem grupy na dwie części, wycinaków jak to nazwał i szeroko pojętą resztę. Pomysł oczywiście spalił na panewce, bo jak tu podzielić grupę, jak nie wiadomo dokładnie którędy będzie przebiegać trasa. Tak czy inaczej od tego momentu w peletonie powstał "dobrze zorganizowany nieład" (żeby nie powiedzieć burdel). Na czoło peletonu wyszedł Tom-Tom stosując znaną rowerową maksymę "blat i ogień", a prędkość przelotowa szybko wzrosła do ponad 40km/h. Chwila nieuwagi pozbawiła mnie miejsca w czołowej grupce, która czego nie trudno się domyśleć oderwała się od peletonu, musiałem więc gonić - trzeba przyznać, że warunki były wysoce sprzyjające - mały ruch samochodów, stosunkowo równy asfalt i przede wszystkim - wiatr wiejący w plecy - licznik wskazywał ponad 50km/h i odległość do prowadzącej grupy malała bardzo szybko. Na jednym ze skrzyżowań, gdy właśnie załapałem się na koło jednemu z kolarzy, Tom-Tom zdecydował się zatrzymać i zaczekać na resztę wycieczki. Wysokie tempo mocno poszarpało grupę i po skonsultowaniu się z panem Mietkiem na temat dalszej drogi, nie czekając na wszystkich, ponownie dość żwawo ruszyliśmy do przodu.



Kolejny przystanek miał miejsce na skrzyżowaniu dróg za Lubkowem, tutaj zaczekaliśmy aż zbiorą się wszyscy, wymieniliśmy parę uwag dotyczących sprzętu, zjedliśmy po batonie czy bułce, wreszcie ktoś wpadł na pomysł zrobienia zdjęcia rowerzystów w ruchu - grupa Gdynia oczywiście ochoczo przystąpiła do zadania. Kolarze mieli jechać w kierunku fotografa w rzędzie, no i oczywiście, gdy było już po wszystkim (no właśnie - kto ma to zdjęcie - przyznać się !) nie zdążyłem przełożyć ręki na klamkę i padłem ofiarą tzw. syndromu drogi szybkiego ruchu - czyli nie używając eufemizmów - władowałem się poprzedzającemu mnie rowerzyście w bagażnik J. Na szczęście, nie było większych strat w sprzęcie, ani w ludziach (wjechałem w swojego prywatnego brata, także byłaby szkoda J). Również na tym postoju odżyła koncepcja pana Mietka o podzieleniu grupy na tą szybszą i tą "normalną", jednak trzeba było zdać sobie sprawę, że prawie nikt nie chce psuć sobie świetnej zabawy jakimiś narzuconymi podziałami i w dalszą drogę znów ruszyliśmy bez konkretnych ustaleń. Przez jakiś kilometr jechaliśmy asfaltem w kierunku Wierzchowa, po czym zjechaliśmy w lewo na płytową drogę "na skróty" do Nadola. Nierówna nawierzchnia w końcu pozwoliła korzystać z zalet roweru górskiego, chociaż brak amortyzacji akurat w moim rowerze dawał mi się chwilami we znaki.



O mało przegapiliśmy kolejny skręt w lewo - na piaskową drogę, na szczęście któryś z nas miał na tyle dużo zdrowego rozsądku, że zmusił resztę do zwolnienia i dzięki temu usłyszeliśmy krzyki bardziej zorientowanych członków wyprawy. W tym miejscu znowu mieliśmy chwilę postoju - "zgubiło" się dwóch rowerzystów, później okazało się, że po prostu brakowało im już trochę sił. Polna droga prowadziła nad brzegiem jeziora Żarnowieckiego, co częściowo odwróciło naszą uwagę od pędzenia do przodu, a skłoniło do rozkoszowania się widokami, przyszedł najwyższy czas na zrobienie jakiegoś większego postoju. Okazało się, że w Nadolu, przez które będziemy przejeżdżać jest drewniane molo i można tam trochę wypocząć przed dalszą drogą. Mimo że do rzeczonego Nadola było stosunkowo blisko, to droga okazała się o tyle nieprzyjemna, że tym razem jechaliśmy pod wiatr - no cóż, kiedyś to musiało nastąpić.

