• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Bikemaraton #5, Purda; 17.07.2004

20 lipca 2004 (artykuł sprzed 19 lat) 
Trasa jaką przygotowali dla nas organizatorzy do ciężkich nie należała, w większości prowadziła drogami leśnymi, od czasu do czasu przez pola, z wyprzedzaniem nie byłoby problemów gdyby ktoś chciał wyprzedać. To co działo się na trasie porównać można do wyścigu na szosie, zaraz po starcie (start ostry był od razu na stadionie) poszedł ogień, czyli każdy jechał ile fabryka daje, nie ma się co dziwić złapanie dobrego koła dawało duże szans na dojechanie do mety na przyzwoitej pozycji. Już kilka kilometrów po stracie większość uczestników utworzyła małe grupki, składające się z kilku do kilkunastu osób, w tym zazwyczaj dwóch do czterech jeleni którzy nadawali tempo oraz spryciarzy którzy złapali dobre koło i nie zamierzali robić nic aż do mety. Spryciarzy ciężko było urwać bo przy praktycznym braku podjazdów łatwo było utrzymać się w grupie. Nawet jeśli na jakiś małych górkach grupki się rwały to bardzo szybko zjeżdżały się z powrotem, i tak prawie przez 100km. Jednym problemem na trasie był piasek występujących na niektórych odcinkach prowadzących pod górę (bo podjazdy to raczej nie były) oraz szczególnie chętnie na zakrętach, ponieważ wyścig był szybki to często właśnie to jak ktoś przejechał takie piaszczyste odcinki decydowało o składzie grupek. Koniec końców na szczęście do mety, przynajmniej w przypadku mojej grupki na czołowych miejscach dojechali ci którzy najwięcej pracowali na przedzie. Przynajmniej trochę sprawiedliwości. Z innych atrakcji które występowały na trasie oprócz piasku warto opisać kurz, na całym dystansie błoto było tylko w kilku miejscach, a nawierzchnia w większości była mocno kurząca a odcinkami wręcz dymiąca, można się było nabawić pylicy, efekt był taki że mimo suchej trasy wszyscy zawodnicy wjeżdżający na metę byli pokryci równomierną, pokaźną warstwą kurzu. Na wjeżdżających na metę czekała miła niespodzianka, na stadionie było bardzo dużo ludzi którzy gorąco dopingowali kończących wyścig.



Oprawa wyścigu była taka, do jakiej przyzwyczaili nas już organizatorzy cyklu, sprawna i przewidywalna. Klasycznie przywozicie zaopatrzone bufety na trasie (3 na okrążenie) i dodatkowy na mecie. Trasa oznaczona była bardzo dobrze, nie wiem czy ktoś się pogubił, ale jeśli tak to tylko z własnej winy, zagęszczenie niebieskich szczałek BM w niektórych miejscach niebezpiecznie zbliżało się do zaśmiecania lasu, ale lepiej jeśli oznaczeń jest za dużo niż za mało, widać wyciągnięto wnioski z sytuacji jaka miała miejsce w Jastrzębiej Górze. Jednym mankamentem są rozbieżności pomiędzy dystansem podanym na stronie internetowej a tym co występuje w rzeczywistości, dystans giga miał około 95km a mega połowę z tego, na stronie podawano odpowiedni 120 i 60km, różnica kolosalna.

Maraton był płaski, nie wszystkim to się podobało, następna impreza odbędzie się w górach. Maraton w Świerardowie też jest w zasadzie płaski gdyby nie ten mały podjazd na Stóg Izerski, chodzą słuchy że cała trasę da się przejechać na rowerze szosowym. Jechałem tam w zeszłym roku i chyba jednak wezmę górala.

