• Kino
  • Mapa
  • Ogłoszenia
  • Forum
  • Komunikacja
  • Raport

4 dni Tour de Bornholm

27 października 2005 (artykuł sprzed 18 lat) 
Najnowszy artykuł na ten temat Region Blekinge w wiosennych barwach
Skoro decyzja została podjęta, zaczęliśmy szperać we wszelkich przewodnikach turystycznych wszelkich informacji, które przydałyby się nam w podróży. W między czasie z Allegro ściągnąłem sobie podręczny, ale bardzo bogato opisany przewodnik po Bornholmie (wydawnictwa Tramp), który służył nam na co dzień na wyspie. Oprócz praktycznych informacji zaciągniętych z zakupionego przewodnika, wraz z Kubą doszukaliśmy się w Internecie parę prywatnych stron ludzi, którzy objechali wyspę rowerami. To m.in. od nich dowiedzieliśmy się jak najlepiej opracować trasę, zahaczając o najciekawsze miejsca godne uwagi, jak również dowiedzieliśmy się co warto ze sobą zabrać, a czego nie taszczyć dla zbędnych kilogramów. I tak np.: dobrze, że nie zabraliśmy ze sobą ani grzałki elektrycznej, ani palnika wraz z butlą gazową, gdyż kempingi były tak dobrze wyposażone, że nawet dziewczyny były miło zaskoczone ;-)

Jak już wszystko przygotowaliśmy, łącznie z opracowaniem trasy, miejsc, które odwiedzimy, noclegów, przyszedł czas na odbiór wcześniej zarezerwowanych biletów na prom. Ze względu na jedynie trzy możliwości dostania się na wyspę, wybraliśmy tą najbliższą naszego miejsca zamieszkania. Niestety okazało się, że Gdańska Żegluga Bałtycka, która obsługuje porty tj. Ustka, Darłowo i Kołobrzeg zabiera pasażerów z rowerami tylko z tych dwóch ostatnich miast. Trochę nas to zmartwiło, gdyż najbliżej nas była właśnie Ustka, no ale cóż, drugim najbliżej położonym nas miastem jest właśnie Darłowo, stąd też bilety zarezerwowaliśmy właśnie stamtąd. Z rezerwacją nie było problemu, gorzej było z odbiorem. Tu niestety Gdańskiej Żegludze Bałtyckiej muszę postawić ogromnego minusa, gdyż odbiór biletów, nie był możliwy listownie, z wcześniejszą przedpłatą na konto, a jedynie osobiście w kasie biletowej w Darłowie! Prócz tego pani z kasy, z którą kontaktowałem się telefonicznie oznajmiła mi, iż zarezerwowane bilety należy odebrać na 24 godziny przed rejsem, a to oznaczało, że jedna osoba z naszej czwórki musiałaby pojechać tam w celu ich odebrania. Trochę nerwów nas to kosztowało, ale w końcu i to jakoś załatwiliśmy, robiąc sobie ponad 200-kilometrówą wycieczkę w ramach testu jednego z nadmorskich szlaków. Tu od razu podziękuję Wojtkowi, który zechciał nam pomóc i wybrał się ze mną pomimo beznadziejnej pogody do Darłowa ;-)))



Powoli nadchodził dzień naszego wyjazdu. Do prawie północy, a niektórzy nawet i dłużej przygotowywali sprzęty do wyjazdu. Kuba wraz z Dorotą zapakowali się w miarę pół na pół. Ja dostałem mały waruneczek od mojej kochanej, lecz nie sprawiło mi to większego problemu, gdyż wprawiony byłem już po wcześniejszych wyjazdach. Więc żeby nie sprzeciwiać się już niczemu i umilić cały wyjazd, to ja zabrałem praktycznie cały bagaż na swój rower. Na sztycowy bagażnik Emilii, spakowaliśmy jedynie narzędzia, zapasowe dętki oraz podstawowe produkty żywnościowe, tak by nie obciążało to zbytnio komfortu jazdy.
Do Darłowa dostaliśmy się dzięki uprzejmości Kuby ojca, który podrzucił nas i nasze rowery nad ranem do celu. Jeszcze raz serdecznie dziękujemy!

Dzień 1
Zaczął się w prawdzie już na promie i to dość niesmacznie, ale tego nie będę opisywać, gdyż nie to najbardziej utkwiło nam w pamięci. Tak więc z Darłowa, a dokładniej z Darłówka wypłynęliśmy przed godziną 7 rano. Pomimo dość wysokiej tego dnia fali i 4-godzinnym bujaniu niczym na karuzeli na ląd wyszliśmy znacznie mniej bladzi niż inni pasażerowie ;-)))



Nexo, do którego dopłynęliśmy specjalnie nie powaliło nas z nóg swym urokiem. Miasteczko jak miasteczko, ładne, schludne, lecz nic więcej. Może to dlatego, że akurat trafiliśmy na niezbyt ładną pogodę. Było zimno, a do tego zbierało się na deszcz. Dlatego też specjalnie nie chciało nam się zwiedzać wszystkiego. Po krótkim postoju na głównym rynku miasteczka i przedyskutowaniu dalszych planów na ten dzień, postanowiliśmy nieco pokręcić się tutejszymi uliczkami oglądając tylko z zewnątrz najciekawsze zakątki. Zanim jednak faktycznie ruszyliśmy na objazd miasta udaliśmy się jeszcze do punktu informacji turystycznej, (który znajdował się tuż przy porcie), gdzie zaopatrzyliśmy się w darmowe mapy i foldery opisujące najatrakcyjniejsze miejsca danego regionu.

