• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

700 km w 24 h, czyli Maraton w Puławach

Tomek Bagrowski (Flash)
25 lipca 2008 (artykuł sprzed 15 lat) 
aktualizacja: godz. 10:32 (25 lipca 2008)

Prognozy nie były zachwycające, albo upały, albo burze i na dodatek silne porywy wiatru. Maraton w Puławach przygotowywany był jednak zbyt długo, aby nie podjąć próby bez względu na wszystko.



Do Puław przyjechałem dzień przed startem, aby się wyspać. Czasu miałem jednak na tyle dużo, że po załatwieniu sobie noclegu pojechałem zwiedzić Kazimierz Dolny oraz Janowiec. Pierwsza z tych miejscowości jest oblegana przez turystów. Nic dziwnego, stare zabudowania, spichlerze nad Wisłą, urokliwy rynek, baszta, klasztor i wiele innych atrakcji... 2 godziny to za mało, cóż będę musiał tam jeszcze kiedyś pojechać, zwłaszcza, że większość atrakcji była już niedostępna do zwiedzania.


W Janowcu znajdują się imponujące ruiny zamku, trochę chyba niedoceniane przez turystów. To miejsce zasługuje na więcej - widoki bardzo przyjemne. Do schroniska wróciłem przed zachodem słońca.

Dzień startu:
Kilka minut po godz.11 spotkaliśmy się pod Urzędem Miasta w Puławach. Razem było ze 20 kolarzy, w tym kilku pomocników, którzy mieli pomagać utrzymywać wysokie tempo na niektórych okrążeniach. Nie zabrakło też wozu technicznego, który poza 200 litrami wody mineralnej, wiózł 3 skrzynki bananów, batonów i różnego rodzaju żelków i tabletek energetycznych dla maratończyków, zabrał także nasze prywatne rzeczy. Na pokładzie znalazła się dziennikarka lokalnej gazety, fotograf, masażysta, specjalista od spraw żywienia, oraz kierowca.

Po błogosławienie od księdza ruszyliśmy spod urzędu o 11:45, aby kilka minut przed 12 znaleźć się w Górze Puławskiej, gdzie wyzerowaliśmy liczniki i ruszyliśmy na przód. Pierwsze okrążenie miało być zapoznawcze, w końcu część z nas nie znała trasy. Od początku starałem się dawać zmiany na prowadzeniu, ale coś mi to nie wychodziło, bo gubiłem peleton, zwłaszcza na podjazdach, więc wyluzowałem. Za Janowcem jakość asfaltu pozostawiała wiele do życzenia... jechało się jak góralem po bruku. Dużo wibracji prawdopodobnie przyspieszyło pojawienie się bólu w moich stopach, a zwłaszcza w palcach z lewej. Nie minęła godzina jazdy, a ja już myślałem o wycofaniu się. Walczyłem z bólem często pedałując tylko jedną nogą, raz jedną, raz drugą, ale ból stawał się nie do zniesienia, momentami nawet leciały mi łzy. Reszta stawki chyba to widziała, bo zaczęła dopytywać. Zacisnąłem zęby, byle dojechać do końca pierwszego okrążenia (100 km). Jakiego złapałem kryzysa to się nie da opisać, bo okazało się, że pierwszy postój planowany jest dopiero po drugim okrążeniu. Pierwsze okrążenie pokonaliśmy w równiuteńkie, co do minuty, 3 godziny.

Na drugim okrążeniu...
jeden z kolegów podrzuca mi pomysł, który chyba uratował mi życie. Rozwiązanie było proste, poluźnić buty. W trakcie jazdy trochę to trwało (tak samo jak przykręcanie lemondki), ale przyniosło skutek, po 4 godzinach katuszy noga powoli dochodziła do siebie, chociaż komfort w lewej stopie odzyskałem dopiero na 3 okrążeniu. Na pewno przyczynił się do tego postój na domowe jedzonko przygotowane dla nas w restauracji na stacji benzynowej. Większość kolarzy albo zdjęła na te kilkanaście minut buty, albo zmieniła skarpetki na suche. Cały czas krążyły nad nami chmury burzowe z błyskawicami. Szczególnie wspominam jedną z większych ulew wspomaganej gradem i bocznym wiatrem, otóż jeszcze kilka minut wcześniej było tak gorąco, że chciałem podjechać do wozu technicznego, aby polali nie wodą. Modliłem się o mały deszczyk. Jak widać, ktoś tam na górze ma nieziemskie poczucie humoru ;)

Okrążenia 4 i 5...
były o kilka kilometrów krótsze od podstawowych, aby 700 km padło w Kazimierzu Dolnym, a nie w Puławach, a przy okazji, aby w nocy mieć do dyspozycji tylko asfalt dobrej jakości, bez niespodzianek i niespodziewanych zakrętów. Gdyby nie burza pewnie czulibyśmy się samotnie jadąc tak po ciemku. Poza pojedynczymi osobami, które wycofały się z przyczyn kondycyjnych, z maratonu odpadła także jedna osoba w skutek urazów, których nabawiła się wpadając w poślizg na jednym z zakrętów (mokra studzienka).


Po 5 okrążeniu...
mieliśmy kolejny dłuższy postój na ciepły posiłek. Zaczęło się liczenie i  kalkulowanie. Wyszło nam, że 6 i 7 okrążenie powinniśmy pokonać z prędkością 31 km/h. Było prawie bezwietrznie, sukces zdawał się już taki realny. Przedostatnie okrążenie udało się przejechać ze średnią 33, więc na ostatniej setce nawzajem się uspakajaliśmy, Rafał ciagle gwizdał (aby zwolnili) na prowadzących. Na ostatnie 20 km mieliśmy prawie godzinę czasu, więc zrobiliśmy dodatkowy postój, po którym chyba wszyscy jechaliśmy z jednym wielkim uśmiechem na twarzy, bez względu jak bardzo bolały kogoś stopy, ścięgna, czy plecy. Most się pod naszym ciężarem nie zawalił, nie zdarzył się też żaden inny kataklizm - dojechaliśmy!

Podsumowanie:
Z 16 kolarzy startujących na cały dystans 700 km, do mety dojechało 12 plus jeden, który miał jechać tylko pierwsze 200 km... to się nazywa spontan :)

Wielkie słowa uznania i podziękowania dla sponsorów, obsady wozu technicznego oraz osób które wspierało nas dopingiem.

Ps. Dzień po starcie, jako że nie bolały mnie nogi (poza stopami), do Nałęczowa udałem się rowerem. Polecam to miejsce, dla każdego coś miłego: baseny, jacuzzi, sauny, masaże, bilard, kawiarnia, pijalnie (wody i czekolady), piękny park.

Ech, czego to człowiek nie wymyśli:
"Z jazdą rowerem jest jak z seksem, im dłużej tym lepiej, no i trzeba pamiętać o zmienianiu pozycji..." ;)
Tomek Bagrowski (Flash)

Co Cię gryzie - artykuł czytelnika to rubryka redagowana przez czytelników, zawierająca ich spostrzeżenia na temat otaczającej nas trójmiejskiej rzeczywistości. Wbrew nazwie nie wszystkie refleksje mają charakter narzekania. Jeśli coś cię gryzie opisz to i zobacz co inni myślą o sprawie. A my z radością nagrodzimy najciekawsze teksty biletami do kina lub na inne imprezy odbywające się w Trójmieście.

Opinie (11) 1 zablokowana

  • gratuluję! (1)

    gratuluję pokonania 700km. przypadkowo byłem na trasie waszego przejazdu - w Policznej - w momencie kiedy przechodziła burza z gradem. dlatego tym bardziej szacunek za jazdę w tak ciężkich warunkach do końca.
    pozdrower

    • 2 0

    • brawo!

      No cóż, tylko pogratulować, hartu ducha i odwagi na tak długi dystans. Z tymi butami to rzeczywiście dobra nauczka, aby nie ściągać za mocno zapięcia.
      pozdrawiam

      • 0 0

  • gratulacje!

    Z reportażu widzę, ze Janowiec restaurują.
    Puławy to też miejscowość o ciekawej historii i miejscach do zwiedzania.

    • 0 0

  • Flash, dałeś czadu

    Gratulacje, przejechanego dystansu i wytrwałości pomimo wszelkich słabości. Grunt to nie dawać za wygraną.
    ps.buty, jak byty, ale pomyśl sobie co by było jakbyś złamał sztycę, tak jak kiedyś ;)

    • 1 0

  • Gratuluję :) (1)

    Flash - braaaaawo :) Rozbroiłeś mnie tym "dzień po" ;))

    PS zapomniałeś wpisać, kto jest autorem cytatu :)

    • 0 0

    • cytat

      Autorem jest ja, bo to są moje przemyślenia z 6-ej setki :P

      • 0 0

  • sam (1)

    co za gnoje sikają po trawnikach ! :D

    • 0 0

    • a gdzie

      maja sikac? po twojej beemce?

      • 1 0

  • sztuczne nabijanie kilometrów (1)

    Chyba bym jobla dostał jeżdżąc tak w kółko, brrrr
    Jeśli chodzi o zawody to jedyną rywalizację jaką akceptuję to albo Harpagan albo inne zbliżone imprezy tego typu. Wszelkie jeżdzenie w kółko, to nuda. Ale gratulacje za przezwycięzenie własnych słabosci.

    • 1 0

    • sztuczne?

      Muszę przyznać, że nie rozumiem.
      Jazda w kółko po pętli 100 km ma się nijak do jazdy po pętli 5-20 km, jak to bywa podczas zawodów XC.

      • 0 0

  • And

    Olsztynianin przez 24 godz. bez przerwy jeździł rowerem
    Autor: news... 24-08-2008 19:27 wyślij odpowiedź

    O godz. 14.38 Bolesław Krawczyk pobił rekord świata i rekord Guinnessa w jeździe rowerem po szosie non stop. Na rowerze spędził 24 godziny, przejeżdżając w sumie 864,270 km.

    Bolesław Krawczyk startując deklarował, że chce pobić należący do niego rekord z 2005 roku, który wynosił 807,5 km. Mimo iż przed godz. 15 już mu się to udało, jeździł do godz. 16.

    Krawczyk bił rekord od godz. 16 w sobotę. Jeździł po ul. Leśnej w Olsztynie, która na ten czas została zamknięta dla ruchu. Kolarz od soboty od godz. 16 zszedł z roweru zaledwie kilka razy, m.in. w nocy, by się ubrać, bo temperatura spadła poniżej 10 stopni Celsjusza. Krawczyk je i pije, jadąc rowerem.

    Średnia prędkość, z jaką jeździł Krawczyk wynosiła 36 km na godz. Towarzyszyli mu młodzi kolarze, którzy pilnowali, by nie tracił tempa - zmieniali się co kilka okrążeń.

    Jestem bardzo szczęśliwy, ale przysięgam, że nigdy więcej tego nie będę już próbował - mówił po zejściu z roweru Krawczyk. Dodał, że marzy o tym, by jak najszybciej znaleźć się w szpitalu, ponieważ bardzo się odwodnił.

    Bolesław Krawczyk ma 57 lat, jest nauczycielem w-f. Oprócz kolarstwa pływa smoczymi łodziami, kajakami, żegluje katamaranem i gra w tenisa stołowego. Rekord świata w jeździe rowerem non stop po szosie Krawczyk bije po raz szósty.

    • 1 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Wycieczka rowerowa wśród kwitnących sadów Dolnej Wisły

40-60 zł
zajęcia rekreacyjne, rajd / wędrówka

MH Automatyka MTB Pomerania Maraton - Kwidzyn - Miłosna (1 opinia)

(1 opinia)
80 - 115 zł
zawody / wyścigi

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Znajdź trasę rowerową

Forum