Jaromir Stępnowski

------------------------------------------------------------------------------------

Po maratonie w Jastrzębiej Górze nie sądziłem, że wybiorę się na maraton w Purdzie. Wraz z upływem czasu jednakże zaczął we mnie kiełkować ten pomysł. Dzięki temu, że Adam, Łukasz i Piotrek zdecydowali się pojechać ze mną wybrałem się jednak na ten maraton, bo "najgorszy wyścig jest lepszy niż najlepszy trening".
Jestem im za to wdzięczny, gdyby nie Oni ominęłaby mnie fajna impreza. Dzięki chłopaki !! Według zapowiedzi meteorologicznych pogoda miała sprzyjać. Ziściło się to w stu procentach i gdy zajechaliśmy na miejsce było ciepło, świeciło słoneczko i z przyjemnością można było kontestować błękit nieba. Dla rowerzysty zarażonego "cyklozą" "oprócz błękitnego nieba" nie potrzeba dużo więcej. Szczególnie, gdy znajduje się na maratonie, wśród podobnym jemu rowerzystów i rowerzystek. Na miejscu startu zgromadziło się około 700 osób, standardowo szczególnie dużo widać było koszulek Legionu, Borna i Bikemaratonu.


Kolejny raz miałem okazję spotkać to samo szerokie grono zapaleńców, dla których maratony są tym czym dla wędrowca na pustyni woda.
Z szerokiego grona znajomych mogę wyliczyć Łukiego (W-wa), Atlasa i Anię (Legion, W-wa), Leszka (Sopot), Dareckiego (Elbląg) i kilku innych rowerzystów z elbląskiego Neksusa, Ankę, Marcina, Agę, Adama, Świra i Zeba. Aga i Marek też dojechali z Krakowa, podobnie jak kilka innych osób, w sumie z całej Polski których już nie będę wymieniać. Z "sopockiech kilerów" był tylko Wojtek Mocarski i autor.



Z różnych względów dojechaliśmy na miejsce startu dość późno i zajęliśmy miejsce na samym końcu peletonu. Postanowiłem, że potraktuję ten maraton jako trening przed ME w Wałbrzychu, które odbywają się 8 dni później. Nie zdążyłem wyregulować tylniej przerzutki ani zjeść porządnego śniadania i ogólnie było to coś, czego mogłem już potem tylko żałować, ale nie odbiło się na późniejszym wyniku w takim stopniu jak zwyczajny pech, ale o tym za chwilę.

MARATON

Start chyba odbył się punktualnie o 11.00; nie byłem na tyle przytomny, żeby patrzyć na zegarek. W ostatniej chwili przesunąłem się z ostatniej pozycji o około 30 pozycji do przodu z rowerem nad głową żeby zająć choć trochę lepszą pozycję. Dużo to niestety nie dało. Po starcie minęło kilka minut (wrażenie wieczności) zanim ruszyła się gromada osób zgromadzonych dookoła mnie. Z początku trzeba było walczyć o równowagę i ostrożnie poruszać się, żeby nie spowodować kolizji. Po chwili dostaliśmy się na ulicę i z konieczności wskoczyłem za jakimś rowerzystą również na chodnik, żeby przesunąć się trochę do przodu. W ślad za nami ruszyło kolejnych kilka osób. Po chwili skończył się asfalt, trasa powiodła nas w lewo na drogę szutrową. Kurz i mnóstwo osób jadących powoli przede mną i próby wyprzedzania oraz samo wyprzedzanie ślamazarnie jadącego tłumu to kolejnych kilka chwil. Trochę piachu na drodze błyskawicznie powodowało straszne zwolnienie tempa grupy.

Na oko przez 2 kilometry wyprzedziłem z 200 - 250 osób, które chwilę później miały mnie minąć. "Snake" był przyczyną mojego zatrzymania.
W gęstym tłumie osób, nie zauważyłem małego uskoku z kawałkiem cegłówki wystającej ostrym rantem na wierzch. Poczułem mocne "dumpnięcie", ale nie sądziłem, że dojedzie do uszkodzenia dętki. Niestety spowodowało to przyszczypnięcie dętki i charakterystyczne podwójne przecięcie jej, zwane "snejkiem". Taką diagnozę wydałem po zdjęciu opony i dętki. Pozostało mi więc wymienić dętkę na zapasówkę i w drogę.