Nasz objazd miasta Nexo, zaczął się nieco chaotycznie, gdyż na "dzień dobry" źle wsadziłem plan miasta do mapnika i skierowałem naszą czwórkę w odwrotnym kierunku, niż to zaplanowaliśmy. Ale w końcu uczymy się na błędach. Ale dzięki temu małemu ups, mieliśmy okazję zwiedzić stary port rybacki wraz z siedzącym na mieliźnie przerdzewiałym kutrem ;-) Później skierowaliśmy się nieco w głąb miasteczka, jadąc na chybił trafił, podziwiając piękne kolorowe domki. Całkiem przypadkiem natrafiliśmy również na niewielki, ale bardzo zadbany wiatrak. Dalej, mignęła nam jakaś wieża, stąd też skierowaliśmy się w jej kierunku. Żeby nie jeździć już więcej bez celu, otworzyłem przewodnik by sprawdzić w końcu dokąd się kierujemy. Okazało się, że wieża, która nas zainteresowała należała do kościoła pod wezwaniem świętego Mikołaja, patrona rybaków. Po małym spacerze wokół kościółka postanowiliśmy opuścić Nexo, kierując się na południe do miejscowości Balka. Po drodze, na końcu miasta zahaczyliśmy o muzeum poświęconemu pamięci pisarza -komunisty: Martina Andersena Nexo, którego dziełem była słynna powieść "Pelle Zdobywca".



Do Balka, małego miasteczka położonego na południe od Nexo dostaliśmy się świetnie położoną nad samym morzem ścieżką rowerową. Dwu pasmowa, gładka, asfaltowa nawierzchnia ciągnęła się praktycznie wzdłuż linii brzegowej, co rusz informując różnymi drogowskazami o licznych atrakcjach przyrodniczych po drodze. Korzystając z jednego ze zjazdów, zatrzymaliśmy się przy wieży widokowej, z której pomimo pochmurnej pogody rozpościerały się przepiękne widoki na poszarpany, porośnięty wysoką trawą brzeg Bornholmu.

Kolejnymi miasteczkami, do których zmierzaliśmy były: Snogebaek, a dalej Dueodde, którego okolice są najdalej na południe wysuniętą częścią Bornholmu. Obie miejscowości uważane są za perełki południowo-wschodniego wybrzeża. To tu odetchnąć można w jednej z wielu przytulnych knajpek nad samym morzem, czy po wylegiwać się na niesamowicie czystym i delikatnym piasku, tutejszych plaż. Szkoda tylko, że specjalnie nie mieliśmy pogody ani na kąpiel, ani na leżenie do góry brzuchem. No cóż, może innym razem ;-)

Skoro, ani w wodzie, ani na plaży nie było nam przyjemnie, postanowiliśmy pochodzić po tutejszych kilkunastometrowych ruchomych wydmach. Spacer, niewątpliwie wpłynął na poprawę naszego samopoczucia i odsapnięcia trochę od kręcenia pedałami. Pomimo okropnie wiejącego wiatru zwiedziliśmy również 47-metrową latarnię morską, z której rozpościerały się przepiękne widoki na otaczające plażę pola ruchomych piasków.
Z Dueodde, pojechaliśmy lasem, wzdłuż wybrzeża w kierunku zachodnim, na miejscowość Pedersker. Po drodze chcieliśmy odwiedzić prywatne muzeum ciągników i innych zabytkowych maszyn, lecz przegapiliśmy gdzieś drogowskaz. Nie chcąc specjalnie tracić czasu na wracanie się i szukanie, podążyliśmy ku miasteczku, gdzie zwiedziliśmy inne godne uwagi miejsca. Znajdujący się nieco na uboczu wsi romański kościół -Peders Kirke, pochodzi z ok.1150 r., a jego nazwa od św.Piotra. Oprócz kościoła we wsi zatrzymaliśmy się również przy okazałym wiatraku holenderskim.



Z Pedersker odbiliśmy nieco na północ, kierując się na jeden z większych ośrodków turystycznych środkowego Bornholmu. W miejscowości Aakirkeby, o której mowa zatrzymaliśmy się na trochę dłużej. Zanim cokolwiek zobaczyliśmy, przycupnęliśmy sobie na maleńkim rynku miejskim i żeby nie było nam smutno, z powodu braku słońca zafundowaliśmy sobie przepyszne śmietankowe lody Krolle-Bolle. Na rynku nic się nie działo, wszystko niby otwarte, ale ludzi brak. Wyglądało, to tak jakby porywisty wiatr wywiał wszystkich mieszkańców i turystów ;-) Po środku placu stały jedynie mosiężne figurki gęsi, ale jakie miały one przesłanie, trudno powiedzieć. Po krótkim odpoczynku pojechaliśmy zwiedzić jeden z najstarszych kościołów Danii, wokół którego powstała pierwsza osada na Bornholmie.

Z Aakirkeby wyruszyliśmy w kierunku Ronne jadąc przez Lobbaek. Po drodze zatrzymaliśmy się również w Nylars, w którym znajduje się jedna ze słynnych bornholmskich rotund. Podobno jest to jeden z najbardziej zachowanych XII-wiecznych okrągłych kościołów romańskich. Rotunda w Nylars zdobiona jest wewnątrz najstarszymi na wyspie malowidłami ściennymi, pochodzącymi z 1250 r.