Do miasteczka dotarliśmy tradycyjnie już, w małych grupkach - ekipa Gdynia wraz z paroma nowo poznanymi osobami ignorując przydrożny sklep od razu pojechała na molo. Znalazł się dla nas drewniany stół i ławy, więc warunki mieliśmy komfortowe. Hans zjadłszy kanapkę od kolegi Tomka oddał się czynności opalania, a reszta grupy postanowiła uwiecznić swoje uśmiechnięte pyski na cyfrowym nośniku danych Grześka.



Nieśmiała propozycja Tom-Toma dotycząca piwa spotkała się z nadspodziewanie entuzjastycznym przyjęciem i już po kilku chwilach wszyscy siedzieliśmy przed kubkami zawierającymi złoty "izotoniczny" napój. Pozostali uczestnicy wycieczki zazdrośnie spoglądając na nasze świeżo zakupione środki dopingujące, zwiedziła molo i pod pozorem braku miejsca udała się w kierunku jakiejś polany. Tymczasem rozochocony odrobiną procentów kolega Tom-Tom ku rozdrażnieniu miejscowego "porządkowego" przejechał rowerem Piotra drewniane molo, po czym - uznając to za świetny pomysł schował rower za rozstawiony tuż za nami zielony namiot Lecha. Poczynania Tom-Toma aparatem cyfrowym uwiecznił Tomek, aby łotrzykowi nic nie uszło na sucho J. Po krótkim zamieszaniu związanym ze "znikniętym" rowerem, ruszyliśmy na poszukiwania reszty wycieczki, odnaleźliśmy ich parę kilometrów dalej około 100 metrów za ogromnymi rurami elektrowni szczytowo-pompowej "Żarnowiec". Musze przyznać, że specyficznego rodzaju była to polana, bo grupa rozbiła się w rowie tuż przy asfaltowej drodze - no ale, jak kto lubi. Kolejny etap wycieczki bardzo mnie ucieszył - mieliśmy wspiąć się na poziom głównego zbiornika elektrowni - a to na oko jakieś kilkadziesiąt metrów w górę. Zadziałała oczywiście moja chora ambicja J i podjazd przyjął formę wyścigu - na szczycie naszego małego Mount Vantoux zameldowałem się jako pierwszy, drugi po agresywnym finiszu był Tomek, a trzecie miejsce podium zarezerwował dla siebie kolega Tom-Tom. Szczególne wyrazy uznania należą się najmłodszemu uczestnikowi wspinaczki - na podjeździe radził sobie nadspodziewanie dobrze - kto wie, może czekają go w przyszłości jakieś kolarskie sukcesy. Na wjazd nie zdecydowała się chyba tylko jedna osoba, ale nie sposób jej winić - góra była na prawdę solidna. Dojazdu do samego zbiornika bronił szlaban, który jednak jakoś nikogo nie odstraszył.



Niektórzy śmiałkowie jeździli nawet po pochyłej powierzchni zbiornika niczym po welodromie, ja jednak wolałem nie ryzykować utopienia roweru i przypiętej do niego espedami mojej skromnej osoby i zająłem się fotografowaniem znajomych na tle zbiornika. Duża grupa rowerzystów postanowiła okrążyć zbiornik, mieliśmy i w niej swoich przedstawicieli - Tomek twierdzi, że zbiornik ma około 4,5km obwodu, co robi wrażenie. Z wiatrem prędkości podobno znów dochodziły do 45km/h a Tomek zameldował się "na mecie" oczywiście jako pierwszy J. Jeśli się wjedzie na jakąś górę to naturalną koleją rzeczy jest, że trzeba z niej również zjechać - ten oczywisty fakt zaowocował odrobinę ekstremalną zabawą w bicie rekordów prędkości. Na 44/11 udało mi się wykręcić 66km/h, ale byli lepsi - nowym właścicielem rekordu został Grzesiek osiągając na swojej dużej tarczy (46 zębów) ponad 68km/h - gratulacje. Swoją drogą, szkoda, że koledzy na trekkingach nie przyłożyli się bardziej do tej zabawy, bo wyniki mogły przekroczyć 70km/h. Tuż za budynkiem elektrowni pożegnaliśmy część grupy (ekipę z Rumi), która postanowiła wracać trasą, którą jechaliśmy w drugą stronę, tłumacząc to silnym wiatrem, jaki miał nas czekać na naszej zaplanowanej drodze. Wiatr owszem był, ale w peletonie nie okazał się szczególnie uciążliwy, czego nie można było powiedzieć o ruchu samochodowym oraz żenująco niskim tempie (niemiłosierne zwalnianie na podjazdach), które męczyło dużo bardziej niż równomierna jazda z prędkością 25-30km/h. To oczywiście tylko moje osobiste zdanie, ale było parę osób, które miały podobne odczucia. Przez Bolszewo dotarliśmy do Wejherowa, gdzie zatrzymaliśmy się znów przy dworcu.