Ponieważ guma przydarzyła się na drugim kilometrze, wyprzedzili mnie ABSOLUTNIE wszyscy. Nawet charakterystyczna pani w średnim wieku z kaskiem "downhillowym" przewieszonym przez kierownicę. Na starcie miała go na głowie, jak regulamin każe, potem zdjęła, bo przy tej temperaturze nie była w stanie wytrzymać w nim (nie wspominając jego wagi).

Po kolei musiałem wyprzedzać wszystkich do których mogłem dojechać. Start z ostatniej pozycji jest bardzo męczący, szczególnie gdy ma się możliwość jechać z dużo wyższą prędkością i momentami się nią jedzie, a chwilę potem trzeba redukować biegi, gwałtownie się zatrzymywać, bo nie ma możliwości wyminąć danej osoby lub osób. Jazda takimi zrywani jest bardzo wyczerpująca i męcząca. Ostatnio narzekałem na osoby, które jadąc niby w czołówce potrafiły podprowadzać rowery (vide Jastrzębia Góra). W porównaniu z tym co miało miejsce, tutaj to tam było tylko zaskoczenie, wyminięcie i jazda dalej. Tutaj nie zawsze było to takie proste. Udawało mi się jednak bezpiecznie wyprzedzać i tylko kilka razy mogło się zdążyć, ze mój manewr nie był do końca "idealny"; czasem osoba jadąca przede mną lub obok wymuszała takie, a nie inne zachowanie (w każdym razie przepraszam bardzo tych uczestników, którym mogłem przeszkodzić). Niektóre osoby z początku wyprzedzania mijałem z prędkością 2 -3 razy większą od nich. Niejednokrotnie jednak (większość przypadków) konieczne było zwolnienie, czasem w takim czasie reakcji, że nie miałem czasu zredukować przełożeń (które na dodatek szwankowały mi na całej trasie) co dodatkowo wybijało z i tak, nierównego, szarpanego tempa.



W połowie pierwszego okrążenia wyprzedziłem część znajomych z którymi przyjechałem, osoby jednak o większym stażu, doświadczeniu i sile, jeżdżący mocniej były poza moim zasięgiem. W międzyczasie minąłem konie, jadące na trasie wraz z rowerzystami! Biegły tak od mniej więcej od drugiego kilometra trasy (widziałem jak się zerwały do biegu z jednego z gospodarstw) ale nie mam pojęcia jak daleko dobiegły. Z pewnością była to jedna z ciekawszych i "charakterystycznych" dla tego maratonu atrakcji.

W zasadzie na pierwsze kółko składało się wyprzedzanie i na 75% pierwszego kółka stawka była już tak rozciągnięta, że co chwila kogoś wyprzedzałem i ciągle był ktoś widoczny "z przodu". Właśnie w tych okolicach zobaczyłem z przodu dziewczynę, która równo wyprzedzała wszystkich jadących przed nią, była to Anka z Gdyni. Dobrze jechała, choć spodziewałem się, że będzie jeszcze trochę bardziej z przodu. Sytuacja zaczęła się zmieniać w zasadzie pod koniec pierwszego kółka, lecz dopiero po 1/3 drugiego okrążenia zaczęły występować "dłuższe fragmenty pustej przestrzeni". Chwilkę po wjechaniu na drugą pętlę, mniej więcej na 48 kilometrze minąłem się z Łukim, który przyznał, że jakoś słabo mu się jedzie i chyba, jak mi się wydaje, potraktował ten maraton treningowo przed ME. W międzyczasie mijałem się z jednym z zawodników Legionu, który również złapał w którymś momencie gumę. Nie wiem jednak czy dojechał przede mną czy za mną, bo tradycyjnie na trasie było bardzo dużo osób w ich strojach, choć sądzę, że był przede mną.



