• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

Bikemaraton #4; Jastrzębia Góra; 03.07.2004

9 lipca 2004 (artykuł sprzed 19 lat) 
Na starcie pojawiło się około 600 osób, czyli raczej poniżej normy, ale i tak bardzo przyzwoicie. Na miejsce startu i mety wybrano plac ulokowany niedaleko centrum, ale mimo tego impreza nie cieszyła się zbyt dużym zainteresowaniem publiczności, nie żeby to była jakaś nowość, bo w Polsce jest z tym zawsze krucho. W Jastrzębiej Górze odbył się start honorowy, a ostry miał miejsce po 4,5 km w Kaczeńcu. Wyścig miał dla mnie dosyć zaskakujący przebieg, sądziłem że stawka bardzo szybko ulegnie rozciągnięciu a potem najdalej na podjazdach koło jeziora Żarnowieckiego porwie się na małe góra kilkuosobowe grupki, ale na pierwszym okrążeniu tempo było bardzo spokojne i wszyscy raczej się obwąchiwali, patrząc co kto może na takiej stosunkowo płaskiej trasie.

Efekt był taki że na rozjeździe Giga/Mega w Kaczyńcu jako pierwsza pojawiła się grupa złożona z około 20 osób z których większość wybrała dłuższy dystans Giga. Drugie okrążenie już takie przyjemne nie było. W momencie w którym czołowa grupa znajdywała się na asfalcie przed Starzynem zaczął padać deszcz, nadleciała burz z piorunami i wichurą w ogóle zrobiło się mokro i zimno. W efekcie dopiero to porwało stawkę na mniejsze kilkuosobowe grupki. Niestety dalszy przebieg wyścigu został mocno zakłócony, w okolicy Domatowa jakieś debile poprzestawiały taśmę, czego konsekwencją było to że pierwsza dziesiątka pogubiła trasę. Nie był to zresztą jedyny taki przypadek. Do mety wszystko wróciło plus/minus do wcześniejszego porządku ale ci którzy nadłożyli drogi szczęśliwi na pewno nie byli. Dalej już nikt trasy raczej nie mylił, może dlatego że ogólnie jechało się wolniej niż na pierwszym kółko ponieważ ulewa która nas nawiedziła spowodowała że w niektórych miejscach drogi przeszły w stan płynno-stały, czytaj zrobiła się na nich totalna breja.



Chciałbym jeszcze powrócić do tego co stało się z ludźmi którzy pojechali mała pętle, oni też - a przynajmniej pierwsi - pogubili trasę ponieważ leśniczy pozdejmował wszystkie oznaczenia na dojeździe do mety, dlatego czołówka wjechał trochę nie z tej strony co trzeba, to wywołało oczywiście fale protestów,ale organizator jakoś sobie z tym poradził.

Trasa był bardzo szybka i gdyby nie pogoda średnie prędkości byłyby jeszcze bardziej imponujące, ale co tu zrobić - u nas gór nie ma.
Jako całość impreza udana były jednak pewne mankamenty, pierwszy i największy to oczywiście oznaczenie trasy, a raczej to, że miejscowi je pozmieniali, z wiadomym skutkiem, dzięki temu nie wiadomo czy w przyszłym roku będziemy mieli maraton na wybrzeżu. Ale tak to jest kiedy trasa przebiega przez różne miejscowości, taki sam problem był rok temu w Lubinie, mam nadzieje że w Purdzie nie będzie podobnie. Drugi to brak zabezpieczenia wyjazdu na drogę asfaltową w okolicach Tyłowa (koło stacji transformatorowej), w Karlikowie i Lisewie, bardzo się zdziwiłem kiedy w tych miejscach nie zobaczyłem nikogo pilnującego ruchu. Te dwie sprawy to moim zdaniem najpoważniejsze niedociągnięcia. Miejmy nadzieje że takich problemów nie będzie na następnych maratonach.

opisał: Jaromir Stępnowski

------------------------------------------------------------------------------------------------------

Było szybko, szybko, cholernie płasko i raczej nieciekawie, ale czego się można było spodziewać?! Może trochę więcej urozmaicenia. Niby wiedziałem, że tak pewnie to będzie wyglądać, ale podjechałem, żeby to sprawdzić. Lokalizacja nie była wymarzona dla maratonu MTB, bo w naszych rejonach (na Pomorzu) jest wiele miejsc, które bardziej się nadają do organizacji tego typu imprez - zarówno całe Trójmiasto, (czyli Gdańsk, Sopot i Gdynia) jak również Wejherowo, Reda czy inne zalesione tereny o morenowatym kształcie.

Szerzej na temat trasy.

Ze względu na lokalizację, spodziewałem się, że będzie dość płasko. Muszę przyznać, że owszem, jak na ten teren pewnie zostały wybrane największe nierówności terenu, ale po niedzielnych zmaganiach z prawdziwie górską trasą w Kościelisku sobotnia trasa była namiastką górskiego maratonu i osobiście mi się nie podobała. Trzeba jednak przyznać, że po pierwsze sama lokalizacja mówiła o charakterze trasy, a mapki trasy były dostępne od dawna, wraz z wykazem przewyższeń, po drugie jest to "bikemaraton" i nie ma w nazwie słowa MTB, górski ani żadnych zastrzeżeń dotyczących rodzaju trasy. Ten maraton był do przejechania na rowerze trekkingowym albo i przełajówce, zaś predysponował głównie osoby mające przygotowanie szosowe.

Dla osób rozpoczynających swoją przygodę z maratonami z pewnością był jednak odpowiedni dzięki niskiemu stopniowi trudności i im mógł się zarówno podobać jak i sprawić, że się zmęczyli.



Sprawy organizacyjne.

Biuro zawodów było zlokalizowane w dobrym miejscu, łatwo było tam trafić, choć z innej strony to trudno byłoby tam nie trafić czy też się zgubić w Jastrzębiej Górze. Obsługa miła, sprawnie załatwiała "klientów", w komputerach szybko zostałem odnaleziony wraz z informacją o tym, że wniosłem opłatę startową (a muszę dodać, że w pośpiechu kwitek z poczty zostawiłem w domu; płaciłem ponad 2 tygodnie wcześniej).

Otrzymałem siatkę z napojem energetycznym, wafelkami, ankietą BM (pośród wypełnionych ankiet zostały rozlosowane nagrody), najnowszym Magazynem Rowerowym oraz dwa numery Men"s Healt"s (marzec, kwiecień 2004). Ze zdziwieniem, ale i przyjemnością znalazłem w siatce skarpetki bikemaratonu (które przydały się do zmiany z przemoczonych, po przyjeździe na metę) oraz batonik Muesli, naklejkę i dwie ulotki reklamowe.

Niestety zgodnie z regulaminem numer startowy przyznany podczas startu w Łomiankach powinienem mieć przez cały sezon, i na nic nie zdały się tłumaczenia, ze nie wiedziałem, że numerek mi zwiało z roweru podczas powrotu do domu (zgodne z prawdą) - i musiałem wyrobić duplikat za 10 złotych.



Jest to z jednej strony trochę nie fair, bo gdy ktoś startuje pierwszy raz to wyrabia mu się numerek, a gdy startuje któryś raz z kolei a numerek mu zginął (pojedyncze przypadki) musi za niego zapłacić; muszę tu jeszcze wtrącić, że z tego, co wiem w konkurencyjnej lidze bikeBoardu za duplikat nie trzeba wnosić dodatkowej opłaty. Rozumiem jednak Organizatora, bo pewnie zdarzają się osoby, które za każdym razem musiałyby mieć wyrabiane numerki, a to jest dodatkowy czas poświęcany przez obsługę, czyli kolejne osoby w kolejce muszą dłużej czekać na obsługę, co spowoduje ich niezadowolenie z obsługi. Każdy kij jak widać ma dwa końce, lecz tak jak o opłacie jest informacja w bazie danych Organizatora, tak można by było wydać jeden duplikat "za friko" i odnotować to w bazie danych, zaś za każdy kolejny rzeczywiście pobierać opłatę.

Ja tu się jednak tak rozpisuję, a to tylko te głupie 10 złotych. Przy kosztach dojazdu z bardziej oddalonych miejscowości jest to igła w stogu "siana".

Finalnie szybko zostaje mi wydany duplikat i znowu mogę cieszyć się numerem 777 zaś chip typ razem (to mój drugi start, w bikemaratonach - pierwszy był w Łomiankach) jest malutki i wydawany jest w postaci opaski na nogę z rzepem. Rozwiązanie szybkie, wygodne i za to duży plus dla Organizatora. Jednak żeby nie było zbyt słodko, małe pytanie retoryczne - czy to jest dobrze, że tylko na mecie jest pomiar czasu? Na trasie nie było ani jednej maty mierzącej międzyczasy, a więc chyba istniała możliwość skracania trasy, po co ten chip? Tylko po to, żeby zmierzyć czas przejazdu? Reszta weryfikowana jest ręcznie? Tutaj minus, bo w konkurencyjnej lidze są maty i są mierzone międzyczasy. Wtedy widzę naprawdę sens stosowania chipów, aby po pierwsze dostarczały informacji a po drugie strzegły trzymania się trasy przez uczestników.

W kwestii pecha, to sam miałem szczęście w nieszczęściu, że piasta, a dokładnie rzecz biorąc bębenek piasty, przestał działać w przeddzień startu po rozjazdowej przejażdżce i ustawieniu wszystkiego na sicher. Ponieważ miało to miejsce koło 22, zostawiłem sobie ten stres i zabawę z wymianą koła na stare (przełożenie kasety, opony itp) na rano, a umówieni u mnie zawodnicy jadący ze mną na Jastrzębią mieli się zjawić o 7:30. Oczywiście nie wyrobiłem się ze wszystkim i było małe opóźnienie, ale dotarliśmy zgodnie z założeniami.

Maraton

Po zakończeniu wszystkich przygotowań i regulacjach w rowerze nadeszła pora zająć miejsce startowe. Około 400 osób ustawiło się w tunelu startowym. Zająłem miejsce wraz ze znajomymi mniej więcej za pierwszą setką osób, na piaskowym podłożu, około pół godziny przed startem. Troszkę się wbiliśmy, ale było jeszcze miejsce i nie było problemów z zajęciem miejsca. Start był o godzinie 11 wedle harmonogramu. Oczywiście po sygnale startu czołówka wystartowała a my dopiero po jakiejś minucie mogliśmy się ruszyć, ale to standard i nie powinien nikogo dziwić. Śmiechem witaliśmy napięcie i gotowość do ruszenia części osób w naszej okolicy, które widocznie zaczynały swoją przygodę z maratonami.

Zaraz po przejechaniu linii startu skręcaliśmy w prawo na asfalt, na główna drogę asfaltową w kierunku na Strzelno. Ruszyłem mocno by gonić uciekającą czołówkę, jadącą za samochodem. Start miał być początkowo w tempie wolnym jadąc za samochodem. W zasadzie nie można było zbytnio wyczuć tego wolnego tempa, bo na liczniku cyferki zmieniały się w szybkim tempie 25-30-35-40-45-50...Podczas tego sprintu po asfaltach naprzemiennie z utwardzonymi drogami polnymi najczęściej na wyświetlaczu wyświetlała się cyferka 4, podczas gdy druga zmieniała się zgodnie z możliwościami bezpiecznej jazdy. Stopniowo, ale w dość szybkim tempie przesuwałem się do przodu, podczas gdy niektórzy zza moich pleców również wyskoczyli do przodu, nie zawsze jednak jadąc bezpiecznie i ostrożnie.



Cały czas czołówka była w moim zasięgu wzroku do mniej więcej 12 kilometra, gdy na polnej drodze w gęstym tłumie pędzącym dobrze ponad 30 km/h nastąpiła kraksa. Głośne krzyki i zamieszanie przed nami spowodowały gwałtowne zatrzymanie się. Za mną ktoś nie wyhamował i przesunął mnie jakieś pół metra do przodu, ale na szczęście uderzył w tylne kółko a mnie się udało zachować równowagę. Jakieś osoby gramoliły się z prawej strony, z rowu. Szybko znów zaczęliśmy jazdę, wracając do tego szaleńczego tempa. W ten sposób pierwsza pięćdziesiątka została bardziej z przodu a ja pozostałem mniej więcej w grupie około 30 osób, która zresztą dość mocno rotowała między sobą, jeśli chodzi o pozycję.

Jazda po asfalcie kojarzy mi się oczywiście z wyścigiem szosowym, gdzie się jedzie po zmianach. Tym razem jednak strasznie dużo było tzw. sępów, którzy koniecznie chcieli się utrzymać komuś na kółku, sami nie będąc chętnymi do zmian. Wkurzało mnie to, ale leciałem do przodu, próbując jednak dogonić czołówkę i nie oszczędzałem się ciągnąc w pewnym momencie chyba ze sześć osób za sobą. Najbardziej na nerwy działał mi bardzo wysoki zawodnik w pomarańczowej koszulce z napisem chyba Jelenia Góra, który prowokował do ucieczek, ale sam niezbyt chętnie ciągnął. Nie omieszkałem tego kilka razy głośno skomentować, szczególnie po tym jak wyszedł na chwilę, pociągnął do 50 i po kilkudziesięciu sekundach zszedł ze zmiany.

Tempo było mocne a jak starałem się jechać w miarę swoim tempem, więc w pewnym momencie zwolniłem i puściłem przodem "grupkę sępią". Chwilę jechałem z zawodnikiem w stroju Ati, chyba z kategorii M3, ale po pewnym czasie wróciłem do tempa rzędu 35km/h i został on gdzieś z tyłu. Około 30 kilometra zerknąłem na licznik i średnia wynosiła wówczas koło 32 km/h. Jazda zaczęła mnie trochę nudzić, na szczęście wjechaliśmy do lasu i trochę zmieniły się warunki jazdy. Pierwszy podjazd (lekkie wzniesienie) i ku mojemu zdziwieniu gość przede mną zaskakuje z roweru i ... lekko go muskam rogami po plecach, bo nie spodziewam się takiego manewru. Trzymając za rogi i przygotowując się do podjazdu przesunąłem ciężar ciała lekko do przodu i wtedy akurat facet mnie zaskoczył. Nie zatrzymałem się, zatem i po lekkim "przesunięciem go" szybko podjechałem.

W tych okolicach był pierwszy bufet, który standardowo, mimo braku camelbacka, pomijam.

Potem różne fragmenty terenowe - jakieś urozmaicenie. Na którymś z podjazdów wyprzedzam całą kolumnę zawodników jadących jakby nie mogli, gdy tylko jednak wyjeżdżamy na prostą znowu mnie wyprzedzają. Myślę sobie wówczas "w górach to chłopaki byście zostali na pierwszym prawdziwym podjeździe". Dorzucam trochę do pieca i zaczynam ich wyprzedzać. Nie poddają się jednak i tasujemy się we własnym sosie.

W międzyczasie na jednym ze zjazdów do ulicy jestem w szoku, nie ma NIKOGO, kto by nadzorował ruch pojazdów. Skręt w prawo i jadę po asfalcie. Na szczęście nikt nie jechał. Co za niedopatrzenie! Tam mogło dojść do poważnego wypadku! Z tego co pamiętam miało to miejsce na odcinku za Tyłowem. Poza tym na trasie widziałem kilka osób gotowych do udzielenia pomocy, stąd też wielkie zaskoczenie w tamtym momencie.

Na drugim bufecie, na którym też się nie zatrzymuję, widzę Grzegorza Golonkę (główny organizator, który uczestniczy w maratonach i sprawdza na bieżąco jak wygląda przebieg maratonu). Udziela on chyba obsłudze jakichś porad lub instrukcji. Ścigam się akurat z jakimiś ludźmi i wyprzedzam ponownie, po raz któryś z kolei, zawodnika w pomarańczowej koszulce. Na odcinku za Lisewem zaczyna podać deszczyk. Brak rękawiczek pogarsza moje możliwości obsługi wytartych gripów i zmuszony jestem jechać z przełożenia 2:5 na którym się zatrzymały manetki ;-)

Tutaj błotko, wąsko, koleś przede mną zwalnia i balansuje, wytrąca mnie to trochę z równowagi, bo jadąc z tego przełożenia przy wytraceniu prędkości mam problemy, aby sobie poradzić. Chwilowe kłopoty, znowu kawałek błotka i w tym momencie wyprzedza mnie znowu Grzegorz Golonka. Zaczyna się zjazd i powoli mi odjeżdża, podczas, gdy ja zaczynam nabierać odpowiedniej kadencji i prędkości. Wyprzedzam jakiegoś zawodnika, dochodzą mnie dwie osoby. Potem znowu kawałek w terenie i po chwili dojeżdżam do głównej tutaj ulicy Starzyno - Krokowo. Z blokującymi przejazd samochodom policjantami rozmawia Grzegorz Golonko. Przejeżdżam przez drogę i zaczyna się płaski, twardy odcinek po utwardzonych piachach. Jest nierówno, ale 30km/h jedzie się spokojnie. Jadę trochę za wolno, mam problem z manetkami. Jeszcze chwilę wcześniej zaczynam operować manetkami za pomocą chusteczki do nosa, gdyż w ten sposób dłoń nie ślizga mi się po powierzchni manetki. Udaje mi się w ten sposób wrócić do możliwości operowania biegami.



Chwilę jadę sam, ale widocznie jazda bez dopingu polegającego na współzawodnictwie nie sprzyja mi. Dogania mnie grupa pościgowa w ilości około sześciu osób. Chyba tylko jedna osoba zjeżdża na duży, patrzę na chmury zaciemniające okolicę. Decyzję podjąłem już dość dawno. Osobiście trasa nie podoba mi się na tyle by jechać drugie kółko, poza tym wiem, że nie miałbym problemu z jej pokonaniem. Decyduję się pierwszy raz od dwóch lat zjechać na mały dystans (potem na mecie znajomi nie wierzą, gdy mówię im, że skończyłem tylko mały). Czuję zresztą jeszcze zmęczenie z niedzielnego maratonu w Kościelisku. Na rozjeździe zerknięcie na gromadzące się chmury utwierdza mnie w przekonaniu, że dobrze robię. Wiem, że do czołówki mam około ośmiu minut straty (ktoś mi to krzyczał po drodze), więc trzeba jeszcze dać ognia.

Kolejny sprint z kilkoma zawodnikami zostaje wstrzymany w lesie, gdzie ktoś poprzewieszał znaki i je pościągał. Z tego, czego dowiadujemy się później okazuje się, że to zrobił jakiś leśniczy. Czy fakt przeprowadzenia przez ten rejon był na 100% uzgodniony z wszystkimi władzami czy nie - tego nie wiem, ale w tym momencie grupa zaskoczonych zawodników przeżywa wielką wściekłość. Osoby przyjeżdżają w to miejsce z różnych kierunków, brakuje oznaczenia, pada deszcz. W tym momencie podjeżdża pilot, który jak się okazuje sam nie zna dobrze trasy. Decyduje się nas jednak poprowadzić najkrótszą drogą do mety. Po drodze mijamy grupę kilku osób, które błądzą a jadą w przeciwnym kierunku!! Nie decydują się jednak jechać za pilotem.

W międzyczasie deszcz się wzmagał, aż lunęło jakby ktoś zdecydował się wylać wannę na każdy centymetr kwadratowy. Dawno nie widziałem takiej ulewy. Zaczyna grzmieć, błyska w oddali, jest zupełnie ciemno wieje mocny wiatr. Nagle deszcz przeobraża się w grad (na szczęście o niewielkiej średnicy kulek), co przy prędkości około 34 km/h i porywczym wietrze jest dość bolesne. Wszyscy jadą z pochylonymi głowami, aby nie obrywać po twarzy zwiększając tempo żeby jak najszybciej zakończyć ten koszmar. W pół minuty jestem zupełnie przemoczony, a po kolejnej minucie w butach mi chlupie jakbym właśnie wyszedł z wody. "Pięknie", myślę sobie "wita Północ zawodników" i cieszę się, że podjąłem słuszną decyzję zjazdu na mały dystans. Jak się później okazało, wiele osób zawróciło z długiego dystansu po gradobiciu.

W ciemnościach jedziemy za pilotem i po chwili jedziemy asfaltem w kierunku Jastrzębiej. Po drodze przemoknięty zastanawiam się nad tymi, którzy zdecydowali się jechać na długi dystans, będzie to dla nich zapewne nie lada przeżycie, bo nie każdy miał okazję jechać w takim deszczu, a tu jeszcze muszą się ścigać. Z tego, co słyszałem, Grzegorz G. podobno dokonał z obsługa poprawek trasy zanim pozostała część uczestników zaczęła błądzić.

Finalnie dojeżdżamy. W tych warunkach jedziemy bez specjalnego finiszowania, raczej nikomu się nie chce ścigać, tylko dojechać. Przejeżdżam przez matę kontrolną i szybko udaję się do namiotów organizatora, gdzie chowam się przed deszczem, popijam Powerade"a, zakąszam batonikami Muesli i wafelkami. Następnie idę do samochodu, przebieram się w suche ciuchy, osuszam się ręcznikiem, który na szczęście przezornie zabrałem i na wierzch zakładam bluzę polarową.

Teraz pozostaje mi tylko czekać na resztę znajomych. Pewne znajome twarze widzę już jednak na mecie. Krzysiek Drabik z Rumii i Przemek Ebertowski z Bolszewa przyjechali pierwsi. Sprawdzam wstępne wyniki. Jestem koło 20 pozycji w open. Potem okazuje się, że zajmuję 19 pozycję w open, 10 w M2.

Znajomi powoli zaczynają się zjeżdżać. Kolejne znajome twarze, z czasem wszyscy pojawiający się na mecie są coraz bardziej brudni i ubłoceni. Staram się im pomóc, kieruje do punktu, gdzie można zjeść miseczkę ciepłego ryżu (sam oczywiście tez skorzystałem, za to kolejny plus), oddaję chipa, podczas gdy oni zajmują kolejkę do mycia rowerów i tak czas upływa czasami wolnej, czasami szybciej.



Podsumowanie

Błądzenie po rozjeździe na duża i małą, spowodowane zostało przez jakiegoś leśniczego, który pozbierał znakowanie trasy i sprawił zagubienie. Być może wszystko w takim razie nie było zapięte na ostatni guzik organizacyjnie? Tego nie wiem, ale gubiło się mnóstwo osób i atmosfera zrobiła się doprawdy nieciekawa. Do biura Organizatora przychodzili podenerwowani ludzie robiący awantury. Takie, życie. Ja osobiście rozumiem zniechęcenie ludzi, ale trudno wysnuwać z tego przypadku wnioski odnoszące się do ludzi, którzy starali się zorganizować imprezę. Czasem są to wpadki - różne są koleje losu a i pech czasem się potrafi przypętać. Poza tym sam wiem jak trudno jest w Polsce coś zorganizować, a organizacja takiego maratonu (co dopiero cyklu) to jest duże przedsięwzięcie. Poza tym spróbujcie wszystkim dogodzić!!

Pogoda jak już wspominałem nie dopisała, po jakichś 2 godzinach od startu w pięknej, słonecznej, gorącej pogodzie zaczął padać padał deszcz (czytaj: lało!), wiał wiatr (czytaj: "hulało" jak na Uralu) oraz występowały inne niesprzyjające warunki atmosferyczne (czytaj: walił grad, biły pioruny i było ciemno od zgromadzonych chmur). Padało do wieczora albo i dłużej. Wręczanie medali oraz losowanie nagród (okolice godziny 18) również odbywało się w strugach deszczu. Po jego zakończeniu czekało nas jeszcze wrzucenie rowerów na dach i podróż do trójmiasta, z korkiem w okolicach Gdyni Chyloni (policja blokowała główną drogę), zatem w domu znalazłem się dopiero koło 21.

Mnie się nie podobała trasa, ale liczyłem się z tym - więc na zakończenie tylko tyle - że kolejny maraton się zakończył, a ja dalej będę jeździć w maratonach ligi bikeBoardu.

Wyniki

Na dystansie 50 km wygrali ex-equo Krzysiek Drabik i Przemek Ebertowski z Gdyni. Dotii (SK) była z kobiet druga a Kazimierz W. (SK) również zajął drugą pozycję w M5. Ogólnie dobrze poszło. Na długim dystansie Tomek W. (SK) był koło 24 miejsca w M2, zaś Wojtek Mocarski (SK) zajął 33 pozycję w M2. Na dużym wygrała Kasia Szczurek, zaś druga zajechała Agabikerka (obydwie reprezentujące Born"a). Sporo ludzi od nas (z Trójmiasta) zajęło dobre miejsca.

Cyferki
Kilka danych z licznika:
dst: 64 km; czas 2h 21'; avs 27,2 (do 33 km avs miałem ok 32 km/h); prędkość maksymalna 56,5 km/h.

opisał: Piotr "Peter" Leczycki
strona Petera: http://mtb.szpieg.gda.pl
foto: Jacek 'JACS'
strona Jacsa: http://www.mdk.home.pl/jacs

PS: Spotkałem m.in osoby takie jak: Leszek z Sopotu, koleżanki z PG, Sławek Wojciechowski, Zeb, Marek Roman, Łuki (który przytargał przed startem skrzynkę piwa - wygrany zakład dotyczącej uzyskania średniej 24 km/h na maratonie w Łomiankach), Aphex, Atlas, Ania i sporo Legionowców oraz dużo Bornów, no a w sumie ok. 400 osób :-)

Dodatkowe wyszczególnienie plusów i minusów tej imprezy.

Plusy:
- ciepły ryż po zakończeniu maratonu
- małe chipy i wygodne mocowanie na nodze
- sprawdzanie sytuacji na trasie osobiście przez Organizatora
Minusy:
- płaska mało urozmaicona trasa /dość oczywiste/
- brak mat kontrolnych na trasie
- jeden wjazd na asfalt bez nadzoru
- mało nagród losowanych pośród uczestników (w porównaniu do konkurencyjnej ligi)
- nagrody mniej interesujące niż te w konkurencyjnej lidze
- brak oznakowania trasy po rozjeździe /więc wyniki mogą być nieadekwatne do realnej pozycji (niekoniecznie jest to wina Organizatora, niestety udział osób trzecich odgrywa tu rolę)
Głos Wybrzeża

Opinie (8)

  • O tym co dokładnie stało sie za rozjazdem giga/mega można dowiedzieć się na forum bikemaratonu:
    http://www.bikemaraton.pl/forum/viewtopic.php?t=446
    a co do trasy którą to ja układałem, to musiecie widzieć że są pewne orgniczenia przy organizacji tego typu imprez, ograniczenia natury terytorialno-admnistracyjnej, dobrze wiem że można byłoby w tych okloicach ułożyc trase o wiele trudniejszą, ale to z kolei oznaczaloby bieganie do stu urzędów i prezkownywanie że impreza jest fajna i opłaca się ją mieć u siebie, organizacja maratonów poza górami to droga przez męke, poztym nie można przedkładać stopnia trudności trasy nad bezpieczeństwo uczestników. Chociaż i w tej dziedzinie były niedociągnięcia w Jastrzębiej co mnie osobiście zaskoczyło.

    • 0 0

  • Trasa

    A nie gadaj glupot Jaromir, przeciez maraton w Gdyni ma bardzo ciekawa trase i jakos jest organizowany ! A zeszloroczny Puck i teraz Jastrzebia to beznadzieja pod wzgledem poprowadzenia trasy. Jedyna zaleta, ze to moze jakas odmiana po gorach. Jednak jesli mozna zorganizowac cos o niebo ciekawszego nawet jesli wymaga to zaangazowania wiekszych srodkow i odrobiny "marketingu", to nie widze usprawiedliwienia.

    • 0 0

  • twardym trzeba byc

    Peter, wstyd :) przeciez zawsze byles taki twardy - a teraz tylko krotki dystans.. cos chyba forma slabnie ;)

    • 0 0

  • Dorota gratulacje!

    Żałuję że nie pojechałam :-/ Ale ta ulewa ugh ;->

    • 0 0

  • Mnie też maraton w Gdyni bardzo się podobał i uważam że w ta trasa jest lepsza niż w Jastrzębiej (co nie oznacza że nie mogłaby być lepsza), ale ma jedną wade, trzeba przejechać dwa razy przez ulice Wielkopolską, i o ile w zeszłym roku po starcie stała tam policja to w drodze powrotnej stało dwóch kolesi w pomarańczowych kamizelkach którzy niby coś zabezpieczali ale i tak trzeba było czekać na zielone światło albo wymuszać pierwszenstwo (w razie wypadku wina oczywisce po stronie zawodnika), a głupio byłoby s****ić 60 sek bo stało się na światłach prawda.

    • 0 0

  • dziekuję z a zawrócenie

    Pojechałem z kolesiem Piotrem do Jastrzębiej , jechalismy pod prąd wyścigu .ja na czarno jak 'ćieć'w porównaniu do WAS . Sympatyczne było odpowiadanie na tzw-cześc - uczestników wyścigu, ale zdarzyły się że tak napiszę MUFLONY które nie znały ludzkiej mowy.Cóz sorki za podgladanie wyczynów ''twardzieli''-oczywiście Muflonów.Najbardziej mnie poruszyła pewna postawa uczestników , gdy zjeżdzaliśmy na pole jeden Uczestnik zawołal głosem nieco załamanym - Co wy w drugą strone jest zjazd!!!!!!!!!!! Za ta postawę dziękuję dla mnie mięczaka i słabeusza to był strzał humoru ktory dał mi siłę. Jeśli uraziłem to sorki . Aha pozdrawiam ładną Panią ,szkoda że tak tylko migneła ale coz lepszy promyk słoneczka niz ciągłe deszcze męskich ulew testostronu.

    • 0 0

  • 271km

    a ja z bratem pojechalem sobie 271km w 3 dni (srednia 20km/h) w kazdych mozliwych warunkach wlasnie w trakcie bikemaratonu ktorego uczestnikow spotkalismy w jastrzebiej (nie wiem kto bardziej sie komu przygladal ale uwaleni bylismy chyba bardziej niz niektorzy uczestnicy) z czezgo dumny jestem nieslychanie bo przez rok nie jezdzilem na rowerze!!!

    • 0 0

  • Wiesiu Dziekuje

    Sorki, ze dopiero teraz ale miesiac nie bylo mnie w Gdańśku, wiec nie wiedzialam co cIekawego w necie sie czai...
    A Tobie Tym razem Gratuluje Zwyciestwa w Gdyni :)
    Pozdrawiam

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

MH Automatyka MTB Pomerania Maraton - Kwidzyn - Miłosna (1 opinia)

(1 opinia)
80 - 115 zł
zawody / wyścigi

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk

zawody / wyścigi

Cross Duathlon Gdańsk

89 zł
bieg, zawody / wyścigi

Znajdź trasę rowerową

Forum