Następnie udaliśmy się na południe znowu kierując się nad piękne piaszczyste plaże. Powoli zaczęło się rozchmurzać, a na horyzoncie krętej drogi wśród malowniczych pól ukazało się słońce. W oddali mieniło się swym turkusowym już kolorem, nasze Morze Bałtyckie ;-) Widoki były naprawdę przepiękne. Po 3 km dojechaliśmy do maleńkiej osady rybackiej o nazwie Arnanger zatrzymując się na pięknie położonym 200-metrowym pomoście. Można powiedzieć, że był on nieco podobny do naszego sopockiego molo, tyle, że o wiele bardziej romantyczny, bez przepychu i tłumów ludzi pomimo sezonu. Rozbijające się fale o jego drewniane filary trzęsły całą konstrukcją do tego stopnia, że w połowie drogi miało się wrażenie jakby most wisiał pomiędzy dwoma górami, a na dole była przepaść. Coś niesamowitego. Arnanger było ostatnią miejscowością odwiedzoną tego dnia przez naszą 4-kę przed wjazdem do stolicy Bornholmu - Ronne.



Dzień powoli dobiegał końca, a piękny zachód słońca nie pozwalał nam zlekceważyć tak wspaniałych nadmorskich widoków, dlatego specjalnie nie spieszyło się nam z odnalezieniem campingu, na którym mieliśmy zamiar nocować.

Do Ronne wjechaliśmy dość późno. Nasz pierwszy nocleg na obcej ziemi zafundowaliśmy sobie na Campingu Gallokken, położonym jakieś 3 km od centrum miasta www.gallokken.dk) Pole było bardzo dobrze wyposażone, oprócz świetnego w miarę spokojnego położenia wyposażone było naprawdę na medal: Kuchni niczym z bajki wyposażonej we wszelkie sprzęty AGD, jak: palniki gazowe i elektryczne, lodówki, czajniki, opiekacze, towarzyszyła jadalnia. Dla gości oprócz tradycyjnych stołów z ławkami czekały kanapy, gdzie wygodnie można było się rozłożyć i odsapnąć oglądając telewizję. Równie dobrze wyposażone były łazienki: przede wszystkim zadbane, z podgrzewaną podłogą i suszarkami do włosów. Oprócz tego place zabaw, ze wszelkimi boiskami do gry i oczywiście punktem informacji turystycznej. Tak oto wyglądał nasz camping !

Więc zabieranie ze sobą butli gazowej czy grzałki elektrycznej jest z pewnością zbędne !



Wieczorem, po rozbiciu naszych namiotów, pierwsze co zrobiliśmy, to wskoczyliśmy pod gorący prysznic (za ciepłą wodę się płaci dodatkowo, ok.4 koron za minutę) A na koniec, po całodniowej wycieczce południowym wybrzeżem wyspy, przyszedł na kolację i na mały spacer.


Dzień 2

Wstaliśmy dość wcześnie. W czasie, gdy dziewczyny suszyły włosy po rannym prysznicu, my przygotowaliśmy śniadanie i prowiant na dalszą drogę. Później wszyscy razem złożyliśmy namioty, spakowaliśmy sprzęt i ruszyliśmy na podbój Ronne.



Na początku dojechaliśmy do "parku", tak przynajmniej nam się wydawało, podczas wieczornego spaceru, na którym byliśmy poprzedniego wieczoru. Rano okazało się, że jest to cmentarz ;-) Niemniej jednak specjalnie nie przypominał on miejsca spoczynku. Wszędzie rosły kolorowe kwiaty i krzewy, a drzewa przysłaniały małe, symboliczne tabliczki. Przy samej bramie rosło wspaniałe powyginane drzewo, przy którym zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Następnie udaliśmy się do centrum miasta, zatrzymując się jeszcze po drodze w starym porcie, przy zabytkowej, pochodzącej z 1880 r. Kuźni Morskiej. Tuż po przeciwnej stronie ulicy dostrzec można było dzielnicę portową wraz z Placem Kirkepladsen i górującym nad tą częścią miasta ewangelickim kościołem St.Nicolaus. Kościół poświęcony Św.Mikołajowi, patronowi ludzi morza został rozbudowany w 1915 r. Wcześniej stała na jego miejscu w XIII wieku kapliczka służąca ówczesnym kupcom i żeglarzom. Z postu ruszyliśmy jedną z najciekawszych uliczek starego Ronne: Vimmels Kaftet. Jadąc tą urokliwą, krętą, której każdy dom o konstrukcji ryglowej przyciągał swymi kolorowymi barwami, mieniącymi się w oczach niczym tęcza. Tak zauroczeni podążaliśmy, aż w końcu się pogubiliśmy ;-) Ale i ten błąd miał swoją dobrą stronę, gdyż dzięki temu odnaleźliśmy jeden z najtańszych sklepów (Sieci SPAR), w którym zrobiliśmy zakupy, niezbędne do dalszej drogi. Dalej, kręcąc się po mieście odwiedziliśmy ul.Bayergade, przy której mieści się najmniejszy dom w stolicy Bornholmu. Kolejną ulicą godną uwagi była Torregade i Plac Lille Torv, na którym mieści się mały rynek z budynkiem głównego urzędu pocztowego na wyspie. W sąsiedztwie działają knajpki i sklepy z wyrobami rzemiosła artystycznego, antykami i pamiątkami. Tuż obok, zahaczyliśmy również o XIX-wieczny budynek Kommahdantgarden, w którym niegdyś mieściły się główne władze wojskowe wyspy. Naszą wycieczkę po mieście zakończyliśmy praktycznie niedaleko portu, czyli tam gdzie ją rozpoczynaliśmy. Ostatnim zabytkiem, który odwiedziliśmy był budynek dawnego urzędu celnego - Tolboden, pochodzący z 1694 r. Niegdyś pełnił on funkcje składnicy dla tutejszego garnizonu wojskowego. Ciekawostką są główne drzwi wejściowe, które podobno pochodzą z zamku Hamnershus. Ronne pomimo tego, że jest stolicą Bornholmu, miniaturowe jest jak cała wyspa. Objechanie całej starówki i zwiedzenie najciekawszych miejsc zajęło nam niespełna przedpołudnie.

Równo w południe ruszyliśmy ku miejscowości Nyker, zwiedzić kolejną z bornholmskich rotund. Ten okrągły kościół, to najmniejsza budowla tego typu na całej wyspie. Podobnie jak siostrzane świątynie, powstałe w połowie XII wieku i ten został podobnie skonstruowany. Jedyna różnica, oprócz oczywiście rozmiarów wiąże się z brakiem charakterystycznych zewnętrznych przypór. Fakt, to akurat dostrzegliśmy, szkoda natomiast, że jak do tej pory nie mieliśmy okazji zwiedzenia żadnej rotundy w środku. Jako, że we wsi nic ciekawego poza kościółkiem nie było postanowiliśmy ruszyć dalej.



Z Nyker wróciliśmy z powrotem nad morze, zahaczając o słynną miejscowość Hasle. Niegdyś osada ta była jednym z czołowych miast w strategii nie tylko wyspy ale i całej Danii, tutejszy port był jednym z ważniejszych ośrodków przeładunkowych. Niedaleko portu powstało mnóstwo zakładów rybnych i wędzarni, które istnieją do dziś i nadal są magnesem dla odwiedzających Bornholm turystów. Niewątpliwie skoro miasteczko słynie z wędzarni ryb i my je odwiedziliśmy. Oprócz nadal funkcjonujących wędzarni, w których degustować można różnie przygotowane świeże wędzone ryby, zwiedziliśmy muzeum, gdzie na własne oczy obejrzeć można cały proces przygotowania śledzi i wędzenia ich zgodnie z tradycyjną bornholmską recepturą. Widok tylu "złotych rybek" koło siebie i ten zapaszek był naprawdę oszałamiający.

Tuż obok zespołu wędzarni znajdował się budynek, w którym wystawiono galerię ukazującą historię miasta i okolicy, w tym m.in. historię pobliskich kamieniołomów granitu oraz kopalni węgla i gliny, które zamierzaliśmy odwiedzić tuż po wizycie w Hasle.
Tak jak już wspomniałem kolejnym miejscem, które odwiedziliśmy było małe urokliwe jeziorko Rubinsoen o wręcz turkusowych wodach. Pod jego taflą niegdyś wydobywano węgiel, lecz w latach 40-tych, po zakończeniu II wojny światowej, odkrywkę ze sztolniami wypełniła gruntowa woda. Wraz z historią Rubinsoen wiąże się historia innego odwiedzonego przez nas miejsca. Obszar hałd, określany jako Kultippen, gdzie przed laty wywożono materiał skalny, pochodzący z odkrywki węgla, ponacinała woda morska tworząc ciekawe formy erozyjne. Obecnie na hałdach tych znajduje się mała ekspozycja, godna uwagi: fragment torowiska z kopalnianymi wagonikami, w niespotykanej, nadmorskiej scenerii.



Jadąc dalej nadmorskim szlakiem mieliśmy wiele różnych okazji zwiedzenia tu i ówdzie licznych osad rybackich, przy których nie brakowało stylowych bornholmskich wędzarni, z charakterystycznymi smukłymi kominami. Wśród najciekawszych wyróżnić można wsie: Helligpeder i Teglkas, których wiekowe domy położone są tuż przy skraju granitowego brzegu Bałtyku, aż dziw że jeszcze tu stoją, bo jesienne i zimowe sztormy, z tego co wiem do małych nie należą.

Tuż za Teglkas, skończyła się szeroka szosa i tym samym ruch dla samochodów. Dalej można było w prawdzie ruszyć wyłącznie na piechotę, ale my specjalnie wyboru nie mieliśmy dlatego też zmuszeni byliśmy na górę klifowego wybrzeża wdrapać się wraz z rowerami. Podjazd o nachyleniu 22% kusił by go osiągnąć nie schodząc z roweru. Udało to się tylko Kubie, ale gdybym ja moje sandały zamienił na SPD'y to z pewnością i mi by to się udało ;-) Będąc na górze mieliśmy okazję zwiedzić imponującą skałę i granitowe urwisko zwane Jons Kapel.

Nazwa tego granitowego urwiska, pochodzi od imienia mnicha -Jon, który wg legend próbował nawracać pogańskich Borholmczyków na chrześcijaństwo. Miał to czynić z ponad 40 metrowej skały zwanej dziś Jons Kapel (czyli Kaplica Jona). Tuż za skałą wiodą długie drewniane schody, którymi zeszliśmy na samego podnóża klifowego urwiska, by trochę wypocząć na skałach o które malowniczo rozbijały się ogromne morskie fale. Widoki zarówno z dołu jak i z góry były cudowne.



Trzymając się szlaku pieszego, niespełna kilometr dalej natrafiliśmy na szlak rowerowy prowadzący do miejscowości Vang. Główną atrakcją tej maleńkiej osady jest zabytkowy młyn wodny pochodzący z 1811 r., którego nie mogliśmy pominąć. W pobliżu zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę przy dobrze zachowanych, starych, liczących ponad 200 lat zabytkowych domach. Dalej trzymając się cały czas tego samego szlaku dotarliśmy do pięknie położonej polany, z której rozpościerała się panorama na piękną okolicę obejmującą m.in. pobliski kamieniołom i zamek Hammershus. Widoki były przecudne, ale czas leciał nieubłagalnie. Piękne popołudnie powoli dobiegało końca. Szlak, którym podążaliśmy w kierunku Sandvig i Allinge do najprostszych nie należał. Co rusz musieliśmy wspinać się z naszymi przeciążonymi rowerami na strome zbocza klifowych brzegów wyspy, co chwilę z nich zjeżdżaliśmy. Nie było łatwo.

W końcu dotarliśmy do ostatniego, ale chyba najbardziej oczekiwanego przez nas miejsca. Mowa tu o ogromnym średniowiecznym zamku Hammershus, który uważany jest za jedną z głównych atrakcji Bornholmu. I nie ma czemu się dziwić, nas również bardzo mile zaskoczył. U schyłku dnia, pomimo szczytu sezonu, ludzi praktycznie nie było wcale, dzięki czemu na sam dziedziniec mogliśmy dostać się rowerami.



Zamek usytuowano na wysokim skalnym wzniesieniu, przy krawędzi nabrzeżnego urwiska, 74 metry powyżej lustra wody. Jego dokładne początki, nie są znane, wiadomo jednak, że budowlę rozpoczęto w I połowie XIII wieku z polecenia władz kościelnych. Specjalnie nie będę zagłębiać się w jego historię, gdyż za tym przedmiotem w szkole akurat nigdy nie przepadałem, poza tym nie mam zamiaru przepisywać tu przewodnika ;-) Obecnie zamek objęto ochroną, a jego mury stanowią jedną z największych bornholmskich atrakcji turystycznych. O dziwo wstęp na jego obszar jest bezpłatny. Dookoła zamku rozciągają się przepiękne nieco górzyste tereny należące do rezerwatu przyrody. Żeby dostać się do części głównej tego potężnego zamczyska, należy najpierw przedostać się przez kamienny most a następnie przez bramę główną, do której prowadzi dość stroma wyłożona brukiem ścieżka. Na dziedzińcu wewnętrznym znajduje się wiele ciekawych komnat, do których oczywiście można zaglądnąć. Zwiedzenie całości z pewnością zajęłoby nam jeszcze dobry dzień, a zabawa w chowanego pewnie i dwa, a tyle czasu niestety nie mieliśmy. Dlatego też z grubsza zobaczyliśmy sobie to, co najbardziej przykuło naszą uwagę i powoli trzeba było się zbierać w celu znalezienia kolejnego noclegu.

Na nocleg zatrzymaliśmy się w słynnym kurorcie Sandvig, na Familie Camping, który równie jak poprzedni bardzo dobrze był wyposażony we wszelkie wygody. (Sandvig Familie Camping: www.publiccamp.dk/sandvig) Tym razem nasze namioty postawiliśmy nie wśród wszystkich innych, lecz praktycznie całkiem na uboczu, niedaleko pięknych urwisk skalnych i plaży.



Wieczorem po kolacji i gorącym prysznicu, Kuba z Dorotą poszli spać, ja z kolei wraz z Emilią wybraliśmy się na spacer, pięknymi uliczkami maleńkiego miasteczka, które jeszcze gdzie niegdzie tętniło życiem ;-)

Dzień 3

Pomimo, iż dnia poprzedniego nieco się wymęczyliśmy i poszliśmy spać nieco później, wstałem dość wcześnie. Jako jedyny obudziłem się jeszcze przed wschodem słońca, dlatego też stwierdziłem, że wykorzystam ten czas na zrobienie zdjęć z pobliskich granitowych urwisk skalnych. Później, gdy powoli zaczął budzić się dzień popsuła się nieco pogoda i zaczął padać deszcz, dlatego też wróciłem do namiotu, udając, że smacznie sobie śpię ;-)

Później wstaliśmy ok. godz.10, zbytnio się nie spiesząc bo i tak dzień był ponury, a niebo zachmurzone. Śniadanie skończyliśmy dość późno, gdyż i tak padał deszcz. Około południa jak się trochę przejaśniło spakowaliśmy manele i ruszyliśmy na podbój kolejnych bornholmskich atrakcji .

Tego dnia, zapowiadało się wiele trudnych podjazdów, ale co się z tym wiąże mnóstwo cudnych miejsc skąd można by podziwiać piękne panoramy masywu Hammerem. I tak na "dzień dobry" wjechaliśmy pod ponad 18% podjazd, na szczycie którego wznosiła się jedna z zabytkowych latarni morskich Bornholmu -Hammerodde Fyr. Od latarni, brzegiem postrzępionego, skalistego masywu, pokrytego bujnymi wrzosowiskami wiedzie malowniczy szlak pieszy, którym dotrzeć można do największego polodowcowego jeziora na wyspie -Hammerso. Z góry stojąc tuż przy urwisku skalnym podziwiać można zarówno Hammerso, jak i mniejsze jeziorko Opalso, powstałe w wyniku zalania jednej z tutejszych kopalń granitu. Z drugiej strony zaś, kierując wzrok na zachód dostrzec można zamek Hammershus. Widoki? Chyba nie trzeba mówić! Zapierające dech w piersiach!



Po małym spacerze, zjechaliśmy w dół, objeżdżając jeszcze raz oba jeziora, po czym skierowaliśmy się szlakiem rowerowym w kierunku jednego z najatrakcyjniejszych kamieniołomów na wyspie - Moselokken. Oprócz nadal aktywnej odkrywki granitu zwiedzić można położone tuż obok muzeum, w którym zgromadzono różne odmiany skał granitowych, zabytkowe narzędzia służące niegdyś do cięcia skał, wyroby z granitu oraz liczne rysunki i fotografie przedstawiające rozwój przemysłu mineralnego na Bornholmie.

Następnie ponownie odbiliśmy nad morze, zwiedzając sąsiednią miejscowość leżącą przy Sandvig - Allinge. W Sandvig zatrzymaliśmy się dnia poprzedniego na nocleg. Porównując obie miejscowości można powiedzieć, iż Sandvig jest miejscem bardziej kameralnym, cichym. Allinge z kolei tętni życiem, pełno tu maleńkich uliczek i kolorowych domków, mnóstwo kwiatów i różnych ozdób. Przy głównym placu miasteczka Kirke plads, stoi ładnie zdobiony kościół z początku XVI w., którego ciekawostką jest zegar na jego fasadzie. Nie wiadomo dlaczego "chodzi" na odwrót ;-) Tuż obok, przy tym samym placu znajduje się pochodzący z XVII stulecia ratusz miejski. Miasteczko lśni w przeróżnych kolorach niczym z bajki. Po zwiedzeniu miasteczka udaliśmy się na niewielką, wtuloną w skały plażę, gdzie rozbiliśmy mały piknik. Żałuję, że nie skorzystałem z kąpieli, ale następnym razem nie będę się zastanawiać! Może, jeszcze kiedyś tam wrócimy, dlaczego by nie?



Po dłuższym odpoczynku, nieco ze smutkiem opuściliśmy Allinge, kierując się na wschód wzdłuż "bornholmskiej riwiery". Szlak rowerowy był niemal że zawieszony na skalnym brzegu morza, a jego rafy na wyciągnięcie ręki. Kolejnym ciekawym miejscem, przy którym zrobiliśmy mały postój był zabytkowy, drewniany wiatrak z obrotowym korpusem (zwanym potocznie koźlakiem) znajdującym się tuż na wylocie z małej rybackiej osady Tejn.

Dalej, specjalnie się nie zastanawiając, a bezmyślnie patrząc na mapę, skierowałem naszą czwórkę do maleńkiej wsi Olsker, w której tak jak zaznaczyłem sobie na planie wycieczki, miał znajdować się jakiś ciekawy zabytek. I faktycznie był. Naszym oczom ukazała się kolejna rotunda, która z pewnością spodobała się Dorocie, mi nie specjalnie, dlatego nawet nie miałem ochoty specjalnie zsiadać z roweru.

W drodze powrotnej, kolejny raz kierując się nad morze, postanowiliśmy zahaczyć o wodospad Donaldalefaldet, znajdujący się w kompleksie leśnym niedaleko Gudejem. Ponoć kaskada, do której zmierzaliśmy jest najwyższą nie tylko na Bornholmie, ale i w całej Danii ;-) Może i jest, ale jak to zobaczyliśmy, to nie wiedzieliśmy czy się śmiać, czy płakać? Ale skoro już dotarliśmy do "jego stóp" postanowiliśmy trochę odsapnąć od pedałowania. Poza tym pogoda nieco się zepsuła i zaczął padać przelotny deszcz, dlatego schronienie w lesie było jak najbardziej na miejscu.



Jak tylko przestało padać, ruszyliśmy dalej zatrzymując się na trochę dłużej w miejscowości Gudhjem, która wraz z poprzednio zwiedzanymi Sandvig i Allinge górowała pod względem atrakcyjności. Niewątpliwie Gudejem, bardzo nas zauroczyło. Wśród malowniczych uliczek i domków zafascynowały nas różne ozdóbki stojące przy prawie każdym ganku. Najbardziej spodobała nam się wystawa kolorowych kaloszy, a także szklanych butelek o przedziwnych kształtach. Niby kicz, a jednak tyle w nim ciepła. Miasteczko położone jest pomiędzy urokliwym starym portem, a Górą Bokul, z której przy ładnej pogodzie dostrzec wyspę Christianso. Nad miasteczkiem u boku wzniesienia góruje również, jeden z największych holenderskich wiatraków w całej Danii. Oprócz ciekawych domków, wiatraku w miasteczku warto odwiedzić wytwórnię szkła artystycznego -Glasrogeri, która znajduje się niedaleko wędzarni. W Gudhjem zostaliśmy aż do zachodu słońca, po czym pomału bez pośpiechu ruszyliśmy dalej szukając pola namiotowego na kolejny i ostatni nasz nocleg na wyspie.

Kierując się na miejscowość Svaneke, niespełna 5 kilometrów za Gudhjem zajechaliśmy na kolejne pole namiotowe. (Strandlungen Familie Camping: www.bornholmnet.dk/strandlund) Ten w porównaniu do poprzednich był znacznie mniejszy, ale za to położony praktycznie nad samym morzem. Wygody nieco skromniejsze, ale i tak niczego nie brakowało!

Dzień 4

Rano, jak tylko zjedliśmy dość syte śniadanko, spakowaliśmy się tak, by najbardziej potrzebne rzeczy mieć na wierzchu. W końcu był to nasz ostatni dzień pobytu na Bornholmie. Plan na ten dzień nie był już tak ambitny jak wcześniej, gdyż musieliśmy zostawić sobie trochę czasu w rezerwie, tak na wszelki wypadek, by nie przegapić promu.



Pomimo, iż dnia poprzedniego zwiedzana przez nas rotunda specjalnie nas nie zachwyciła, ostatni dzień naszej wycieczki zaczęliśmy właśnie od tego typu budowli. O dziwo, ten okrągły romański kościół spodobał się nam najbardziej. Tak jak wcześniej, nie mieliśmy okazji zobaczyć jego wnętrz, tak teraz bardziej nam się poszczęściło i wreszcie zobaczyliśmy, to czego nie mogliśmy wcześniej. Oprócz tego złożyło się tak, że zwiedzana przez nas rotunda jest największą z 4 innych średniowiecznych budowli na wyspie. Faktycznie, rozmiary były imponujące, a to co najbardziej przykuło naszą uwagę to potężny centralny filar. Ściany zdobione były freskami oraz malowidłami z scenami z życia Jezusa od Zwiastowania aż do Dnia Sądu Ostatecznego. Oprócz kościoła głównego, zwiedziliśmy również wieżę, na której znajdowały się dwa zabytkowe, XVII-wieczne dzwony. W Osterlars, prócz ogromnej rotundy zwiedziliśmy również prywatną galerię rzemieślniczą, w której najbardziej spodobał się nam porcelanowy wazon malowany ręcznie. Prawie byliśmy skłonni go kupić, lecz z obawy potłuczenia podczas jazdy, daliśmy sobie spokój. W końcu bagażnik na rowerze to nie to samo, co bagażnik w aucie ;-/

Z Osterlars, odbiliśmy na inny szlak rowerowy, prowadzący bardziej w środek wyspy. Tym razem, przez ponad 10 km jechaliśmy raz lasem, raz wśród terenów rolnych, mijając od czasu do czasu "liczne drzewa owocowe". Na którymś kilometrze, cieknąca nam ślinka na któryś z owoców nas przerosła i kolejne pół godziny spędziliśmy na obżeraniu się czereśniami oraz malinami. Jednak ze względu na chęć zwiedzenia tego co zaplanowaliśmy, trzeba było przerwać nasze łakomstwo i przekonać się do dalszego pedałowania.



Jadąc w głąb wyspy dotarliśmy w końcu do największego na Bornholmie kompleksu leśnego - Ro Plantage, o którym to tyle się naczytaliśmy. Podobnie jak las Almindingen i ten jest zbiorowiskiem sztucznym. Pomimo, iż podobno rośnie tu mnóstwo niespotykanych w innej części wyspy roślin, spotkać można wiele gatunków ptaków podążając cichymi malowniczymi szlakami czy to pieszymi czy rowerowymi specjalnie rezerwat ten nie przypadł nam do gustu. Ja bynajmniej nie widziałem czegoś co by mnie specjalnie zainteresowało. Ćwierkające ptaszki, czy szumiące potoki, też u nas są i nie widzę w tym nic nadzwyczajnego. Las jak las, moim zdaniem rezerwat praktycznie niczym nie różnił się od Trójmiejskiego Parku Krajobrazowego, poza tym, że ścieżki i szlaki rowerowe były trochę lepiej zagospodarowane. Gdybym wiedział, że tak to będzie wyglądać, wolałbym zostawić ten czas na kolejny spacer plażą lub kąpiel w morzu.

Nieco zdegustowani skierowaliśmy się w stronę miejscowości Svaneke, przed którą przywitał nas klasyczny wiatrak holenderski, a tuż za nim piękna panorama w dole położonego miasteczka. W Svaneke zamierzaliśmy zostać nieco dłużej, gdyż wiedzieliśmy, że znajduje się tu wytwórnia znanych cukierków Bolcher. Tak więc zanim ruszyliśmy na podbój pięknego centrum miasteczka odwiedziliśmy wpierw fabrykę smakołyków. Oprócz tego, że mieliśmy okazję zobaczyć na własne oczy jak wytwarza się te słynne "szklaki" nie mogliśmy się oprzeć samej degustacji. Do domu też kupiliśmy sobie trochę ;-) Na zakończenie wizyty w Svaneke, chcieliśmy zwiedzić jeszcze słynną hutę szkła artystycznego Pernille Bulow, lecz czas leciał nieubłagalnie dlatego też zmuszeni byliśmy tą atrakcję sobie odpuścić. A szkoda, gdyż z miłą chęcią zapewne zobaczylibyśmy jak powstają takie małe dzieła sztuki. Może i nawet załapalibyśmy się i własnymi siłami też coś ciekawego byśmy zlepili ;-) No cóż pozostały jedynie marzenia, które może jeszcze kiedyś zrealizujemy.



Z Svaneke, odbiliśmy w kierunku Nexo, skąd wieczorem mieliśmy odpływać do Darłówka. Szlakiem rowerowym, którym podążaliśmy do Nexo jechało się naprawdę świetnie; cały czas z wiatrem w plecy, tyle, że już nie było tak wesoło jak wcześniej. Szkoda, że ten czas tak szybko zleciał, szkoda że trzeba było wracać pomału do domu ;-(

Wrażenia końcowe

Pomimo tak krótkiego pobytu na Bornholmie, bawiliśmy się naprawdę świetnie. Zapewne jest jeszcze wiele ciekawych miejsc, których nie widzieliśmy, ale to co zwiedziliśmy i tak przyniosło nam wiele radości. Szkoda tylko, że specjalnie nie dopisała nam pogoda, ale z pewnością gdyby świeciło non stop słońce większość czasu pochłonęły by mam kąpiele w morzu i leniuchowanie na plaży, a tak przynajmniej coś zobaczyliśmy ;-) No cóż, może jeszcze kiedyś tam wrócimy, jeśli czas pozwoli?

Uczestnicy wycieczki: Krzysztof & Emilia, Jakub & Dorota
Relację opracował: Krzysztof Kochanowicz


Warto mieć ze sobą jakiś przewodnik, my sugerowaliśmy się przewodnikiem turystycznym pt.: "Bornholm" wydania Tramp (to nie żadna reklama, lecz czysty wybór) Mapy zaś nie warto na siłę kupować w Polsce, gdyż na miejscu w każdym biurze turystycznym można dostać za darmo mnóstwo ciekawych mapek i prospektów najciekawszych atrakcji danego regionu za darmo.

Parametry trasy

  • Region Świat
  • Długość trasy 200 km
  • Poziom trudności łatwy

Znajdź trasę rowerową

Opinie (27) ponad 100 zablokowanych

  • Super relacja! mam nadzieję, że kiedyś mnie będzie stać na taka wyprawę.

    • 0 0

  • Widzę, że jednak się zdecydowaliście :)
    Szkoda, że tylko 4 dni mieliście, przydały by się jeszcze ze 2-3. Ja pogode miałem lepszą, ale wiatru też sporo. Myślę, że tam wieje zawsze.
    Z tym wodospadem to niezły numer jest, może na wiosnę coś tam leci ale latem to porażka, chociaż wąwóz całkiem sympatyczny.
    Co do rezerwatów i całego lasu Almindingen to na pierwszy rzut oka rzeczywiście nic szczególnego tam nie ma, ale jak się odpowiednio trafi to jest naprawde super. Ja z informacji turystycznej miałem ulotki o rezerwatach (oczywiście po duńsku) i mimo to nie było łatwo tam trafić, ale udało się i miło wspominam tamte miejsca.

    • 0 0

  • Frans, na prawdę super relacja!

    Myślałem, że nie doczytam jej jednym tchem, a jednak. Widzę, że nie próżnujecie i nawet prywatnie wdrażacie rower w formę zdrowego i aktywnego wypoczynku. Jedyne co mnie zdziwiło, to ilość kilometrów które przejechaliście. Myślałem, że obkrążycie wyspę w jeden dzień, w końcu co to dla Was. A tu miłe zaskoczenie: totalna sielanka, mnóstwo czasu wolnego na wypoczynek, zwiedzanie.

    Ucieszyłbym się gdybyście robili więcej takich rajdów turystycznych z typowym zwiedzaniem , z typową turystyką.

    ps. Kiedy następny rajd? Bo coś ostatnio Was wcale nie widać ;-)

    Pozdrawiam serdecznie

    • 0 0

  • Byłem na wypadzie rowerowym na Bornholmie w 2002r. "Bazą" wypadową było Hasle. Nasz pobyt trwał trochę dłużej bo 8 dni. Objezdżając wyspę zrobiliśmy ok. 400 km. Polecam każdemu zwiedzenie Bornholmu, wspaniałe widoki, na pólnocy skaliste wybrzeże, piękne lasy, bardzo dobre ścieżki rowerowe i kultura kierowców na ulicach (no chyba, że z PL-ką to już róznie :-) ).

    • 0 0

  • a tak, co do kultury osobistej kierowców to się zgodzę!

    Byliśmy mile zaskoczeni, ja wprawdzie już z tymi miłymi gestami zaznajomiłem się podczas wyprawy do Szwecji kilka lat temu, ale inni nie. Podczas przejazdu przez jedne ze skrzyżowań praktycznie cały ruch stanął, by nas przepuścić. W Polsce pewnie poczekalibyśmy sobie do dnia następnego, chyba że wymusilibyśmy pierewszeństwo. Tam to rzecz normalna. Rowerzysta na drodze jest bardzo mile traktowany, dlatego polecam wszystkim Bornholm jako cel wypoczynku szczególnie rowerem.

    Pozdrawiam

    • 0 0

  • Mieszkańcy wyspy mają zupełnie inne poglądy na relacje miedzyludzkie. Są bardzo ufni, chociażby prawie każda atrakcja, która była płatna -nie było osoby pilnujacej- były skarbonki, kwestia kultury osobistej każdego odwiedzającego, albo przydrożne stragany bez opiekunów, aby kupić np maliny wrzucało sie 10 koron do skarbonki:)

    • 0 0

  • Kiedy zbudują most łączący Gdynię z Bornholmem? ;)

    Byłam na Bornholmie dwa razy - oczywiscie z rowerem. Dlatego z niecierpliwoscia czekałam na relacje z Waszego rajdu i się nie zawiodłam. Szczególnie miło było zobaczyć zdjęcia, bo większość obrazków widziałam na wlasne oczy. Szczegolnie piękne są ruiny zamku, mogłabym tam zamieszkać (albo straszyć;). Na Bornholmie czesto wieje i to z taką siłą, że nie trzeba wcale machac nogami nawet wtedy, gdy zdarzy się jakiś podjazd (oczywiście jeśli los sprzyja i "popycha"czlowieka, a nie wysusza rogówki). Ech, jeszcze tam wrócę, ale już nie solo, tylko "we dwójkę", bo Wam pozazdrościłam:)

    • 3 0

  • Frans

    Nie przesadzasz z tym zatrzymaniem całego ruchu? Ja w każdym bądz razie nie przypominam sobie takich sytuacji a w Szwecji również byłem.

    • 0 0

  • Sot

    to prawda co mówi Frans :) zatrzymaliśmy sie dosłownie tuż przed skrzyżowaniem by zerknąc na mapę a tu niespodziewanie ruch ustał i auta czekały aż przejeziemy:) to było duże zaskoczenie :))) i bardzo miłe...

    • 0 0

  • Nie przesadzasz z tym zatrzymaniem całego ruchu?

    Ja w Szwecji nie byłem, ale w Polsce takie zastrzymywanie całego ruchu jest normą, pod warunkien, ze przechodzień jest z dużej odległości widoczny jako dętka

    • 0 0

alert Portal trojmiasto.pl nie ponosi odpowiedzialności za treść opinii.

Wydarzenia

Wycieczka rowerowa wśród kwitnących sadów Dolnej Wisły

40-60 zł
zajęcia rekreacyjne, rajd / wędrówka

MH Automatyka MTB Pomerania Maraton - Kwidzyn - Miłosna (1 opinia)

(1 opinia)
80 - 115 zł
zawody / wyścigi

Nocny Duathlon - Airport Gdańsk (5 opinii)

(5 opinii)
zawody / wyścigi

Znajdź trasę rowerową

Forum