Fajnie wygląda z punktu widzenia osoby wyprzedzającej ok. 1/2 mężczyzn na trasie, którzy będąc wyprzedzani zaciskają zęby i starają się dotrzymać tempa osobie wyprzedzającej, a nawet (czasami) chwilę potem wyprzedzają i starają się narzucić tempo, którego zazwyczaj nie są w stanie dalej utrzymać i po chwili "puchną". Tym razem miałem okazję się o tym przekonać, szczególnie w przypadkach, gdy z braku możliwości wyprzedzania musiałem znacznie redukować prędkość i powoli się rozpędzać.

Część drugiego okrążenia jechałem na zmianach z młodym zawodnikiem, który jechał równo, zdecydowanie i sam wyszedł ze zmianami. Przypuszczalnie jest jedną z dwóch osób, które na trasie mnie wyprzedziły i ich nie dogoniłem (oczywiście z grona tych, które wyprzedzałem jadąc z końca stawki). Gdy w połowie drugiego kółka dojechałem do spokojnie jadącej Agi chwilę sobie pogadaliśmy i chyba trochę spowolniliśmy kilka osób jadących za nami. Chwilę później pojechałem znowu "kasować" kolejnych uczestników gdy do przodu "wyskoczył" Zeb i mnie wyprzedził. Jednak był to tylko chwilowy zryw i chwilę później znów jechał swoim tempem. Poleciałem więc do przodu wyprzedzając kilka kolejnych osób. Zatrzymałem się jednak na bufecie na chwilę i wtedy minęła mnie Aga, Zeb oraz chyba junior, który dawał tak ładnie na zmianach. Po chwili wyprzedziłem tę dwójkę znajomych lecz juniora już nie zobaczyłem. Przypuszczam, ze poszedł po zmianach z gościem z Legionu i "skasowali" więcej osób. Chwilę właśnie po kolejnym, chyba ostatnim bufecie złapał mnie brak sił, największe osłabienie i obniżyła się chęć walki. I tak nie walczyłem już o żadne miejsce w "pierwszej dwudziestce", czy też "trzydziestce" i nadszedł kryzys.

Tak trwało około 3 kilometrów i wyprzedził mnie zawodnik w żółtej koszulce. Doszedłem jednak do siebie i doprowadziłem swoją "psychę" do porządku. Rzuciłem sobie hasło "treningowo z blatu" i zacząłem znów przesuwać się żywiej do przodu. W pewnym momencie już pod koniec drugiego okrążenia zdublowałem sympatyczną Panią z kaskiem zawieszonym na kierownicy, która bardzo już zmęczona wpychała rower pod górkę. Krótka wymiana zdań i jadę dalej. jeszcze kilka osób i meta. Na mecie chłopaki, Leszek zadowolony, że przyjechał przede mną (znaczy się dobrze dawał w pedały). Spotkania i rozmowy z kolejnymi znajomymi, porównywania wyników, czasów, średnich itp. sympatycznie spędzony czas po wyścigu. Miseczka ryżu i coś zimnego do popicia oraz pogawędki.



WYNIKI

Maraton zakończyłem z czasem ok. 4:16, czyli jak z moich szacunków pierwsze kółko jechałem około 2:18 a drugie poniżej dwóch godzin. Średnia samej jazdy na całej trasie wyniosła 22,4 km/h zaś cały dystans dokładnie 90,97 km. Maksymalna prędkość jaką osiągnęli członkowie SK to 43 km/h (obydwaj identycznie). Wojtek zajął miejsce w okolicach 60 pozycji open, ja byłem 88 open, 39 w elite.

Na krótkim zwyciężył w elite Krzysiek Drabik, na długim Michał Bogdziewicz i Robert Banach. Zwycięstwo elite trójmiasta.
Ze znajomych - na krótkim w elite kobiet druga była Aga z Krakowa, na długim druga była Aga z 3M za Katarzyną Szczurek z Krakowa (obydwie Born). Marek Tyniec też złapał gumę, ale zdążył na małym jeszcze uplasować się chyba w trzydziestce. Pozostałe wyniki zapewne wkrótce (koło środy?) na stronie Organizatora.

NAPĘD I HAŁASY NA TRASIE

Wspomniany wcześniej napęd nie był wyregulowany i przeskakiwał, hałasował przeraźliwie, ale nie chciałem tracić już więcej czasu i nie zatrzymałem się, aby dokonać regulacji. W międzyczasie, na trasie, w przerzutkę, kółeczka powkręcały się trawy które również zapychały kasetę. Jedyną rzeczą która dobrze mi w rowerze działała to były hamulce. Jeśli ktoś widział rowerzystę na czarnym rowerze, któremu napęd przeskakiwał, kółeczka i łańcuch piszczały, w białej koszulce bikemaratonu , który starał się wszystkich wyprzedzić to z pewnością byłem ja.

TRASA

Trasa przebiegała malowniczymi terenami wokół jezior w większości polnymi i leśnymi drogami oraz szutrem. Charakterystycznym miejscem była również żwirownia, gdzie występował dłuższy odcinek jazdy po płaskim i była możliwość nadrobienia ewentualnych strat, przez osoby dobrze czujące się na odcinkach "szosowych". W przypadku Purdy trasa była bardzo urozmaicona, okraszona pięknymi widokami i chyba wszystkim się podobała. Dobrze oznaczona, z bufetami na których osoby były bardzo życzliwe i pomocne oraz wieloma osobami z "obsługi medycznej". Było kilka podjazdów, które były dość męczące przy tej pogodzie. Zdążyliśmy się odzwyczaić od "takich" temperatur i wydawało się, że panuje upał, szczególnie rowerzystom na tych podjazdach :-)
Udało się również znaleźć kilka odcinków, które dzięki uskokom, piaskowi i korzeniom zasługiwały na miano zjazdów i prawdopodobnie kilka osób tam się "wyłożyło". Na pierwszym kółku właśnie na takim piaskowym zjeździe z uskokami mało się nie wyłożyłem wyprzedzając kilka osób. Z kolei po innym ze zjazdów (leśnych tym razem) następował zakręt w prawo z duża ilością piachu. Tutaj na drugim okrążeniu chwilę po wyprzedzeniu Agibikerki i Zeba bardzo mało brakowało, żebym "złapał zająca".

Podsumowując przyznaję, że impreza i trasa bardzo mi się podobała i uważam start mimo wszystko za udany. Organizacja była bardzo dobra, obsługa sprawna a jedyne dwa zastrzeżenia. Pierwsze dotyczące długości trasy - 45 km na kółku zamiast 50 (a na stronie kilka dnia przed startem ukazała się kilometrowa rozpiska wyraźnie mówiąca o długości trasy równej w przypadku jednego kółka pięćdziesięciu kilometrom). Trasa nie była identyczna z mapką, ale to już nie jest istotne. Drugie (drobne, w zasadzie nieistotne i również nie mające wpływu na ocenę Imprezy) dotyczy możliwości uzyskania na mecie napoju Powerade w butelce, a nie w kubeczku. Na jednym z bufetów można było dostać butelkę i potem na kawałku trasy za bufetem walały się butelki z niedopitymi napojami, podczas gdy na mecie takiej możliwości nie było.

tekst: Piotr "Peter" Leczycki / Sopot Killers
http://mtb.szpieg.gda.pl

foto: Robert "Majkel" Michalak
http://www.romi.iq.pl/Purda/page_01.htm
Głos Wybrzeża

Opinie (20)

  • kompleksy?

    Peter, ty masz chyba jakies kompleksy, w kazdej Twojej relacji poswiecasz tyle uwagi na opowiadanie jak to wyprzedzasz samych mieczakow i jak wszyscy probuja ciebie gonic i nie daja rady...

    • 0 0

  • eee tam...

    Nie sadze zeby to bylo umyslnie. Ale gdyby ktos nie znal wynikow to moglby pomyslec ze Peter jest dobry :P

    • 0 0

  • do mastera - napisz wlasna relacje

    Czyzbys mial jakies kompleksy ze sam nie piszesz takich relacji? :)
    Mnie sie te relacje bardzo przyjemnie czyta. Pisze o tym co sie dzialo na trasie i jak mu sie jechalo - ze jego wyprzedzali i ze on wyprzedzal. A o czym ma pisac? Tak wygladaja maratony i nic innego tu sie nie wymysli. Chcialbys caly czas miec relacje typu "gorka, zjad w lewo, przejazd mostkiem, skret w prawo...."
    Napisz swoja, oddaj to co sie dzialo na maratonie, przed i po - umiesc w komentarzu, a z checia porownam, Powodzenia :)

    • 0 0

  • udany start

    Piotrek pisze o tym co dzieje się w czasie wyścigu - a to kogoś dochodzi, a to komuś wsiada na koło, a to ktoś jemu, a to idzie po zmianach, a to ktoś puchnie, a to daje z blatu - tak właśnie wyglądają maratony i dlatego w nich uczestniczymy. Moim zdaniem nie ma w takich opisach nic nadzwyczajnego ani - z tego co wiem o autorze - nie miał zamairu się w żaden sposób wywyższać (mam nadzieję) A to, że Go objechałem Cieniasa to już inna sprawa.

    Leszek Sopot

    • 0 0

  • Purda przewyższenia

    mój polar pokazał dokładnie 800 m przewyższenia. sprawdziłem na wykresie i nie ma żadnego przekłamania "barycznego" Trasa była taka, że gdyby ustawić "zapamiętywanie" parametrów co 1 min. to połowy tych przewyższeń by nie było widać - takie to były krótkie pagóreczki
    Fakt nie były to "podjazdy" ale przyznać trzeba, że prawie w ogóle nie było całkiem po płaskim.

    • 0 0

  • do master'a

    witam "kogoś"
    Jak chcesz siebie lub mnie sprawdzić to możemy się umówić na jakieś małe ściganko (z sekundantami oczywiście) ;-)
    Może po prostu jestem cieniasem i piszę cuda niewidy - objedziesz mnie i poczujesz się lepiej .. albo lepiej maraton w Gdyni - jako miejsce sprawdzenia się - podasz swoje imię i nazwisko tak jak ja to robię i popatrzymy na wyniki po. Wybieram się na długi. To juz 01.08.04, bo na ME się pewnie nie wybierzesz ... pozdrawiam

    • 0 0

  • Liga bB '04 i tak jest znacznie lepsza niż BM

    Niezależnie od tego ile Jaromir chwali BM warto aby postronni wiedzieli, że trudniejsze oraz bardziej wymagające trasy są w lidze bikeBoard. Dlatego właśnie jeżdże na wszystkie maratony bB, a na BM nie byłem ani w Jastrzębiej ani w Purdzie. Wiem, że najgorsze zawody są lepsze niż najlepszy trening, ale to nie jest wystarczający powód aby być na BM. Na dowód, że w okolicach 3M może być fajna i wymagająca trasa zapraszam do udziału w Gdyńskim maratonie 01.08.2004

    • 0 0

  • master:

    Jak już musisz komuś przygadywać, to przedstaw się z łaski swojej. Peter napisał jak było jego zdaniem i podpisał się imieniem i nazwiskiem. Ty wyraziłeś swoje - złośliwe - anonimowo.
    A może to Ty masz kompleksy dotyczące wyrażania godnie własnych poglądów???

    • 0 0

  • do Master'a

    Jaki Ty jesteś prymitywny, to jest żenujące. Nie dość, że nie podajesz swoich danych osobowych, to jeszcze oczerniasz ludzi. Najłatwiej jest oczywiscie krytykować !
    Ciekawy jestem jak Ty opisałbyś ten wyścig?

    • 0 0

  • PEACE!

    zostawcie trollo-mastera. Thnx :)

    • 0 0

1

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Dni testowe w promotocykle chwaszczyno

dni otwarte

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum