• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

BikeBoard Maraton ed.II; Jura Kr.-Częst.11.05.2003

30 maja 2003 (artykuł sprzed 20 lat) 
Śpimy, śpimy aż tu nagle spod okna dobiegają nas jakieś głośne rozmowy w miejscowym dialekcie:-) , z pokoju obok telewizor na cały regulator - wyglądam przez okno i patrzę...-A tam okoliczne kmioty stoją pod stodołą i coś przeżywają!!!. Nic z ich rozmowy nie pokumałam z wyjątkiem kilku słów na k...:-) i na s... Próba kimania dalej pod kołdrą nie powiodła się...Trzeba było wstać... W planach zwiedzanie Jasnej Górki a potem objazd trasy. Wykąpana i jeszcze lekko śnięta spoglądam na zegarek patrz i oczom nie wierzę - 7:20...

Wpakowaliśmy się do vito i pojechaliśmy szukać tej świętej górki. Było w miarę ciepło i strasznie zielono w powietrzu zanosiło się na deszcz - maj w pełni. Powoli wpakowaliśmy się za bramę , mijając pomnik z metalu jakiegoś wielkiego gościa w habicie. Nie jeden złomiarz pewnie łakomym wzrokiem na niego spoglądał :- ) Co nas uderzyło za bramą tego świętego miejsca to nieskończona ilość budek, z napisem KASA , za mszę , spowiedź i na sieroty z Afryki i za coś tam, coś tam i coś tam ...Chyba nawet na "holu głównym" znajdował się bankomat, dla tych co zapomnieli mieć przy sobie "drobne" na msze. Połaziłam sobie chwilkę na krawędzi muru, pielgrzymi oblookali mnie pełnym zgorszenia wzrokiem, pohuśtałam się na dzwonnicy (z napisem nie używać dzwonu :-))) po czym diablo nie wytrzymał napięcia i kazał się nam niezwłocznie ewakuować... Zejście z klasztoru kończyło się fajoskimi betonowymi murkami, na których pewnie szaleliby trialowcy a może szaleją tylko nie o 9 rano...

Strasznie głodni szlajaliśmy się po Częstochowie, niestety wszystko było czynne dopiero od 11 w końcu namierzyliśmy pizzerię po drugiej stronie ulicy, wpadłam tam jak torpeda i coś mi nie gra... patrzę w dół - stoję w wodzie po kostki... Wyskoczyłam czym prędzej stamtąd , a po chwili jakiś koleś z podwiniętymi nogawkami brodząc na boska oznajmił nam że z pizzy nici i że mówi " to na SERIO" , aż mnie skręciło ze śmiechu dosłownie hihihihi W końcu poszliśmy do pizza hut, a potem pojechaliśmy na zamek do Olsztyna. Jak zobaczyłam zamek wiedziałam że jest to marzenia każdego skałkowicza. Zapowiedziałam chłopakom, że najpierw się powspinam a potem dopiero objedziemy trasę... Jeśli chodzi o wspinanie to zamek jest zrobiony z takich kanciastych białych kamlotów także amatorski skałko - grotołaz jak ja bez problemu wlezie i zlezie na samą górę:-) Już z daleka zobaczyłam wieże, basztę i w niej takie okienko...Diablo zażartował że tam jakaś królewna przesiadywała...więc strasznie chciałam tam wleźć, ale panowie konserwatory zabronili... ja tu jeszcze wrócę !!!- pomyślałam i poszłam sobie na inną ściankę wymyślając, ze skoro jest sobota, to po naszym objeździe trasy powinno ich już nie być....Łaziłam sobie beztrosko po tych ruinach, w niektórych momentach może też i ryzykowałam za bardzo. Pamiętam wlazłam na jedną ściankę, było tam dość ślisko, trzeba było zawisnąć na dwóch skałkach , a podpierałam się tylko czubkami palców u nóg. Uuuuuwielbiam takie akcję musiałam użyć wszystkich sił , by się podciągnąć i przenieść w inne miejsce... w dodatku ten straszny upał, podejrzewam że gdybym zleciała nie byłoby co zbytnio zbierać....Potem łaziłam sobie po jakiś zwykłych skałach i nagle się poślizgnęłam i gleba na kolana.... Beka straszna - człowiek walczy o życie na stromej ścianie a wywala się czasem na prostej drodze:-))) W końcu chłopaki przerwali mi tę pełnię szczęścia wpakowaliśmy się na biki i w trasę... Upał był niesamowity chciałam sobie obedrzeć rękawki od koszulki, ale ktoś mnie zapewnił że będę wyglądała jak wieśniara.... Trasę objechaliśmy spokojnie, jedno piwo w miejscu gdzie był potem bufet ....:-) no i potem się im zgubiłam, co zaowocowało samotnym powrotem do Olsztyna...Nie wiem jak to się stało, po prostu było mi wszystko jedno i w sumie wracanie we własnym towarzystwie dobrze mi zrobiło :- )) Wyszło w sumie ok 80 km... a miałam odpoczywać.... ufff co za los :P Przez cały tego objazdu myślałam o wspinaniu się na to okno, niestety robiło się już ciemno ( może jutro pomyślałam ...)



Gdy dojechałam do Olsztyna trochę się pokręciłam po parkingu na którym już trwały przygotowania do jutrzejszych zawodów, potem wrócili chłopaki. Co się okazało Diabłu trzepnęli radio mimo alarmów...i jakimś cudem nawet samochód z powrotem zamknęli...Przykra sprawa

Kto mnie zna dłużej pamięta cykl historii pisanych kiedyś przeze mnie pt " Historie kilku gleb" :-) dzisiaj opisze trasę maratonu i około 9 niezłych gleb, jeśli je pamiętam jeszcze....

Opis gleb i trasy maratonu w dniu 11.05.2003

Wstałam rano i stwierdziłam, że straszne jakoś czuje ten wczorajszy objazd , nie lubię takiego czegoś - maraton za godzinę a ty ledwo żyjesz ...więc jakoś podniosłam się z wyra i polazłam pod prysznic. Za oknem ulewa, wczoraj wieczorem małe oberwanie chmury. Nie bardzo rozbudzona jeszcze zrobiłam krok w tył w brodziku i jakimś cudem czuję, że lecę.... próbując się czegoś złapać machnęłam rękoma w powietrzu, co nie dało żadnego efektu z wyjątkiem tego że trzasnęłam łokciem o ścianę...., potem biodrem o podłogę. Huk był niesamowity!!!! Od razu pomyślałam że wszyscy to usłyszeli i zamiast jakoś się zacząć zbierać dostałam napadu śmiechu:-) Nieźle się dzień zaczął , nie ma co...wszystko boli ...



Pojechaliśmy na start , przedtem robiąc sobie fotki nieświadomi faktu, że tacy czyści będziemy bardzo krótko... Start przesunął się najpierw o pół godziny , potem jeszcze trochę, więc by się zbytnio nie denerwować zagraliśmy sobie z Diabłem w bilard. Ludzie z rozbawieniem na nas patrzyli. Okazało się, że Diablo zbytnio grać nie umie ale jak to bywa ze szczęściem początkującego ostukał mnie konkretnie, pod sam koniec gry trochę się zaczęłam nadrabiać ale i tak wbiłam czarną bilę i przegrałam :- ). Ok. 4 min przed startem stanęliśmy sobie z boku czekając na rzeź... Nagle usłyszałam - zwycięzcy poprzedniej edycji proszeni są na pierwszą linie startu.. o rany ! pomyślałam... Ale jakoś odruchowo wzięłam rower i polazłam. Strasznie się nieswojo czułam stojąc obok zawodowców, pewnie mieli niezły ubaw gdzieś tam w środku z nas.... Koło mnie stała jeszcze jedna laska z CUBE-m zaczęłyśmy sobie gadać, okazało się że jesteśmy w tej samej kategorii i ona była po mnie te 15 min w Bydgoszczy... Perspektywa jednak była bardzo czarna... jak ci wszyscy wielcy faceci z tyłu i z boku nagle ruszą zostanie po nas mokra plama. Szybko zmieniłam sobie przełożenie, by na mokrej trawie jak najszybciej wystartować.. To już nie była chęć bycia pierwszym to była czysta walka o przetrwanie w tym tłumie. 1,2,3 start...pamiętam, że prawie ktoś (z Lotto) rogiem sprowadził by mnie do parteru, no i już nie byłam w pierwszej linii, ruszyłam ciut zakręcona - strasznie dużo mnie osób wyprzedzało, aż się w końcu obudziłam i przyspieszyłam ... potem pamiętam jakiś wielki podjazd (ten ze zdjęć z relacji na BikeBoardzie - myślę że chętnie bym go sobie podjechała, ale przód uparcie złaził z bików i pchał pod górkę. Stwierdziłam, że nie będę zgrywała bohatera więc zeskoczyłam i spokojnie i przez pośpiechu zaczęłam wpychać kubka na sam szczyt. Obok mnie jakaś laska wpychała rower, i strasznie hehehe sapała.. jezu!!! myślałam ż ducha wyzionie . Nawet nie próbowałam jej wyprzedzać, ktoś kto tak ciężko dyszy na pewno szybko nie pojedzie. No i spokojnie sobie wpychając ten rower pod górkę nie przejmowałam się niczym.



Z owej góry był sobie zjazd po trawie na asfalt trochę ślisko było, moje oponki ( fast fred 2.1) hm niezbyt się spisały, wyjechałam na asfalt i sama nie wiem jakim prawem fizyki wpadłam na bikera i wylądowałam na asfalcie. Aua! " Pojeb... Cię" - krzyknął. Hm coś tam mruknęłam że opony i że przepraszam , oblookałam kubła i odjechałam. Koleś został z tyłu, chyba coś zepsute zostało...trwało to chyba całą wieczność wyprzedziło mnie chyba z 200 osób. Kolano bolało niesamowicie gleby na asfalcie chyba są najgorsze w swoim rodzaju...W dodatku licznik mi przestał działać...Odruchowo dotknęłam je ręką i poczułam ...patrzę w dół hm i tyle krwi to nie widziałam od ostatniej części Freddie Krugera ... wcześniej za namową kolegów posmarowałam sobie kolana jakąś strasznie piekącą maścią co odczułam teraz bardzo dotkliwie. Strasznie szczypało i przez około 30 min zastanawiałam się czy nie zrezygnować i nie położyć się gdzieś w rowie...( Jakby nie było to druga gleba, bo pierwsza pod prysznicem też była niczego sobie konkretna))))

No więc jechałam sobie powoli, gdzieś tam mniej więcej na 25 km wyprzedziłam Marię Teresę bardzo się zdziwiłam jak to możliwe , zaraz po tym dogonił mnie Diablo. Obolałym głosem opowiedziałam mu o swoim nieszczęściu pożałował mnie , pożałował i zostawił. Potem znowu coś się źle poczułam i zobaczyłam jak Maria mnie wyprzedza... cóż może potem jakoś ją dogonię... Chwilę jakoś po tym spotkałam Świra i Scoota i dojechałam z nimi do 1 bufetu . Na bufecie coś chyba zabrakło spirytusu i wody utlenionej ... nie zbyt pamiętam co się działo, wiem że trochę ciemno zrobiło mi się przed oczami, próbowałam ruszyć i czuję, że lecę na bok... oczywiście walnęłam o ramę tym chorym kolanem... hahaha najgorsze , że jak leżałam to prawą nogą już nie mogłam się wypiąć, więc ktoś musiał mnie postawić do góry z całym rowerem ....( to trzecia gleba..)



Dalsza trasa mi minęła jak we śnie, nic nie pamiętam. Wiem, że jechałam koło Ani Świrkowicz, podjazd po trawie, w miarę długi a potem zjazd wąwozem po kamieniach... Z przerażeniem patrzyłam jak hamują ci przede mną - kurde zdążyłam pomyśleć, nacisnęłam lekko hamulec żeby nie wjechać w Anię i poczułam jak zarzuciło mnie na bok. Myślę w końcu chyba nastąpi mój koniec!! Przywaliłam głową i barkiem w drzewa rosnące na boku ( gdyby nie kask...) i zaryłam po kamieniach i piachu tym kolanem co zawsze...Już pomijam fakt, ze cała porysowana byłam od krzaków...Wcale nie byłam pewna czy uda mi się wstać...wiec sobie tam chwilkę poleżałam, kolano było całe w błocie no i chyba się rozwaliło jeszcze bardziej, bo znowu zaczęła lecieć krew. Wstałam i próbowałam zjechać, ale było tam dość wąsko i ciężko było wystartować, bo co chwila ktoś zjeżdżał wiec czekał i liczyłam ile następnych osób będzie przede mną...ok. 20...olać ( czwarta gleba?)))

Teraz liczyło się już tylko tyle by dojechać do mety. Pod koniec tego zjazdu chyba wyjeżdżało się na jakąś wieś... Mnóstwo tam było flag wywieszonych znowu jakieś święto czy cuś... zaczął padać deszcz.. bardzo zła byłam jakaś ale nie dlatego, że padało...tylko jakoś inaczej sobie widziałam to wszystko... Jakiś chłopak podjechał do mnie i zaczął się wypytywać o różne rzeczy ... strasznie nie miałam ochoty z nikim gadać, więc pomógł najnowszy mój numer "przyjechałam z chłopakiem, on jedzie gdzieś z przodu bla bla bla" poskutkowało i pojechał sobie w cholerę ... choć nie zawsze się to udaje, wtedy jak już nie chce mi się z kimś rozmawiać przyspieszam i zostawiam z tyłu sama się dziwiąc skąd człowiek bierze czasem tyle sił. Byłabym jednak niesprawiedliwa gdybym nie powiedziała , ze zdarzają się ludzie dzięki którym pewne maratony były super przygodą i przebiegły w super atmosferze... Szczególnie mam tu szczęście do maratonów w Bydgoszczy. Właśnie rok temu było tak gdy jechałam z Markiem Romanem . Marek jechał z radiem na kierownicy, z którego leciała audycja " tydzień na działce" - jedyny kanał jaki odbierał hihi Wtedy skrzywiłam sobie korbę i zamieniłam wyścig na krajoznawczą wycieczkę, gadaliśmy sobie z Markiem o wszystkim i o niczym i zatrzymywaliśmy się, gdy widzieliśmy super krajobraz... np. na takim podjeździe strasznie zielonym (zjeżdżało się potem po trawie miedzy jakimiś jabłonkami pięknie tam było) jak jechałam sobie teraz wspominałam sobie wszystkie te miejsca, łącznie z tym gdzie przeleżałam prawie 15 min i się nie zabiłam. A w tym roku z przesympatycznymi góralami... Niestety z Markiem nie udało się spotkać na trasie, przegapiłam audycję o DNA robaków ... hihi beka musiała być okrutna :- ) Ku mojej radości Marek powiedział mi, że też sobie wspominał tamtejszy maraton - szczególnie krzaczek o który zahaczyłam wtedy... przy prędkości ok. 50 km i zostałam w miejscu z krzaczkiem a rower pognał do przodu , jeszcze mam ślady po tej glebie na biodrze. Też patrzyłam na tym zjeździe i co uzgodniłam z Markiem -krzaczka nie było! Czyżby organizatorzy go wspaniałomyślnie wycieli !!!?



A teraz w Bydgoszczy ( wiem że nie na temat ) jechałam z super facetami kurcze - pomagaliśmy sobie nawzajem, oni mi w lesie czasem pomogli wepchnąć gdzieś kubka albo podnieść, podawali żarcie na postojach, a ja ciągnęłam ich na szosie. Nie zapomnę do końca życia jednej sceny. Cała kolumną bikerów wpychaliśmy biki na taki dłuugi podjazd , strasznie ludzie się skarżyli i narzekali, że płacą za taką rzeź, a jeden z moich górali na to " co tak smutno? Może coś zaśpiewamy" i wpychając bika pod tą górę darł się na całe gardło - tzn. śpiewał po ichniemu jakąś piosenkę. Zapomniałam zupełnie, jak jest ciężko i się bawiłam. Kurcze było super nawet gdzieś po środku trasy się zgadaliśmy, ze obydwoje chodziliśmy na kurs tańca. A potem radość jak się dowiedzieliśmy, że jadę pierwsza, jak w pośpiechu pomagali mi zmienić dętkę kilka kilometrów przed metą... Chłopaki, gdzie jesteście!!! Mieliście mi przesłać zdjęcia!!! Może spotkam Was w Janowicach?

Wiec wracając do Olszyna... minęłam tą wioskę i z szosy wjechałam na łąkę. Chyba tam był podjazd. Łańcuch mi tam spadł nieszczęśliwie dosyć , bo między suport i strasznie szarpać musiałam by go wyciągnąć... wtedy wyprzedziła mnie Leeloo , chyba szczęście mi przyniosła, bo jak ja zobaczyłam od razu łańcuch się naprawił:- ) Puściłam ją przodem , trochę opowiedziałam co się mi przytrafiało ona skwitowała moje całe upaćkane krwią kolano cichym " o boże" i pognała do przodu. Rzucałam jej jeszcze " powodzenia" po czym śmignęła mi z oczu. Niedługo przed samym Olsztynem dogoniłam Anię Świrkową - potem nic nie pamiętam, z wyjątkiem takiej wąziutkiej ścieżki przez choinki, CHOINKI tak mi się spodobały , że zdecydowałam się dla nich jechać drugie okrążenie: -)) Bardzo mi się podobał ten lasek ok. 6 km od mety , superowo się po nim jeździło, bo był w miarę szybki. Takie choinki i jałowce pechowo drapały mnie po kolanie, ale to chyba już nie było najważniejsze....

Cały czas wypatrywałam zamku na horyzoncie- gdzieś tam musi być meta dla szczęśliwców ... i koniec pierwszego okrążenia dla hardcorowców....Podjeżdżam pod wzgórze jakie ze skałami czy jak to nazwać i patrzę a trasa biegnie w górę między jakimiś gruzami ( skały były takie wielkie i jakiś krzyż tam był też...). Przede mną było mnóstwo bikerów i choć lubię się wspinać włażenie gęsiego z bikiem na plecach cholernie mnie wymęczyło...Na samej górze ku radości jakiś gości w teamowych , tych samych ciuchach prychnęłam z wściekłości pod nosem " co za gnoje, co za cholerne gnoje to wymyśliły!!!" Potem trzeba było kawałek sprowadzić. Hm...po co sprowadzać? HA! Dla ,mnie to był drugi ekstremalny zjazd na tej trasie. Pierwszego niestety nie zjechałam do końca , było zbyt ślisko i opony nie wytrzymywały. Poza tym zależało mi by ukończyć ten maraton. Ale za rok!!!!

Z "krzyża" zjechałam do momentu urwania się zjazdu. ( Dalej była dziura i skała i trzeba było zjechać, ale na tyłku by zleźć na sam dół) Bardzo mi się to spodobało. Więc zjechałam na heblach do samej dziury i w ostatniej chwili zeskoczyłam sobie na bok. Spojrzałam tylko z pogardą na tych co sprowadzali nie próbując nawet przymierzyć się do zjazdu. Co to za biker co się gleby boi!!!! Potem było w dół i w dół a na dole już punkt kontrolny i facet krzyczący w prawo - długi dystans, w prawoooo!! Z przerażeniem stwierdziłam, że z tej grupki osób tylko ja w lewo pojechałam. Ale zaraz.. na horyzoncie coś mi przed oczami zaświtało..Halun? myślę nie... Ej to Scoot i Świru. Wrzasłam na całe gardło i popędziłam do nich z szybkością światła. Dogoniłam ich , nie zmniejszając prędkości jadę dalej i gadam , do nich, gadam... nagle rozglądam się na boki a tam nikogo nie ma... Patrzę do tyłu a tam Scooty się drze , że mam sobie jechać bo oni turystykę jakąś uprawiają!!!! Co za łosie , tak się obijać na maratonie!!!! Scoot krzyczy! Aga jedz Leeloo tylko minutę przed Tobą!!!! Ale ja jakoś eeee... Nie chce tutaj pisać, że na nich czekałam hihihi ale, głupie jest takie uczucie gdy się nawet ze znajomymi nie pogada, tylko tak się mija. Gdy jeździłam na maratony kiedyś z inną ekipą zawsze jakoś się dziwnie czułam ...gdy kumple mnie po prostu wyprzedzali bez słowa i jechali dalej.. a po wyścigu jak gdyby nigdy nic najlepsi przyjaciele pod słońcem. Ech - głupoty gadam!!! Ten świat wyścigów, rywalizacji " pachnący bengayem jak ktoś gdzieś napisał" już tak ma, i pewnie spalą mnie żywcem jak pisnę cokolwiek, że nie tak :- ) Zazdroszczę trochę takim ludziom co gonią do mety nade wszystko, pewnie gdybym miała tą cudną cudowną cechę charakteru może bym miała lepsze wyniki... Ale cóż pozostaje mi tylko walka z własnym nie chce mi się.



Jedziemy sobie przez las, nagle Świr z niewiadomych przyczyn hamuje... aa cos mu do oka wpadło, rany !!! trochę już otępiała ze zmęczenia zamiast skręcić gdzieś na bok, jechałam prawie na niego i w ostatniej chwili hamując pięknym ślizgiem zryłam błotnistą ściółkę leśną całym swoim ciałem. Świr odwrócił się do tyłu i bez śladu zdziwienia w glosie spytał " Aga? Co tu robisz? :- ) . Scooty tylko minął nas ale na szczęście nie na krótko)) ( to była gleba piąta ) Co za dzień!!!! No tak całe 3 m-ce żadnej gleby więc dzisiaj przypadła ta data gdy trzeba to nadrobić...jechaliśmy sobie w miarę spokojnie. Po drodze wyprzedziliśmy małego chłopczyka w koszulce WD 40 , potem on nas wyprzedził, potem my jego. Chciałam spytać ile ma lat , wyglądał chyba na 12 i już w klubie. Straszną sympatią do niego zapałałam, by się na bufecie dowiedzieć że to....TA LASKA CO PRZEJECHAŁA 200 KM W BYGDOSZCZY. HA! Właśnie w tej sekundzie ją zobaczyłam i prawie udławiwszy się z pośpiechu bananem rzuciłam do Świra " Gonię ją" i popędziłam jak torpeda. Na tym bufecie koło knajpy w połowie pętli (dla tych co jechali) stały takie zarąbiste babki. Jedna tam , strasznie mi pomogła, cały czas mówiła do mnie jak do dzieciaka " jesteś dzielna, ślicznie wyglądasz" cały czas karmiąc mnie bananami a druga nalewała w tym czasie isostar do camelbacka... Na szczęście pod koniec imprezy udało mi się jej podziękować!!! :- )))

Jechałam sama... było tam coś na trasie takiego jak łąka (koło jednego gospodarstwa po lewej stronie) cięło się w dół po niej prosto na asfalt ze okrągłym znakiem 30 km / h ...Rozpędzona wjeżdżam z tej łąki z ufnością , że droga jest zabezpieczona przed ruchem samochodziarzy iiiiii.. prawie wpadam pod koła samochodu ( również jadącym z górki) i prawie nieprzytomna ze strachu patrzę w oczy kierowcy, który chyba też się nieźle wystraszył...( na szczęście udało mi się w porę glebnąć na bok) - gleba szósta ???? Potem na tej szosie się jechało ( dalej szosą ) w prawo - ok. 5-6 min powoli ( bardzo powoli, bo pod górkę i w lekkim szoku...) i zaraz z tej szosy podjazd do lasu ... Nie wiem ok. 10 km albo 12 od mety . Tam takie coś było, że był podjazd potem przez jakieś krzaki koło płotu - w krzakach był taki dołek. Normalnie się da przez to przejechać , choć ludzie przeprowadzali- Silver by się obśmiał!!!! No i za pierwszym razem przejechałam, jak sama trasę objeżdżałam też przejechałam, a na drugim okrążeniu gleba w ten rów!!!!! No i mocno przywaliłam kolanem. ( gleba siódma...??) Tam była dość miękka ściółka i strasznie piachu mi nawłaziło, potem na mecie straszne długo mi to czyścić w karetce musieli .... szczypało niemiłosiernie!



Potem jechałam sobie , już blisko było pytam typa na rozjeździe ile jeszcze - mówi 8. Uchachana jadę i się zastanawiam gdzie te moje ukochane choinki. Były już czy nie!!!! skleroza...Cholera chyba były...nic nie pamiętam jak to możliwe... za dużo chyba tych gleb w moim życiu.

Jadę przez laski, slalomem, ledwo się z kierą da zmieścić gdzieniegdzie. Nauczona doświadczeniami z I pętli omijam większe skupiska piachu. Jezu ileż tego piachu tam było, to chyba my na plaży mniej już mamy)))) . Nie pamiętam czy one były przed taką skałką w połowie trasy na którą trzeba się było wdrapać a potem złazić wąską ścieżką między jakimiś jałowcami w dół czy po...Takie elementy mi się bardzo podobały, jest to jakieś urozmaicenie w monotonii. Osobiście mi to dodaje energii , mimo że jest ciężko, coś się dzieje, coś trzeba zrobić a nie tylko kręcić w kółko pedałami. Inni bikerzy narzekali że to maraton rowerowy a nie jakiś survival ale ja tam nie narzekam i apeluje o więcej.

Pytam się ludzi ile jeszcze kilometrów, strasznie głodna się zrobiłam...jeszcze 12 km ktoś mówi...Co???? przecież 5 km temu miało być 8...W końcu dotarłam do tego zamku, jak na skrzydłach wspięłam się na samą górę...tym razem nie było tłoku wiec luz: ja i ściana , kubek na plecach ... potem znowu zjazd ten zjazd, opony nie wytrzymały i tym razeeeeem spadłam w tą dziurę na skałach... - która to już gleba??? 9 ??? czy 8 ??? Patrzę za plecami dziewczyna z WD- 40 , zebrałam się szybko i w długą. Miałam nadzieję być pierwsza w swojej kategorii więc na najbliższych zjazdach puściłam klamki i zamknęłam oczy :- ) Potem był podjazd , oglądam się za siebie - nikogo nie ma... Już chciałam zleźć z bika i wepchać na górę, tym bardziej że skurcz mnie złapał . Patrzę.. a tu Diablo stoi na szczycie ."Dobrze jedziesz" - mówi. I jak ja tu mam zleźć i pchać. Skurcz nagle przeszedł i udało się podjechać. Potem tylko pędziłam by udało się jeszcze wyskoczyć na takiej mini hopce przed metą. Fajosko , wyskakujesz a zaraz ostry zakręt i prawie możesz na mecie glebą skończyć he he. To by było widowisko))

NA mecie mówią mi , II - wiec myślę hurra I w swojej kategorii, a potem ktoś krzyczy " trzecia, trzecia" Okazało się że przede mną Leeloo i jeszcze jedna panna przyjechała, nie szkodzi :P...Chwilkę po mnie zjechali znajomi z Gdańska, Ania Świrkowicz przyjechała czwarta. Brakowało mi całej ekipy Silvera, Petera, Eweliny , podobno już zapłacili za Kraków więc będzie czad!! Trójmiasto rulez!!!

To pisałam ja - Aga
Strona autorki: www.strony.wp.pl/wp/agnieszka.szor
Relacja na stronie Organizatora: http://www.bikeboard.wyd.pl/archiwum.php?art=1506

Opinie (7)

  • uff!

    przebrnąłem
    ta relacja jest dłuższa niż Trylogia
    a do tego przez slangowy język i niezliczone dygresje zrozumiałem gdzieś tak połowę...
    czy ktoś podejmie się tłumaczenia na język zrozumiały dla trochę starszego pokolenia?
    mimo wszystko gratulacje za drugie (no właśnie - drugie, czy trzecie?) miejsce

    • 0 0

  • re:

    zobacz sobie na fotce ktore to miejsce....

    • 0 0

  • świr

    niestety nie znam autorki osobiście, nie mogę zatem rozpoznać

    • 0 0

  • Dziewczyna twarda jak stal

    Coś niesamowitego!!!
    Po tylu upadkach jeszcze znalazłaś miejsce na pudle.
    szczerze gratuluję

    • 0 0

  • hehe

    przeczytałem... ja tez chce cos takiego przejechac :) Ale nie ma to jak lasy oliwskie

    • 0 0

  • maraton

    no to bedziesz mial maratona w gdyni pod koniec czerwca :) trasa jest calkiem fajowa (zwlaszcza ostatnie 50 km), ale niestety lasow oliwskich nie wzieto pod uwage przy konstruowaniu trasy.....

    • 0 0

  • czemu takie male zdjecia?

    wieksze jest lepsze :)

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Dni testowe w promotocykle chwaszczyno

dni otwarte

Rowerowy Potop AZS

659 zł
rajd / wędrówka

Znajdź trasę rowerową

Forum