Wiele osób zdecydowało się tam na zjedzenie czegoś ciepłego - pani z "budki z hamburgerami" zarobiła tego popołudnia chyba więcej niż przez cały sezon. Mimo propozycji wysuniętej przez pana Mietka nikt się nie zdecydował wracać do domu koleją - jak tu nie cieszyć się z takiej grupy.

Z Wejherowa wyruszyliśmy z nowym prowadzącym - Tomkiem (ale nie był to ani Tomek z Witomina, ani Tom-Tom), mimo posiadania wąskich opon roweru trekkingowego i pulsometru zamontowanego na kierownicy, nasz nowy przewodnik nie wzbudzał zaufania, w końcu to on miał zdecydowanie największe problemy z wytrzymywaniem i tak niezbyt silnego tempa - dodatkowo na jego niekorzyść przemawiało to, że zdecydował na zmianę zaplanowanej trasy i powrót do Gdańska przez Szemud a nie Koleczkowo - nam Gdynianom to było zupełnie nie po drodze. Odrobinę konsternacji wywołała kolejna decyzja podjęta co do przebiegu trasy - droga, która rozpoczęliśmy się wspinać prowadziła do Gowina a dalej Smażyna, nawet do Szemuda jest to droga lekko okrężna. Krótka dyskusja i podjęta decyzja - odłączamy się od grupy i wracamy do Gdyni przez Koleczkowo. Pożegnaliśmy się z kolegami z Gdańska i zjechaliśmy na właściwą dla nas trasę (zabrał się z nami jeszcze jeden kolega z Gdyni Karwin na trekkingu). Zgubiony po drodze Hans odnalazł się parę kilometrów dalej przed nami. Czekał nas jeszcze tylko jeden morderczy podjazd - ponad 2km asfaltowej wspinaczki z Wejherowa w stronę Nowego Dworu, mimo 100km w nogach podjazd udało się nam pokonać gładko, a Tomek uwiecznił kilku z nas wjeżdżających na szczyt na zdjęciach.



Dalsza droga przebiegała pod znakiem wrednego wmordewindu i ostrożnej jazdy Piotra, oszczędzającego kontuzjowane parę tygodni wcześniej kolano. W Koleczkowie rozstaliśmy się z wracającym do domu Hansem, 5 km dalej pożegnaliśmy Tom-Toma i Grześka zjeżdżających na Pustki Cisowskie, a kolejny kilometr dalej odłączył od nas kolega z Karwin.

Do domu dotarliśmy lekko zmęczeni, ale w bardzo dobrych humorach, pogoda dopisała nam wyjątkowo dobrze, towarzystwo było bardzo sympatyczne, a trasa mimo uciążliwego czasem ruchu samochodowego była również przyjemna. Nic tylko częściej organizować takie wyprawy panie Mietku !

Łączny dystans: 132km

Tekst: Marcin
Zdjęcia: Tomek, Grzesiek i inni...
Uwagi: d_sanchez @ op.pl

-------------------------------------------------------------------------------

W niedzielę dnia 7.IX.2003r odbył się rajd dookoła jeziora Żarnowieckiego. Planowana długość trasy to ok. 100 km.

Na dworzec w Gdańsku-Wrzeszczu przyjechało 7 osób, a w Oliwie dołączyły następne 3 osoby. Do Wejherowa dojechaliśmy kolejką SKM ok. godz. 10.00 gdzie Tomek z Rumi przyprowadził grupę 11 osób. W ten sposób stworzyła się dość liczna grupa składająca się z 21 osób. Pogoda była wspaniała w związku z tym zapowiadał się bardzo ciekawy rajd.



Na długo przed dotarciem do Wejherowa niektórzy mieli wielką ochotę poszaleć, bo uważali, że tempo 25km/godz. jest za wolne w związku z tym zaproponowałem, że jeżeli ktoś ma ochotę na szybszą jazdę to może grupę główną wyprzedzić, ale warunek był jeden: poczekać na większych skrzyżowaniach. Więc ruszyli a ja prowadząc grupę główną utrzymywałem równe tempo 20-25km,/godz. wiedząc o tym, że przy dłuższych trasach nie należy szarpać sił. Na efekty szybszej jazdy niektórych kolegów nie trzeba było czekać długo. Po prostu nadwerężyli swe siły i byli zmuszeni na dołączenia do głównej grupy. Od tego momentu wszyscy jechali razem. Ja natomiast jednakowym rytmem prowadziłem ludzi, którzy dojechali bez żadnych problemów.
Z Wejherowa skierowaliśmy się w kierunku Piaśnicy Wielkiej i prawym brzegiem jeziora dojechaliśmy do Żarnowca a następnie Brzyno, Nadole, Czymanowo. Następnie celem naszej wyprawy było między innymi dojechanie i obejrzenie głównego zbiornika elektrowni szczytowo-pompowej "Żarnowiec". Aby do niego dojechać musieliśmy się wspinać pod dość ostrą górę. Niektórzy z kolegów już to miejsce odwiedzali, ale znaleźli się też tacy, którzy tam nigdy nie byli. Rzeczywiście widok imponujący, polecam każdemu, kto jeszcze nie odwiedził tych stron.



W drodze powrotnej z tej góry niektórzy osiągali szybkość 60km/godz... zjazd był niesamowity. Zjechaliśmy do głównej drogi kierując się już do dworca w Wejherowie, aby tam skonsumować jakiś ciepły posiłek... Należał nam się. W tym momencie mieliśmy w nogach 90km. Chętnych nie zabrakło.

Po wyjeździe z Wejherowa pożegnaliśmy grupę Tomka z Rumii, ponieważ oni postanowili skrócić drogę jadąc wśród pędzących samochodów. My na tą trasę nie zdecydowaliśmy się, woleliśmy jechać dłuższą drogą, ale mniej uczęszczaną. Po krótkim odpoczynku ruszyliśmy w dalszą drogę w kierunku Wierzchucina, Bychowa i do Gdańska, przed nami zostało do przejechania tylko 40 km.

W sumie przejechaliśmy 130km. Ekipa była dobrze przygotowana kondycyjnie, nikt nie zostawał w tyle. Tyle tylko, że grupa rozciągnęła się na dość sporą odległość, co spowodowało pewne utrudnienie dla wyprzedzających nas samochodów.
Do Gdańska wszyscy dojechali w komplecie bez żadnych problemów.



Podsumowując wyprawę wniosek nasuwa się jeden: Częste zmiany rytmu doprowadzają do utraty sił, dlatego też pamiętaj: chcesz dojechać daleko to często spoglądaj na swój licznik i nie zmieniaj tempa jazdy gdyż doprowadza to do szybkiego zmęczenia organizmu.

Po mojej obserwacji z przebiegu rajdu należy wyciągnąć wniosek: ze względu na to, że nie wszyscy mają jednakową kondycję proponuję zmniejszyć długość tras do 90km. To ma być czynny wypoczynek.

Przypominam, że na stronie www.rower.gda.pl będą wystawiane komunikaty o rajdach organizowanych przez Gdańską Ekipę Rowerową.
Jeżeli ktokolwiek zna ciekawe trasy rowerowe to prosimy o takie informacje na adres e-mail: mbut@wp.pl, my natomiast będziemy analizować te propozycje i wybierać najciekawsze trasy do realizacji.


Tekst: Mieczysław Butkiewicz

Parametry trasy

  • Region woj. pomorskie
  • Długość trasy 130 km
  • Poziom trudności średni

Znajdź trasę rowerową

Opinie (28)

  • Nie spełnione marzenia

    Autor tego artykułu pisze cytuję:
    Nic tylko częściej organizować takie wyprawy panie Mietku !
    Wczoraj zorganizowałem t.j. 21 IX wyprawę na Wdzydze do Parku Etnograficznego i cóż z tego jak z Waszej grupy nikt nie przyjechał. To nie jest bodziec dla mnie aby coś organizować.
    Przejechaliśmy 165km ale w bardzo szczupłym gronie.
    Z tego wynika, iż jest mało chętnych do pokonywania długich tras.

    • 0 0

  • Riposta

    Niestety dla wiekszosci "naszej grupy" istnieje cos takiego jak sesja poprawkowa (a nawet jeden z nas ma we wtorek obrone) stad nasza nieobecnosc na wyprawie z 21.IX Jesli bedzie Pan cos organizowal w biezacym tygodniu, to bardzo chetnie sie przylaczymy...
    Mam nadzieje, ze mimo skromnej frekwencji wycieczka sie udala.
    Pozdrawiam

    • 0 0

  • a czemu ionfa nie bylo?

    czytam ze byla wyprawa a z kad mialem iwerdziec ze sie cos takiego kroi jak na 3miescie nie bylo zadnego infa... a moze bylo?

    • 0 0

  • i do kogo pretensje...

    ja ludziska mają sie zabierać na te rajdy i wycieczki skoro nikt nie zostawia info... ani tutaj...
    ani gdzie kolwiek indziej...

    Mam nadzieję że następna imprezka zostanie odpowiednio "rozreklamowana"

    Z pozdrowieniami

    • 0 0

  • do autora Sajon

    Przecież ta strona jest znana www.rowery.gda.pl. Jest nawet reklamowana jest na portalu rowery.trojmiasto

    • 0 0

  • :P

    info bylo i ja jakos bez problemu sie dowiedzialem:) pozdro, zalujta ze was nie bylo na wdzydzach:P

    • 0 0

  • puk puk

    wydaje mi sie ze autor tego textu jest ze tak powiem "dziwny". za wszelka cene chce pokazac jaka to grupa z gdyni jest silna swietna itp. w jezdzie na rowerq chyba nie o to chodzi zeby zapiiii jak najszybciej, a juz nie mowie o tym zdaniu gdzie pisze ze chlejecie se browary a inni wam zazdroszcza, bez komentarza, po prostu szczyt debilizmu, zaden szanujacy sie rowerzysta nie pije w trakcie rajdu, nie mowie ze po:) rajd byl super klimat na rajdzie po prostu swietny a sprawozdanie jest beznadziejne

    • 0 1

  • Uzupełnienie relacji i przeprosiny dla Mietka!

    Na skutek mojego roztargnienia relacja Mietka nie została dołączona wczoraj do powyższej, - teraz to nadrabiam. E-mail o niej z tekstem dostałem już 09.09 (!!!) i jak możecie przeczytać Mietek porusza w nim istotne sprawy, które tłumaczą m.in kilka wątpliwości dot. charakteru takich wycieczek.

    Proszę o nie obrzucanie się błotem oraz szacunek dla Organizatora jak i innych uczestników. Dbajmy o to co mamy.

    • 0 0

  • Sprostowanie

    Witam!Małe sprostowanie ja nie zorganizowałem 11 osób w Wejherowie.Obsada rumska liczyla 4 osoby Marcin, Kryspian,Michał(najmłodszy na tym wypadzie) i ja.Do reszty ręki ni dokładałem:).Pozdrawiam ;)

    • 0 0

  • puk puk x2

    Przykro mi, ze kolega "Zszokowany" odniosl wrazenie, ze staram sie za wszelka cene pokazac jaka to grupa z Gdyni jest wspaniala. Nie taki byl moj zamiar (szczerze powiem, ze nawet mnie takie odebranie tekstu w pierwszej chwili troche zdziwilo), ale trudno bylo uniknac sporej dozy subiektywizmu opisujac przeciez swoje prywatne wrazenia z wyprawy, a nie spelniajac li tylko kronikarski obowiazek. Relacja ma charakter lekko humorystyczny i tak rowniez nalezy ja czytac - z lekkim przymrozeniem oka. Co do "zapiii jak najszybciej", to widac nie kazdy znajduje w kolarstwie te same podniety i mysle, ze nie mozna bronic innym realizowania siebie w takim, a nie innym stylu jazdy.
    Na szczescie TJ dla rownowagi dodal relacje pana Mietka i teraz kazdy moze przeczytac jak wygladala ta wyprawa z roznych punktow widzenia... Dla mnie EOT.
    Pozdrawiam...

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum